Podsumowanie wyników badań

Czas wolny (otium) poświęcony nie na grillowanie czy oglądanie meczu, lecz na przymusowe uczestnictwo we wspólnocie – oto źródło demokracji, czyli ustroju Złotej Wolności. W epoce masowej takim otium był strajk. Ze względu na okupację sowiecką strajk pomieścił w sobie wszystko to, na co nie było miejsca w komunistycznym reżimie.

W dawnej Polsce Duch Święty patronował zgodzie. Słynne słowa Jana Pawła II „Niech zstąpi Duch Twój” zostały potraktowane jako praktyczna wskazówka ustrojowa. Działacze Solidarności wyznawali zasadę zgody, unikali partyjności, maskowali podziały, nie ujawniali istotnych słabości Związku, w tym przede wszystkim agentury w kierownictwie Związku. Podczas strajkowego otium Polacy nauczyli się być demosem i spontanicznie wytworzyli instytucje demokracji, będące swoistą, zmodernizowaną wersją instytucji staropolskich, ze wszelkimi różnicami, wynikającymi zarówno z upływu czasu, jak i okoliczności. Nazywam je instytucjami „metasarmackimi”. Najważniejszą z tych instytucji był Pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów, będący unowocześnioną wersją dawnej izby poselskiej w Sejmie I RP z czasów przed pierwszym liberum veto (1652).

Ponieważ „Solidarność” tworzyły regiony, delegaci na Zjazd – podobnie jak w czasach staropolskich – siedzieli na sali obrad według przynależności regionalnej. Szczególna ustrojowa pozycja regionów była widomą poręką, że choć decyzje należą do większości, prawa mniejszości będą respektowane. Dawało to działaczom niesamowity napęd motywacyjny; wyrywało prowincjonalnych liderów ze stanu bierności i apatii. Każdy miał prawo wierzyć, że ma wpływ i bierze udział w sprawach państwa. Podobny napęd motywacyjny dawała swym obywatelom Pierwsza Rzeczpospolita, tyle że grono obywateli ograniczone było tylko do szlachty.

Dzięki specyficznym zasadom ordynacji wyborczej, delegaci dysponowali wysokim mandatem społecznego zaufania. Wybory poddane były kontroli społecznej, bo odbywały się w obecności wyborców. Teoretycznie delegaci wyposażeni byli też w instrukcje wyborcze. Reprezentowali mniej więcej takie same liczebnie grupy wyborców, co w epoce mas wzmacniało poczucie równości między delegatami. Poczucie równości występowało też w staropolskiej izbie poselskiej, ale przede wszystkim z powodu zakorzenionego poczucia przynależności do wspólnoty równych, nie zaś z przyczyn ilościowych.

Z drugiej strony niektóre delegacje regionalne dysponowały większym autorytetem, który wynikał z ich aktywności i liczebności, co znowu przywodzi na myśl autorytet „górnych województw” w czasach staropolskich – tyle że wynikał on z tradycji.

Zmiany w statucie wymagały zgody części zarządów regionalnych. Niektórzy delegaci – jak Marek Janas czy Patrycjusz Kosmowski – zdawali sobie sprawę, że związek działa według reguł podobnych do reguł obowiązujących w czasach staropolskich. To Janasowi Zjazd zawdzięcza zgodne wybranie prezydium Zjazdu, co stanowiło precedens, który utrzymał się w następnych dniach obrad. Zjazd – podobnie jak izba poselska I RP – kierował się zasadą zgody, rozumianej jako decyzje większości przy taktownym poszanowaniu praw mniejszości w drodze wolnej debaty, głosowań wstępnych i uważnym wysłuchiwaniu protestów podczas konkluzji zjazdowej. Zgodnie wybierano wszystkie ciała kolegialne (komisje), co tworzyło atmosferę wzajemnego zaufania i gry fair play. Także dzięki Janasowi przytłaczająca większość głosowań odbywała się według oceny wzrokowej. Początkowo też z wielką niechęcią odnoszono się do konieczności liczenia głosów; nie z powodu lenistwa, ale chcąc uniknąć ujawnienia podziałów i rozpoczęcia kampanii wyborczej. Głosowano jawnie. Jeśli liczono głosy, to podawano tylko liczbę głosów za, aby nie upokarzać mniejszości.

