List do Kochanej Ojczyzny

moja kochana ojczyznoMoja Kochana Polsko!

(pierwotna publikacja: blog-n-roll.pl, 13.04.2014)

Piszę do Ciebie ten list mój jako marny Twój podnóżek i niegodziwy, niewierny sługa. Nie biję się w cudze piersi i występuję we własnym imieniu, już choćby dlatego, że wobec wiary rzymskiej mam uczucia mieszane i stygnące z upływem czasu, szczególnie zas po wizycie niejakiego Cyryla. Niemniej jednak, gdy myślę o Tobie w kategoriach wyższych, niż codzienny kawałek chleba, przed oczami pojawiasz mi się nieodmiennie a to jako Pani co w Ostrej świeci Bramie, a to jako Michał Archanioł, a nawet jako Patronka Smoleńska, o której niedawno pisała blogerka Chryzopras. Może to niski i pogański punkt widzenia, ale nic na to nie poradzę, a Ty (jeśli w ogóle raczysz mnie wysłuchać) nie obrażaj się na mnie o te uczucia, bo płyną ze szczerego serca.

Niedawno Pan Jerzy Targalski radykalnie przedstawił swoje tezy o większości Polaków i bez wielkich złudzeń. Myślę, że to my, nie Ukraińcy, powinniśmy się byli zbuntować, i to już w 2010 roku. Niestety usypiająca atmosfera żałoby nie doprowadziła do niczego poza odizolowaniem nas od reszty stada i wtłoczeniem w ramy „obrońców krzyża” (tych „od aborcji”). Mnie wtedy nie było pod krzyżem, bo byłem niezdrów i to przez kilka miesięcy. Ale nie żałuję. Naiwny był ten, kto sądził, że krzyż rzeczywiście jednoczy Polaków. Bo w ogóle nie chodzi o jednoczenie kogokolwiek. Chodzi w gruncie rzeczy o to, aby najpierw działać, a potem myśleć. Ukraińcy dali przykład, jak zwyciężać mamy. Dałaś im, Polsko, łaskę i najwyraźniej na nią zasłużyli. Bo Wolność jest wielką łaską, nawet jeśli trwa tylko przez krótki karnawał, choćby szesnastu miesięcy. Ale też na łaskę trzeba ciężko pracować.
Nie chcę mówić w imieniu wszystkich, więc powiem o swojej wadzie, którą próbuję w sobie zwalczyć. Otóż gdy przychodzi pora działania długo oglądam się na to co robią inni zamiast uruchomić zdolności twórcze i robić to co do mnie należy. Wybacz mi, Kochana Ojczyzno, i pozwól mi zmazać moją winę ciężką pracą, bo przecież nie jestem do niej niezdolny. Daj mi na tej drodze tyle zdrowia, ile trzeba, aby ocalić duszę, i wyzwól we mnie tyle zdolności, ile mi ich natura dała. Nie pozwól mi się poddać. Pozwól mi być „ustawicznym fakirem rzeczywistości i w splocie jej najcodzienniejszym nie widzieć jej, nie pamiętać, nie znać – tak, jak to umie Piłsudski – to znów najcodzienniejszymi szczegółami mającą się stać rzeczywistość uprzedzać i istotę jej wywoływać z nicości” (Kaden-Bandrowski). Bo Ojczyznę swoją trzeba stworzyć jak Matkę, tak by ona mogła o nas powiedzieć, że w nas ma swoje odpocznienie, że my jesteśmy Jej życiem (Jan Lemański).

