Skauting dla chłopców (i dziewcząt)

Harcerstwo to koło ratunkowe dla Twojego dziecka i lekarstwo na chore szkolnictwo.

Pojawiające się ostatnio coraz powszechniej przekonanie, że system szkolnictwa trawi nieuleczalna choroba, skłania do poszukiwania środków zaradczych. Jak słusznie zwróciła mi uwagę Matka trzech córek, zanim powstanie nowym system edukacyjny, trzeba znaleźć jakieś rozwiązania „na teraz”. Jednym z nich ewidentnie jest idea lorda Baden-Powella wyrażona w znanej książce Skauting dla chłopców. Wychowanie dobrego obywatela metodą puszczańską.

Jego przemyślenia są dziś bardziej aktualne, niż kiedykolwiek. Rozdział 10: „Wkrada się do nas zanik poczucia obywatelskości, który był przyczyną upadku Cesarstwa Rzymskiego”. I dalej: „Jedną z przyczyn upadku Rzymu było to, że nieomal trzy czwarte ludności było na żołdzie państwowym i nie odczuwało potrzeby myślenia o sobie ani dzieciach i ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności. W konsekwencji naród stał się zbiornikiem bezrobotnych nicponiów. Chodzili do cyrku oglądać na arenie płatnych zawodników, podobnie jak dziś widzimy tłumy, które się zbierają, by przypatrywać się płatnym sportowcom, uprawiającym grę w futbol”.

Odpowiedzią na upadek narodu jest zdaniem Baden-Powella skauting. Jak podaje w innym swym opracowaniu pt. Wskazówki dla skautmistrzów – „Skauting jest grą dla chłopców pod przewodnictwem chłopców, w której starsi bracia stwarzają młodszym zdrowe otoczenie i zachęcają do zdrowych zajęć, ułatwiających wyrobienie w sobie cnót obywatelskich”. I naczej mówiąc jest to wychowanie chłopca w naturalnej grupie „podwórkowej”, gdzie starsi uczą młodszych. Do tego wszystkiego dodaje się jednak jeszcze naturalne środowisko przyrodnicze. Jest to szczególnie ważne, gdyż dzięki temu odrywa się chłopca od książek, komputera i typowej szkolnej „edukacji” na rzecz „wyraju” w terenie, tego, co chłopcy kochają najbardziej – wesołej przygody.

„Ze stanowiska chłopców” – pisze Baden-Powell – „skauting jest to zbratana >banda<, będąca ich naturalną organizacją, czy to dla wspólnych gier i psot, czy dla wałęsania się, dająca im ładne ubranie i ekwipunek, przemawiająca do ich wyobraźni i romantyzmu, i pozwalająca im prowadzić czynne życie na świeżym powietrzu”. Ponieważ kiedyś należałem do harcerstwa, potwierdzam ten punkt widzenia w całej rozciągłości. Instruktorzy harcerscy nie robią niczego, czego by chłopcy ze swej natury nie lubili; nadają tylko tym czynnościom nieco bardziej zorganizowany charakter. Naturalna socjalizacja – jest, atrakcyjne gry podwórkowe, świetlicowe i terenowe – są. Nocne podchody, pływanie w jeziorze, szwendanie się po lasach i łąkach z wyznaczonymi przez drużynowego zadaniami – czy może być coś, co bardziej ucieszy serce chłopca? A do tego te wszystkie dziwne obrzędy, nietypowy ubiór, który co prawda naraża czasem na szykany, ale też bywa powodem do dumy?

 

 

Czego właściwie uczy się harcerz w swojej „bandzie”? W toku praktyki harcerstwo wykształciło kilkanaście dziedzin, „przedmiotów” nauczania. Są to: samarytanka (pierwsza pomoc), pomoc bliźnim (opieka nad dziećmi i osobami starszymi), krajoznawstwo (znajomość miejsca zamieszkania), wędrownictwo (wycieczki), obozownictwo (pionierka i kucharstwo), terenoznawstwo (umiejętność poruszania się po terenie, ustalania kierunków, posługiwanie się mapą itp.), łączność, harce (zadania wywiadowcze), przyroda (znajomość przyrody), zaprawa fizyczna (sport), kultura (działalność kulturalna), gospodarstwo harcerskie oraz praca rąk (umiejętności rzemieślnicze). Nie wszystkie z tych dziedzin przeznaczone są dla każdego harcerza, ale nie ma ani jednej, która dla kogoś nie byłaby pociągająca. Mnie osobiście najbardziej zawsze pociągały harce, terenoznawstwo i krajoznawstwo; kolegów z rodzin robotniczych wciągało głównie obozownictwo, gospodarstwo harcerskie, zaprawa fizyczna oraz praca rąk. Koledzy-inteligenci stawiali na kulturę. Wszyscy jednak doskonale bawili się w grupie, chętnie przychodzili na zbiórki, uczestniczyli w grach i marzyli o wyjeździe na obóz letni (rzadziej zimowisko), na który to wyjazd trzeba było sobie zasłużyć, a co więcej – nawet zarobić, bowiem harcerskie akcje zarobkowe (przykładowo: sprzedaż zniczy na 1-2.11) służą na ogół temu właśnie celowi – zmniejszeniu kosztów wakacji dla każdego spośród członków „bandy”.

 

Aby skłonić chłopców do nabywania nowych umiejętności, zdobycie każdej nowej sprawności, daje przywilej naszycia na rękawie munduru okrągłego małego symbolu – powodu do dumy i zazdrości pozostałych. Im więcej tych sprawności na rekawie, tym większy podziw młodszych harcerzy, którzy marzą o tym, aby mieć co najmniej kilkanaście takich sprawności, na czele z najważniejszą – trzema orlimi piórami, która jest niejako przepustką do harcerskiej elity ducha. Inną ścieżką awansu w harcerstwie są stopnie harcerskie: adept harcerstwa nazywany jest „biszkoptem”, a gdy zasłuży odpowiednio otrzymuje krzyż harcerski i z zachowaniem tajnych obrzędów, które w każdej drużynie są inne, składa przyrzeczenie wierności Bogu, Polsce i postanowieniom prawa harcerskiego. Kolejne stopnie – wywiadowca, ćwik, harcerz orli, harcerz Rzeczypospolitej – mają go utwierdzić w harcerskiej drodze i przygotować do kolejnego, równoległego systemu awansowania: stopni instruktorskich, dających prawo do prowadzenia drużyny, szczepu, hufca czy nawet całej regionalnej chorągwi.

 

 

 

Bliski cel harcerstwa: OBÓZ LETNI

 

 

Obóz letni jest marzeniem każdego harcerza przez cały okrągły rok. Spełnia on kilka funkcji jednocześnie. Baden-Powell napisał, że z punktu widzenia rodziców skauting daje zdrowie i rozwój fizyczny dziecka, uczy energii, zaradności i zręczności, rozwija karność, dzielność, rycerskość i patriotyzm. Ale wiadomo, że to są cele dalsze. Dla rodziców najważniejszą cechą harcerstwa jest zapewnienie dzieciom „jakiegoś fajnego zajęcia” w ciągu roku i przede wszystkim tanich wakacji letnich.

Są one tanie z kilku powodów. Po pierwsze harcerze starają się urządzić w ciągu roku kilka akcji zarobkowych (np. akcja znicz, akcje ulotkowe), żeby w ten sposób odciążyć kieszenie rodziców. Po drugie instruktorzy nie biorą za prowadzenie obozu żadnych pieniędzy. Po trzecie miejscem obozu jest zwykle umówione wcześniej miejsce w lesie państwowym, najlepiej nad jakimś jeziorem (w zamian za udostępnienie miejsca leśniczy wymaga czasem pomocy w pracy leśnej). Po czwarte organizacja harcerska z reguły stara się pozyskiwać dotacje z różnych źródeł, dzięki czemu możliwe są pewne dopłaty. Po piąte, harcerze sami stawiają sobie namioty, sami budują prycze i inne urządzenia obozowe, sami gotują i sami kupują żywność dla całej „bandy”, co zawsze wychodzi taniej.

W ogóle obóz harcerski jest uwieńczeniem całorocznej pracy harcerskiej. Przez cały rok harcerze uczą się tego wszystkiego, co może im się przydać w czasie obozu. Przed samym obozem grupa starszych harcerzy wyjeżdża zwykle na tzw. kwaterkę, to znaczy przygotowuje wstępnie miejsce obozowania – buduje prymitywną kuchnię1, wykopuje tymczasową piwniczkę, konstruuje pomost kąpielowy. Teren obozowania znajduje się zwykle w lesie lub (rzadziej) na łące. Po kilku dniach pojawia się większość drużyny lub szczepu i zaczyna się pośpieszne rozbijanie namiotów i urządzanie obozu, czyli tzw. pionierka. Pierwszą noc śpi się na karimatach lub materacach; w ciągu następnych dwóch-trzech dni trzeba bowiem przy użyciu wyłącznie ręcznych narzędzi zbudować w namiotach piętrowe prycze do spania, półki zwane traktorami na rzeczy osobiste i inne udogodnienia. Trzeba zbudować krytą dachem jadalnię oraz latrynę. Trzeba też otoczyć obóz szczelną zeribą i zbudować bramę, przy której będzie strażował jeden lub dwóch wartowników, zmieniających się co dwie godziny, dzień i w nocy. Punktem centralnym obozu jest plac apelowy, gdzie znajduje się sztandar państwowy, podnoszony każdego dnia w górę przy śpiewie „Wszystko co nasze Polsce oddamy…” i opuszczany na noc. Przy maszcie zawieszona jest zwykle chusta harcerska – tak zwana obozówka, której należy strzec jak oka w głowie. W dzień i w nocy może się zdarzyć, że harcerze z sąsiednich obozów zakradną się na plac apelowy i ukradną obozówkę. Kradzież chusty oznacza konieczność jej wykupienia za słodycze, co dla wszystkich harcerzy oznacza brak co najmniej jednego podwieczorku (w niektórych drużynach wykupuje się obozówkę za wszystkie podwieczorki obozowe!). Wielki to wstyd dla niefortunnego wartownika i konieczność wytężenia wszystkich sił dla spłacenia długu wobec całej „bandy”.