Ze względu na liczebność zgromadzenia, zgodnie wybrano kolegialnego „marszałka” obrad, czyli prezydium, które wyłoniło dwóch kandydatów na przewodniczącego Zjazdu, z których jeden został przewodniczącym, a drugiego automatycznie uznano za zastępcę. Aby usprawnić obrady, wprowadzono rotacyjne trójki prowadzące. Różni to znacznie procedurę zjazdową od procedury staropolskiej, ale sądzimy, że w znaczącym stopniu wzmacnia zasadę zgody. Są to kolejne instytucje o metasarmackim charakterze.

Uchwalony na Zjeździe regulamin obrad był w niektórych istotnych elementach swego rodzaju „kodyfikacją” zwyczajów metasarmackich. To delegaci zachowali prawo ostatecznej decyzji czy utrzymać przy głosie mówcę czy odebrać mu głos; tylko w sprawach niebudzących wątpliwości prowadzący miał prawo odbierania głosu. Starano się ograniczać wnioski formalne, ale w praktyce nie było to możliwe, gdyż delegaci wymuszali ich publiczne ogłaszanie przez prezydium i poddawanie pod głosowanie. Raz podjętą uchwałę można było w każdej chwili zmienić. Niemal każdy wniosek przed głosowaniem poddawano dyskusji. Poddawano pod głosowanie nie tylko wnioski, ale i sam sens głosowania. Pewien zachodnioniemiecki dziennikarz stwierdził, że „lekcją demokratyczną dla całego bloku wschodniego jest zjazd Solidarności, cały jego przebieg i stosowana procedura”1. Można powiedzieć, że jest to lekcja także dla całego zachodniego świata i powód do refleksji: czy naprawdę sądzicie, że wasze ustroje można nazwać demokracjami?

Porządek obrad był kompromisem między XX-wiecznym proceduralizmem, a staropolską zasadą wolnej debaty, przy czym duch wolnej debaty na każdym kroku przełamywał zasady proceduralne, co jest kolejnym potwierdzeniem istnienia na Zjeździe ustroju metasarmackiego. Do porządku obrad podchodzono bardzo elastycznie, choć nie aż tak elastycznie, jak w czasach staropolskich. Podobnie jak w czasach staropolskich, bardzo wiele zależało od sympatii politycznych prowadzącego i stylu prowadzenia obrad; inny styl miał Stanisław Kocjan, inny Lesław Buczkowski czy Antoni Fijałkowski, a zupełnie inny Jerzy Buzek czy Tadeusz Syryjczyk. Delegaci o tym wiedzieli i wykorzystywali do forsowania własnych projektów. Szczególne konflikty wywoływał Tadeusz Syryjczyk, którego styl prowadzenia obrad odczuwano jako tyranizowanie Zjazdu.