Jeśli Twoją wolą jest zamieszkać przez jakiś czas na Ukrainie, proszę, przygarnij mnie choć z daleka do swego domu, otwórz moje oczy, i choć z daleka pozwól mi widzieć Twój dom własnymi oczami, sycić się Twoim majestatem i spijać każde słowo z ust Twoich ukrainnych synów, abym mógł się nauczyć Wolności i abym zaniósł ją do tej ponurej rudery, zwanej z nawyku Twoim Imieniem. Niech na mnie i innych zstąpi ten Król-Duch, który tylekroć odnawiał oblicze naszej ziemi. Proszę Cię o to bez wielkiej nadziei, że mnie wysłuchasz. Bo Ty jesteś wielka i powszechna, Ty byłaś tutaj, gdy mnie nie było, setki lat przed nami, i będziesz tam, gdzie zechcesz być, okazując ludziom jakiejkolwiek wiary i etnosu swoją niebywałą łaskę. Najjaśniejsza Rzeczpospolita. Wieczna Rzeczpospolita.

Pisząc ten list nie śmiem się nawet podpisać – tak niewiele znaczy moje imię i nazwisko. Nie śmiem Cię pozdrawiać – bo Tyś zawsze zdrowa. Głową uderzam przed Tobą jak moskowski bojar przed swoim carem-trupem. Lecz Ty jesteś żywa, jak woda, a im mocniej tyran zaciska pięść, aby Cię uchwycić, tym bardziej Ty przeciekasz mu między palcami. Dlatego po wtóre biję czołem przed Tobą. Ja, pokorny niewolnik Złotej Wolności.

Ostateczny upadek Barad-dur

Diabeł, który od wieków rządzi Rosją znowu pcha ją do samozniszczenia.

Rosja rządzona jest przez bóstwo, które ginie i odradza się w każdym pokoleniu Rosjan. Żywi się krwią i rośnie poprzez śmierć i cierpienie. To bóstwo zarządza teraz życiem Władymira Władymirowicza i milionów swoich niewolników.

Ukraina toczy z Rosją kondycyjną wojnę o przetrwanie. Rosja jak do tej pory nie ośmieliła się użyć broni atomowej, a straszak, którego niekiedy używa wobec świata okazuje się być bronią obosieczną. Bronią obosieczną jest także toczenie „wojny bez wojny”, bo w którymś momencie wessie ona państwo moskiewskie do tego stopnia, że nie będzie się ono mogło z niej wycofać. Rosja wikła się bowiem w konflikt, który dla Ukrainy jest tragiczny, ale jeśli Opatrzność okaże łaskę, to dla Rosji może się okazać katastrofalnym i – daj Boże – ostatecznym w historii kolapsem.

Rosja przeżyła dwa takie kolapsy w historii. Pierwszy taki kolaps w historii Rosja (wówczas Moskowia) przeżyła w czasach Iwana Groźnego. Stefan Batory stawił opór i odzyskał utracone terytoria. Moskowia była do cna wyczerpanym wojną państwem, miała cara-paranoika, hordy opryczników terroryzowały moskowską elitę i ludność. Potem nastały rządy stukniętego cara Fiodora, a po nim – nieudolnego Godunowa. Kraj nękały klęski żywiołowe, a zwłaszcza klęska głodu. Jak by tego było mało, ambitna rodzina Romanowów, kierując się nieokiełznaną żądzą władzy, doprowadziła państwo na krawędź upadku, tworząc mit Dymitra-Samozwańca. Transformacja ustrojowa od dynastii Rurykowiczów do dynastii Romanowów się powiodła, ale tylko dlatego, że główny przeciwnik – Rzeczpospolita – uwikłał się w kilka wojen na kilku frontach. Władysław IV nie miał już tyle energii, co jego Świętej Pamięci Ojciec i nie dokończył Jego dzieła.

