(pierwotna publikacja: blog-n-roll.pl, 13.04.2014)
Piszę do Ciebie ten list mój jako marny Twój podnóżek i niegodziwy, niewierny sługa. Nie biję się w cudze piersi i występuję we własnym imieniu, już choćby dlatego, że wobec wiary rzymskiej mam uczucia mieszane i stygnące z upływem czasu, szczególnie zas po wizycie niejakiego Cyryla. Niemniej jednak, gdy myślę o Tobie w kategoriach wyższych, niż codzienny kawałek chleba, przed oczami pojawiasz mi się nieodmiennie a to jako Pani co w Ostrej świeci Bramie, a to jako Michał Archanioł, a nawet jako Patronka Smoleńska, o której niedawno pisała blogerka Chryzopras. Może to niski i pogański punkt widzenia, ale nic na to nie poradzę, a Ty (jeśli w ogóle raczysz mnie wysłuchać) nie obrażaj się na mnie o te uczucia, bo płyną ze szczerego serca.
Niedawno Pan Jerzy Targalski radykalnie przedstawił swoje tezy o większości Polaków i bez wielkich złudzeń. Myślę, że to my, nie Ukraińcy, powinniśmy się byli zbuntować, i to już w 2010 roku. Niestety usypiająca atmosfera żałoby nie doprowadziła do niczego poza odizolowaniem nas od reszty stada i wtłoczeniem w ramy „obrońców krzyża” (tych „od aborcji”). Mnie wtedy nie było pod krzyżem, bo byłem niezdrów i to przez kilka miesięcy. Ale nie żałuję. Naiwny był ten, kto sądził, że krzyż rzeczywiście jednoczy Polaków. Bo w ogóle nie chodzi o jednoczenie kogokolwiek. Chodzi w gruncie rzeczy o to, aby najpierw działać, a potem myśleć. Ukraińcy dali przykład, jak zwyciężać mamy. Dałaś im, Polsko, łaskę i najwyraźniej na nią zasłużyli. Bo Wolność jest wielką łaską, nawet jeśli trwa tylko przez krótki karnawał, choćby szesnastu miesięcy. Ale też na łaskę trzeba ciężko pracować.
Nie chcę mówić w imieniu wszystkich, więc powiem o swojej wadzie, którą próbuję w sobie zwalczyć. Otóż gdy przychodzi pora działania długo oglądam się na to co robią inni zamiast uruchomić zdolności twórcze i robić to co do mnie należy. Wybacz mi, Kochana Ojczyzno, i pozwól mi zmazać moją winę ciężką pracą, bo przecież nie jestem do niej niezdolny. Daj mi na tej drodze tyle zdrowia, ile trzeba, aby ocalić duszę, i wyzwól we mnie tyle zdolności, ile mi ich natura dała. Nie pozwól mi się poddać. Pozwól mi być „ustawicznym fakirem rzeczywistości i w splocie jej najcodzienniejszym nie widzieć jej, nie pamiętać, nie znać – tak, jak to umie Piłsudski – to znów najcodzienniejszymi szczegółami mającą się stać rzeczywistość uprzedzać i istotę jej wywoływać z nicości” (Kaden-Bandrowski). Bo Ojczyznę swoją trzeba stworzyć jak Matkę, tak by ona mogła o nas powiedzieć, że w nas ma swoje odpocznienie, że my jesteśmy Jej życiem (Jan Lemański).
Jeśli Twoją wolą jest zamieszkać przez jakiś czas na Ukrainie, proszę, przygarnij mnie choć z daleka do swego domu, otwórz moje oczy, i choć z daleka pozwól mi widzieć Twój dom własnymi oczami, sycić się Twoim majestatem i spijać każde słowo z ust Twoich ukrainnych synów, abym mógł się nauczyć Wolności i abym zaniósł ją do tej ponurej rudery, zwanej z nawyku Twoim Imieniem. Niech na mnie i innych zstąpi ten Król-Duch, który tylekroć odnawiał oblicze naszej ziemi. Proszę Cię o to bez wielkiej nadziei, że mnie wysłuchasz. Bo Ty jesteś wielka i powszechna, Ty byłaś tutaj, gdy mnie nie było, setki lat przed nami, i będziesz tam, gdzie zechcesz być, okazując ludziom jakiejkolwiek wiary i etnosu swoją niebywałą łaskę. Najjaśniejsza Rzeczpospolita. Wieczna Rzeczpospolita.
Pisząc ten list nie śmiem się nawet podpisać – tak niewiele znaczy moje imię i nazwisko. Nie śmiem Cię pozdrawiać – bo Tyś zawsze zdrowa. Głową uderzam przed Tobą jak moskowski bojar przed swoim carem-trupem. Lecz Ty jesteś żywa, jak woda, a im mocniej tyran zaciska pięść, aby Cię uchwycić, tym bardziej Ty przeciekasz mu między palcami. Dlatego po wtóre biję czołem przed Tobą. Ja, pokorny niewolnik Złotej Wolności.