OTIUM DLA MAS – spis treści

Całość tekstu w postaci PDF znajduje się na portalu chomikuj.pl.

Wprowadzenie

Część Pierwsza – Zasada zgody

W tej części zastanawiam się, jak to się stało, że w XX-wiecznej instytucji, jaką był I KZD narodziła się XVI-wieczna zasada zgody. Poruszone tematy: prawa regionów, instrukcje wyborcze, pierwsze precedensy, przewodniczący zjazdu, liczenie głosów, jawne głosowania, regulamin obrad.

Część Druga – Podejmowanie decyzji

W tej części analizuję sposób dochodzenia do decyzji. Definiuję pojęcie wolnej debaty, rekonstruuję porządek obrad wszystkich dni zjazdu, ujawniam zjawisko „konkluzji sejmowej”, opisuję przebieg i znaczenie głosowań wstępnych w procesie decyzyjnym.

Część Trzecia – Gra parlamentarna i konkluzja zjazdowa

W części tej przedstawiam ścisły związek między sprawami personalnymi a procesem uchwalania zmian w statucie. Wyjaśniam zasady gry parlamentarnej i przyczyny kryzysu parlamentarnego podczas konkluzji zjazdowej oraz pokazuję sposób zażegnania kryzysu. Prezentuję debatę statutową jako pole rozgrywki między zwolennikami a przeciwnikami Lecha Wałęsy, oraz ideowymi centralistami i federacjonistami.

Część Czwarta – Program polityczny

W części czwartej omawiam dorobek uchwałodawczy I KZD, szczególnie uwzględniając tylko niektóre uchwały, zwłaszcza Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej.

Podsumowanie wyników badań

Post scriptum – w poszukiwaniu remedium

Skrót treści. Wersja AUDIO (bardzo dobra lektorka radia NIEPOPRAWNE RADIO PL. Niestety w jednym miejscu myli słowo „sarmacki” z „sowieckim” 😉 ).

Staropolski think-tank czyli dwór senatorski

Od maleńkości wbija się nam do głowy, że magnaci byli przyczyną upadku Pierwszej Rzeczypospolitej. W rzeczywistości dwory magnackie stanowiły centra strategii i intelektualne zaplecze dla decydentów.

(Tekst przeniesiony z portalu Nowy Ekran)

Demokracja bezpośrednia możliwa jest w małej społeczności; natomiast w wielkim państwie władza i obywatele wytwarzają między sobą pośredników, którzy pomagają się wzajemnie rozumieć i uzyskiwać wzajemną harmonię. W Stanach Zjednoczonych działają instytucje stojące pomiędzy akademickim ględzeniem a politycznym pragmatyzmem. Jest to rodzaj „fabryki idei”, podsuwającej politykom gotowe programy i rozwiązania problemów. Takim właśnie pośrednikiem jest think-tank. Jak podaje Paweł Burdzy, „jeśli jakiś pomysł dotyczący polityki zagranicznej ma się przebić w politycznym Waszyngtonie, najlepiej skorzystać z usług wpływego think-tanku[…]. Proces popularyzacji idei zaczyna się z reguły o opracowania, książki lub publikacji przygotowanej przez mądre głowy „z nazwiskami”. Później jest konferencja prasowa lub kilka artykułów w najbardziej prestiżowych tytułach. Jeśli temat jest na czasie, ma walor poznawczy dla decydentów, śnieżna kula zaczyna się toczyć: więcej artykułów, zaproszenia na telewizyjne wywiady[…]. Ślady pomysłu zaczynamy odnajdywać tekstach najbardziej prestiżowych publicystów, wystąpieniach kongresmenów[…]”. Siła think-tanków – jak pisze Burdzy – „wynika ze specyfiki Stanów Zjednoczonych: amerykańskiej tradycji filantropów fundujących instytucje użyteczności publicznej, ścisłego rozdziału władz (wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej), braku partyjnej dyscypliny, otwartości decydentów na rady specjalistów z sektora prywatnego”1.

Amerykanie nie wymyślili think-tanku jako pierwsi, ponieważ instytucja ta znana była także w Pierwszej Rzeczypospolitej. Jednak z powodu zasadniczych różnic ustrojowych i technicznych, think-tanki organizowane były na dworach najzamożniejszych senatorów w kraju. Uchwalone w 1573 roku Artykuły Henrykowskie dawały senatorom pozycję najwyższych kontrolerów władzy wykonawczej, czyli króla. Nawet ministrowie byli – w rozumieniu „ojców założycieli” Rzeczypospolitej – sługami bardziej narodu, niż monarchy. Podstawowa zasada kontrasygnaty decyzji króla przez kanclerza blokowała wiele nieodpowiedzialnych pomysłów władcy. Jeśli jednak kanclerz był zwolennikiem króla – a urzędy senatorskie (inaczej niż w USA) sprawowano dożywotnio – ciężar kontroli spoczywał na opozycyjnych senatorach. Deklaracja artykułu de non praestanda obedientia z 1609 roku, nakładała na każdego senatora obowiązek publicznego zareagowania na zgłoszone przez każdego obywatela zarzuty wobec władzy. Senatorowie „albo spolnie wszyscy, abo którykolwiek z nich przestrzedz, y napomnieć Nas będzie powinien” – deklarował Zygmunt III w powyżej wspomnianym akcie prawnym. Czyniło to z senatorów osoby najwyższego społecznego zaufania. Nic dziwnego zatem, że uzbrojeni w tak ogromne kompetencje senatorowie gromadzili majątki, organizowali klientelę, zawierali korzystne mariaże. Do realizacji konstytucyjnych uprawnień w praktyce wymagana była polityczna skuteczność. Jednak nie skuteczność wynikająca z liczby gołych szabel, lecz z liczby „łebskich szabel”.

Na zorganizowanie takiej instytucji, jak dwór senatorski, potrzeba było nielada jakich środków finansowych, majątkowych, a także wpływów wśród obywateli. Odpowiednia polityka i popularność senatora sprzyjała rozwojowi instytucji jego dworu, a co za tym idzie – zwiększała wpływy polityczne. Jednak zasadą ustrojową Rzeczypospolitej był zwyczaj publicznego radzenia o wszystkich sprawach państwa. Ze względu na ogromny jak na owe czasy obszar państwa, konieczne było porozumiewanie się i prowadzenie dyskusji za pomocą listów otwartych, paszkwili, odpowiednio spreparowanych informacji oraz traktatów politycznych.

Think tank Stanisława Lubomirskiego

Wykształcenie i polityczne obycie tego wybitnego polityka, nie budzą kontrowersji. Miał też sporo szczęścia; zaufał mu król Zygmunt III, co przysporzyło Lubomiskiemu wielkiego bogactwa. Do pełni szczęścia Lubomirskiemu brakowało talentów wojskowych, których los nie poskąpił jego synowi, Jerzemu. Wiadomo, że wykazywał się odwagą pod Chocimiem (1620), lecz w roli „p. o. naczelnego wodza” po śmierci znakomitego Chodkiewicza nie umiał się odnaleźć. Nie udało mu się rozgromić czambułów tatarskich, które w 1629 roku wtargnęły na Ruś Czerwoną. Nie pozyskał też zaufania nowego króla – Władysława IV, który postarał się go odsunąć od wpływów na dworze. Jednakże do końca swego królowania nie zdołał odsunąć go od wpływów w państwie, gdyż think-tankLubomirskiego, jego dwór senatorski, okazał się instytucją wyjątkowo skuteczną.