Mam nadzieję, że obecna wojna na Ukrainie prowadzi jednak do klęski Rosji. Putin będzie oczywiście pchał do walki kolejne jednostki wojskowe przebrane za zielone ludziki lub za konwoje humanitarne. Służby specjalne będą szykowały kolejne zamachy i wydawać się będzie, że Rosja ma rezerwy bez końca. Przeczuwam jednak, że będzie wręcz przeciwnie. Ukraina, choć poraniona i wyniszczona, będzie się jednak wzmacniała. Przynajmniej dopóty, dopóki wojna toczy się na pograniczu i nie dosięga kijowskiej stolicy. Każdy kolejny miesiąc „wojny kresowej czasów pokoju” będzie utwierdzał Ukraińców w przekonaniu, że dokonali właściwego wyboru. Natomiast w Rosji będzie na odwrót. Władza będzie musiała coraz więcej wysiłku wkładać w utrzymanie porządku. Ostatni news o tym, że w nocy z 19 do 20 sierpnia nieznani sprawcy pomalowali rosyjską gwiazdę na iglicy jednego z moskiewskich wieżowców, pokrywając ją narodowymi barwami Ukrainy, a na szczycie zatykając ukraińską flagę pokazuje wyraźnie na to, co może się dziać dalej. A to dopiero mały początek „małego sabotażu” małych hobbitów w samym sercu Barad-dur.

Być może teraz któryś z nazguli zechce urządzić pokaz fajerwerków. Może ktoś wysadzi blok mieszkalny w samym sercu moskiewskiej stolicy, albo apartamentowiec zamieszkany przez jakichś wrogów Putina, żeby przy okazji pozbyć się rywali, postawić rząd ukraiński w trudnej sytuacji i wypracować sobie zgodę państw Zachodu na interwencję. Odnoszę jednak przemożne wrażenie, że wypadki zmierzają w zupełnie inną stronę. To będzie wyczerpująca wojna kondycyjna, której ani Putin, ani Rosja wygrać nie może. Będą się miotać jak pająk, który wpadł we własną sieć.

 

Jakub Brodacki

Речь Посполитая — sieciowe mocarstwo

herb RPDulce et decorum est pro patria mori. Słodko i zaszczytnie jest umierać za Ojczyznę. To jest idea za którą warto umierać. To jest prawdziwa Polska, a nie wersja „beta”, wersja próbna. Mam na myśli ideę, którą właśnie zrecenzował dla nas kolega Zaleski.

(pierwotna publikacja: blog-n-roll.pl, 11.11.2014)

Zasadą łączącą jest zasada wolności człowieka i zasada decentrum w zakresie organizacji społecznej. Różne odmiany chrześcijaństwa, łącznie z prawosławiem, są podłożem etycznym, choć nie można wykluczać innych religii, filozofii, wierzeń – o ile działają dla dobra wspólnego Речьи Посполитой. Przy takiej idei nie wstyd mówić po rosyjsku, bo rosyjski staje się językiem wolności, jednym z wielu – obok najważniejszych: polskiego i ukraińskiego. Mesjanistyczny patriotyzm (podobny do mesjanizmu amerykańskiego, a przeciwny mesjanizmowi rosyjskiemu) daje napęd i żywotność. Przekonanie o przeznaczeniu dziejowym obszaru wolności – to klucz do Intermarium.

Nacjonalizm to dla naszego obszaru okrutna pomyłka XIX i XX stulecia. Zaowocował podziałem tego co złączone, umożliwił zaborcom dokonanie na nas szeregu ludobójstw, poczynając od głodu na Ukrainie, poprzez tzw. „akcję polską”, obozy koncentracyjne i gułagi, holokaust. Musimy przerwać ten korkociąg zniszczenia. Na razie brak nam odpowiednich słów, aby wyrazić wspólnotę, która nas łączy, bo nacjonalizm do spółki z komunizmem zeżarły nam nasz stary język wolności.

Możemy nazywać się Polakami, Sarmatami, Łotyszami, Kurlandczykami, Estończykami, Inflantczykami, Rusinami, Żydami, Kozakami, Ukraińcami, ba, nawet Prusakami! „Myż Litwiny – myż Białorusy”. Jak zwał tak zwał – słowa nie oddają wszystkiego. I słowa nie wypowiedzą tego wszystkiego, co jeszcze wspólnie przeżyjemy…

Bo jeśli Bóg z nami – to kto przeciw nam?

