Pijany Hannibal

pijany hannibalJak nałogowy pijaczyna zagroził Moskwie.

Gdy armia kniazia Rużyńskiego stanęła w Tuszynie, 15 km od Moskwy, książę moskiewski Wasyl Szujski musiał się spocić ze strachu. Nie był to strach przed wrogą armią, ale przed gniewem bożym. Nie dalej jak dwa lata wcześniej, spiskowcy na czele których stał Szujski, dokonali zamachu stanu i obalili rządy Dymitra Samozwańca I, a jednocześnie uwięzili posłów królewskich, bawiących wówczas w Moskwie. Ponieważ jednak zdawali sobie sprawę z popularności zamordowanego łże-cara, wymyślili kult Świętego Dymitra.

Jak wiadomo prawdziwy Dymitr, syn Iwana Groźnego, został zamordowany w 1581 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Truchełko prawdziwego Dymitra musiało być już w bardzo złym stanie, a przecież zwłoki świętych się nie psują. Ale „Moskal potrafi”. W porozumieniu z Szujskim, metropolita rostowski Filaret Romanow sprowadził do Moskwy zwłoki świeżo zamordowanego chłopca, ogłaszając wszem i wobec, że są to zwłoki carewicza Dymitra. Zwłoki były świeżutkie, rzekłbym: prosto od rzeźnika, toteż obnoszono je w otwartej trumnie dni kilka, pokazując ludowi „zachowane od zepsucia” ciało rzekomo świętego i rzekomo Dymitra. Potem ciałko zaczęło śmierdzieć, toteż halloweenową zabawę czym prędzej przerwano, zwłoki pochowano, a kłamstwo oficjalnie kanonizowano.

Święte Kłamstwo odwdzięczyło się swoim wyznawcom z nawiązką, bo jak wiadomo kłamstwo rodzi kłamstwo. Na południowych rubieżach Moskowii pojawiła się więc nowa inkarnacja Dymitra Samozwańca, a na czele jego armii stanął przybyły z Rzeczypospolitej książę Roman Rużyński.

Urodzony w 1575 roku był synem Kiryka Ostafijewicza i Eudoksji Kuniewskiej. Początkowo gorliwy obrońca prawosławia i przeciwnik katolicyzmu, poświęcił się wkrótce wojaczce pod komendą hetmana Jana Zamoyskiego. Jako rotmistrz choragwi jazdy (tak zwanej „kozackiej”) walczył w Mołdawii (1600) i Inflantach (1601-1602). Za namową panów Wiśniowieckich rozpoczął działania na rzecz sprawy Dymitra Samozwańca I. Podczas przemarszu armii Samozwańca do Kijowa, Rużyński osłaniał go przed wojskami wrogiego wyprawie kasztelana krakowskiego Janusza Ostrogskiego, grożąc wręcz zemstą Kozaków i spaleniem dóbr kasztelana. Nie poszedł jednak z wojskiem Samozwańca na Moskwę, gdyż musiał najpierw zgromadzić odpowiednie fundusze na wyprawę. Jeszcze w 1606 roku na czele chorągwi husarskiej brał udział w bitwie z Tatarami pod Udyczem pod komendą Żółkiewskiego. Podczas rokoszu Zebrzydowskiego opowiedział się zdecydowanie po stronie króla Zygmunta III i walczył z rokoszanami pod Guzowem.

Korzystając z niepokojów rokoszowych w Rzeczypospolitej, Wasyl Szujski – jak wspomniałem – dokonał w Moskwie zamachu stanu i przyczynił się do zamordowania Dymitra Samozwańca I. Gdy pojawił się Dymitr Samozwaniec II, Rużyński zrezygnował z dalszej służby w armii kwarcianej i natychmiast rozpoczął przygotowania do wyprawy na Moskwę. Przybywszy do Orła, gdzie rezydował Dymitr Samozwaniec II, odsunął od władzy tymczasowego „hetmana” Mikołaja Miechowieckiego i sam zajął jego miejsce.