Opisywany przez kucharza Stanisława Czernieckiego dwór Lubomirskiego oszałamiał nie tylko swym przepychem, ale i nadzwyczajną popularnością, jaką się cieszył wśród szlachty. Jak pisał Czerniecki, oprócz prezydenta, marszałków, kapelanów, pisarzy, sług rękodajnych, krajczych i jazdy pancernej na dworze stale przebywali tak zwani „komornicy”. Była to „Młódź, których Rejestr nie był zawarty, iedni przyieżdżali, drudzy odieżdżali, a było zacnych ludzi Szlachty Polskiey y wielkiey Familiey, z których to IchMościów potym wiele Senatorów y ludzi wielce godnych było. Ci samowtór służyli, ale de proprio, osobliwych sług swoich, powozy swoje, a niektórzy IIMM y Dworzanów swoich chowali. Bywało iednak, IchMM około czterdziestu albo więcey abo mniey. Tych II.MM. powinność była, do Króla I.M. y II.MM.PP. senatorów w poselstwach ieździć”2. Wróćmy na chwilę do think-tanków amerykańskich, by zobaczyć jakże przejrzystą analogię. Podczas wyborów w roku 2000, eksperci skupieni wokół New American Century przygotowali raport „O odbudowie amerykańskiej siły obronnej”, z którego na wyborczym szlaku pełnymi garściami korzystał George W. Bush. Nagrodą dla ekspertów było już stałe doradztwo dla Białego Domu za pierwszej kadencji Busha. Wielu z szefów, jak i pracowników innych think-tanków zostawało w rządzie amerykańskim ministrami. Analogia między dworem senatora, a amerykańskim think-tankiem jest tu więc aż nazbyt widoczna: status komornika był wstępem do politycznej kariery. Jednak różnica polegała na tym, że rząd Rzeczypospolitej był znacznie bardziej stabilny. Jeśli król żył długo, mógł w ciągu swego panowania kilkakrotnie wymienić „think-tanki” z usług których korzystał. Nawet jeśli jakiś senator wyrósł ponad miarę (jak choćby kanclerz Jan Zamoyski), nawet jeśli był zdolny do przeforsowania swojego kandydata do tronu, to po kilku lub kilkunastu latach nowy król się uniezależniał i dobierał sobie nowych doradców; stara ekipa przechodziła do opozycji – to właśnie dotknęło Stanisława Lubomirskiego, gdy królem został Władysław IV.

„Think-tank” Lubomirskiego przeszedł więc do opozycji. Wojewoda krakowski przestał się pojawiać na sejmach, szukał okazji do rewanżu. I okazja się pojawiła. Oto w 1637 roku król Władysław próbował ustanowić Order Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Projekt od razu wzbudził liczne kontrowersje. Jakże to? W wolnym narodzie równych ludzi mają być jacyś lepsi, odznaczeni? A cóż to za pomysły? Czy nie wystarcza, że obywatelom „dobrze zasłużonym” Rzeczpospolita przeznacza intratne dzierżawy? Dzisiejszym obywatelom taka argumentacja zapewne przemówiłaby do gustu; wszak niejeden z nas chętnie oddałby wszystkie ordery na rzecz jednego choćby fotela w radzie nadzorczej jednoosobowej spółki skarbu państwa… Tak też i dla przodków naszych ordery kojarzyły się z tytułomanią, tytułomania – z dworską arystokracją, dwór zaś – z zepsuciem i tyranią. „Takich nowości naród podejrzliwy i wolność kochający nienawidzi” – napisał Lubomirski w liście otwartym do króla3. W listach publicznych Lubomirski tak się zaprawił, że jego dwór w Wiśniczu stał się jak gdyby prototypem dzisiejszych massmediów. Potężny senator miał ogromny aparat sekretarzy-kopistów, którzy ręcznie przepisywali jego listy i rozpowszechniali je w wielu kopiach po całym kraju. Lubomirski nie odkrył bowiem, lecz mistrzowsko rozwinął sztukę wpływania na opinię publiczną, nauczył się opinię szlachty kształtować. Jeśli dodamy do tego koligacje, układy klientalne i rozległe wpływy polityczne, zrozumiemy istotę tego niezwykłego „koncernu prasowego”, który osiągnął pozycję i prestiż daleko większy, niż by wynikało z rzeczywistych zasług i kompetencji.

Think tankLubomirskiego a obalenie planów wojny tureckiej w 1646 roku

W kanonie nauczania młodzieży w polskiej szkole zainfekowana jest od dawna teoria „polskiej anarchii”. Historia tej teorii jest długa, sięga czasów rozbiorowych, kiedy to zaborcy tworzyli „kordony sanitarne” przed „polską zarazą”. Spektakularny upadek Rzeczypospolitej zmusił polskich dziejopisów do zastanowienia się nad jego przyczynami. Rzeczywistość niewoli podpowiadała im niezbicie, że przyczyną upadku była niezdolność Polaków do ustanowienia silnej władzy centralnej, brak dziedziczności tronu, brak sprawnej policji i stałej armii, sejmokracja, a wreszcie liberum veto i zdziczenie obyczajów politycznych. Od lat wbija się dzieciom do głowy, że głównym wrogiem polskości byli „magnaci” – drapieżni oligarchowie, przy których Bierezowski i Czernomyrdin, to doprawdy łagodne baranki.

Prawie każdy bardziej rozgarnięty Polak wie, że upadek Rzeczypospolitej został zapoczątkowany Powstaniem Chmielnickiego w 1648 roku. Do wojny włączyła się Moskwa, Szwedzi, Siedmiogród. A kiedy ta wojna się zakończyła, w 1667 roku rozpoczęła się wojna turecka, która doprowadziła państwo i jego potencjał militarny do skrajnego wycieńczenia. Natomiast mało się mówi o tym, że wojny tureckiej udało się uniknąć już w 1646 roku, właśnie dzięki instytucji dworu senatorskiego Stanisława Lubomirskiego.

Z początkiem 1645 roku polityka króla Władysława IV wyraźnie zmierzała w stronę pojednania się z Moskwą i wspólnego wystąpienia przeciw Tatarom. Było oczywiste, że konflikt z Tatarami musi doprowadzić do walnej wojny z Turcją. O ile jednak wojen z Moskwą Rzeczpospolita się nie obawiała, o tyle od czasów Władysława Warneńczyka, kierunek południowy był politycznym tabu. Stosowano czasem przedziwne wybiegi intelektualne, by uniknąć poważniejszej wojny. W traktatach z Turcją Rzeczpospolita deklarowała, że pomniejsze najazdy tatarskie nie są pretekstem do wojny z Turcją. Najazdy te zwalczano na własnym terytorium, w dyplomacji zachowywano się cierpliwie, określając Turczyna jako „bicz boży”, a zatem rzecz, z którą walka nie ma sensu. Ale już w 1643 roku krążyły uporczywe pogłoski, że król Władysław IV chce sprowokować wojnę z Turcją albo Szwecją. Gdyby wróg wtargnął na terytorium Rzeczypospolitej, senatorowie których włości zostały napadnięte, byliby zmuszeni bronić swoich posiadłości4.

Lubomirski czaił się, czekał i uważnie obserwował przebieg wydarzeń. Wyczuwał, że dwór królewski pali się do działania. Wojewoda zawsze opowiadał się po stronie Austrii, podobnie jak jego patron, Zygmunt III. Ale Władysław IV był do współpracy z Wiedniem zrażony i gdy zmarła jego żona – habsburżanka Cecylia Renata – podjął próbę zbliżenia z Francją. Obecni przy królu senatorowie odesłali z kwitkiem posłów habsburskich i zaakceptowali mariaż francuski. W lipcu 1645 roku Władysław IV zawarł z Francją traktat „bliskiego i silnego aliansu”. Za lat kilkanaście okaże się, że ten traktat, to w istocie francuska dywersja, zmierzająca do skorumpowania senatorów i styranizowania szlachty. Póki co jednak widoki były jak najlepsze. Król liczył na to, że Francja zapośredniczy zawarcie pokoju ze Szwecją, z którą Rzeczpospolita zawarła tylko rozejm w Sztumskiej Wsi. Tymczasem Szwedzi ani myśleli godzić się z Polakami. Na wojnie trzydziestoletniej wojowali po stronie Francji przeciw Habsburgom i szło im świetnie; przejście Rzeczypospolitej do obozu francuskiego traktowali jako oznakę jej słabości i dezercję. W tym właśnie czasie Szwedzi wtargnęli na Dolny Śląsk. Pojawiła się dla Władysława IV drobna korzyść. Zdesperowany cesarz Ferdynand potrzebował pieniędzy na wojnę. Zadłużył się więc u polskiego króla pod zastaw Księstwa Opolsko-Raciborskiego.