Podczas obozu dzieje się wiele rzeczy, o których rodzice wiedzieć nie powinni, ponieważ wszystko to należy do metodyki harcerskiej, czyli kontrolowanego ryzyka. Dzieciaki pływają po jeziorze pod nadzorem starszych harcerzy, grają w piłkę, gotują, biegają z mapami po lesie podczas gier terenowych, uczą się wielu miłych sercu każdego chłopca umiejętności takich choćby, jak wspinanie się po drzewach i to nieraz prawie pozbawionych gałęzi, urządzają podchody nocne. Dla rodziców najbardziej kontrowersyjne mogą być trzy elementy. Pierwszym z nich jest odżywianie i ogólne warunki bytowe. Kuchnia harcerska jest z reguły bardzo dobra i obfita, ale zdarza się, że pod koniec obozu niektórych artykułów zaczyna brakować. Biada drużynowemu, jeśli wtedy właśnie rodzice zdecydują się przyjechać w odwiedziny do swoich pociech. Są jeszcze dwa inne kontrowersyjne zajęcia, bez których jednak żaden obóz nie mógłby się odbyć, to znaczy tzw. chatki oraz wędrówki. Na „chatkach” każdy zastęp otrzymuje zadanie opuszczenia obozu na dwa-trzy dni i zbudowania w określonym miejscu w lesie małego szałasu, gdzie cały zastęp będzie nocował, żywił się darami natury i czekał na dalsze rozkazy. Tak więc w tym czasie zastęp znajduje się z dala od drużynowego i zdaniem niektórych rodziców – po prostu głoduje. Nie wiem jak to jest obecnie, ale jeśli harcerze mają ze sobą komórki, to jeśli nie są pewni reakcji rodziców, muszą im zwyczajnie nakłamać, aby ochronić drużynowego przed jakąś chryją. Jeszcze większe kontrowersje może wzbudzić wędrówka, kiedy to zastępy rozjeżdżają się z obozu na 2-3 dni i w poruszając środkami komunikacji (kolej, autobusy) wykonują różne zadania krajoznawcze często w znacznym oddaleniu od obozu (czasem ponad 50 km!). Zdarzają się wtedy różne konfuzje, bo któremuś zastępowemu wpadnie do głowy, aby wraz z zastępem odwiedzić ciocię, która mieszka w Gdańsku, choć Gdańsk położony jest powiedzmy ponad 100 km od obozu i z całą pewnością drużynowy nie byłby szczęśliwy z tego powodu, że jego chłopcy włóczą się nie wiadomo gdzie i po co.

Wśród licznych przyjemności obozowych wyróżnia się zwłaszcza ognisko obrzędowe, zazwyczaj na plaży przy jeziorze, na którym harcerze śpiewają piosenki, a drużynowy wygłasza gawędy. O ogień dba zawsze wyznaczony strażnik ognia. Ostatnie ognisko obozowe zwane watrą trwa całą noc; zaszczytem jest być strażnikiem watry i zazwyczaj powierzane jest ono harcerzowi, który w oczach wszystkich najlepiej ucieleśnia cnoty harcerskie (na przykład zdobył sprawność „trzech orlich piór”).

Ostatnie dni przed watrą poświęcone są na demolkę urządzeń obozowych. Rozbija się wszystkie drewniane urządzenia obozowe, rozbiera się kuchnię, zasypuje latrynę, pakuje sprzęt, a na koniec namioty i – co bardzo ważne – starannie zaciera się ślady obozowania do tego stopnia, aby nikt nie miał prawa pomyśleć, że w tym miejscu stał jakiś obóz harcerski. Jadąc szczęśliwie do domu harcerze rozmyślają już o zaczynającym się kolejnym sezonie zbiórek i gier terenowych oraz o zimowisku!

 

 

 

Uboczne cele harcerstwa

 

 

Oprócz swojej właściwej misji harcerstwo może przy okazji realizować wiele innych zadań, bez żadnego nadzwyczajnego wysiłku. Wielu harcerzy uważa, że zadaniem harcerstwa jest wychowywanie elity. Lepiej by jednak było, żeby harcerstwo istniało także w wymiarze masowym, nawet takim, jaki oferuje ZHP. Istnieją przecież w wielkich miastach całe patologiczne dzielnice, gdzie co prawda nie da się wychować elity, ale można przecież nieco ludzi podnieść w ich poziomie moralnym, a przynajmniej przyzwyczaić ich do tego, że harcerzy nie należy bić i wyśmiewać, bo organizują dla biednych dzieciaków tanie wakacje, a więc są pożyteczni. Dla dzieci lemingów z kolei harcerstwo może być swego rodzaju brodzikiem patriotyzmu, może ich co nieco uodpornić na propagandę massmediów względem obozu patriotycznego, pokazać im świat w barwach nieco bardziej złożonych, niż jednoznaczny przekaz TVN-u i innych mediów głównego ścieku. Chodzi też o „przyzwyczajenie” nieprzejednanych i drapieżnych lewaków do tego, że możliwa jest koegzystencja z „pisiorami” i „moherami”, i że cele tych ostatnich nie są tak jednoznacznie ciemnogrodzkie, jak się im może wydaje.

Nie każdy harcerz będzie harcerzem przez całe życie. Ale otarcie się o harcerstwo jak największej liczby młodych Polaków może być szansą na odrodzenie narodu w przyszłości. Wiele elementów pracy harcerskiej przypomina jakby metody szkół jezuickich – zwłaszcza zaś brak podziału na roczniki, tworzenie niemal naturalnej grupy „podwórkowej” i rówieśniczej. Metodę harcerską można więc w znacznym stopniu wprowadzić do szkolnictwa i mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi.

 

 

 

Wady metody harcerskiej

 

 

Od kiedy pamiętam harcerze nie cieszyli się wśród rówieśników zbyt wielkim poważaniem. Zaczepki wobec wracających ze zbiórek harcerzy, odzywki typu „harcerz bo się usmarczesz” są świadectwem faktu, że nie wszyscy chcą je akceptować. No bo jakże tu się dobrze bawić bez wódki i szlugów? Jakże zawierać znajomości męsko-damskie bez otwierającego serce kobiety wpływu alkoholu? Jak żyć w brudnym, dorosłym świecie będąc „kwiatkiem”? Wielu ludziom nie mieści się to w głowie. Podejrzewam, że w rozpitej Rosji istnienie prawdziwego harcerstwa jest po prostu niemożliwe.

 

 

Innych wątpliwości dostarcza sama postać Baden-Powella. Pojawiają się ostatnio oskarżenia pod adresem Badena-Powella jakoby uczestniczył w zbrodniach wojennych armii brytyjskiej w Afryce. Faktem jest, że był brytyjskim patriotą, który swoją metodą wychowawczą zaraził znaczną część świata zachodniego. Jedną z istotnych motywacji Baden-Powella był brytyjski lęk przed chaosem w środkowej Europie. W wydaniu Skautingu dla chłopców z lat 30. stwierdza on, że „upadek królestw i powstanie nowych narodów [czytaj: państw] stworzyło chaotyczne warunki, z których korzystali różnego rodzaju skrajni doktrynerzy i wywoływali jeszcze większe zamieszanie”. Niewątpliwie czasy królowej Wiktorii były dla Brytyjczyków łatwiejsze, niż dla Polski okres po powstaniu styczniowym. Polska odrodziła się właśnie dzięki upadkowi owych „królestw”, które tak bardzo ceni Baden-Powell i w tym względzie interesy brytyjskie i polskie są wyraźnie sprzeczne. Trendy rewolucyjne i sprzeczności między konserwatywnymi monarchiami przyniosły Polsce wolność. Co za tym idzie harcerstwo polskie nie może być zachowawcze i konserwatywne, ponieważ będzie przeczyło Polskiej Racji Stanu; powinno raczej wychowywać ludzi gotowych do walki za swój kraj, także z fałszywymi przyjaciółmi z Zachodu.

 

 

 

Prawdą jest, że nie wszystkie elementy wychowania harcerskiego można traktować w pełni poważnie. Wielu ludzi poniekąd słusznie traktuje harcerstwo jako „zabawę w wojsko” albo postrzega je jako bezsensowne musztrowanie młodzieży. W tej mierze harcerstwo mogłoby jednak pójść w stronę szkolenia wojskowego, bo obywatele stają się coraz bardziej bezbronni. W przeciwnym razie nauka dyscypliny uczyni z z harcerzy znakomitych wyrobników wielkich zachodnich korporacji, ludzi lojalnych wobec każdej władzy: lalusiów, lizusów itp. Znane są przykłady polityków polskich o rodowodzie harcerskim, którzy nie wnieśli do naszego życia publicznego ani jednego ideału harcerskiego poza zasadą lojalności i dyscypliny organizacyjnej. Ta być może negatywna strona wychowania harcerskiego – korporacyjna lojalność, tworzenie swego rodzaju mafii skupionej na wspieraniu własnych członków zamiast pracy na rzecz społeczeństwa – musi być też brana pod uwagę. Być może dobry obywatel wychowany metodą puszczańską powinien też czasem mieć prawo do sprzeciwu wobec władzy, nie tylko w formie jednorazowego „dnia zielonej małpy”, ale w formie ćwiczenia zasad demokracji (retoryka, dyskusja, wspólne podejmowanie decyzji i przekonywanie przeciwników).