Teoretycznie rzecz biorąc książę Roman nie posiadał odpowiednich kompetencji do najwyższego dowództwa. Jak podaje Andrzej Przepiórka, kniaź właściwie nie posiadał doświadczenia w dowodzeniu na szczeblu operacyjnym, nigdy nie dowodził jednostką większą, niż chorągiew. Ale – dodam od siebie – wiemy też doskonale, że armię Rzeczypospolitej cechowała nadzwyczajna wręcz plastyczność, giętkość, zdolność dostosowania do zmieniającej się sytuacji. Nieliczne zazwyczaj wojska Rzeczypospolitej odnosiły swe wielkie zwycięstwa już na poziomie taktycznym. Oficerowie, a nawet szeregowi towarzysze kawalerii uczeni byli samodzielności i operatywności, a pozostając w stałym kontakcie bojowym z Tatarami, mistrzowsko posługiwali się improwizacją i podstępem. Nie na darmo powiadano, że król Polski jest królem królów…

Dodatkowym atutem kniazia Rużyńskiego była jego kozacka osobowość, którą nasi endecy nazwaliby zapewne „osobowością turańską”. Niestabilność emocjonalna, alkoholizm, choleryczność, brak trwalszego zakorzenienia moralnego poza lojalnością grupową (i wobec króla), zuchwałość, przekonanie o przeznaczeniu do wielkich czynów, świadomość wysokiego pochodzenia w połączeniu z niezwykłą popularnością i egalitarnym sposobem bycia, absolutna obojętność religijna, bezgraniczny spryt i diaboliczne poczucie humoru – te cechy przezierają ze wszystkich poczynań kniazia. Jest on bohaterem kozackim z charakteru, ale dzięki lojalności wobec króla zasłużył się Rzeczypospolitej.

Przez zimę Rużyński przygotowywał swoje wojsko do wyprawy. Jego siły rosły, podczas gdy wojska Szujskiego, dowodzone przez jego brata Dymitra, stojące pod Bołchowem nieopodal rzeki Kamienki, topniały w oczach jak wiosenne śniegi. W maju 1608 roku armia Rużyńskiego, złożona z husarii, rot „kozackich”, kozaków zaporoskich, kozaków dońskich, dworian, dzieci bojarskich, strzelców, kozaków grodowych i wielu rodowitych Moskali z najrozmaitszych grup społecznych, wyruszyła w stronę Bołchowa.

Bitwa rozpoczęła się 10 maja. Oddziały wroga wchodziły do walki stopniowo; pierwszy pojawił się na polu walki pułk przedni kniazia Golicyna, mając za plecami rozlewiska po wiosennych wylewach rzeki Kamienki. Nie sprostały mu pułki Aleksandra Rudzkiego i Mikołaja Wielogłowskiego oraz Kozaków Dońskich, wysłane przodem, toteż Rużyński zmusił gros swojej armii do szybkiego marszu z odsieczą. Przybywszy na miejsce nakazał ruszyć pułkom księcia Adama Rużyńskiego i Walentego Walawskiego, które we wspaniałej szarży wepchnęły Golicyna w ramiona nadciągającego dalej pułku straży, dowodzonego przez kniazia Kurakina. Kurakin zdołał kontratakować, ale jedynym sukcesem, jaki uzyskał, był w miarę bezpieczny odwrót za rozlewiska. Tam też – za błotami – stanęło gros sił moskiewskich, a przede wszystkim groźny dla sarmackiej kawalerii tabor z piechotą i artylerią. Na skrzydłach i tyłach wódz moskiewski postawił kawalerię, przez co jego pozycja uległa wzmocnieniu. W ogniu armat i strzelb załamywały się kolejne szarże Sarmatów, a ponieważ dzień chylił się ku zachodowi, Rużyński odwołał swoje wojska do obozu.

Straty obu stron były poważne. Sarmaci największe straty ponieśli w koniach. Jeden ze sztandarów kawalerii został nawet wzięty przez Moskali, choć raczej przypadkiem. Ale największe straty poniosło morale przeciwnika. Nazajutrz czeladź obozowa wyprowadziła w pole zwykłe wozy, zatknąwszy na nie proporce, a przejście tych wozów wzbudziło wielką kurzawę, Moskale się strwożyli. Sądzili, że dla Rużyńskiego nadciągają jakieś nowe i ogromne posiłki. Wojewoda Dymitr Szujski nakazał więc odwrót w stronę Bołchowa. Widząc to Rużyński wysłał za przeprawę niewielki oddział, który miał na tamtym brzegu postawić nowe obozowisko. Na ten widok Moskale zawrócili znów w stronę przeprawy. Wszystko zapowiadało wznowienie bitwy…

Ale Rużyński czuwał nad sytuacją. Natychmiast wysłał przeciw Moskwie harcowników, którzy mieli ją zabawić jak najdłużej i umożliwić jego armii przeprawienie się na drugi brzeg i uszykowanie do bitwy. Tam też uszykowawszy głęboko swoją armię rzucał kolejne hufce do szarży, aż moskiewska kawaleria nie wytrzymała i pierzchła. Uporczywy pościg zakończył się zdobyciem wrogiego obozu ze wszystkimi dostatkami i kilkudziesięcioma działami. Kilka dni potem zdobyto Bołchów, którego załogą dowodził niejaki Giedroyć – Litwin w służbie moskiewskiej.