Uzyskanie przez Wazów niezależnego terytorium poza granicami Korony Królestwa Polskiego, wywołało zrozumiałe zaniepokojenie szlachty. Był to bowiem obszar, na którym król – jeśli nie liczyć lokalnych zgromadzeń stanowych – nie podlegał demokratycznej kontroli, a w każdym razie nie podlegał kontroli Sejmu. Niczym prezydent USA na Guantanamo, mógł tam robić co chciał, bez zgody Republiki. Pojawiły się więc sarkania i sugestie, aby księstwo poddać jurysdykcji Rzeczypospolitej.

Tymczasem w sierpniu przybył do Warszawy poseł wenecki Giovanni Tiepolo. Od kwietnia trwała bowiem wojna turecko-wenecka i Wenecjanie pilnie potrzebowali dywersji kozackiej na Morzu Czarnym. Władysław oczekiwał jednak lepszej oferty, oferty pełnego sojuszu, ligi przeciw Turkom. Wierzył ciągle w swój szczęśliwy horoskop. Francuska małżonka Ludwika Maria była ostatnią żyjącą dziedziczką tronu bizatyjskiego Paleologa. Zwołane przez króla colloquium charitativum – swego rodzaju ekumeniczny sobór katolików z protestantami – miał wzmocnić rolę króla w kwestiach wiary i co nieco zbliżyć go do roli bizantyjskiego cesarza w kościele prawosławnym. Władysław IV chciał wojny tureckiej, ale obawiał się reakcji szlachty. W rozmowach z posłem Republiki Weneckiej snuł więc karkołomne wybiegi prawnicze; oto według konstytucji sejmowej „O podnoszeniu wojen” z 1613 roku wtargnięcie Tatarów na Ukrainę miało dać królowi pretekst do pościgu za ordą poza granicami kraju, a nawet w lennach tureckich, z czego mogłaby się wywiązać dłuższa wojna przy uniknięciu „wyrzutów zerwania pokoju, zgwałcenia przysięgi”.

Antyhabsburska wolta króla i obecność Tiepolego w Warszawie były wyraźnym sygnałem, że w królewskiej głowie rodzi się jakaś karkołomna koncepcja. Gdy więc pod koniec 1645 roku kanclerz Ossoliński ostrzegał Lubomirskiego przed groźbą wtargnięcia Szwedów do Małopolski, Lubomirski zareagował pełnym wściekłości listem, sprowadzającym się do tezy, że kto nawarzył sobie piwa, niech je sam spożywa; „proszę zatym y po wtóre abyś mi WMMMPan raczył albo scrupuł wyiąć z tey Materiey albo podać sposób iaki”-napisał.

Projekt wojny tureckiej nadal bezpłodnie buszował w umysłach królewskich popleczników, gdy nagle w marcu 1646 roku zmarł ostrożny hetman Stanisław Koniecpolski. Ledwie ostygły zwłoki dzielnego żołnierza, a już król rozdał po zmarłym urzędy i dzierżawy, buławę tylko zachowując przy sobie, by w ten sposób zwabić najznaczniejszych senatorów do obozu wojny. 21 kwietnia przyrzekł obecnym w Warszawie posłom moskiewskim, że wyśle Zaporożców na pomoc dla Kozaków Dońskich („Duńców”) w wojnie z Tatarami. Poseł Tiepolo obiecał królowi subsydia weneckie na wojnę. 25 kwietnia wojna była już postanowiona. „Sprawimy” – pisał król do kardynała Mattei – „że z jednej strony nasze wojsko, z drugiej Moskale uderzą na Tatarów, a równocześnie Mołdawianin i Multańczyk posuną się ku brzegom Dunaju, poparci naszą własną osobą na czele wojsk liczących 12 tysięcy piechoty i 18 tysięcy koni, prócz ochotniczych”. Wszystkie te liczby były zmyślone, wojsko na papierze dopiero zaczęto werbować, rozsyłając werbowników, poparcie dla króla płynne wśród możnych, prawie żadne wśród większości obywateli. Cała impreza była też nielegalna, bo sprzeczna z Pactami Conventami, które wyraźnie warowały „woysk cudzoziemskich bez wiedzy ani zgody Rzeczypospolitej wprowadzać w Państwa Koronne y Wielkiego Xięstwa Litewskiego nie będziemy; ani wojen zaczepnych podnosić, y prowadzić…”. Widoki sojuszu z Wenecją po kilku tygodniach rozwiały się, jak biały dym, bo Tiepolo obiecał subsydia na wojnę bez wiedzy weneckiego senatu (Signorii). Słowem, wszystko zaczęło się nie tak, jak powinno. Obecni w stolicy senatorowie wpadli w popłoch, usiłując wyperswadować królowi pochopne kroki. Protesty te były niczym groch o ścianę; senator Jakub Sobieski został przez króla karczemnie spostponowany i miesiąc potem umarł z żalu, zwalniając pierwsze krzesło w senacie (kasztelanię krakowską). Kanclerzowi litewskiemu Albrychtowi Stanisławowi Radziwiłłowi król opowiadał fantazje o jakowymś „fatum”, ciągnącym go na wojnę.

Jednego się tylko król obawiał: reakcji Lubomirskiego. Z opinią wojewody „się cicho oznano”. Nadzieja była w tym, że uda się go ugłaskać, gdyż wcześniej prosił on króla o scedowanie pełnionego przez siebie urzędu starosty krakowskiego na swego syna, Jerzego. Wysłał mu więc król zgodę na przekazanie starostwa. Ale stary lis wyczuł słabość monarchy. Dla rozeznania w sytuacji wysłał najpierw list do podkanclerzego Leszczyńskiego – głównego jak dotąd przeciwnika wojny – prosząc w nim o „wiadomość i sentiment”5. Leszczyński odpowiedział mu listem publicznym, że przyczyną wojny są Tatarzy. „Jest i druga przyczyna” – wyzłośliwiał się podkanclerzy – „że król jegomość idąc z linii Paleologa nie może cierpieć, aby się mogli ci Poganie [Turcy] na trzecie sto lat w państwie J[ego] K[rólewskiej] M[ił]ości niesłusznie nabytym rozpościerać”. Na razie wszystko jeszcze komentowano kpinami, ale kiedy z końcem maja król namówił królową do pożyczenia Wenecjanom pieniędzy, które ci następnie mieli przekazać na wojsko królewskie, Lubomirski zareagował z całą stanowczością, publikując swój słynny list otwarty w sprawie wojny.

List ten wart jest omówienia na lekcji historii w szkole średniej, co zauważył już Kazimierz Tyszkowski, publikując go w przedwojennych „Tekstach źródłowych do nauki historii w szkole średniej”6. Jest to szczególnie ważne w kontekście zajęć z Wiedzy o Społeczeństwie, na której uczniowie uczą się o ustroju demokratycznym często zbyt teoretycznie lub z niestosownym i pogardliwym komentarzem. Jest to tym ważniejsze, że w naszym kraju prawdziwej demokracji nie ma, na czym cierpi całe państwo i wszyscy jego obywatele. Warto się jej więc nauczyć.