Jakub Brodacki

Дзесьці там ля роднай хаты
Ускочыў на каня гусар крылаты
Развітаўся з татам з мамай
Ды прыгажуняю Святланай

Гэй, гэй, гэй, Літвіны
Амінайце пушчы ды нізіны
Грай, Грай, Грай званочак
Мой сінявокі сакалочак

Вее, вее,вее, вее вецер
Раскідала нас па белым свеце
Сэрца б’ецца на Радзіму рвецца
На момант спыніцца і зноў заб’ецца

Гэй, гэй, гэй, Літвіны
Амінайце пушчы ды нізіны
Грай, Грай, Грай званочак
Мой сінявокі сакалочак

Ой дарожка доўгая да дому
За Вялікае Княства за Карону
Пераможам ворагаў спакусы
Мы ж Літвіны, Мы ж Беларусы

Исполнитель: Zenon

Wyprawa na Moskwę (1)

kniaź Olgierd 002Duch sarmacki krąży nad dorzeczem Dniepru.

(pierwotna publikacja: blog-n-roll.pl, 17.10.2014)

Znany geograf polski Eugeniusz Romer sądził, że naturalnym terytorium Polski jest obszar położony między dwoma morzami. Można by mu przyznać rację, jeśliby Polska miała w sobie dzisiaj owego sarmackiego ducha, którego obecność wyczuwamy obecnie na Ukrainie. Niechaj marsz tysiąca ukraińskich nacjonalistów w Kijowie nie przesłania nam tego co się naprawdę na ruskich dzierżawach dzieje: oto tworzy się w Kijowie konkurencyjny wobec Moskwy ośrodek władzy na Rusi. Ośrodek, który gromadzi wokół siebie nie tylko zwykłych przeciwników Kremla, lecz także wszystkich tych, którzy nie pragną centralizacji władzy, nienawidzą tyranii Putina (choć niekiedy sami pragnęliby zostać tyranami – vide Chodorkowski), nienawidzą urawniłowki, niemoralnego przekraczania granic, ekspansywności, nieludzkiej pychy i nadludzkiego przekraczania wszelkiej miary. Tworzy się ośrodek policentryczny, wielokulturowy (choć nie koniecznie multi-kulti), organiczny i budowany lokalnie, a jeśli zjednoczony, to tylko w drodze dobrowolnej unii, a nie przez podbój kolonialny (patrz Wieczny Kłuszyn o duszę Rusi). Polska została siłą wyrzucona ze Scytii, a po części sama uciekła z niej do „Jewropy”. Ale w Scytyce – jak słusznie zauważa Wojciech Jóźwiak – „pozostał ośrodek stylu Rzeczypospolitej i jest nim Ukraina… To co w Rosji z takim trudem zostało stłumione, okopawszy się i skupiwszy w Ukrainie, rozleje się na Rosję…”.

To jest właśnie to, czego nie dostrzegają nasi etno-nacjonaliści (i eurocentryści), wyobrażający sobie, że:

1. Ukraińcy wszystko co robią, robią przeciw Polsce i na złość Polsce.

2. Ukraińcy robią wszystko, aby się zeuropeizować i przyłączyć do Unii Europejskiej.

Jakiś czas temu krążyła nawet plotka, że Janukowycz był… Polakiem. Wyrażano więc współczucie biednemu prezydentowi obalonemu przez tych złych, okropnych banderowców i stojących za ich plecami „Żydów z Nowego jorku”. Z drugiej strony popełnia się błąd, sądząc, że Ukraińcy istotnie chcą być pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Zwykli ludzie po prostu chcą, by „żyło się lepiej” i by rząd nie robił takich wolt politycznych, jakie zwykł robić Janukowycz. „U was car, u nas demokracija” – tak słowami ukraińskiej poetki Anastazji Dmitruk można podsumować ukraiński program narodowy.