Wkrótce potem padł Możajsk, a przerażony car Szujski zapowiedział, że wypuści z niewoli przetrzymywanych od dawna posłów Rzeczypospolitej – Aleksandra Gosiewskiego i Mikołaja Oleśnickiego. W ich imieniu Borkowski i Wilam grzecznie poprosili Rużyńskiego, aby wyprowadził swoje wojska z granic moskiewskich, gdyż to narusza pakta zawarte między Rzecząpospolitą a Moskowią. Prawda jednak była taka, że czynili tylko zadość obietnicy uczynionej carowi Szujskiemu i że działali bez pełnomocnictw królewskich. Jak słusznie stwierdzał świadek tych wydarzeń Mikołaj Marchocki, „Moskwa o zawarciu pakt i o wypuszczeniu posłów nie myślała, by ich był ten strach od nas nie cisnął do tego”.

Odpowiedziano im więc hardo, że „to Moskwa, o czym wy nam powiadacie, przymuszona czyni; a my takeśmy się tu już zawiedli, że rozkazania w tym niczyjego nie słuchamy, a za pomocą bożą tuszymy sobie, że tego, z którymeśmy tu przyszli, na stolicy jego posadzim”.

Niestety, wywiad moskiewski się zorientował, że siły nowego Samozwańca są stosunkowo nieliczne, toteż Moskwa swych bram nie otworzyła tak chętnie jak Dymitrowi Samozwańcowi Pierwszemu. Po kolejnej zwycięskiej bitwie na gościńcu twerskim, zagrzane sukcesem wojsko założyło obóz w miejscu, gdzie rzeka Tuszyn wpływa do rzeki Moskwy, w widłach tych rzek na miejscu płaskim, lecz wyniosłym zarazem, a więc idealnym do obrony. Tymczasem Szujski skłonił ciągle jeszcze uwięzionych posłów królewskich, aby wysłali do Rużyńskiego kolejnych posłańców z perswazją, aby wojsko kniazia opuściło granice moskiewskie. Był to fortel, gdyż za tymi posłańcami cichaczem szedł już kniaź Wasyl Masalski z ogromną armią moskiewską w nadziei zaskoczenia przeciwnika.

Ale „Orużynskij” – jak zwali go Moskowianie – był nie w ciemię bity i psychikę moskiewską znał chyba lepiej, niż ktokolwiek inny w jego czasach. Odprawiwszy posłów, po zmroku postawił wojsko w stan pogotowia i uszykowawszy je w trzy hufce pomaszerował w kierunku rzeczki Chodynki, sam idąc w hufcu środkowym. Tuż przed świtaniem spieszona kawaleria z rusznicami w ręku nastąpiła przez zarośla na obóz moskiewski, gdzie nieprzyjacielska piechota zaczęła ją razić ogniem, co spowodowało chwilowy kryzys morale. „Jednak” – jak pisze Marchocki – „nawołaliśmy się cnotą”. Dzięki przezwyciężeniu strachu i ponowieniu natarcia Polaków, wróg nie zdołał użyć armat, których najbardziej obawiał się książę Rużyński. Husarze pieszo wpadli do nieprzyjacielskiego obozu, a za nimi wtargnęło także lewe skrzydło Adama Rużyńskiego; uciekający wróg zaległ trupami pole, a kniaź Masalski dostał się do niewoli.

Niestety zwycięskie wojsko w większości zajęło się obdzieraniem trupów do gołego i zagarnianiem łupów i to do tego stopnia, że w pościgu za wrogiem brała udział ledwie 1/3 wszystkich żołnierzy. Tymczasem za obozem moskiewskim stał jeszcze drugi obóz, z którego wypadła w dwójnasób liczna armia i pomimo nadzwyczajnego męstwa Sarmatów, zmusiła ich do odwrotu za rzeczkę Chynkę, także tych, którzy zajęci byli łupami.