„Długom nie dawał wiary wieściom o preparamentach u nas na wojnę(…). Przyrodzona cecha nasza przyjaźni każdemu dotrzymać przywykła”-pouczał mistrz publicystyki-„mieszać się zatym wszyscy nieladajako poczynają, pytając się o tym u nas, cobyśmy o tym wiedzieć powinni, o tajemnicy zaciągów tak nagłych i wielkich; my zaś niewiadomością zbywamy wszytkiego bez ukontentowania pytających się a z naszą wielką konfuzyą”. Oczyma wyobraźni widzimy młodszych braci pytających starszego brata – senatora – który tylko wzrusza ramionami. I teraz Lubomirski przechodzi do zjadliwie uniżonej prośby: „Przeto do nóg W.K.M. upadszy, supplikuję pokornie, aby W.K.M. tak wielkiej imprezy(…) uważyć serio przyczyny raczył, jakie stąd sekwencye każdy czynić sobie może, to jest, czy nie dzieje się to z naruszeniem praw i swobód naszych?, czy poprzysiężona przez W.K.M. deklaracya o niezaciąganiu wojsk i podnoszeniu wojen bez wiedzy Rzplitej nie zostaje obalona? Czy słuszna cudzoziemców włóczęgowskie rady przekładać nad domowe, fundamentalne, życzliwe i doświadczone jakobyśmy się albo przeniewierzyli W.K.M., abo w podobnych imprezach nie rozumieli, abo serca do rozochocenia, tak jako i drudzy, nie mieli?”. Na te pytania nie można odpowiedzieć inaczej, niż twierdząco. By zyskać jeszcze większą wiarygodność, wojewoda wychwala króla, jego szczęście wojenne, to, że wszyscy monarchowie chcą jego przyjaźni. Czy to mało? A jeśli mało, to nie lepiej ze swoimi myśleć nad pomnożeniem sławy? Dziwić może to, że król w swoich prywatnych sprawach posługuje się cudzoziemcami, tym dziwniejsze, „kiedy przychodzi rzucać kości o zdrowiu ojczyzny, kiedy wolność i fortuny nasze zmierzają do punktu krytycznego, kiedy ustrój Rzeczypospolitej mącić się poczyna. Dla Boga”-woła mąż dobrze zasłużony-„jużby tu nam należało mieć pierwszorzędne role w radzie i więcej doświadczonej cnocie naszej i odwadze sprzyjać, niźli inwencyom niedojrzałych dojutraszków”. I wreszcie ostrzega Lubomirski: „Nie masz przykładu, aby Rzeczpospolita królom[…] z powodu uległości i ozdoby poczciwości umknąć kiedy co miała, w żadnej rzeczy choć z własną szkodą nie odmówiła, ilekroć byli o co swym sposobem potrzebujący; dopiero teraz, wiążącymi zasługami W.K.M. obsypana będąc, wypłacać mu dług winnej wdzięczności przez odwagę znaczną gotowa: uprzedzić się w tym pewnie nie da obcym”. To zdanie najbardziej może pokazuje, jak bardzo zrelatywizowany jest język polski, jak bardzo ironiczny, a przez użycie wielu łacińskich wyrażeń (tu świadomie pominiętych) – dodatkowo wieloznaczny. Ta „wdzięczność” może być bowiem rozumiana dosłownie lub błazeńsko, albo jako pogróżka. Dostojeństwo królewskie jest cenniejsze nad życie i majątek – stwierdza stary lis – „Zaczym jako na to srodze boleć musiemy, gdy nasza przeciwko W.K.M. doświadczona stałość przychodzić poczyna w podejrzenie albo wzgardę”. Król nie traktuje nas poważnie ale dla jego dostojeństwa Polacy gotowi są do zdecydowanych działań. Na ostatek wojewoda zapewnia, że nawet gdyby sam nie mógł, posłałby w zastępstwie synów, „bylebym wiedział, co to wżdy za wojna[…]. Jużci to ledwie nie drukują ordynansów W.K.M. o lustrowaniu wojska prędkim, o prowadzeniu pułków, o lidze z różnymi, a my ni o czym nie wiemy, o których skórę idzie i którym na włosy goście stręczą ci, którzyby się tym sposobem uchronili sami radzi”. Mówiąc wprost: ktoś szykuje zamach stanu, bo ma nieczyste sumienie i w zamieszaniu chce zatuszować swoje podłości.

List wywołał w kraju spory rezonans i przyczynił się do mobilizacji opinii publicznej. W lipcu 1646 roku rada senatu zmusiła króla do zwołania sejmu, który zebrał się jesienią i uchwalił konstytucję o rozpuszczeniu zaciągów wojska. Rezultat został osiągnięty, nieszczęście zostało przesunięte w czasie, odroczone. Skutkiem ubocznym całej awantury było osłabienie prestiżu zagranicznego i autorytetu wewnętrznego monarchy. Ten uboczny efekt mógłby zostać z czasem zaleczony ale polscy politycy nie przewidzieli jak daleko poszedł w swych zamysłach król Władysław IV. Już po wybuchu powstania Chmielnickiego odkryto, że dopiero co zmarły władca prowadził jakieś skryte negocjacje z Kozakami, namawiając ich do buntu, wyjścia z pod zwierzchności hetmańskiej i wywołania wojny tureckiej. Pobłażliwa polityka kanclerza Ossolińskiego wobec Kozaków nie pozwalała na zdecydowane rozprawienie się z wrogiem. Dopiero gdy Ossoliński umarł, sejm 1651 roku mógł uchwalić nadzwyczajne podatki; całe państwo zostało zmobilizowane do walki z powstańcami, czego efektem było świetne zwycięstwo pod Beresteczkiem. Było już jednak za późno. Konszachty Władysława IV z Kozakami, rzucały bowiem niemiły cień na postać jego następcy, Jana Kazimierza. W atmosferze ostrego konfliktu między dworem a opozycją odrodziło się powstanie na Ukrainie, a w kilka lat później do wojny włączyła się Moskwa i Szwecja.

Wyobraźmy sobie teraz co by było, gdyby w 1646 roku Władysław IV dysponował stałą i liczną armią. Spacyfikowanie opozycji siłą zbrojną zajęłoby mu kilkanaście lat – zakładając, że żyłby dłużej. Natomiast zgoda szlachty na wojnę turecką oznaczałaby rzeczywiście wzmocnienie dworu monarszego ale i poważne zubożenie i osłabienie całego państwa, które nie zawarło pokoju ze Szwecją, a jego stosunki z Moskwą stale znajdowały się na krawędzi wojny. Wydaje się, że finalnym efektem rozpętania wojny tureckiej byłoby właśnie to, co nastąpiło później: utrata terytoriów na rzecz Moskwy, najazd szwedzki i wyniszczająca wojna z Turcją. Wniosek z tego, że staropolski  magnacki think-tank, a więc element systemu ustrojowego Rzeczypospolitej, zadziałał wyjątkowo skutecznie i w dobrej sprawie.

Spróbujmy tu zerwać z utrwaloną w historiografii opinią, że w okresie staropolskim polityk opozycyjny, magnat, musiał być szkodnikiem. Opinię tę wbija się do głowy uczniom od maleńkości. Trzeba raczej powiedzieć, że magnat stanowił stały element politycznego „krajobrazu” Rzeczypospolitej i był trwale wpisany w naturę jej ustroju. W niektórych przypadkach „opozycyjność” była synonimem „niezależności” od dworu, co czyniło takiego polityka postacią cenną dla demokracji. Właściwe przedyskutowanie tego problemu może się przyczynić do lepszego zrozumienia zasad, jakimi kierują się dzisiejsze demokracje przy podejmowaniu decyzji. Może się też przyczynić do zrozumienia i właściwej oceny tych, którzy wszczynają wojny bez porozumienia i zgody własnych obywateli.

Jakub Brodacki

1 Paweł Burdzy, Think-tank, czyli o skutecznym przekuwaniu idei w czyn, w: „Międzynarodowy Przegląd Polityczny” nr 3/2003, s.204

2 Stanisław Czerniecki, Dwór, wspaniałość, powaga i rządy… Stanisława Lubomirskiego, 1697, s. 3.

3 Bibl. Ossolińskich rkps 6607, mf 28649 s. 35.

4 Boris Floria, Plany wojny tureckiej Władysława IV a Rosja (1644-1646), w: „odrodzenie i Reformacja w Polsce”, t. XXXVI, 1992, s. 134.

5 Jan Stefan Pisarski, Mówca polski albo suplement do tomu pierwszego mów seymowych…, Kalisz 1676, s. 261.

6 Zeszyt 36, Kraków 1923, s. 13.

Centra decyzyjne Pierwszej Rzeczypospolitej

W demokracji rząd zmienia się często, więc państwo tworzy centra decyzyjne zapewniające długie trwanie. Także I RP tworzyła takie centra decyzyjne. Analiza ich funkcjonowania jest konieczna dla zrozumienia powagi naszej obecnej sytuacji.