 

Kolejną wadą harcerstwa jest tworzenie swoistego getta, niby-świata, w którym nie ma miejsca na wiele „niepasujących” do idei elementów życia. Nie jest moim zdaniem właściwe, jeśli harcerstwo zamienia się w jeszcze jedną katolicką wspólnotę religijną, choć nie mam nic przeciwko modlitwom i normalnemu życiu religijnemu (msze niedzielne itp), które należą do obyczaju harcerskiego. Ze swej strony mogę powiedzieć, że wśród harcerek nie znalazłem kobiety swojego życia; głównie dlatego, że harcerki są moim zdaniem zbyt władcze, skromne i wstydliwe. Co innego wstydliwość zewnętrzna, która w każdym przypadku jest dobra i słuszna, a co innego wstydliwość wewnętrzna, która może nastręczyć wielu problemów i rozczarowań w życiu osobistym. Dążenie ku ideałowi czystości może młodzież uchronić przed wieloma niebezpieczeństwami, ale po stokroć wolę podejście dawnych Chińczyków, którzy zachowując przyzwoitość zewnętrzną, potrafili wytworzyć kapitalną sztukę miłości w życiu prywatnym…

 

 

 

Podsumowanie

 

 

A jednak pozytywy wychowania harcerskiego przeważają nad negatywami. Czytałem niedawno, że coraz mniej panów kończy swą edukację studiami wyższymi, natomiast znacząco rośnie odsetek pań z wyższym wykształceniem. Rodzi to społeczną nierównowagę – wiele pań nie może znaleźć męża na swoim poziomie intelektualnym. Sytuację tę tłumaczy się faktem, iż system nauczania coraz bardziej jest „szkołą dla dziewcząt”, a coraz mniej przystosowany jest do psychiki chłopców. Mężczyźni z natury rzeczy mają znacznie większą łatwość improwizacji i chętniej uczą się „w biegu”; typowa ławka szkolna jest dla chłopca zabójcza. Harcerstwo wydaje się być idealną odpowiedzią na to męskie zapotrzebowanie. Harcerstwo żeńskie też ma do odegrania ważną rolę, ale o tym nie będę pisał, bo niewiele na ten temat wiem. Z moich obserwacji gdy jeszcze byłem harcerzem wynika, że harcerki niewątpliwie częściej zajmowały się gromadami zuchów (młodszych od harcerzy), bowiem harcerze zazwyczaj nie mają do tego serca ani głowy. No i poza wszystkim innym trzeba stwierdzić, że dziewczyna, która nie pije, nie pali (nie jest „popielniczką” – jak to mówią harcerze), nie maluje się przesadnie, chętnie chodzi na wycieczki i w dodatku jeszcze umie gotować, jest samodzielna i zaradna – jest niewątpliwie bardziej atrakcyjną partnerką dla każdego rozsądnego mężczyzny, aniżeli umalowana jak Rosjanka naćpana lafirynda z pięcioma kolczykami i tatuażem w każdym widocznym miejscu. Oczywiście pod warunkiem, że nie jest wewnętrznie oziębła, o czym pisałem wyżej…

Harcerstwo to bez dwóch zdań koło ratunkowe dla Twojego dziecka. Metoda harcerska może też się okazać źródłem ozdrowienia polskiego systemu szkolnictwa w przyszłości, pod warunkiem, że zostanie zaadaptowane przemyślnie i z rozwagą, z uwzględnieniem wpajania zasad demokracji oraz uzmysłowieniem dziecku o szczególnie trudnej pozycji Polski w świecie, która ma na Zachodzie fałszywych przyjaciół i dobrych wujków, a na wschodzie przyjaciół naszych fałszywych przyjaciół.

Jakub Brodacki

1Słyszałem, ze obecnie sanepid „ściga” gotowanie na kuchniach polowych budowanych z cegieł, co uważam za przejaw skrajnej głupoty i niezrozumienia idei harcerstwa.

SI VIS PACEM PARA BELLUM

Ewa Stankiewicz pyta: co robić? Odpowiadam: słabości przekształcić w siłę.

Znany chiński filozof Sun-tzu podaje interesujący przykład jak łatwo pokonać wroga, jeśli się zaatakuje jego serce. Cytat ten jest tak bardzo adekwatny do katastrofy smoleńskiej, że pozwalam go sobie zacytować w całości:

„W końcu epoki Han, K’ou Hsun najechał Kao Chun’a. Ten wysłał swego stratega, Huang-fu Wena, aby pertraktował. Huang-fu Wen był nieustępliwy i zawzięty. K’ou Hsun kazał go ściąć i posłał wiadomość do Kao Chun’a: >Twój oficer sztabowy nie wykazał pokory, ściąłem go więc. Jeśli chcesz się wytłumaczyć, możesz to jeszcze uczynić. Zrób to bezzwłocznie, albo przygotuj się do obrony<. Tego samego dnia Chun otworzył bramy swego fortu i poddał się. Wszyscy dowódcy K’oun Hsuna pytali: >Jak to się stało, że zabijając jego wysłannika, doprowadziłeś do kapitulacji jego miasto?<. K’ou Hsun odpowiedział: >Huang-fu Wen był sercem i wątrobą Kao Chun’a, jego najbliższym doradcą. Jeśli zachowałbym życie Huang-fu, wszystko potoczyłoby się zgodnie z planem, ale ponieważ go zabiłem, Kao-Chun stracił zupełnie swoją pewność<„.(link, s. 21)

Jest oczywiste, że nasz przeciwnik zrozumiał ten cytat dosłownie i gdy prezydencki samolot znalazł się na jego terytorium po prostu wykorzystał okazję, aby całkowicie zniszczyć nasze morale. Zniszczył „sercę i wątrobę” naszego państwa, a w rezultacie nasz premier Kao-Chun stracił zupełnie swoją pewność. Wywiesił „białą flagę”.

Postawienie nas przed faktem, że prezydent nas opuścił, a premier jest jakby „umarły za życia” wstrząsnęło każdym z nas i dotąd nie możemy się otrząsnąć z wrażenia. Ostatnio Ewa Stankiewicz postawiła pytanie co robić, jeśli – upraszczając jej wywód – pod Smoleńskiem doszło do zamachu.

W przeciwieństwie do kokosa26 uważam, że trzeba wygrać wybory, bo zamachy stanu i rewolucje jak na razie nie są „trendy” w naszej części świata i dają natychmiast pretekst do interwencji zbrojnej. Wkroczenie Rosjan na nasze terytorium w charakterze „sił pokojowych” ONZ byłoby klęską.

A zatem wybory. Jeśli wybory zostaną ogłoszone tej jesieni, to mamy trzy problemy naraz z którymi musimy się zmierzyć, a mianowicie
1. problem lemingów, czyli grupy „pożytecznych zagubionych”, liczącej co najmniej 20-30% głosujących wyborców, którzy tylko w znikomym procencie zagłosują na PiS.
2. problem możliwych fałszerstw wyborczych, czyli niezdolność do zorganizowania skutecznej kontroli i równoległego liczenia głosów,
3. problem systematycznej presji rosyjskich służb specjalnych, co może sprawić, że każdy nasz mały sukces będzie się zamieniał w wielką porażkę.

Mamy za mało czasu, aby przekonywać lemingi i zachęcać je do większej odwagi. Z doświadczenia wiemy, że one naprawdę boją sie wojny, a my nie możemy im zagwarantować, że jej nie będzie – ot tak, na słowo honoru. Dlatego od zeszłorocznych wyborów kołacze mi po głowie myśl, że jeśli nie ma innego wyjścia, lemingi – dla ich i naszego dobra – należy po prostu…  zniechęcić do udziału w głosowaniu!

Jeśli zniechęcimy lemingi, frekwencja będzie mniejsza, a jeśli zmobilizujemy naszych wyborców – uzyskamy lepszy wynik wyborczy.

Pomyślmy teraz jakie są dopuszczalne, czyli uczciwe formy zniechęcania lemingów i zachęcania nas samych.