Rzeczka Chynka chwilowo odgrodziła walczących. Pewien kozak doński zsiadłszy z konia celnie strzelił z samopału zabijając moskiewskiego chorążego. Chorągiew moskiewska upadła na ziemię. Kryzys morale minął po raz drugi; kawaleria ponownie ruszyła do szarży i przebywszy Chynkę zmusiła nieprzyjaciela do odwrotu. (tu czytaj opis bitwy bitwy nad Chodynką)

Tego dnia wszyscy mieli już dosyć wrażeń, a straty w nielicznej przecież armii były znacznie bardziej dotkliwe, niż dla Moskali, którzy ciągle wystawiali kolejne, niezwykle liczne armie. Na szczęście po triumfie nad Chodynką armię Rużyńskiego zaczęły zasilać kolejne grupy ochotników na czele z Andrzejem Młockim, Aleksandrem Zborowskim (synem Samuela) i słynnym Janem Piotrem Sapiehą, dowodzącym na prawym skrzydle armii Chodkiewicza podczas pamiętnej bitwy pod Kircholmem (1605). Armia Rużyńskiego wzrosła do kilkunastu tysięcy sarmackiej kawalerii, dwóch tysięcy polskiej piechoty, wielu tysięcy kozaków zaporoskich i kilkunastu tysięcy kozaków dońskich. Car Szujski ostatecznie wypuścił polskich posłów z niewoli, wraz z wojewodą Jerzym Mniszchem i jego córką, Maryną. Była ona koronowaną carową moskiewską; niektórzy historycy też przypuszczają, że właśnie jesienią 1608 roku została w szczerym polu koronowana powtórnie, nieomal pod samymi bramami Moskwy, przez nieznanego prawosławnego archijereja (biskupa), w asyście całej zgromadzonej armii.

W Tuszynie nadeszła pora nieustających bankietów, narad i intryg. Rużyński zdawał sobie sprawę, że Jan Piotr Sapieha reprezentuje na tym terenie samego króla, toteż odnosił się do niego z wielką rewerencją. Z drugiej strony obawiał się utraty komendy nad armią, bo jak wiadomo zwycięstwo wielu ma ojców. 23 września na bankiecie Rużyński przysięgał na szabli Sapiesze, że nie stoi mu na przeszkodzie w żadnej rzeczy. Dwa dni później na kolejnym bankiecie pijany Hannibal podarował Janowi Piotrowi własną szablę, służby swoje we wszystkim ofiarowując, na co Sapieha oddał mu szablę swoją. Opuszczając imprezę Sapieha wsiadł na konia, ale wystraszony wierzchowiec zrzucił go z siodła, przez co „tak się potłukł jego mość, iż był pijany”. Kolejny dzień leczono kaca, a Sapieha zrozumiał, że jeśli pozostanie tam dłuższy czas, nie uniknie obowiązku udziału w pijackich imprezach, toteż co rychlej wyruszył pod Ławrę Świętej Trójcy w Siergiejewie, aby ją zdobyć. Po drodze nastąpili nań Moskale z wielką armią. 2 października pod Rachmańcami nieliczna armia Sapiehy zniosła nieprzyjaciela doszczętnie, goniąc i siekąc go cztery mile do przodu. Armia Sapiehy rozpoczęła oblężenie Ławry. Moskwa była osaczona i cierpiała straszliwy głód.

W czasie gdy Sapieha oblegał Ławrę Troicką, Rużyński czynił starania, aby wzmocnić swoją władzę na przekór panoszącym się wśród żołnierzy intrygom. Gdy za namową intrygantów w obozie pojawił się znów dawny wódz Miechowiecki, oburzony Rużyński zaraz wysłał mu ostrzeżenie, aby się wynosił, bo każe go zabić. Gdy Miechowiecki schronił się w mieszkaniu Samozwańca, Rużyński wkroczył tam z czterema wyrostkami i zamordował intryganta. Wzburzonemu Samozwańcowi powiedział natomiast, że i jemu zaraz utnie szyję. Tym samym na razie rozerwał sieci intryg. „Potemeśmy ich pojednali” – pisał z czarnym humorem Marchocki – „A Miechowieckiego głowa przepadła”.