Przeczuwając własną śmiertelność staramy się pozostawić po sobie coś, co ułatwi życie naszym potomnym. Jedni pozostawiają dzieciom mieszkanie i samochód, inni przekazują ludzkości wynalazki. Jeszcze inni – jakieś szczególne przykazania, swego rodzaju testament ideowy. Królowie elekcyjni chcą zazwyczaj zapewnić najstarszemu synowi panowanie i zarazem pozostawić w jego otoczeniu zaufanych, mądrych i dobrze ustosunkowanych, wpływowych doradców. Tak właśnie władza wykonawcza państwa demokratycznego – a więc cechującego się naturalną nieciągłością – kreuje centrum decyzyjne państwa.

W demokracji rząd zmienia się nieraz bardzo często, a pokusa zapewnienia ciągłości polityki jest przecież bardzo silna. Centrum decyzyjne musi też dysponować odpowiednio silnymi narzędziami nacisku. Stąd też obecnie centra decyzyjne wielu państw umiejscowione są w służbach specjalnych. Z racji na swój administracyjno-biurokratyczny charakter organizacje te mogą trwać długo i w istotny sposób wpływać na politykę państwa. Rzadko kiedy poddawane są rozliczeniu; do zupełnych wyjątków należą takie wydarzenia, jak rozwiązanie Wojskowych Służb Informacyjnych (lata 2006-2007). Wystarczy pobieżna lektura protokołów posiedzeń komisji sejmowych, aby się przekonać, że demokratyczna kontrola nad administracją jest w ogóle czymś fikcyjnym, a cóż dopiero w przypadku, gdy parlamentarzyści mający kontrolować służby specjalne, muszą uzyskać od tychże służb certyfikaty bezpieczeństwa! Z tego powodu prawie każdy solidarnościowy lub centroprawicowy rząd III RP chcąc zachować ciągłość swojej polityki powoływał nową służbę specjalną (1990 – UOP, 2000 – CBŚ, 2006 – CBA).

A jak było w I RP? Król polski miał w zasadzie zapewnione długie panowanie, zależne tylko od jego osobistego bezpieczeństwa i zdrowia. Ustrój Rzeczypospolitej wykazywał tendencję do rozpraszania władzy, zmuszał też głowę państwa do konsultowania decyzji, a to z obawy przed absolutum dominium. Władca zmuszony był wprowadzać swoje zamierzenia stopniowo, powoli i konsekwentnie, bo tylko to mogło mu zapewnić zrozumienie i poparcie flegmatycznych poddanych, nieznających słowa „pośpiech”. Musiał też używać właściwych form dialogu z poddanymi. Gdy na przykład w 1609 roku król Zygmunt III Waza planował wypowiedzenie wojny Moskwie, zdecydował się nie czynić tego przedmiotem sejmowych przetargów, ale chcąc zadośćuczynić wymogom Paktów Konwentów sprawę na sejmie postawił. Kilku senatorów o niej wotowało, posłowie byli poinformowani, lecz wojna nie była przedmiotem debaty w izbie poselskiej1. Swe poparcie Sejm wyraził wyłącznie poprzez uchwalenie niewielkich podatków; samą wojnę milcząco zaakceptowano, okazując królowi zaufanie, gdyż forma dialogu była właściwa. Widzimy więc, że jeśli władca zachowywał odpowiednie formy, ciągłość jego polityki nie była zagrożona dopóki żył. Centrum decyzyjne nie musiało więc dysponować aż tak silnymi „środkami wykonawczymi” jakimi dysponują służby specjalne naszych smutnych czasów. Z powodu silnej pozycji ustrojowej dworu i senatu, centrum decyzyjne zazwyczaj składało się z dworzan i senatorów – ale nie wszystkich…

Pierwsze dwa bezkrólewia były wstrząsem ustrojowym, który na długie lata pozostał w pamięci Polaków. Bezpotomna śmierć wybranego vivente rege Zygmunta Augusta, ucieczka Henryka Walezego, niezgoda między senatorami a szlachtą egzekucyjną podczas drugiej elekcji – wszystko to wyraźnie wskazywało na konieczność zapewnienia ciągłości polityki państwa w dłuższej perspektywie. Wolna elekcja była kanonem ustrojowym, który pozornie uniemożliwiał usytuowanie centrum decyzyjnego w otoczeniu dynastii. Pozornie, bowiem zdecydowana większość opinii publicznej opowiadała się za dynastią elekcyjną, to znaczy taką, w której króla wybiera się spośród członków rodziny panującej. Niestety małżonka Batorego Anna Jagiellonka była zbyt wiekowa aby mieć dzieci, a małżonek Stefan nie interesował się pożyciem małżeńskim. W oczekiwaniu na bezpotomną śmierć króla centrum decyzyjne państwa musiało dysponować odpowiednio silnymi narzędziami wykonawczymi. Początkowo w skład tego ośrodka wchodził triumvirat Andrzeja Opalińskiego, Mikołaja Radziwiłła i Jana Zamoyskiego2. Doraźnym celem istnienia tego porozumienia było sprawne przeprowadzanie uchwał podatkowych na potrzeby wojny z Moskwą w sejmie i na sejmikach. Aby to ułatwić, król oddał im monopol mianowania zaufanych popleczników na urzędy ziemskie, intraty a nawet zaszczyty senatorskie w przypisanych im regionach kraju. Jak można się spodziewać, taka polityka budziła wielki sprzeciw poddanych, którzy nie byli przyzwyczajeni do tak niesprawiedliwego – ich zdaniem – rozdziału beneficjów; nie do końca też przyjmowali do wiadomości powagę zagrożenia ze strony Moskwy. A przecież właśnie to zagrożenie było podstawowym uzasadnieniem takiej a nie innej polityki króla.

Problem zachowania ciągłości władzy stał się jednak palący u schyłku panowania króla-wojownika. Stan jego zdrowia nie rokował długiego życia, nie było też potomka. Wobec tego król scedował swoje uprawnienia nominacyjne wyłącznie w ręce jednego człowieka – kanclerza a zarazem dożywotnio mianowanego hetmana wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego. Kanclerz stanął na czele rzeszy uzależnionych od niego lokalnych urzędników-klientów, których poparcia mógł oczekiwać nie tylko podczas kampanii sejmikowych, lecz także podczas nadchodzącego bezkrólewia. Aby jeszcze silniej zaakcentować pozycję nowego centrum decyzyjnego państwa, wyegzekwowano długo nieegzekwowany wyrok ścięcia ciążący na Samuelu Zborowskim w 1584 roku i urządzono wątpliwy pod względem prawnym proces o zdradę Andrzeja i Krzysztofa Zborowskich w 1585 roku. W procesie tym król był jednocześnie stroną i sędzią, co stanowiło obrazę zwyczajów akceptowanych przez tradycję. Miał to być czytelny sygnał, że wyłącznie wola władcy i jego ministra decyduje o egzekwowaniu wyroków oraz że możliwe jest oskarżenie i legalne skazanie nawet najwiekszych potentatów i to bez przekonywujących dowodów3. Jednakże po burzy jaka była efektem tych wydarzeń Zamoyski nie odważył się ani wystawić własnej kandydatury do tronu, ani nikogo z rodziny królewskiej. Natomiast siłą osadził i obronił na tronie Zygmunta III Wazę (1587), syna siostry Zygmunta Augusta Katarzyny Jagiellonki.

W przeciwieństwie do Batorego Zygmunt III był człowiekiem nastawionym na długie trwanie. Uczył się powoli i z mozołem wykorzystania skomplikowanych atutów stanu monarszego w Rzeczypospolitej. Był politykiem niebłyskotliwym, ale miał trzy doskonałe cechy: był konsekwentny, cierpliwy i długowieczny. Z czasem do tych atutów doszedł także fakt posiadania potomstwa. To predystynowało jego samego, jak i jego rodzinę do odegrania roli centrum decyzyjnego państwa. Elekcyjna dynastia Wazów miała szansę zagwarantować państwu ciągłość polityki bez środków nadzwyczajnych i specjalnych. A właśnie taka sytuacja najbardziej podobała się królewskim poddanym.