Zakopani w naszym, stalinowskim grajdołku przez pomyłkę nazywanym „Polską” nie rozumiemy już często geopolitycznych wyzwań, jakie stoją przed Europą Sarmacką w dorzeczu Dniepru. „Kresy” – to wspomnienie przeszłości, na poły świetlane, na poły mroczne. Spróbujmy jednak wrócić do korzeni. Ktoś przed nami te ziemie i ucywilizował, i wstępnie zagospodarował po najazdach tatarskich. Tym kimś był wielki książę litewski Olgierd, który chyba jako pierwszy w historii dostrzegł niebezpieczeństwo ze strony Moskwy i był uosobieniem tego sarmackiego ducha, którego dzisiaj obserwujemy na Ukrainie.

Listopad to dla Sarmatów niebezpieczna pora. Właśnie w listopadzie 1368 roku podszedł wielki książę Olgierd pod mury Moskwy i, jak pisze litewski kronikarz: „weliki kniaź litowski i ruski i żomojtski Olgierd, kopije swoje pod Moskwoju prysłonił, i wszedłszy sam na koń, i kopiję wzemszy w ruku, i prijechawszy ko horodu, i kopiję swoję k’steni prysłonił, i jeduczy nazad rekł tak wielikim hołosom: kniaże weliki moskowski, pamiętaj to, szto kopije litowskoje stojało pod Moskowoju”.

Kniaziu wielki moskiewski! Pamiętaj, że kopia litewska stała pod Moskwą! Choć po rusku brzmi to jednak ładniej, więc powtórzmy to jeszcze raz, z niejaką lubością: kniaże weliki moskowski, pamiętaj to, szto kopije litowskoje stojało pod Moskowoju!

Kopia litewska, kopia sarmacka istotnie tam stała, lecz do grodu samego nie weszła. Na to trzeba było poczekać jeszcze wiele długich, strasznych lat. To jednak była ta sama kopia, choć nazwy czasem się zmieniają. Kopię tę trzymali w rękach i Litwini, i Rusini, i Polacy. Była też w rękach Zaporożców i Dońców. Przechodziła z rąk do rąk, zmieniała nazwy. Dzisiaj sarmacka kopia jest w rękach Ukraińców.

Dodajmy jeszcze, że sytuacja Olgierda nie była wcale taka różowa, jakby z jego dumnych słów – zanotowanych przez kronikarza – wynikało. Tej samej jesieni 1368 roku atakowali Litwę nad Niemnem Krzyżacy i cały rok 1369 zeszedł Olgierdowi na walkach z Krzyżakami. Następnie pod koniec 1370 roku, po śmierci króla polskiego Kazimierza Wielkiego, wybuchł zatarg litewsko-polski na Wołyniu (ach ten Wołyń!). Korzystając z tego Moskale szybko wzięli odwet. Napadli na sprzymierzony z Litwą Smoleńsk, wygnali z Tweru litewskiego sprzymierzeńca kniazia Michała. Zięć Olgierda książę Borys musiał opuścić księstwo niżhorodskie, drugi zięć – Iwan Nowosilski stracił i księstwo, i rodzinę. Zbuntowano przeciw Olgierdowi także kniazia Iwana Kozielskiego i kniazia Iwana Wiaziemskiego. Najazdom moskiewskim towarzyszyła – a jakże – klątwa kościelna za związki tychże kniaziów z tym bezbożnym i złowiernym poganinem Olgierdem. Metropolita Aleksy na lewo i prawo (głównie na lewo) udzielał rozgrzeszenia za złamane przysięgi, byleby tylko „chrześcijańska” rzekomo Moskwa mogła się tuczyć jak pająk cudzym życiem.