Książę próbował też uzyskać poparcie króla dla całej imprezy i niejako zalegalizować pobyt królewskich poddanych na terytorium moskiewskim. Ponieważ już wtedy niektóre koła bojarskie sugerowały możliwość objęcia tronu moskiewskiego przez królewicza Władysława, Rużyński stanowczo przestrzegał króla przed tym krokiem. Zupełnie słusznie proponował w zamian królowi Smoleńsk i ziemię siewierską. Nie ulega wątpliwości, że król podzielał jego zdanie, a sprawę obsady tronu moskiewskiego traktował jedynie przetargowo. Sprawy potoczyłyby się jeszcze lepiej, gdyby sam papież Paweł V udzielił swego wsparcia. W tym celu kniaź zawiadomił go o swym przejściu na katolicyzm, Maryna też napisała do Rzymu solenne prośby – lecz na próżno.

Co gorsza w marcu 1609 roku Rużyński został postrzelony z łuku. Jak podaje pamiętnikarz, „w pół pod pas z łuku postrzelony, tak, że żelezie wskroś przez krzyże z niego wyciągniono, w czym był dziwnie cierpliwy, że z takim razem aż do stolicy o swej mocy na koniu przyjechał. Wyleczył się był z tego razu, ale już nie do końca miał warowne zdrowie”. Wzmogła się u księcia choroba alkoholowa. Niewykluczone, że po wyciągnięciu strzały pozostały w ciele Rużyńskiego jej odłamki, które sprawiały mu ból. Odtąd książę coraz częściej bywał pijany, a komendę nad wojskiem przejął ataman kozacki Iwan Zarudzki.

Najgorsze było to oczekiwanie na przełom, ale przełom nie nadchodził. Sapieha ciągle nie mógł zdobyć Siergiejewa, towarzystwo żądało nałożenia danin na Moskali, a gdy daniny nałożono, doszło do buntów ludowych, które trzeba było tłumić. Następnie zbuntowała się czeladź obozowa, której kilka tysięcy wyszło z obozu, plądrując co popadnie. I ten bunt Rużyński stłumił, surowo ukarawszy prowodyrów.

3 lipca 1609 roku doszło do wielkiej bitwy pod Moskwą, podczas której nagle doszło do załamania morale i niemal pewne zwycięstwo wymknęło się z ręki Sarmatom. Gdyby nie przytomność umysłu atamana kozaków dońskich Iwana Zarudzkiego, bitwa skończyłaby się klęską. Moskale wzięli do niewoli wielu zakładników. W tymże lipcu Zborowski odniósł świetne zwycięstwo pod Twerem, lecz wkrótce Skopin Szujski zaskoczył Zborowskiego na leżach, zadając mu znaczne straty. Widząc to Rużyński wydał rozkazy skoncentrowania wszystkich sił w Tuszynie. 13 sierpnia Sapieha odstąpił od oblężenia Ławry Troickiej. Nie mogąc zmusić nieprzyjaciela do walnej bitwy pod Kalazinem 26 sierpnia, zorientował się, że jeśli uderzy pierwszy, wpadnie w zastawioną pułapkę, dzięki czemu uniknął klęski pierwszego dnia bitwy. Potyczki i harce ciągnęły się i w następnych dniach, gdy dotarła z Tuszyna wiadomość, która odebrała wojsku chęć do walki: król Zygmunt III Waza wypowiedział wojnę carowi Szujskiemu.

Powodów do wypowiedzenia wojny było aż nadto: nieuwolnienie w terminie jeńców, niewysłanie posłów do Rzeczypospolitej dla zatwierdzenia traktatu, knowania z uzurpatorem szwedzkiego tronu Karolem Sudermańskim. Były też i rozmaite preteksty, jak choćby i ten, że Zygmunt III po kądzieli odziedziczył prawa Jagiellonów do panowania nad Rusią, że Moskwa bezprawnie zagarnęła Litwie liczne terytoria z ziemią siewierską i Smoleńskiem na czele. Było to co prawda niemal sto lat wcześniej, ale do tej pory nie zawarto stałego pokoju, kontentując się ciągle przedłużanymi rozejmami, albowiem Moskwa uparcie nie chciała zrzec się swoich mniemanych praw do Rusi litewskiej. Namawiał do wojny także Oleśnicki, ostrzegając króla, że „ten naród, na którąkolwiek stronę padnie, skoro uspokoją rzeczy swe, a zwłaszcza jeśliby padło na stronę Szujskiego, pewnie Wasza Królewska Mość i Rzeczpospolita nic sobie dobrego, spokojnego z owąd obiecować nie możesz”. Do wojny też parli Lew Sapieha i Aleksander Gosiewski.