Pierwszą z nich jest oczywiście degrengolada Platformy Obywatelskiej, jej rozpad na dwa-trzy ugrupowania. Lemingi utracą wtedy punkty odniesienia, staną się nerwowe i popadną w traumę, przypominającą im tamtą, pamiętną traumę z lat 2005-2007, ale o wiele silniejszą i obezwładniającą. Aby rozpad Platformy ostatecznie nastąpił, trzeba ciągle walić w smoleński bęben, bez ustanku. Ten postulat przynajmniej w internecie jest już spełniony, więc z czasem koalicja matołów z gangsterami pęknie jak wrzód nabrzmiały. Oby tylko przed wyborami…

Drugi postulat zależy już w dużej mierze tylko i wyłącznie od nas samych. Myślę, że wyborców zagubionych najłatwiej zniechęcić do głosowania, jeśli będzie istniało uzasadnione i powszechne przeświadczenie, że wybory mogą zostać w sposób ordynarny sfałszowane przez grupę trzymającą władzę. Przeświadczenie takie można ukształtować dzięki szeroko zakrojonej akcji kontroli wyniku wyborczego – czyli nieudanej rok temu akcji mężów zaufania. Jeśli dobrze rozumiem umysłowość typowego leminga, to możliwość wykrycia gigantycznych machlojek wyborczych skutecznie zniechęci go do udziału w głosowaniu. Do tej pory lemingi przez palce patrzyły na możliwość fałszerstw, usprawiedliwiając to koniecznością dziejową (dzięki temu PO utrzyma się przy władzy i „Rosja da nam spokój”). Rozpad PO zwolni lemingi z „obowiązku” podtrzymywania fikcji. Ponieważ jednak nie poprą one PiS-u, więc zwyczajnie odwrócą się od demokracji plecami. A gdyby faktycznie wykryto fałszerstwa wyborcze, to absencja lemingów w powtórzonym głosowaniu jest niemal gwarantowana! W tym wypadku napór moralny i „zapał rewolucyjny” zadziałałby bez pudła – pseudo-osobowość leminga zostałaby moralnie „zniszczona” i pojawiłaby się nadzieja na jej częściowe rozkodowanie (ulubiony termin prof. Zybertowicza).

Do tego miejsca mówiłem o tym wszystkim, co już jest robione i co możemy zrobić własnymi siłami. Aby odnieść sukces, należałoby jednak w bęben smoleński bić mocniej (i na wielu bębnach jednocześnie, por. moje prezentacje o dymitradach), a w akcję mężów zaufania zaangażowac się masowo. Jeśli tego nie zrobimy, możemy pluć w brodę tylko samym sobie.

Następny ruch należy już do władz PiS-u. Oczywiście moglibyśmy zrobić go samodzielnie – tyle, że wtedy jego nośność byłaby bardzo ograniczona. Trzeba pozyskać głosy tych wszystkich, którzy kiedykolwiek głosowali na PiS, ale się zniechęcili. W tym celu należy im w sposób jasny zakomunikować, że państwo polskie musi się przygotować do konfliktu z Rosją, który może być także konfliktem wojennym i dlatego konieczna jest wielka mobilizacja.

Po wygranych wyborach zwolennicy PiS powinni być emocjonalnie zaangażowani w tworzenie obronnej strategii państwa. W dawnych armiach, a szczególnie w armii Rzeczypospolitej, istniał zwyczaj nie tylko zagrzewania żołnierzy do walki, ale i wyznaczania im nieomal indywidualnych zadań. Szczególnie widać to na przykładzie sławnej bitwy pod Kircholmem, przed którą hetman Chodkiewicz objeżdżał wszystkie chorągwie i objaśniał swój plan działania. Pozwalało to żołnierzom przemyśleć własną rolę w bitwie i wykazać się inicjatywą; apelowało do ich umysłu i serca, a dodatkowo także budziło zaufanie wobec wodza („zna się na rzeczy”).

W tym wypadku powinniśmy pozwolić zadawać ludziom „niewygodne pytania”. Na przykład co mamy robić, jeśli Rosjanie otwarcie zagrożą zrzuceniem bomby atomowej na Warszawę? Co możemy zrobić, aby Rosjanie nie ośmielili się stosować atomowego szantażu? Jaka jest adekwatna odpowiedź na terror państwowy? Jak mamy się zachować w przypadku zamachu na naszych przywódców? Czy zagrożenie atakiem atomowym zwalnia nas ze stosowania niektórych zwyczajów wojennych i konwencji w imię własnej niepodległości?

Krótko mówiąc, PiS powinien zaangażować patriotów w – co tu ukrywać – swego rodzaju jawne „rozpracowanie” przeciwnika pod każdym możliwym względem. Nie wierzę oczywiście w to, że wszyscy mamy kompetencje do planowania strategicznego, ale odpowiednio zorganizowane uczestnictwo w takiej debacie, pozwala zaangażować negatywne emocje w sposób pożyteczny dla jednostki i dla wspólnoty. PiS powinien przedstawić ogólną, jawną strategię przeprowadzenia konfliktu po naszej stronie i zachęcić do współudziału w rozpisaniu strategii na szczegóły – każdy na swoim terenie. Podam tylko przykład z poletka blogerskiego. Otóż szczególnie pouczające byłyby masowe „wizyty” polskich internautów w rosyjskim internecie. Co do mnie to nie czuję się na siłach, aby uczestniczyć w toczonych tam forumowych dyskusjach, ale zapewniam, że język rosyjski nie jest aż tak trudny do opanowania, szczególnie w epoce googletranslate. Początkowe trudności sprawiają tylko ruskie bukwy, ale cieszmy się, że to nie chińskie znaki. Zupełnie spokojnie można się ograniczyć do robienia wypisów, tłumaczenia ich i publikowania w internecie wraz z odpowiednimi linkami. Znaczna część rosyjskiego youtube powinna być sukcesywnie tłumaczona na polski i intensywnie popularyzowana z odpowiednim komentarzem. Należy uświadamiać rodakom z kim mamy do czynienia, jakie są rosyjskie mocne strony i jakie słabości, co takiego Rosjanie mogą wykorzystać przeciw nam, a co my możemy wykorzystać przeciw nim.

Masowa akcja tego typu byłaby drogą do twórczego zaangażowania negatywnych emocji strachu, lęku, niepewności jutra. Odwróciłaby też uwagę od często bezsensownych sporów wewnętrznych. Z pewnością zainteresowałaby również lemingi i ułatwiłaby ich rozkodowanie. Świadomość, że istnieje jakaś debata o zagrożeniu rosyjskim i że powoli wykluwa się jakaś ogólna strategia konfliktu, która nie omija sytuacji najbardziej skrajnych i przerażających, pomogłaby im w przezwyciężeniu chronicznych niedomagań odwagi. Gadanie to znakomita forma psychoterapii…

Co więcej, świadomość, że Polacy choćby mentalnie przygotowują się do wojny, nie uszłaby uwagi nie tylko rosyjskiej elity, ale i zwykłych Rosjan. W takiej atmosferze można by przeprowadzić jawny „dialog operacyjny” ze zwykłymi Rosjanami, omijając kremlowskich gangsterów. A to – jak pokazuje historia dymitriady – byłoby już dla Kremla śmiertelnym zagrożeniem.

Sun-tzu powiedział: „osiągnąć sto zwycięstw w stu bitwach nie jest szczytem osiągnięć. Najwyższym osiągnięciem jest pokonać wroga bez walki”. To oczywiście metafora; niewiele jest wojen podczas których nie stoczono by jakiejś bitwy. Rzymianie mieli rację. Si vis pacem, para bellum.

Jakub Brodacki

Schabowy z kapustą

Nacjonalistyczne korzenie jarstwa i wegetarianizmu.

Kto nie próbował nigdy czegoś innego poza postnymi rybami, ten pewnie się nigdy nie dowie o nacjonalistycznej kuchni jarskiej promowanej przed II wojną przez narodowca, doktora Apolinarego Tarnawskiego. W dzisiejszej Polsce bowiem schabowy z kapustą to potrawa prawie tak samo święta i narodowa, jak wigilijny karp czy wielkanocny mazurek. Ów święty kotlet wyróżnia niewątpliwie Polaka od Żyda i Muzułmanina w sposób graniczący z pewnością. Pewien zdeklarowany mięsożerca-sarmata częstował mnie kiedyś kotletem niby-schabowym zrobionym z jakiejś sojowej papki i wykrzykiwał ciągłe pochwały jakiż to ten kotlet jest pyszny, choć przyznam, że „to coś” z trudem dawało się zjeść i było straszliwie włókniste. Najwidoczniej mój gospodarz pragnął zmniejszyć sobie cierpienia spożywania obiadu wspólnie ze mną (tym dziwakiem-jaroszem) i był przekonany, że ja również tęsknię za schabowym.

Otóż nie tęsknię. Kuchnia jarska jest dla mojego podniebienia i żołądka po prostu o wiele lepsza. Podobnie sądził też doktor Tarnawski. Melchior Wańkowicz odwoził swą żonę, Zofię, na kuracje do huculskiego Kosowa, w którym to Mistrz Apolinary prowadził swój zakład pod hasłem „Władaj sobą”. Po jarskiej kolacji w sali ogólnej pan Melchior zażądał kufla piwa czym obudził powszechne zgorszenie. Potem jego małżonka (zwana w książce Królikiem) strofowała go: „nie można tak… Trzeba się liczyć, że to jest jak klasztor… Ludzie wyjeżdżają, nie tylko przeczyściwszy organizm, ale i duchowo przewentylowani. Stary doktor nie znosi nikogo, kto psuje atmosferę zakładu. Niezwłocznie każe komunikowac, że jutro czekają koie, że ma wyjeżdżać”. Pani Wańkowiczowa spotkała kiedyś pulchniutką mężateczkę, popłakującą: „proszę pani… byłam na konsultacji wstępnej, stary doktor pytał co jem; jakem doszła z wyliczaniem po kolei do kolacji, wziął mnie za rękę i pociągną z pasją na tyły zakładu, pokazał świnię: »Patrz, pani, ona żre tyle samo, ale jest świnia«. Co mam robić, proszę pani?”