Początkowo nie chciał tego przyjąć do wiadomości Zamoyski, stąd długotrwały konflikt między nim a królem. Kanclerz chciał zachować pozycję „wielkiego poddanego”: mieć wyłączny wpływ na politykę króla, zwłaszcza w sprawach nominacji na urzędy i sprawy małżeńskie domu królewskiego. Ale król przynajmniej w sprawach polityki wschodniej w gruncie rzeczy wykonywał testament Batorego. Zdolny żołnierz Batory mógł marzyć o zdobyciu Moskwy, natomiast żołnierze ponoć „nieudolnego” Zygmunta zdobyli ją dwukrotnie (1603, 1610). Inna sprawa, że w koniunkturze o wiele bardziej sprzyjającej…

Konflikt rozładował się dopiero po śmierci Zamoyskiego (1605) w postaci tzw. rokoszu Zebrzydowskiego (1606). Przegrana rokoszu doprowadziła jednak do usytuowania się centrum decyzyjnego państwa w otoczeniu osoby królewskiej. Król miał potomków. Nie wszyscy poddani go kochali, ale szanowano jego konsekwencję w realizacji zamierzeń i doborze przyjaciół. Ciągłość polityki nie była zagrożona, toteż centrum decyzyjne państwa nie musiało już dysponować tak silnymi środkami wykonawczymi, jakimi dysponował z chwilą śmierci Batorego Zamoyski. Poparcie dla dynastii w izbie poselskiej konstruowali politycy zaprzyjaźnieni z królem (Jakub Sobieski, Jerzy Ossoliński), lecz nie jego sługusy. Choć nie było wcale pewne, czy syn Zygmunta Władysław będzie kontynuował politykę ojca, to nie przejmowano się tym zbytnio – najważniejsza była upragniona ciągłość władzy – dynastia elekcyjna.

Niestety, kandydat do tronu był wprawdzie błyskotliwy, zdolny i inteligentny, ale nie odznaczał się ani konsekwencją ani dobrym zdrowiem. Poddanych szczególnie złościła  chwiejna polityka nominacyjna, a zwłłaszcza zmienność decyzji, gdy król obiecywał urząd jednemu, a nazajutrz innemu. Uprawdopodobniało to coraz silniejsze podejrzenia, że król – otaczający się cudzoziemcami – lekceważy własnych poddanych i dąży do władzy absolutnej. Króla kochano, lecz nie szanowano. Po zwycięstwie smoleńskim (1634) zrezygnował też z antymoskiewskiej polityki ojca, a to w konsekwencji doprowadziło do pogorszenia wewnętrznych relacji polsko-litewskich. Pośrednim tego następstwem była słynna zdrada kiejdańska już za życia jego następcy w 1655 roku. Nie stworzył też własnego centrum decyzyjnego, za to rozbił to, które powstało u schyłku życia jego ojca, tzw. trifolium, składające się ze Stanisława Lubomirskiego, Jakuba Zadzika i Stanisława Koniecpolskiego. Jedyne co po trifolium pozostało to zniechęcony i stale atakujący króla Lubomirski oraz  otoczenie  lojalnego wobec króla kasztelana krakowskiego i zarazem hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego. Jak wiadomo hetman był jednym z najbogatszych ludzi w Polsce, dzierżył aż osiem starostw jednocześnie, co niewątpliwie ułatwiało mu dofinansowanie armii kwarcianej i prywatnej w razie pustek w skarbie. Cieszył się też niekwestionowanym autorytetem wśród ukrainnych magnatów, dysponujących z reguły oddziałami prywatnymi. Na Ukrainie pełnił faktycznie funkcję „wicekróla”, zwłaszcza w sprawach obrony i relacji dyplomatycznych z Turcją i Tatarami. Ale jego ambicje ograniczały się do kształtowania polityki turecko-tatarskiej.

Jeśli rzeczywiście Koniecpolski zamierzał rozpocząć wojnę z Tatarami i Turcją – jak utrzymuje nasza historiografia4 – to niewątpliwie chciał do niej urobić opinię publiczną stopniowo i formami przyjętymi w Rzeczypospolitej. Gdy jednak Koniecpolski zmarł w 1646 roku, król natychmiast rozbił jego stan posiadania pomiędzy swoich stronników na Ukrainie, likwidując tym samym jedyne centrum władzy, które – jak pokaże przyszłość – dysponowało niezbędnymi narzędziami wykonawczymi dla obrony państwa. Nowy hetman Mikołaj Potocki nie dysponował już ani dostateczną siłą finansową, ani autorytetem, ani talentem militarnym mogącym uchronić państwo przed skutkami nadchodzącej rebelii Bohdana Chmielnickiego. Wkrótce po śmierci Koniecpolskiego król nagle i bez jakichkolwiek konsultacji rozpoczął przygotowania do wojny z Turcją, choć prawo ustawowe, zawarte traktaty i ogólnie szanowane zwyczaje zabraniały mu tego. Nie było żadnego centrum decyzyjnego, które mogło królowi skutecznie „dać po łapach”. W tej sytuacji większość zaprzyjaźnionych z monarchą dworzan i senatorów została wręcz zmuszona do przejścia do opozycji. Wśród nich prym wiedli pierwszy senator królestwa kasztelan krakowski Jakub Sobieski, Hieronim Radziejowski, kanclerz litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł i podkanclerzy koronny Andrzej Leszczyński. Gdy jednak oburzony tą woltą król zdespektował Jakuba Sobieskiego, ten pod wrażeniem zniewagi doznał psychicznego i fizycznego wstrząsu i wkrótce umarł. Zważywszy na fakt, że urząd kasztelana krakowskiego pełnił również hetman Stanisław Koniecpolski, śmierć jednego roku dwóch kasztelanów krakowskich była dla ciągłości władzy poważnym, choć na razie symbolicznym ostrzeżeniem. Ważniejsze było jednak powstrzymanie króla przed nieodpowiedzialnymi decyzjami. Fakt posiadania przezeń potomka – Kazimierza Zygmunta – zachęcił liczących się liderów politycznych do ataku na króla. Nie dbano o niego, skoro miał następcę. Następstwo tronu nieoficjalnie uzależniono od rozpuszczenia zaciągów zbieranych na wojnę. Schorowany król, chcąc zapewnić tron synowi uległ żądaniom poddanych. Los chciał, że rok później następca tronu zmarł, a wkrótce po nim zmarł i król. W wyniku powstania Chmielnickiego do niewoli dostali się obaj hetmani koronni – Potocki i Kalinowski. Kraj stanął przed widmem nieciągłości.

Na szczęście żyli jeszcze obaj bracia Władysława – Jan Kazimierz i Karol Ferdynand. Karola Ferdynanda popierali wszyscy ci, którzy chcieli rozprawy z buntownikami Chmielnickiego. Jednak o wyborze Jana Kazimierza przesądziło stanowisko właśnie hetmana kozackiego. W rezultacie król nie cieszył się zbyt wielkim autorytetem. Łatwo będzie opozycyjnym magnatom rzucać w przyszłości podejrzenia o to, że sprzyja buntownikom. Przez pewien czas rolę centrum decyzyjnego państwa będzie próbował spełniać kanclerz Jerzy Ossoliński, prowadzący politykę zbliżenia z kozakami. Po jego śmierci w 1650 roku górę weźmie jednak stronnictwo „jastrzębi” na czele z Jeremim Wiśniowieckim, Andrzejem Leszczyńskim i powróconym z niewoli Mikołajem Potockim. Ich tytanicznym wysiłkom Rzeczpospolita zawdzięczała przetrwanie.  Zwycięstwo beresteckie w 1651 roku było również w dużej mierze zasługą króla, który zmusił świeżo zaciągniętą armię do nowomodnych ćwiczeń i manewrów, a to dało jej przewagę nad Tatarami na polu bitwy. Niestety wkrótce po bitwie umarł zdolny wódz Jeremi Wiśniowiecki (choć pozostawił po sobie sławę i syna, który dzięki temu zostanie później królem).