Faktem jest, że żołnierze Rużyńskiego poczuli się zagrożeni w swych zasługach i w ich szeregi wkradła się demoralizacja. Obawiano się, że sprawa Samozwańca upadnie, a wraz z nią przepadnie obiecany żołd. Książę Rużyński, który był przekonany, że należy przyłączyć się do armii królewskiej wspiął się na wyżyny krasomówstwa i demagogii. Wmówił żołnierzom, że król z pewnością wypłaci im zasłużone pieniądze i że nie należy zwracać się przeciwko naturalnemu panu. „Tego uważam za zdrajcę” – prawił Książę – „kto wynajęty za dzienną zapłatę i związany ze swoim panem przysięgą, najpierw wycierpiał dla niego tyle trudów i rozlał tyle krwi, a potem kierowany jakąś przewrotną miłością do obcej ziemi usiłuje go zniszczyć i pognębić, a zapłaty za swój trud oczekuje od innych, nie od niego… Dlatego” – kontynuował chytrze Rużyński – „zwiążmy się z wielkim kniaziem [moskiewskim, Dymitrem Samozwańcem] ścisłymi więzami i z uwagi na naszą zrodzoną we krwi sławę, na żołd słusznie nam należny, na świętość danego przyrzeczenia, nie występujmy przeciwko królowi i przeciwko Rzeczypospolitej”. Innymi słowy książę Roman zaproponował sprzedanie samozwańca w zamian za żołd u króla. Propozycja dość niegodziwa, ale wojsko w lot podchwyciło tę ideę. Zawiązano więc zaraz konfederację, obiecując stać przy Samozwańcu „niezłomnie” i oczekiwać zapłaty od króla.

Zaczynały się najtrudniejsze dni w życiu kniazia Rużyńskiego. Początkowo Sapieha nie chciał przystąpić do konfederacji. To rozwścieczyło Rużyńskiego, który przecież desperacko próbował ratować całą sytuację. Ruszył więc ku niemu z dwoma tysiącami husarzy. Po tygodniowych bez mała rozmowach i namowach, książę stracił cierpliwość i – wedle suchej relacji dziennika bojowego pułku Sapiehy – „naszedł na szałas jego mości z dobytą bronią”. Szczegółów tego zajścia nie znamy, ale ostatecznie pułk Sapiehy przyłączył się do konfederacji. Niestety nie lepiej działo się w Tuszynie, gdzie swoje intrygi snuł jak się zdaje ulubieniec Samozwańca książę Adam Wisniowiecki. Tymczasem na miejsce przybyli królewscy posłowie – Krzysztof Zbaraski i Stanisław Stadnicki. Konfederaci frymarczyli zasługami swoimi, posługiwali się też prawami carowej Maryny jako argumentem w negocjacjach. Samozwańca rychło przestano w ogóle brać pod uwagę. Gdy próbował wypytywać Rużyńskiego dlaczego posłowie królewscy nawet nie proszą o audiencję u niego, mocno podpity książę zaczął rzucać plugawe wyzwiska i groźby, po czym z krzykiem „oj ty moskiewski sukinsynu!” zamachnął się nań buławą. „Co ci do tego, że posłowie przyjechali do mnie? Kto wie, ktoś ty taki. Dosyć jużeśmy krwi przelali bez żadnej nagrody”. Rużyński obalił też na ziemię obecnego tam ulubieńca Samozwańca księcia Adama Wiśniowieckiego i – jak malowniczo opisał to Kobierzycki – „okładał go podnóżkiem z taką siłą, że rozrzaskał ten sprzęt na drobne kawałki”.

Nic dziwnego, że w noc z 6 na 7 stycznia 1610 roku Samozwaniec uszedł z Tuszyna w towarzystwie kozaków dońskich i kilku wiernych mu Polaków. Zaraz po ucieczce burza rozszalała się w obozie. Mieszkanie Dymitra splądrowano, odnalazłszy w nim podobno Talmud, liczne hebrajskie rękopisy i dokumenty spisane alfabetem hebrajskim. Obrzucono inwektywami kniazia Rużyńskiego, obarczając go winą za ucieczkę Samozwańca, jak też i posłów królewskich. Ci ostatni postawili swoją eskortę w stan gotowości, spodziewając się starcia. Starszyzna jednak zdołała pohamować najbardziej rozwścieczonych, przebłagano posłów królewskich, aby nie odjeżdżali i postanowiono raz jeszcze wznowić negocjacje.