A więc nawet w takim trudnym okresie, otoczony ze wszech stron wrogami, znalazł Duch Sarmacki dość sił, by zagrozić poważnie jednemu z nich. Bierzmy z tego lekcję, jak ów młody Polak, Tomasz Maciejczuk, który zapewne wbrew sobie, ale zgodnie z Duchem Sarmackim, pomaga ukraińskim żołnierzom na Ukrainie. I przemawia po rosyjsku tym językiem, który każdy Sarmata natychmiast zrozumie: Wasz pierwszy krok na polskich ziemiach, będzie waszym ostatnim krokiemGiwi! Zakopiemy twoje ciało na skraju lasu w bezimiennej mogile, żebyś mógł się w ciszy i spokoju nażreć polskiej ziemi, póki ciebie nie zeżrą robaki… Donbas to Ukraina!. To jest język dobrze zrozumiały dla moskiewskiej elity. Języka przyjaźni ta elita nie rozumie i boi się go, zawsze wietrząc w nim podstęp. Zrozumie więc język wrogości i choć nigdy nas nie pokocha, to chociaż z czasem nabierze szacunku do „pszeków” i „chachłów”. Dla sarmackiej kopii.

Z czystym sumieniem mogę wznieść okrzyk, nie będąc posądzonym o nacjonalizm: „sława sarmackiej Ukrainie! Sarmackim herojom sława!”.

Jakub Brodacki

Ani w lewo, ani w prawo. Konfederacja.

ani w lewo ani w prawoDyskusje w środkach przekazu, w naszym imieniu toczą lewacy, liberałowie, konserwatyści, euroentuzjaści plus eurosceptycy, endecy – wszystko kompletnie obce polskiej tradycji, nie mieszczące się w naszym tradycyjnym pojmowaniu świata. (Kilka myśli nieuczesanych o modnych ideologiach i ich złym wpływie na polską prawicę).

(pierwotna publikacja: blog-n-roll.pl, 3.02.2015)

Liberalizm i konserwatyzm to mądrości narodów Zachodu. Polakom najbardziej podoba się konserwatyzm i liberalizm w wersji anglosaskiej. Myślę, że wynika to z pozornego podobieństwa amerykańskiego kultu wolności i sarmackiej Złotej Wolności. A jednak my nie jesteśmy krajem kupców i żeglarzy. Jesteśmy krajem kontynentalnym, który w przeciwieństwie do narodów morskich ma zawsze trudności w zgromadzeniu kapitału i do tego celu potrzebuje jednak czegoś w rodzaju „opresyjnego” państwa. Tworzy się więc tu sprzeczność, która dzieli 2/3 polskich wyborców na dwie grupy: socjal-konserwatywnych moherów (którzy w nomenklaturze Marka Chodakiewicza mogliby zostać określeni jako „narodowi socjaliści”) oraz liberał-konserwatywnych lemingów, którzy z pozoru bliżsi są ideałom liberalizmu i konserwatyzmu anglosaskiego, nienawidzą wysokich podatków, administracji, biurokracji i wszystkich tych okropieństw, które państwa kontynentalne tworzą po to, aby skupić siły do inwestowania i rozwoju.

Wśród lemingów liberał-konserwatywnych będzie zarówno część wyborców PO, jak i wyborcy KNP, Ruchu Narodowego oraz partii Rozenka. Cechą „wolnościowców” jest bowiem swingowanie między konserwatyzmem a permisywizmem, między rozpasaniem a dewocją. Ten typ Polaka dobrze oddają rozmaite gawędy sarmackie z wieku XIX, których lekturę serdecznie polecam (zwłaszcza Rzewuskiego Kto lepiej wypije skan 71). Także dla „dzieci komuny” liberalizm jest wygodny, bo ułatwia zaakceptowanie prawicowego światopoglądu bez konieczności wyznania winy rodziców i uznania, że ich rodzice uczestniczyli w tworzeniu nieludzkiego ustroju. Bo ponad tym wszystkim jest przecież wolność, która jednoczy nas wszystkich. „Wolność tylko rozumiem, wolności oddać nie umiem”. Gdy spotka się dwóch liberałów, mogą się kłócić we wszystkim, ale w jednym są zgodni: wszystko im wolno. „Robta co chceta”.