Zdawało się, że niebezpieczeństwo utraty ciągłości zostało na jakiś czas odsunięte. Niestety już w następnym roku po raz pierwszy w historii uznano ważność prostestu jednego posła i sejm rozszedł się na niczym, co zagroziło ciągłości funkcjonowania najważniejszej instytucji państwa. W tymże samym roku weterani spod Beresteczka nieudolnie dowodzeni przez hetmana Kalinowskiego doznali straszliwej klęski pod Batohem. Niemal cała starszyzna oficerska została wybita do nogi. Oznaczało to groźną nieciągłość sztuki wojennej, konieczność improwizowania armii, co zostało przypłacone serią klęsk na polach wojny z Moskwą (1654) i Szwecją (1655), które zmusiły króla do emigracji.

W latach 1648-1655 nie istniało w Rzeczypospolitej centrum decyzyjne zdolne do skutecznej obrony interesów państwa. A jednak… centrum „zapasowe” istniało. Kilku magnatów nie podporządkowało się władzy Szwedów, a i nie cała Litwa znalazła się w rękach Moskwy. Prym wśród wiernych królowi wiedli Jerzy Lubomirski na Spiszu i Paweł Sapieha na Litwie. Wybijał się Jerzy Lubomirski jako  statysta doskonale wykształcony (zadbał o to ojciec Stanisław), zdolny wódz i polityk. Pierwsze lata po powrocie do kraju króla Jana Kazimierza (1656) charakteryzowały się w zasadzie zgodą i pragnieniem takiego czy innego wzmocnienia i rekonstrukcji instytucji sejmu5. Gdy jednak nie udało się w pierwszym podejściu znieść liberum veto, król – z właściwą dla swego starszego brata niekonsekwencją – zdecydował się forsować wzmocnienie stanu monarszego poprzez zniesienie wolnej elekcji na rzecz elekcji vivente rege (za życia króla). Miał w tym zamiarze trochę racji, gdyż potomstwa nie miał żadnego, a królowa Ludwika Maria nie mogła już mieć dzieci. Niestety główną metodą kaptowania stronników elekcji vivente rege były francuskie „brzęczące argumenty”, hojnie rozdzielane pomiędzy zadłużonych i zubożałych po potopie dworzan i senatorów. Opinia publiczna zawrzała. O ile w początkach panowania podejrzewano króla o sprzyjanie buntownikom Chmielnickiego, o tyle teraz dostrzeżono jawne dowody zdrady. Na czele ruchu rokoszowego stanął marszałek koronny i zarazem hetman polny Jerzy Lubomirski – możliwy kandydat do korony. Dziś już pewnie się nie dowiemy na ile Lubomirski realizował cele własne, cele ogólnopaństwowe i cele polityki habsburskiej, bo przecież to pieniądze domu rakuskiego umożliwiły mu wystawienie wojska, na czele którego uciekał przed wojskiem królewskim po terenie Rzeczypospolitej. Okazało się jednak, że Lubomirski nie jest na tyle szalony, aby obalić jedyne źródło ciągłości państwa w osobie króla Jana Kazimierza. Jak wiadomo rokosz zakończył się patem, tzn. Lubomirski ukorzył się przed królem i wybrał emigrację, zaś król – zamiast konsekwentnie realizować raz powzięte zamierzenia – niespodziewanie abdykował w 1668 roku. Zważywszy na rozpoczynającą się właśnie wojnę turecką, kraj znów stanął przed groźnym widmem nieciągłości.

Nie żył już główny adwersarz króla Jerzy Lubomirski. Wobec braku ciągłości szlachta wzięła sprawy w swoje ręce. Na polu elekcyjnym strzelano na postrach do senatorów. Zmówieni i zdeterminowani elektorzy solidarnym wrzaskiem wymusili wybór króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Nieszczęśliwie się złożyło, że w obozie francuskim pozostał błyskotliwy choć niewierny uczeń Lubomirskiego, Jan Sobieski. Mianowany przez Jana Kazimierza hetmanem polnym w miejsce po Lubomirskim, Sobieski bez wydatnej pomocy państwa ze szczupłymi siłami odparł pod Podhajcami najazd tatarski, tym samym zyskując sobie pewien autorytet. Sobieski i jego otoczenie stawało się stopniowo nowym centrum decyzyjnym państwa, usiłującym kontynuować francuską politykę Jana Kazimierza wbrew woli większości wyborców króla Wiśniowieckiego.

Tymczasem w osobie króla Michała poddani wyraźnie zademonstrowali wolę zachowania ustroju dynastii elekcyjnej. Rodzina Wiśniowieckich wywodziła swój rodowód od wielkiego Giedymina, od którego również wywodzili się Jagiellonowie i – po kądzieli – Wazowie. Michał nie był człowiekiem błyskotliwym, ale jego najgorszą wadą okazało się krótkie życie. W ciągu swego panowania obrzucany był przez stronników Sobieskiego wyzwiskami i karykaturalnymi pomówieniami, które w historii Polski musieli później niewinnie ścierpieć tylko dwaj politycy, a mianowicie Gabriel Narutowicz i Lech Kaczyński. Jeżeli król Michał miał jakiekolwiek poważniejsze zamierzenia polityczne, to udręki panowania i szybka śmierć nie pozwoliły mu ich zrealizować.

Opromieniony zwycięstwem chocimskim Sobieski zdawał się być naturalnym kandydatem do tronu. Z perspektywy czasu sądzimy jednak, że lepiej by zrobił, gdyby pozostał w roli centrum decyzyjnego, stojącego za plecami kolejnego elekta i organizującego polityczne zaplecze dla ochrony długofalowej racji stanu. Jan III wolał jednak złudny splendor korony. Być może wierzył, że będzie się cieszył większym szacunkiem elity, niż jego poprzednik – lecz srodze się na tym zawiódł. Miał liczne potomstwo. Cieszył się długim życiem i do czasu także żelaznym zdrowiem. Niestety nie był dostatecznie – w oczach poddanych – konsekwentny w swojej polityce. Nie zdołał ani stworzyć oddanego sobie stronnictwa, ani nie utworzył centrum decyzyjnego, które mogłoby po jego śmierci przeprowadzić elekcję syna Jakuba na króla Polski. Konieczna, lecz długotrwała wojna z Turcją wyczerpała państwo finansowo i gospodarczo, rozklekotał się ustrój, do czego sam król walnie się przyczynił, nie raz i nie dwa rozrywając sejm (poprzez zaufanych lub przekupionych posłów), byle tylko nie dopuścić do doraźnych zwycięstw opozycji. Pod koniec życia doszło też do żenujących kłótni między nim a Marią Kazimierą, w rezultacie czego zniechęcona szlachta oddaliła na polu elekcyjnym pretensje królewiczów do tronu. Prawda, że po śmierci króla istniał ośrodek władzy zdolny do obrony strategii długiego trwania – było nim litewskie stronnictwo Sapiehów. Nie udało im się jednak przeforsować kandydatury Contiego na króla i królem został August II Sas. Hetman Jabłonowski próbował wprawdzie pełnić rolę centrum decyzyjnego, ale był już stary i umarł. Sapiehowie zostali skutecznie unieszkodliwieni przez zbuntowaną (z poparciem króla) szlachtę litewską.

A co było dalej? Koszty funkcjonowania bez centrum decyzyjnego były wysokie; przede wszystkim będzie to protekcja rosyjska. Próby kontynuowania elekcyjnej dynastii saskiej podejmowane po śmierci Augusta III nie powiodą się przede wszystkim z powodu słabości samych Sasów, którzy obawiali się konfliktu z Rosją. Stanisław August potomstwa nie posiadał. Władza hetmańska bez wojska była fikcją. Kto miał obronić ciągłość legalnych władz Rzeczypospolitej?

Można powiedzieć, że po śmierci Władysława IV Rzeczpospolita nie stworzyła skutecznie działającego ośrodka decyzyjnego, zdolnego zachować ciągłość polityki państwa. Wobec zawalenia się ustroju dynastii elekcyjnej wprowadziło to ją w stan cyklicznej niestabilności i nieciągłości. Przyczyną tego stanu rzeczy nie była jednak zasada wolnej elekcji – która dawała władcom możliwość samodoskonalenia się w ogniu krytyki poddanych – lecz niezdolność Władysława IV, Jana Kazimierza, Michała Wiśniowieckiego i Jana Sobieskiego do pozostawienia po sobie lojalnych i skutecznych wykonawców testamentu.