Wobec kurczących się możliwości finansowych i organizacyjnych, atmosfera ostatnich dwóch dni żywo przypominała atmosferę staropolskich konkluzji sejmowych. Większość delegatów dążyła do „utarcia” ostatecznego tekstu uchwał i zamknięcia I tury. Panujące zamieszanie, poprawianie błędów w uchwałach, zgłaszanie i uwzględnianie nagłych protestów o ile poparte były racjonalną argumentacją, rozpaczliwe tamowanie obrad za pomocą kruczków proceduralnych, „wrzucanie” projektów uchwał w ostatniej chwili oraz obalanie tekstów zdawałoby się kompromisowych i przywracanie wersji pierwotnych – to typowe zjawiska staropolskiej konkluzji sejmowej przed rokiem 1652, występujące również na I KZD w roku 1981. Na konkluzji wszystko mogło się zdarzyć i każda zła ustawa mogła zostać powstrzymana, a poprzednio odrzucona – znów przywrócona2. Obalenie przewodniczącego Syryjczyka, a w gruncie rzeczy obrażenie się na komisję statutową i całą salę plenarną przywodzi zresztą na myśl dobrowolną dymisję marszałka poselskiego. Zwyczaj ten upowszechnił się z końcem panowania Władysława IV; gdy marszałek nie mógł opanować burzliwych obrad, demonstracyjnie rzucał laską o ziemię, oświadczał, że nie ponosi odpowiedzialności za niezgodę i ruszał w stronę drzwi (najczęściej zresztą powstrzymywany przez większość obecnych)3.

Instytucja głosowań wstępnych stosowana na I KZD w celu uświadomienia mniejszości, że powinna się liczyć z głosem większości wynikała z poszanowania zasady zgody. Rytuał głosowań wstępnych znany był w izbie poselskiej w sytuacjach konfliktowych. Nie zawsze jednak przynosił efekty, zwłaszcza gdy głosowanie dotyczyło spraw personalnych. Podobne zjawisko obserwujemy podczas obrad I KZD.

Zmiany statutu wprowadzone przez Zjazd nadały przewodniczącemu Związku wyjątkowo silny mandat społecznego zaufania. Zabezpieczeniem przed dyktaturą miała być obecność w prezydium KK przewodniczących zarządów regionalnych. Sama KK miała się składać z prezydium i członków wybranych przez autonomiczne delegacje regionalne na Zjeździe. Była to unowocześniona forma staropolskiego senatu, który łączył w sobie cechy władzy wykonawczej i uchwałodawczej. Na wniosek Janasa wyrażenie w statucie „instrukcje dla delegatów” zmieniono na „zalecenia dla delegatów”, co świadczy o nad wyraz poważnym traktowaniu roli precedensów i zrozumieniu systemowych sekretów działania metasarmackiego ustroju.

Demokratyczna nieufność, wszechobecna w czasach staropolskich, święciła swój triumf wśród delegatów na I KZD. Nie jest to jednak specyficzna cecha tylko polskiego parlamentaryzmu.

Badając funkcjonujące podczas Zjazdu rytuały, zwyczaje i procedury parlamentarne dostrzegamy na każdym kroku ciężką pracę co najmniej kilkudziesięciu – jeśli nie kilkuset – wybitnych parlamentarzystów, aby w sposób sprawny i skuteczny przeprowadzić wolną debatę i stworzyć prawo akceptowane przez wszystkich, a zatem mające znaczenie sakralne. W organizowaniu tej wolnej debaty, a co za tym idzie – w uchwaleniu prawa akceptowanego przez wszystkich – uczestniczyła większość liderów, niezależnie od swoich związków środowiskowych i sympatii personalnych.