Socjal-konserwatywne mohery mają – w przeciwieństwie do lemingów – lepsze zrozumienie i więcej narzędzi do tworzenia polskiej historiozofii, gdyż wytworzone i pielęgnowane w toku dziejów stereotypy lepiej im w tym pomagają i porządkują ich ogląd rzeczywistości. Dlatego to na nas – moherach – spoczywa obowiązek zrozumienia, dlaczego lemingi z uporem godnym lepszej sprawy dryfują stale na skraj przepaści.

Kluczem jest zrozumienie, z czego wynika pozorne podobieństwo anglosaskiego liberalizmu i konserwatyzmu z sarmacką Złotą Wolnością.

Intuicja podpowiada mi takie rozwiązanie: jako naród położony między dwoma kamieniami młyńskimi (Niemcami i Rosją), Polacy nauczyli się, że tworzenie struktur państwowych na wzór państw Zachodu (Francji, Niemiec) i Rosji jest – delikatnie mówiąc – wysiłkiem ponad konieczną potrzebę. Kluczowy jest tutaj kult Świętego Stanisława, który w istocie sprzeciwił się tworzeniu „nowoczesnego, scentralizowanego państwa”. Nieprzypadkowo jest więc Święty Stanisław starym patronem Polski. Lemingi o wieleset lat późniejsze – to znaczy lemingi sarmackie z XVIII wieku – sądziły, że Polska powinna być słaba, ponieważ jako państwo słabe, nie będzie dla nikogo stanowić zagrożenia i nikt jej nie napadnie. Głosiły więc potrzebę „taniego państwa”. Obciążenia podatkowe traktowały jako wysiłek nadmierny i niepotrzebny. Struktury państwa zredukowane zostały do minimum. Gdy mimo wszystko najeźdźcy się pojawiali i traktowali Polskę jak karczmę zajezdną, lemingi się „moheryzowały” i zawiązywały konfederacje w obronie „wiary i wolności”.

Wiara i wolność – brzmi paradoksalnie, prawda? Moher i leming toczy wspólną walkę… To mniej więcej taka sama zbitka jak „liberalno-konserwatywny”…

Pewnego rodzaju przełomem była próba reformy państwa w oparciu o Rosją podjęta przez familię Czartoryskich i kontynuowana przez skonfederowany Sejm Czteroletni. Ujawniła się wówczas grupa „państwowców”, która chciała utworzenia sprawnej, polskiej biurokracji. Próbę tę kontynuowano w czasach Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego oraz za rządów sanacji.

Moim zdaniem te próby nie mogły się udać. XVIII-wieczne lemingi w pewnym sensie „miały rację”, choć same nie do końca wiedziały dlaczego. Państwa ościenne ze wszystkiego najbardziej obawiają się powstania niezależnej i patriotycznej, polskiej biurokracji. W tym, naturalnie, biurokracji gospodarczej, która umożliwia kreowanie kapitału. Gdy pojawiają się zalążki takowych struktur, zaborcy podejmują wszelkie działania, aby te struktury a) jak najszybciej rozwiązać; b) jeśli nie da się ich rozwiązać – zdemoralizować, zagenturyzować i przejąć na własny użytek. De facto struktury Księstwa Warszawskiego przejęła Rosja. Również sporo struktur II RP padło ofiarą wrogiego przejęcia. Podobne zjawisko spotkało struktury tworzone przez III RP, w tym przede wszystkim służby specjalne, takie jak CBA.

I tu jest – UWAGA! – clou programu. Gdy tylko bracia Kaczyńscy podjęli próbę powołania do życia polskiej biurokracji (lata 2005-2007), zaktywizowały się państwa ościenne. Finałem tych działań był 10.04.2010 r.