Jednocześnie mianowany przez Samozwańca patriarcha moskiewski Filaret Romanow został przez posłów królewskich i samego króla potraktowany jako partner w rozmowie, co okazało się później niewybaczalnym błędem króla Zygmunta III. Filaret bowiem chciał rządzić państwem moskiewskim za pomocą władcy-marionetki; to on „stworzył” Samozwańca Pierwszego (i otrzymał od niego godność patriarchy), to on kanonizował Kłamstwo (o czym pisałem na początku), to on także przyłączył się do Samozwańca Drugiego (który również przyznał mu godność patriarchy). Tym razem władcą-marionetką miał być w jego mniemaniu nastoletni królewicz Władysław. Z chwilą, gdy Zygmunt III podjął bezpośrednie rokowania z Romanowem i jego ludźmi, poczuli się oni przede wszystkim reprezentantami państwa moskiewskiego. Nie leżało w ich interesie ani zdobycie przez króla Smoleńska, ani wzmocnienie jego armii armią tuszyńską, ani tym bardziej realne panowanie królewicza Władysława na carskim tronie. Następujące w kolejnych miesiącach wydarzenia wyraźnie wskazują na to, że wojsko tuszyńskie zostało poddane serii zręcznych intryg i manipulacji, które doprowadziły do jego całkowitego rozkładu. Był to błąd króla, bo jak stwierdza świadek epoki: „lepiej było przez desperackie Dymitra partii odwagi do szczętu pogubić potencję [moskiewską], a potem zwątlone siły Dymitra przytłumiwszy, swojej imprezy nad Moskwą dokazać, nie prosząc onych aby obrali [królewicza Władysława], lecz zwycięskim stylem dać prawo takie, jakie by się naszym podobało po otrzymanej generalnej wiktorii”.

Przede wszystkim do buntu podjudzał z Kaługi Samozwaniec i wkrótce wielu konfederatów zaczęło żałować podjętych z królem negocjacji. Wykorzystano też urażoną dumę i ambicję Maryny, która – jak podaje Kobierzycki – „obchodziła stanowiska chorągwi polskich, błagała, hojne przyrzekała nagrody, do poszczególnych oddziałów posyłała zaufanych swych powierników i środkami tymi, nie zawsze zgodnymi ze wstydem niewieścim, tak dalece umiała wpłynąć na usposobienie żołnierzy, iż odwiodła ich od króla, a utwierdziła w wierności dla Dymitra”. Podburzono kozaków dońskich i pozostających w Tuszynie Tatarów, aby odeszli do Kaługi, ale ataman ich, Zarudzki, niezwłocznie powiadomił o tym Rużyńskiego; ten zaś postawił na nogi wierne sobie chorągwie i z minimalnymi stratami rozbił dezerterów niemal doszczętnie. Całe odium za ten bunt natychmiast spadło na carową, przeto w nocy z 23 na 24 lutego, przebrawszy się w odzienie kozackie, Maryna uszła z obozu, zamierzając udać się do Kaługi. Pozostawiła też po sobie list, w którym skarżyła się całemu towarzystwu: „Nie ominęły mnie kontakty z ludźmi nikczemnymi, wśród żarcia i pijackich uczt (…). Bała się moja dusza i obracał się w nieustannym strachu, ponieważ nie tylko moja cześć była zagrożona (straszyli, że mi ją wyrwą, a mnie samą okryją hańbą i niesławą), lecz również nastawano na moje życie – przeciwko mnie zawiązywały się różne spiski i planowano moje porwanie i ofiarowanie mnie jako brankę obcemu władcy”.

Po ucieczce Maryny wojsko księcia wpadło w wielkie rozprzężenie. Podczas zebrania koła generalnego zwolennicy Maryny dowodzeni przez Tyszkiewicza przyszli uzbrojeni potajemnie w rusznice. Gdy nie mogli przekonać stronników królewskich do dalszego popierania Dymitra, odstąpili od koła, zsiedli z koni dobywając rusznic, wpadli w koło i wystrzelili wprost do księcia Rużyńskiego.