Muszę przyznać, że tej pulchniutkiej mężateczki trochę mi żal, ponieważ (jak mówili starożytni Rzymianie) kochanego ciałka nigdy za wiele. Zresztą uważam, że niewiasty dyscyplinuje sama natura i bliżej są klasztornego rytmu kosmosu, niż my, mężczyźni, oderwani od rytmów przyrody i stale poszukujący odpowiedniej dla siebie dyscypliny wewnętrznej. Nic dziwnego, że klasztory wymyślili jednak mężczyźni; kobiety z początku nie miały na to czasu. Wróćmy jednak do kosowskiego zakładu doktora Tarnawskiego. Oto bowiem do gabinetu starego doktora wkracza „King” czyli Melchior Wańkowicz w całej swej okazałej osobie. Tarnawskiemu rozbłyskują oczy, zwłaszcza, że pana Melchiora wprowadza wierna głodomorka kosowskiej pustelni, czyli własna żona Kinga – Królik. Mistrz jarstwa wypytuje mistrza pióra co jada na śniadanie:

-Ona – mówi złośliwie King – na śniadanie daje mi zwykle befsztyk z polędwicy, pokryty dwoma jajkami.

Cień Królika kurczy się na ławeczce pod ścianą.

– Z polędwicy? Z dwoma jajkami? – ożywia się stary doktor – A jak duży bywa ten befsztyk, jak duży?

– Ja tak lubię, żeby zwisał z brzegów talerza.

– To funt mięsa! To więcej niż funt! – emocjonuje się stary doktor. – a na obiad?

– A drugiego śniadania pan doktor nieciekawy? Woźny mi przynosi: a to bigosik… a to wątróbkę…

– Wątroba nic gorszego na skazę moczanową… Bigos pływa w tłuszczu, prawda?

– Aha – przytwierdza z lubością King, który przy porannym śniadaniu na próżno usiłował naładować się rzepą. Po czym w gargantuicznych rozmiarach i obfitościach maluje obiad, który go czeka, przygotowany pod auspicjami jawnogrzeszącej żony. Stary doktor przyskakuje i poczyna miętosić pacjenta po brzuchu.

– Jaka wątroba! Co za powiekszenie wątroby – mówi z zachwytem. W głosie tli się niewątpliwie symopatia, jaką mają policjanci dla rasowych gangsterów. King więc kreśli wyszukany obraz podwieczorku z »kumpiem«, kolacja rozrasta się w ucztę Lukullusa.

– A potem to już tylko podkurek.

– Cóż to znowu?

– To już całkiem późno wieczorem, na kładzenie się spać jakieś jedno, drugie danie gorące. mam taką naturę, że nie mogę spać na pusty brzuch.

Sukces był kompletny. Nie tylko stary doktor nie zagroził wyjazdem, ale rad widział. Może jako eksponat.”

Dowcipne, prawda? Wańkowicz pod koniec życia cierpiał na raka żołądka. Tarnawski – choć zdrowia słabego – umarł jednak zdrowszy w wieku całkiem sędziwym. Niestety okoliczności śmierci dostarczyły mu sporej dawki goryczy. Zmuszony w 1939 roku do wyjazdu ze swego ukochanego Kosowa ostatnie lata życia spędził na emigracji w Palestynie. Nie znosił Żydów, bo pewien Żyd doniósł na niego austriackiej policji i naraził go na karę śmierci za rzekomą zdradę cesarsko-królewskiej ojczyzny. Śmierci tej doktor cudem uniknął, choć już był pogodzony z oczekiwanym losem. Najwyraźniej jednak dążenie do higieny ciała i ducha jakimś fatum pchało pana Apolinarego na wschód. Tam w Palestynie, staruszek zaprzyjaźnił się z żydowskim doktorem Halevym i zobowiązał swego syna, Wita, że po wojnie zaprosi syna Halevy’ego do Polski, aby tam nauczył się przyrodolecznictwa!

Tarnawski był gorącym polskim patriotą. Na pewno bliżej mu było do ruchu narodowego. Metod Piłsudskiego nie akceptował, lecz czuł do Marszałka coś na kształt szacunku i zrozumienia, jak do osoby w pewnym sensie podobnej. Choć sam w głębi ducha nie był katolikiem, dzieci swe wychowywał po katolicku, aby „dać dobry przykład”. Wychowany wśród ośmiorga rodzeństwa był wszechstronnie uzdolniony i miał wszelkie cechy geniusza naukowego i artystycznego. Kapitalnie pisał, pięknie grał na fisharmonii, miał także znakomitą intuicję, a nawet swego rodzaju dar proroczy. W lecznictwie (o zgrozo) cenił jogę i przyjaźnił się z profesorem Wincentym Lutosławskim, autorem pierwszego polskiego podręcznika jogi.

Jego metoda lecznicza opierała się na wierze w samouzdrowienie i w uzdrawiające moce przyrody. Źródłem zdrowia człowieka było – jego zdaniem – przede wszystkim czyste, nieskażone powietrze, a życie w miastach uważał za powolne duszenie się. Higienę odżywiania stawiał na drugim miejscu, na trzecim ruch, a na czwartym – dbałość o skórę, między innymi poprzez naturystyczne kąpiele słoneczne (umiarkowane!), noszenie przewiewnych ubrań oraz kąpiele w górskich potokach. Hartował pacjentów. Przyuczał ich do chodzenia spać i wstawania z kurami. Potępiał nałogi.

Jako człowiek niespotykanego kręgosłupa moralnego, wszystkie zalecenia dla pacjentów wypróbowywał najpierw na sobie. Pragnął uzdrowić naród polski poprzez higieniczny, jarski tryb życia. Chętnie przyjmował pacjentów także ze sfery polityki, m.in. bywali u niego Roman Dmowski i Ignacy Daszyński. Ze sławnych pacjentów na czoło wybija się postać Olgi Małkowskiej – założycielki żeńskiego harcerstwa i zdeklarowanej wegetarianki, która dożyła sędziwego wieku 91 lat. Wśród kuracjuszy widzimy też profesorów Ignacego Chrzanowskiego, Władysława Konopczyńskiego, wielkiego twórcę i wolnomolurza Juliusza Osterwę, literatkę Gabrielę Zapolską i wielu, wielu innych. Wielu ludzi leczył zupełnie za darmo, jeżeli tylko wiedział, że przysłużyli się Polsce w sztuce, muzyce, w nauce i konspiracji. Odpoczywali w Kosowie Polacy po pruskich i rosyjskich więzieniach. Dożywiali się głodujący literaci i malarze. Taki to był człowiek!

Mistrz Apolinary miał swoich poprzedników: mocno ekscentrycznego Konstantego Moesa-Oskragiełłę, który uważał, że Słowianie byli pierwotnie wegetarianami, hołdującymi wegańskiej diecie hinduskich joginów oraz doktora Józefa Drzewieckiego, który (o Niebiosa!) leczył homeopatią i został zamordowany przez dwa podejrzane indywidua z powodów bliżej niewyjaśnionych. Maria Czarnowska (z domu Glotzówna) wydała trzy znakomite jarskie książki kucharskie, wśród których wybija się zwłaszcza Nowa ilustrowana jarska kuchnia, zawierająca ogromny zestaw dań i porad dla jaroszy. W ogromnej części pozostały aktualne do dzisiaj. Uważam, że jest znacznie lepsza, niż późniejsza Kosowska kuchnia jarska, która jest dziełem kuchni raczej galicyjskiej, a więc nie bardzo w moim guście.

Dlaczego jednak o tym wszystkim tak tu niedbale szkicuję? Ostatnio na niepoprawnych wielkie emocje budziła sprawa uboju rytualnego i w związku z tym odżyły stare niesnaski narodowościowe. A przecież jeśli – jeśli – zazdrościmy innym ich siły witalnej, powinniśmy raczej popracować nad własną, nieprawdaż? Słyszałem opinię pewnego lekarza-higienisty, że jesteśmy narodem straszliwie pozbawionym energii, jakby bez życia. Alkohol, papierosy, poranna kawa z mleczkiem, nieuregulowany tryb życia, wreszcie przedziwna dieta, w której królują wieprzowina, roślinne tłuszcze utwardzone, węglowodany oraz dodawana do wszystkiego mączka sojowa… na to wszystko nakłada się duszne powietrze miast i klimatyzowanych pomieszczeń biurowych, woda, której nie da się pić, tony leków, które nikogo nie leczą i skalpel jako jedyna metoda „uzdrawiania”… I ostatnio także narkotyki… Myślę, że to pomału wykańcza mój naród i czyni go gromadą schorowanych niewolników. I nie mówcie mi, że wszystkiemu winni są jacyś „oni”.

Nie musicie mi wierzyć, że jarska dieta jest zwyczajnie lepsza. Możecie wziąć przykład właśnie z Żydów albo z Muzułmanów. Wołowina naprawdę pachnie o niebo lepiej, niż wieprzowina. Czosnek pachnie naprawdę bardzo przyjemnie, w przeciwieństwie do cebuli (kto mi powie jak jeść cebulę, aby nie szkodziła? Bo ja się o tym dowiedziałem od pewnego Czeczena!). A chrzanik, a borówki – te zapomniane przysmaki, dzięki którym spożywane pokarmy białkowe nie psują się w żołądku? Pewien hodowca chrzanu mówił mi, że ludzie teraz jedzą tak mało chrzanu… A stara polska kultura spożywania ryb w dużym asortymencie? A dziczyzna? A umiar w jedzeniu i piciu? Kto szuka zdrowia, ten je znajdzie, niekoniecznie w huculskim Kosowie…

Jakub Brodacki

Lista lektur godnych polecenia

Różowy berecik

Arcybiskup Michalik w poszukiwaniu nowego autorytetu.

Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do codziennego szokowania nas zdradą, głupotą i zbydlęceniem, ale mimo wszystko ciągle odmawiam prawdy stwierdzeniom typu „zero zdziwień”. Dziwię się każdego dnia, zarówno dziełom Przyrody (pięknym i wspaniałym), jak i dziełom ludzi (czasem pięknym, a czasem strasznym). Kto w ten deszczowy poranek przeczytał wywiad z arcybiskupem Michalikiem powinien w nim znaleźć całą kopalnię zdziwień, bogatszą niż złoża gazu łupkowego.

Jako niekatolikowi powinno mi być w zasadzie obojętne co sobie podpisują hierarchowie poróżnionych kościołów. Powinno, ale jednak nie jest, ponieważ zdaję sobie sprawę, że „różowe berety” mimo wszystko ciągle mają istotny wpływ na losy naszego państwa, narodu i na losy moje prywatne.

Ponieważ nie umiem ogarnąć skrytych myśli Jego Eminencji gmachów, ponieważ nie ogarniam również wszystkich Jego intencji, pozwalam sobie wyrazić kilka zdziwień.

Zdziwienia:

„Rosjanin jest z natury rzeczy człowiekiem dobrym”. Rozbiór krytyczny: natura uczyniła Rosjanina człowiekiem dobrym. Można by co prawda powiedzieć, że natura w ogóle uczyniła człowiekiem dobrym, ale zamiast „człowieka” lepiej użyć słowa „Rosjanin”. To pewnie szczegół bez znaczenia, a może nie.

„Przedstawiając sprawę wspólnego dokumentu całemu episkopatowi, poprosiłem o głosowanie tajne, anonimowe. Okazało się, że nie tylko nie było żadnego głosu przeciwko, ale nawet nikt się nie wstrzymał”. Pytanie: czy byli nieobecni?

O przeciwnikach pojednania: „Obawiam się, że ci ludzie są powodowani nie tylko autentycznym bólem, lecz jakimiś dodatkowymi racjami, bo znam wiele dzieci ojców zamordowanych w Katyniu i od żadnego z nich nie słyszałem nienawiści do Rosjan”. Dziwne. Czy ktoś mówi o jakiejś nienawiści do Rosjan? Rozwaga i ostrożność – to wszystko co mógłbym polecić w relacjach z tzw.  zwykłymi Rosjanami, szczególnie tymi na tak zwanym „poziomie”. Jeśli mowa o nienawiści, to nienawidzę szczerze państwa rosyjskiego, które – upraszczając – najchętniej nazwałbym tytułem pewnego znanego filmu Romana Polańskiego. A co do tych „dzieci ojców”, to w rodzinie mamy dwóch zamordowanych w Katyniu, ale jako trzecie pokolenie to już się pewnie nie liczy.

O katastrofie smoleńskiej: „>Smoleńsk< jest tragedią samą w sobie(…). Wydarzenie takiej miary powinno się traktować w kategoriach symbolu, a nie w kategoriach politycznego interesu”. Zdziwiony jeszcze bardziej, ponieważ ja nie traktuję tego ani w jednej, ani w drugiej kategorii. Najwyraźniej żyję w świecie równoległym, zwanym „drugim obiegiem”. Tu nie uważa się, że Smoleńsk to włamanie do garażu – że zacytuję Włodzimierza Cimoszewicza, aby dać arcybiskupowi godnego partnera rozmowy.

Aby nie pozostać tylko ze zdziwieniem, chcę czytelnikom przekazać kilka salomonowych mądrości w wydaniu arcybiskupa Michalika:

O katastrofie smoleńskiej: „człowiek mądry w takiej sytuacji opiera się na faktach a nie teoriach”.  A skoro tak, to lepiej tych faktów nie wymieniać.

O Cyrylu: „Patriarcha od lat ma odwagę mówić o kryzysie Europy(…). Dokonujący się rozkład moralny jest pozbawieniem ludzkości fundamentu etycznego”. Ależ ten Cyryl odważny.

„Mądrość każe szukać sojuszników”.

O książce Cyryla pt. Wolność i odpowiedzialność: „Odnajduję tu wiele myśli bliźniaczych wobec refleksji Jana Pawła II i Benedykta XVI”. Na bezrybiu i rak ryba.

Opinia Cyryla i komentarz Michalika: „>Dzisiaj pojawili się wspólni śmiertelni wrogowie całej ludzkości. Cała cywilizacja znalazła się w oblężeniu i pytanie 'być czy nie być’ po raz pierwszy zostało postawione w skali globalnej<. Znamy ten głos, przemawiał do nas przez dziesiątki lat – to Jan Paweł II”. Autorytet wreszcie odnaleziony.

====================================================

Historia zna wiele przypadków utraty kontaktu z rzeczywistością. Niestety, gdy elita traci kontakt z rzeczywistością, koszty ponoszą zwykli ludzie.

I coś jeszcze, zapamiętajcie moje słowa. Tekst porozumienia jest zapewne sporządzony w dwóch wersjach: polskiej i rosyjskiej. Znając rosyjskie metody, możemy być pewni, że wersja rosyjska będzie się różniła od polskiej i to w sprawach zasadniczych. Może będą to jakieś przecinki, słowa tu i tam wtrącone „dla lepszego zrozumienia”, a może tylko po prostu błędne tłumaczenie, w myśl przysłowia „eto nie tortury, eto manikiury”. W razie sporów – które niechybnie wybuchną – strona rosyjska będzie się posługiwała oczywiście swoją wersją porozumienia. Rozsądniej byłoby je spisać w jednej wersji, po angielsku, w asyście native-speakerów i tłumaczy przysięgłych. Ale na taki akt rozsądku nasze różowe berety zapewne nie wpadły.

Zresztą Rosjanie i tak by się na to nie zgodzili. Przecież angielski to język amerykańskich mędrców Syjonu, którzy do spółki z jezuickimi Polakami i pogańskimi Litwinami od dawna knują przeciw biednym, rosyjskim kriestjanom.

Jakub Brodacki

Rady Kallimacha. O sensowną teorię spisku.

Pojawiające się próby „kanonizowania” Andrzeja Leppera skłaniają do analizy istniejących w Polsce teorii spiskowych. Potrzebna jest taka teoria spiskowa, która ułatwi obronę naszego państwa i wolności jego obywateli.

Cofnijmy się nieco w czasie, ot zaledwie o kilkadziesiąt pokoleń, do roku 1470, gdy do sławnego Królestwa Polskiego przybywa Filip Kallimach Buonacorsi.

Znany Włoch uciekał przed gniewem papieża Pawła II i został przygarnięty przez króla Kazimierza Jagiellończyka. Tu zasłynął jako twórca utworów literackich oraz poezji, także miłosnej. Ale nade wszystko był ceniony jako człowiek renesansu, obyty w świecie dyplomata. Królewicz Jan Olbracht był pod jego urokiem. Kallimach miał opinię szarej eminencji, która namówiła przyszłego króla do nieszczęsnej wyprawy mołdawskiej w 1497 roku. Od czasów tej zakończonej klęską wyprawy funkcjonuje przysłowie „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”.

Oczywiście nie cała. Ci, którzy przeżyli, postanowili już nigdy nie dopuścić do podobnej klęski demograficznej. Wierzyli (i słusznie), że własnych obywateli należy oszczędzać, a krwią ludzką szafować ostrożnie. Aby nie dopuścić do podobnej tragedii w przyszłości, stworzyli mit złego doradcy, który szepce królowi do ucha szkodliwe rady. W rozpowszechnianych później rękopiśmiennych kopiach Rad Kallimacha zły doradca miał radzić królowi między innymi, aby zmniejszyć rolę zjazdów szlacheckich, straszyć obywateli „karnym” pospolitym ruszeniem, skłócać senatorów, polegać tylko na radzie wybranych dwóch-trzech senatorów, zlikwidować posłów na Sejm, przeciw opornym sprowadzać obce wojska, szlachtę i możnych wyprowadzić w szeregach pospolitego ruszenia wyprawę do Mołdawii, by tam – w porozumieniu z przeciwnikiem – zgotować im zgubę; tych zaś którzy by się uchylali od wyprawy – wytruć. Urzędy dworskie i państwowe oddawać ludziom całkowicie oddanym, z rozdawnictwa tego czerpać zyski i tak dalej. Tych rad kallimachowych było zresztą znacznie więcej; nie wszystkie dla dzisiejszego odbiorcy są czytelne i wymagałyby dłuższych wyjaśnień, toteż je pomijamy. Chodzi przede wszystkim o ukazanie samej zasady. Demokratyczna wspólnota obywateli obawia się, że król pochopnie ulegnie pokusie tyranii, że opanuje go roztoczony przez spiskowca miraż „sprawnego rządu”, a w rzeczywistości że sprowadzi na Koronę wielkie kłopoty. Wspólnota obywateli precyzuje zagrożenie dla porządku publicznego jako dążenie do władzy absolutnej.

Podobne teorie spiskowe istnieją dzisiaj we wszystkich państwach nazywanych demokratycznymi. Nie trzeba ich tutaj przytaczać; najlepiej znane są spiskowe teorie amerykańskie, w których ktoś (finansjera, militaryści, chciwi politycy, wielkie korporacje, obce państwa lub mafie) próbują narzucić obywatelom reguły, których oni nie akceptują i które są sprzeczne z amerykańską konstytucją, a zatem stanowią zdradę Stanów Zjednoczonych. Teorie te są świadectwem zdrowia ducha obywatelskiego, ale nie wszystkie są dla obywateli pożyteczne. Wiele z nich niezwykle „płasko” analizuje zagrożenie dla wolności, skupiając się na hasłach zbyt oczywistych. Istnieją też teorie szkodliwe, skierowane w próżnię, bo oskarżające nieokreślonych „onych”, których uchwycić i zdemaskować trudno, a bać się łatwo. Do takich „onych” należy na przykład UFO, mniejszości etniczne, religijne bądź rasowe, względnie członkowie rozmaitych tajnych organizacji, których cele – z natury tajne – stają się obiektem czasochłonnej a bezpłodnej spekulacji.