Historia centrów decyzyjnych Rzeczypospolitej jest dla nas groźną lekcją, wskazującą na to, że nie jest możliwe długie trwanie państwa bez instytucji zachowania ciągłości jego polityki. W tym kontekście dymisja Mariusza Kamińskiego ze stanowiska szefa CBA, w połączeniu nie z jedną ale z dwoma katastrofami lotniczymi (katastrofa samolotu CASA z oficerami lotnictwa na pokładzie i katastrofa smoleńska) i wyginięciem wyższej elity dowódczej WP źle wróży dla naszej przyszłości. To jeszcze nie Batoh, ale sytuacja jest groźna, bowiem obecnie o wiele trudniej jest uzyskać kwalifikacje oficerskie niż w 1652 roku. Zadaniem na dziś jest przywrócenie ciągłości polityki państwa. Gdyby powołanie takie nowego centrum decyzyjnego okazało się niemożliwe, obywatele – wzorem przodków na polu elekcyjnym 1668 roku – powinni wziąć sprawy w swoje ręce.

Jakub Brodacki

1Por. Stanisław Żółkiewski, Początek i progres wojny moskiewskiej, Kraków 1998, s. 55; Diariusz drogi króla JM Zygmunta III od szczęśliwego wyjazdu z Wilna pod Smoleńsk w roku 1609 a die 18 augusta i fortunnego powodzenia przez lat dwie do wzięcia zamku smoleńska w roku 1611, Wrocław 1999, s. 42-44.

2Patrz Leszek Kieniewicz, Senat za Stefana Batorego, Warszawa 2000, s. 163.

3Jan Dzięgielewski, Sejmy elekcyjne, elektorzy, elekcje 1573-1674, Pułtusk 2003, s. 173.

4Temat ten szerzej omówiłem w artykule, Czy Stanisław Koniecpolski był autorem Dyskursu o zniesieniu Tatarów krymskich i lidze z Moskwą? , w: „Materiały do historii wojskowości” Nr 3 Cz. I.

5Zagadnienie to można dobrze obserwować dzięki wybitnej pracy Stefanii Ochmann-Staniszewskiej i Zdzisława Staniszewskiego pt. Sejm Rzeczypospolitej za panowania Jana kazimierza Wazy. Prawo-doktryna-praktyka, Wrocław 2000 t. 1-2.

Demokracja totalitarna

Totalitarna demokracja na chwilę udziela poddanym tych niegodziwych środków, którymi  sama dysponuje. Towarzyszące tej przyjemności emocje ściśle wiążą poddanych ze źródłem przyjemności – władzą totalitarnej demokracji.

(Tekst przeniesiony z portalu Nowy Ekran.)

Można się tylko domyślać jakie emocje towarzyszyły Rzymianom uczestniczącym w krwawych rzymskich igrzyskach. Uczestnictwo w tym wydarzeniu miało sankcję religijną i odbywało się zawsze ku czci jakiegoś bóstwa, lecz w gruncie rzeczy najważniejszym bóstwem, któremu ofiary składano podczas igrzysk było bóstwo totalitarnej demokracji.

Obywatele rzymscy czasów cesarstwa zrezygnowali bowiem z demokracji prawdziwej, z republikańskiej formy rządu, delegując większość przysługujących im kompetencji w ręce jednego człowieka i zwalczających się za jego plecami dworskich koterii. Uczestnictwo w igrzyskach, podczas których mogli współdecydować o życiu lub śmierci jeńców, dawało im poczucie uczestnictwa we władzy, a ściślej biorąc w sukcesach tej władzy, bo wszak porażek na arenie nie świętowano. Nielichą przyjemność daje obserwowanie zwycięstwa ulubionej drużyny piłkarskiej, jednak w tym meczu jedynym zwycięzcą był zawsze populus romanus. Krwawe i okrutne sceny rozgrywające się na arenie z pewnością utwierdzały Rzymian w przekonaniu, że ich armia jest niezwyciężona, a ich państwo – najpotężniejsze na świecie. Imperium Romanum podczas igrzysk w sposób kontrolowany i odmierzony, pozwalało obywatelom na chwilowe cieszenie się narzędziami tyranii. Na tym właśnie polega totalitarna demokracja: na chwilowym użyczaniu poddanym tych środków, którymi dysponuje tyrania, oczywiście w sposób dla tyranii bezpieczny i niepodważający jej reżimu. Towarzyszące tej przyjemności emocje są prawdopodobnie tak silne, że większość uczestników automatycznie staje się lojalna wobec źródła przyjemności, czyli tyranii. W każdej grupie przestępczej bowiem jednostkę najsilniej wiąże z nią dopuszczenie się jakiejś niegodziwości, a zwłaszcza mordu

I tu właśnie ujawnia się prawdziwa natura totalitarnej demokracji, którą obserwowałem kilka lat temu podczas pacyfikowania przez ochroniarzy i policji Kupieckich Domów Towarowych w Warszawie. Pacyfikacja została poddana ocenie opinii publicznej w mediach elektronicznych, a zatem poddana demokratycznej recenzji. Problem polega na tym, że w istocie rzeczy byliśmy świadkami całodziennych igrzysk, podczas których tyrania znęcała się nad przypadkowymi ofiarami rzuconymi na żer publiczności dla zasłonięcia własnej nieudolności. Czytając komentarze internautów odnosiłem wrażenie, że tyrania udziela komentatorom moralnego prawa dla oceny czy kupcy mają prawo żyć i handlować, czy też ich opór ma być surowo (by nie rzec: krwawo) stłumiony. Wyglądało na to, że od reakcji internautów (i reakcji massmediów) zależy ostateczny wynik całej akcji. A ponieważ brzydkiego blaszaka w centrum miasta nikt nie kocha, a autorami komentarzy są głównie warszawscy urzędnicy, którzy się nudzą w pracy, więc wynik takiego „demokratycznego” głosowania był z góry przesądzony.

Reasumując: na tym przykładzie widzimy nie tylko to jak władza kanalizuje złe emocje, ale również w jaki sposób tworzy więź poddanych w ustroju totalitarnej demokracji. Otwarte jest pytanie w jaki sposób zatem zerwać emocjonalne więzi łączące znaczną część społeczeństwa z reżimem? W jaki sposób uniemożliwić tę przyjemność jaką jest publiczne katowanie niewinnych ofiar?

Jakub Brodacki

POST SCRIPTUM 29.12.2011

Podaję linki wiążące się z terminem „demokracja totalitarna”. Użyte tam definicje tego pojęcia nieco odbiegają od mojej i dlatego warto się z nimi zapoznać:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Demokracja_totalitarna (definicje)

http://www.konservat.pl/?sp=art&art=1377&path=arty2011 (bardzo dobry tekst aktualny, m. in. KRYTYKA ORDYNACJI WIEKSZOŚCIOWEJ)

http://forum.4programmers.net/Flame/187682-polska_-_demokracja_totalitarna (ciekawa debata na temat)

http://www.opcjanaprawo.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=394:totalitarna-demokracja-wedug-talmona&Itemid=103

http://www.konserwatyzm.pl/artykul/742/w-obronie-wolnosci-przeciwko-totalitarnej-demokracji (bardzo dobra charakterystyka demokracji totalitarnej w oświetleniu filozoficznym – można dyskutować ze szczegółami, ale ogólnie warto się zapoznać)

Ale ogólnie – jak się okazuje – termin nie cieszy się w Polsce zbyt wielką popularnością i jest czasem używany jako inwektywa lub w sposób wybiórczy.

Sejmiki przedsejmowe

Ni z tego ni z owego postanowiłem opublikować mapkę sejmików wybierających posłów na Sejm I RP.

Jak do tej pory nie znalazłem takiej mapy w internecie. Są, owszem, mapki z granicami województw, ale w wielu przypadkach województwa wybierały posłów na kilku odrębnych sejmikach powiatowych lub ziemskich, a województwa poznańskie i kaliskie miało w ogóle jeden sejmik w Środzie Wielkopolskiej.

Wiem, że to szczegół, ale może uczniom w szkołach się przyda…

Jakub Brodacki

SEJMIKI RP ZA CZASÓW WŁADYSŁAWA IV