Dzielny kniaź miał jednak jeszcze sporo szczęścia, gdyż po pierwszym wystrzale ocalał, a po chwili odprowadzili go z miejsca przyjaciele. Jak dowcipnie skomentował Kobierzycki: „Rużyński byłby zginął, gdyby – choć był mężem skądinąd dzielnym i zuchwałym – nie wybrał bezpiecznego wyjścia i nie zapadł się nagle jak pod ziemię; nie było wtedy dla niego żadnego innego ratunku niż ustąpić – jak wiadomo, należy opuścić żagle, kiedy pod wpływem rozszalałego sztormu kłębią się morskie bałwany”.

Zwolennicy Dymitra w armii Rużyńskiego nie odeszli w stronę Kaługi i raz jeszcze w obliczu bliskości oddziałów nieprzyjaciela wojsko powzięło wspólne uchwały, ale po zamachu na życie księcia zaufanie przepadło bezpowrotnie. Koniec końców uchwalono wymarsz do Wołoka, gdzie też wojsko miało się w zgodzie rozejść i każdy miał pomaszerować gdzie mu się podoba. Wymarsz w tym kierunku był zapewne zainspirowany przez Rużyńskiego, który do ostatnich chwil działał na korzyść króla: Wołok to jedno z miast, zamykających armii Szujskiego drogę do Smoleńska.

Rozpoczął się ostatni dzień tuszyńskiej epopei. 16 marca 1610 roku „drugą stolicę” Moskowii podpalono, zabierając jednak artylerię. Wraz z wojskiem wyruszyli także popierający Dymitra bojarzy i Filaret Romanow, zapewne chcąc osobiście dopilnować ostatecznego rozkładu armii Rużyńskiego. 18 marca wojsko dotarło do Wołoka, ale z powodu głodu i ciasnych stanowisk, rozłożono je wokół Soborników i w Osipowie. W Wołoku pozostał tylko oddział kozaków dońskich pod dowództwem atamana Zarudzkiego. Chcąc wzmocnić załogę, Rużyński pojechał do chorągwi Bartosza Rudzkiego. Tu książę próbował ich namówić, aby wymaszerowali do Wołoka, ale doszło do zwady; znów o mało nie przyszłoby do starcia, przyjaciele krewkiego Rużyńskiego odprowadzili go na bok, ale tak nieszczęśliwie, że książę spadł po schodach urażając sobie ów postrzelony strzałą bok. Załamany ogólnym rozkładem dawniej zwycięskiej armii Rużyński dostał gorączki i z początkiem kwietnia 1610 roku zmarł.

Wiktorii kłuszyńskiej nie dożył. Nie ulega jednak wątpliwości, że w skali strategicznej był jej współautorem, niezasłużenie lekceważonym przez pyszałkowatego Zółkiewskiego w jego znanym dziełku pt. Początek i progres wojny moskiewskiej. W dziełku tym czytamy, że Rużyński „niemal zawżdy był pijany”,przeczytamy o jego konfliktach z Sapiehą, ale w innym miejscu przyznaje hetman, że w wojsku Samozwańca, ze śmiercią kniazia „tym większa stała się konfuzja”. Faktem jest, że książę Roman przez dwa lata trwożył i nękał państwo moskiewskie i wpędził armię Szujskiego w swego rodzaju „sarmacki kompleks”, który bardzo dopomógł husarzom Żółkiewskiego pod Kłuszynem. Moskale przestali po prostu wierzyć w możliwość zwycięstwa z Polakami w bitwie polowej!

Ten „pijaczyna nałogowy” (jak nazwał go jeden z historyków) zasługuje na pomnik i na nazwanie jego imieniem choćby małej uliczki w każdym polskim i ukraińskim mieście i miasteczku. Jest wspólnym bohaterem obu narodów. Cześć Jego Pamięci!

Jakub Brodacki

PS. Mogliby nasi ONR-owcy za wzór brać księcia Romana i za wschodnią granicą sprawić co dobrego dla Rzeczypospolitej…

LINK do prezentacji multimedialnej opisującej dzieje dymitriad:

http://www.youtube.com/watch?v=DQR8Wdbvhvo&list=PLqyvpi_tT1Rq6APXFTXjx5Q6dNZnLrDrB&feature=mh_lolz