W dzisiejszej Polsce istnieją również teorie spiskowe. Wszyscy im ulegamy i nie ma takiej, która w jakiejś części nie wywoływałaby w nas rezonansu. Ale w tym gąszczu idei musimy mieć jakiś kompas, który pozwoli wyciągnąć to co pożyteczne i co pozwoli na co dzień identyfikować zagrożenia dla wspólnoty.

No cóż. Zróbmy teraz krótki przegląd istniejących w Polsce teorii spiskowych. Może dzięki temu dowiemy się czegoś o naszym ustroju i o wytwórcy teorii spiskowych.

„Rady Balcerowicza”

Choć tytuł tych rad brzmi jednak trochę inaczej: „Balcerowicz musi odejść!” lub w wersji świeżo odeszłego wicepremiera: „ale… Balcerowicz musi odejść! (oklaski)”. Ta teoria spiskowa jest ściśle powiązana z internacjonalistyczną teorią Nowego Światowego Ładu, wg której Balcerowicz jest sługusem światowej finansjery (oczywiście żydowskiej) oraz masonerii. Teorią tą straszy się w Polsce nawet dzieci, za wyjątkiem dzieci redaktorów z ul. Czerskiej.

„Rady Kaczyńskiego”

Tytuł obowiązujący: „Kaczyzm”. Ta teoria koegzystuje w kilku wersjach, skierowanych do kilku targetów: targetu soc-real (gierkowszczyzna), targetu prywislyńskiego, targetu korwin-real i targetu wypracowanego przez redaktorów z ulicy Czerskiej i większość massmediów głównego nurtu.

1. W wersji soc-real Kaczyński jest jednym z solidaruchów, którzy zniszczyli narodowe państwo rządzone przez Polaków (czyli PRL). Teraz fałszywie kreuje się jako zwolennik państwa opiekuńczego, ba, nawet zwolennik Świętego Gierka, ale to stronnik Balcerowicza i cichy agent światowej finansjery (patrz „rady Balcerowicza”). Jego rusofobia jest niezrozumiała, bo Rosja to chłonny rynek dla polskich ziemniaczków.

2. W wersji prywislyńskiej Kaczyński to fałszywy prawicowiec, mason, żydowski stronnik i ogólnie zdrajca sprawy narodowej, a do tego cichy piłsudczyk, który chce ustanowić państwo wielonarodowe, a kto wie czy i nie ponadnarodowe. Ponieważ jak wiadomo za rządów sanacji wprowadzone zostało liberalne prawo aborcyjne, więc wg tej teorii Kaczyński jest osobą w najwyższym stopniu podejrzaną.

3. W wersji korwin-real, Kaczyński jest socjalistą, który pozuje na prawicowca. Jego antyrosyjskie poglądy są zupełnie nieracjonalne, bo Rosja carska była dość przyjemnym krajem, w którym rządziło prawo i można było spokojnie robić interesy. Jest on politykiem głównego nurtu, który pozuje na outsidera.

4. W wersji lansowanej przez redaktorów z ul. Czerskiej i większość massmediów głównego nurtu, Kaczyński jest zagrożeniem dla demokracji. Skrycie dąży do rządów totalitarnych i powszechnej inwigilacji. Mami naiwnych ideami lustracji i dekomunizacji, a w rzeczywistości chce zniszczyć wszystko, co redakcja z Czerskiej zrobiła dla Polski, oraz samą redakcję. W dodatku Kaczyński chce wywołać wojnę z Rosją, co w ogromnym stopniu utrudnia zabiegi redaktorów z Czerskiej o jej ucywilizowanie.

„Rady Michnika”

Ta teoria spiskowa funkcjonuje również w kilku targetach: soc-real, prywislyńskim oraz pisowskim.

1. Dla soc-realistów Michnik to solidaruch, czyli „Żyd”. Tematu nie trzeba dalej rozwijać, bo pojęcie „Żyd” w tym targecie funkcjonuje tak jak w antysemityzmie sowieckim: wróg władzy ludowej, odwieczny wróg ludu, globalny wyzyskiwacz i oszust.

2. dla prywislyńców Michnik to „żydobolszewia”, uosobienie wszelkiego zła: ateizmu, komunizmu, zdrady narodowej, sowietyzmu. Michnik jest także kontynuatorem „szkodliwej” ponadnarodowej (a więc internacjonalistycznej) federacyjnej koncepcji Piłsudskiego, dzięki czemu Ukraińcy wbijają się w dumę i urągają polskości.

3. dla pisowców Michnik jest przede wszystkim zdrajcą idei państwa polskiego. Ponieważ pochodzi z rodziny komunistów, powinien całym swoim życiem spłacać długi wobec państwa polskiego. W tej wersji Kaczyński jest dobry, bo traktował kontrakt okrągłego stołu jako ustępstwo taktyczne; Michnik jest zły, bo ten kontrakt wykorzystał do budowy grupowej pozycji ludzi sobie podobnych. W konsekwencji wpływy rosyjskie w Polsce przetrwały i umocniły się. Co gorsza Michnik wychował i wychowuje sporą część polskiej inteligencji, która od co najmniej dwustu lat była najsilniejszym oparciem dla państwa, natomiast dzisiaj jest całkowicie zdemoralizowana i dba tylko o własną karierę.

Oprócz tych najbardziej powszechnych teorii spiskowych, istnieją też różne drobniejsze teorie spiskowe, zakorzenione w zamkniętych środowiskach. Jeśli państwo znają jeszcze jakieś ogólne teorie spiskowe, które nie mieszczą się w tym wykazie, to chętnie się z nimi zapoznam.

Teorie spiskowe w demokracji i tyranii

Nie da się ukryć, że zasygnalizowane wyżej teorie spiskowe skierowane są przede wszystkim przeciw politykom o rodowodzie solidarnościowym. Teorie spiskowe tworzone na linii Czerska-PiS mają charakter świeży i autentyczny, są niejako kłótnią w czymś, co 20 lat temu wydawało się wspólną, solidarnościową rodziną. Natomiast pozostałe teorie spiskowe wyglądają na radosną twórczość „administratorów systemu”, wywodzących się z komunistycznych służb specjalnych. A jednak „admini systemu” nie wymyślili sami tych teorii spiskowych. Ich twórczość bazowała na światopoglądach już istniejących.

Teorie spiskowe można sklasyfikować jeszcze inaczej, podając dwa źródła: demokrację i tyranię. Teorie spiskowe koncentrujące się na zagrożeniach dla wolności i państwowości rozumianej jako realizacja tej wolności pochodzą ze światopoglądu demokratycznego. Natomiast teorie spiskowe tworzone w tyraniach koncentrują się na zagrożeniach dla władzy państwowej i jej prawowitości oraz na zagrożeniach dla otumanionego przez złych ludzi narodu.

Skoro tak, to powyższy przegląd teorii spiskowych pasuje zarówno do państw demokratycznych, jak i tyrańskich. Wynika to nie tylko z tego, że natura ludzka jest wszędzie taka sama, lecz także z ewolucji historycznej. Antysemityzm sowiecki został zaimplantowany do Polski przez Rosjan i funkcjonuje głównie w środowisku soc-real. A więc gierkofile w sensie mentalnym żyją nadal pod rządami tyranii. Światopogląd prywislyński wywodzi się jeszcze z czasów zaborów, przede wszystkim z tradycji narodowej demokracji (po jej „wrogim przejęciu” przez wiecie kogo). Jest on w ogromnym stopniu przesiąknięty duchem demokratycznym i sarmackim, ale skażony typowymi dla carskiej Rosji teoriami spiskowymi zagrożenia władzy i teoriami zagrożeń etnicznych. Na obrzeżach ideologii endeckiej działa ruch korwin-real, który nawiązuje głównie do czasów carskich, podkreśla wartość ziemiaństwa i mieszczaństwa, ale niezbyt chętnie odnosi się do epoki staropolskiej.

Starszą tradycję ma światopogląd pisowski, który opiera się w znacznej mierze zarówno na idei, jak i tradycji jagiellońskiej, paradoksalnie łącząc w sobie propaństwowy piłsudczyzm, republikański sarmatyzm i solidarnościową demokrację. Solidarnościowa demokracja jest dla tego szacownego i bliskiego mi światopoglądu swego rodzaju przepustką do nowoczesności, „nakładką” na stare oprogramowanie. Najmłodszą metrykę ma natomiast światopogląd redaktorów z ulicy Czerskiej, który łączy w sobie wyniosłe z tyranii sowieckiej przyzwyczajenia obrony interesów etnicznych z „etosem solidarności” (jak dzisiaj już wiemy głównie solidarności etnicznej) oraz z dobrowolnie przyjętym sznytem zachodnich idei demokratycznych (prawa człowieka, liberalizm itp.). Dlatego spór między PiS-em a redaktorami z Czerskiej toczy się mniej więcej na tym samym obszarze wartości: demokracja, Solidarność, wolność, państwo. A to pozwala soc-realom i prywislyńcom bezceremonialnie wrzucać PiS i Czerską do jednego wora „internacjonałów” i „Żydów”.