Kilka słów jeszcze o demokratycznych liderach I tury zjazdu. Wydaje się, że szczególne zasługi dla pomyślnego jego przebiegu w sensie tworzenia dobrej atmosfery obrad mieli pospołu Marek Janas, Antoni Fijałkowski oraz Stanisław Kocjan (Jerzy Buzek – sądząc z treści stenogramów – nie odegrał podczas I tury większej roli). Korzystne rozwiązania regulaminowe wprowadzili także Maciej Jankowski, Stanisław Krukowski i Jerzy Milewski. Nie wymieniam tu kilkudziesięciu liderów, którzy położyli zasługi polityczne, przy czym wydaje mi się, że największe z nich należą do delegatów Wielkopolski południowej oraz Andrzeja Gwiazdy i Andrzeja Rozpłochowskiego (wystąpił tylko raz, ale w kluczowej sprawie obalenia Syryjczyka). Natomiast delegacja Dolnego Śląska, mimo wyrazistych liderów – Frasyniuka i Modzelewskiego – nie potrafiła doprowadzić do przeforsowania własnej uchwały o celach związku i „wymęczyła” jej uchwalenie dosłownie w ostatnich godzinach pierwszej tury. Podobnie jak wielu delegatów negatywnie muszę odnieść się do stylu prowadzenia obrad i celów politycznych Tadeusza Syryjczyka. Syryjczyk nie potrafił jednoczyć opinii wszystkich delegatów, ignorował fakt, że zmiany w statucie muszą być zatwierdzone przez potężne zarządy regionalne, zdarzało się też, że ledwie tolerował rytuał wolnej debaty i forsował statutowe propozycje wałęsistowskiej koalicji, a nade wszystko pozostawał w absurdalnym konflikcie kompetencyjnym z liderem komisji statutowej Stanisławem Krukowskim. W dodatku poddał pod głosowanie sprawę o charakterze wyznaniowym, czym o mało nie wywołał konfliktu wyznaniowego. Ostatniego dnia zjazdu nieopatrznie dopuścił do próby podziału delegatów na członków szeregowych i pracowników etatowych, co wkrótce doprowadziło do kryzysu parlamentarnego i obalenia przewodniczącego (w sposób co prawda chyba nie całkiem uczciwy, trzeba przyznać). Pod koniec obrad nie odegrał już większej roli i utracił szanse na przewodniczenie podczas II tury. Pierwsza tura zakończyła się sukcesem, ale nie Syryjczykowi ten sukces zawdzięczano. Reasumując, stwierdzamy, że podobnie jak wczasach staropolskich, największą popularnością cieszyli się ci prowadzący obrady, którzy potrafili ukryć własne sympatie polityczne i starali się prowadzić obrady według reguł fair play. Szacunek dla praw mniejszości był bezpośrednią przyczyną zgodnej konkluzji I tury I KZD.

Najważniejszą uchwałą programową I tury było Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej – nieformalne wyzwanie wobec Związku Sowieckiego. Mieściło się ono w strategii dawnej I RP, polegającej na atakowaniu nie samego państwa moskiewskiego, ale przede wszystkim podbijaniu serc jego mieszkańców4.

Ład międzynarodowy zaburzała przede wszystkim zasada wolnej debaty. Debata, w wyniku której powstawały zjazdowe uchwały i deklaracje nie dawała się ująć w żadne karby i nie podlegała żadnym ograniczeniom. Zjazd nie dlatego był groźny, że delegaci mogli uchwalić powstanie narodowe i chwycić za broń, ale dlatego, że przemawiał własnym językiem i tworzył własny system pojęciowy, niemożliwy do zignorowania. Do roku 1981 straszak atomowy skutecznie zamykał usta przeciwnikom układu jałtańskiego i poniekąd gwarantował pokój w Europie; Solidarność niebezpiecznie łamała tę konwencję myślową, sugerując, że opiera się ona na złudzeniu. Stan wojenny pokazał, że miała rację; Związek Sowiecki nie mógł toczyć dwóch wojen jednocześnie (w Polsce i w Afganistanie).

1 I KZD 1, s. 762.

2 Malec Sejm s. 210-211.

3 Zwyczaj ten spotyka się chyba po raz pierwszy na sejmie 1646 roku (por rękopis Biblioteki Raczyńskich nr 11, k. 23), potem już nagminnie, por. Ochmann Sejm s. 38; Paradowski W obliczu s. 207.

4 Świadczy o tym wyraźnie cały przebieg słynnych dymitriad i próby modernizacji państwa moskiewskiego podjęte przez Dymitra Samozwańca I pod wpływem obserwacji, poczynionych podczas jego pobytu w Rzeczypospolitej.

Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , .Dodaj do zakładek Link.

Możliwość komentowania została wyłączona.