Stoi więc przed nami stały problem: czy opłaca się tworzyć struktury biurokratyczne, skoro państwa ościenne mają tak potężne środki, aby te struktury zniszczyć lub zdemoralizować? Lemingi odpowiadają: nie, nie opłaca się. Jest to wysiłek ponad potrzebę, który prowadzi do wojny z Rosją. A poza tym biurokracja to obrzydliwość. Pragniemy Złotej Wolności. Mohery odpowiadają jednak inaczej. To prawda, że biurokracja to obrzydliwość. My też kochamy Złotą Wolność, tak bardzo zakorzenioną w polskiej tradycji. Ale trzeba podjąć jakiś wysiłek dla wspólnego przetrwania. Na przykład bez minimalnej choćby biurokracji przemysłowej (górnictwo, energetyka), utracimy szanse na niezależność gospodarczą, a zatem i na liberalną gospodarkę oraz drobną i średnią przedsiębiorczość. Jeśli nie ma innego pomysłu, przyłączmy się do tych, którzy głoszą program budowy państwowej biurokracji, do tych wstrętnych „socjalistów”. Co prawda biurokracji typu zachodniego i tak nie zbudujemy, bo kopiowanie obcych wzorców idzie nam kiepsko, ale przynajmniej dzięki tym próbom się skonfederujemy i może dzięki temu obronimy się przed obcymi. Ideą rządów Marszałka Piłsudskiego nie było stworzenie mocarstwa – bo po traktacie ryskim Polska na to szans nie miała – lecz uchronienie narodu przed zagładą. Konfederacja.

Trzeba wytłumaczyć liberalnym i konserwatywnym lemingom – i ten obowiązek spoczywa na nas, na moherach – że w istocie nie chcemy budować biurokracji na wzór francuski czy niemiecki. Żyjemy w regionie instytucjonalnej niestabilności i ciągłych kryzysów, więc kamienie młyńskie nam każdą taką próbę zniweczą. Obojętnie jaką ideologię wybierzemy, czy będzie ona prawicowa, czy lewicowa – cel jest jeden. Przetrwanie i odnalezienie utraconych przyjaciół, aby obszar wolności rozszerzyć na dorzecze Dniepru, Niemna i Dźwiny. Gdy będziemy więksi – nasze szanse wzrosną. „Litwo, Ojczyzno moja!”.

Andrzej Lepper nigdy nie był moim bohaterem. Ale i głupek powie czasem coś mądrego. Podczas jednej z kampanii wyborczych pan Andrzej przekonywał, że nie trzeba iść „ani w lewo, ani w prawo, tylko prosto do przodu”. Myślę, że choć użył tych słów czysto instrumentalnie, to w istocie sam nie wiedział, jak bardzo ma rację. Ideologie lewicowe i prawicowe zostały wymyślone na Zachodzie, a nam tylko mieszają w głowach, przekształcają nasz tradycyjny język polityczny, dzielą nas, nie przynosząc nam zgoła żadnej korzyści. Popatrzcie: przemeblowano nam prawie wszystko, cały świat naszych, polskich wartości. Dyskusje w środkach przekazu, w naszym imieniu toczą lewacy, liberałowie, konserwatyści, euroentuzjaści plus eurosceptycy, endecy – wszystko kompletnie obce polskiej tradycji, nie mieszczące się w naszym tradycyjnym pojmowaniu świata.

Ani w lewo, ani w prawo. Rzeczpospolita. Konfederacja.

Jakub Brodacki

Na zdjęciu od lewej w pierwszym rzędzie: 1. człowiek, który nie był socjalistą, choć za takiego go uważano, 2. człowiek, który nie był monarchistą, chociaż proponował rządy monarchiczne 3. po prawej człowiek, który nie był piłsudczykiem, choć za takiego go uważano. A to Polska właśnie.