Z powyższego wynika wyraźnie, że tylko światopogląd pisowski ma „zdolność koalicyjną” z innymi światopoglądami, nawet (choć w ograniczonym zakresie) ze światopoglądem „czerskim”. „Zdolność koalicyjna” w tym wypadku nie oznacza zdolności do tworzenia wspólnego rządu, ale na zdolności narzucenia tematu rozmowy. Od chwili gdy PiS w 2005 roku na krótko objął władzę, toczy się permanentny ideowy spór o państwo, w którym chcąc nie chcąc uczestniczą wszyscy. Choć niektórzy pewnie woleliby się zająć zabawą w koronowanie na króla Polski wszystkich świętych, ruskiego cara, Roberta Schumana oraz nieodżałowanego wicepremiera.

Nowe „rady Kallimacha”

Chcę zarekomendować zbiór pożytecznych dla Polski teorii spiskowych. Pożyteczna teoria spiskowa to taka, która w najprostszy i najbardziej prawdopodobny sposób określa skąd może przyjść zagrożenie dla wspólnoty. Tą wspólnotą, wokół której musimy się zgromadzić wszyscy jest państwo polskie, to znaczy takie państwo, w którym nasza zbiorowa wolność może być realizowana, a wolność jednostki nie jest zagrożona. Teoria, wedle której Rosjanie ponoszą odpowiedzialność za katastrofę smoleńską jest wysoce prawdopodobna i aktualna. Rozważanie którzy to Rosjanie i czy wina Rosjan była umyślna czy nieumyślna, względnie czy działali z własnej inicjatywy czy wykonywali tylko wyrok, który zapadł gdzie indziej, jest potrzebne, gdyż musimy dokładnie zidentyfikować i zanalizować zagrożenie. Teoria spiskowa, obarczająca winą Rosjan ma bardzo mocne podstawy zarówno w motywach sprawcy, jak i w dowodach. Odpowiedzialność innych jest sprawą ważną, ale drugorzędną; najważniejsze są dowody znalezione na miejscu, które obciążają przede wszystkim Rosjan. Doszukiwanie się sprawców wśród „światowej finansjery”, zielonych ludków, Żydów, masonów czy nawet samych „Kaczorów” (bo zadarli z „potężną” Rosją i mają za swoje) to zwykłe mataczenie i autorami tego mataczenia są Rosjanie. Wykorzystują oni zakorzenione w środowiskach redaktorów z Czerskiej, prywislyńców i soc-realów anachroniczne etniczne teorie spiskowe, pochodzące z czasów niewoli oraz niewolnicze odruchy, do mącenia w głowach i odwracania uwagi.

Teoria o winie Rosjan w spowodowaniu katastrofy smoleńskiej jest dobrym punktem wyjścia do stworzenia nowych „rad Kallimacha”. Obserwując polską „błogosferę” jak i massmedia głównego nurtu rady te można by sformułować mniej więcej tak:

1. należy przede wszystkim osłabiać przywiązanie Polaków do własnego państwa. Najlepszą metodą jest „zarządzanie poprzez kryzys”, to jest wywoływanie poczucia permanentnej niestabilności we wszystkich dziedzinach życia: chłopów straszyć powrotem ziemiaństwa, lokatorów straszyć reprywatyzacją itp.

2. Rządy należy powoływać z hurraoptymizmem, następnie je kompromitować i obalać. Wytrwale propagować tezę, że „prawdziwym państwem” jest Unia Europejska (i Federacja Rosyjska), zaś Rzeczpospolita jest państwem na niby. Tylko powiązanie Rzeczypospolitej z jakimś ośrodkiem zewnętrznym zapewnia jej prawo do istnienia.

3. Rządy dla nas wygodne należy obalać pod sam koniec ich kadencji, tak aby rząd dla nas niewygodny od pierwszego dnia urzędowania spotkał się z tłumami zawiedzionych kibiców, oczekujących natychmiastowej poprawy sytuacji.

4. bez przerwy straszyć, że emerytury i renty zostaną odebrane, podatki uniemożliwiają prowadzenie biznesu, a kredyty prowadzą do bankructwa (i faktycznie powodować te bankructwa).

5. uparcie twierdzić, że wszyscy politycy są „tacy sami”, ale niektórzy są bardziej sympatyczni i dlatego należy na nich głosować.

6. należy popierać przywiązanie Polaków do religii i wytrwale kompromitować wszelkie religie niechrześcijańskie; w ten sposób Polacy ograniczą krąg potencjalnych sojuszników do minimum.

7. należy popierać przywiązanie Polaków do idei narodu rozumianego jako etnos mówiący słowiańskim językiem, dzięki czemu będzie można wskazywać na słowiańską Rosję jako na potencjalnego sojusznika.

8. narody walczące o niepodległość konsekwentnie określać jako terrorystów. A jak by ktoś podskakiwał, straszyć tzw. „mniejszością śląską”.

9. należy jasno wskazywać wrogów klasowych, środowiskowych, wierzeniowych, etnicznych i rasowych, wytrwale skłócając i szczując różne grupy przeciw sobie; nie wolno dopuścić do pojawienia się wspólnoty narodowej typu sarmackiego, w której różne stany, wierzenia i etnosy łączą się wokół wspólnego państwa; można natomiast popierać wspólnotę sowiecką wedle której narodowość to folklor turystyczny i zjawisko stadionowo-sportowe.

10. wszelkie formy działania sieciowego na terenie Europy Środkowo-Wschodniej i Kaukazu podejmowane przez polityków tego obszaru i wymierzone przeciw Rosji należy z gruntu wyśmiewać jako niepoważne („jaki prezydent, taki zamach”).

11. należy ściśle reglamentować informacje z terenów Europy Środkowo-Wschodniej i Kaukazu, aby Polacy przypadkiem znowu nie zaprzyjaźnili się z Węgrami i innymi narodami tego regionu. Szeroka promocja nauki języków regionu powinna być zakazana!

12. bez zastrzeżeń należy zawsze iść w jednym froncie poparcia dla Dalaj-Lamy, tak, aby Chińczykom nigdy nie przyszło do głowy wtrącać się w wewnętrzne sprawy Polski, jak w 1956 roku, gdy z powodu zdradliwej interwencji Chińczyków Związek Słowiański nie mógł uporządkować spraw w Polsce jak należy.

13. należy nieustannie osłabiać polską armię, a gdy jest silna – sprawiać wrażenie, że jest słaba i nieprzygotowana do wojny.

14. stale podkreślać, że armia składa się wyłącznie z kilku generałów (naszych zaufanych), którym zawdzięczamy wszystkie sukcesy we współpracy z Ameryką na arenie międzynarodowej.

15. nauczanie i działalność Jana Pawła II przerobić na kremówki papieskie.

16. prezydenturę Lecha Kaczyńskiego należy ukazywać jako „wypadek przy pracy” i chwilową niedyspozycję demokracji.

17. w koło macieju obchodzić różne rocznice związane z „Solidarnością”, aby temat przejąć i obrzydzić wszelkie niezależne badania nad solidarnościową demokracją; demokrację tę w najlepszym razie określać jako „etap dziecięcy” w odróżnieniu od współczesnej, dojrzałej demokracji, w której prezydenta wybiera się w pierwszej turze, a wysoka liczba głosów nieważnych już nikogo nie dziwi.

18. rzeź na Wołyniu ( i ukraiński kult zbrodniarzy wojennych) należy potraktować jako powód do odepchnięcia Ukrainy od NATO. Należy podkreślać, że Ukraińcy są pod każdym względem gorsi od Rosjan, a w każdym razie wszelkie ukraińskie grzechy nagłaśniać, a rosyjskie – wyciszać.

19. okrutne prześladowanie mniejszości polskiej na Litwie należy traktować jako casus belli wobec Litwy. Język żmudzki jest okropny. Oni nie są Słowianami. Wodzu – na Kowno!

20. w razie gdyby Klaus coś nam podskakiwał – wodzu, na Cieszyn! Oni też nie są Słowianami.

21. Łotwę i Estonię traktować jako małe g…, nie warte naszej uwagi.

22. wyśmiewać szwedzkie inicjatywy antyrosyjskie (polityka historyczna: dynastia Wazów to największa pomyłka w naszych dziejach, bo nas skłóciła ze słowiańską Rosją).

23. stale atakować Białoruś i co jakiś czas łożyć pieniądze na demokratów białoruskich, dzięki czemu reżim Łukaszenki upadnie, a Białoruś dostanie się w ręce Rosji, która jako kraj bardziej słowiański, niż Białoruś, należycie zadba o rozwój polskiej mniejszości. Dążyć do gospodarczej izolacji Białorusi.

24. uznawać za oczywiste, że wszelkie niemieckie inicjatywy na terenie Polski to wyłącznie polityka proekologiczna.

25. należy wytrwale wmawiać Polakom, że światowa finansjera zamieszkująca głównie Amerykę i Izrael próbuje skłócić Polskę i Rosję, by na trupach tych słowiańskich braci stworzyć Nowy Światowy Ład i uczynić z Polaków niewolników. Ten mit odtwarzać w różnych wariantach przy każdej możliwej okazji i doklejać wszędzie tam, gdzie tylko na to nam pozwolą inni (system linkowania tej teorii do katastrofy smoleńskiej doprowadzić do perfekcji).

Wystarczy? Część tych teorii spiskowych świadomie zredagowałem w duchu skrajnie prowokacyjnym. Jednych mogą rozśmieszyć, innych zwyczajnie wkurzyć.

A może mają Państwo coś jeszcze do dorzucenia?

Jakub Brodacki