Część Trzecia – Gra parlamentarna i konkluzja zjazdowa

W części tej przedstawiam ścisły związek między sprawami personalnymi a procesem uchwalania zmian w statucie. Wyjaśniam zasady gry parlamentarnej i przyczyny kryzysu parlamentarnego podczas konkluzji zjazdowej oraz pokazuję sposób zażegnania kryzysu. Prezentuję debatę statutową jako pole rozgrywki między zwolennikami a przeciwnikami Lecha Wałęsy, oraz ideowymi centralistami i federacjonistami.

Stanowione prawo ma ścisły związek z toczącą się polityczną grą parlamentarną. Już pierwsze jawne głosowania personalne 5 września, w wyniku których wybrano na przewodniczącego I KZD Tadeusza Syryjczyka, zaś na rzecznika prasowego – Janusza Onyszkiewicza – miały charakter sondażowy. Wykazały one istnienie stabilnej koalicji ponad połowy delegatów (około 500 mandatów), skupionej wokół autorytetu Lecha Wałęsy i jego dotychczasowych współpracowników.

Otwartego starcia z opozycją, skupioną wokół dwóch liderów – Mariana Jurczyka i Andrzeja Gwiazdy – jednak ciągle unikano. Jak się zdaje, ani Wałęsa ani jego współpracownicy nie życzyli sobie jakiegokolwiek rozdwojenia Zjazdu, gdyż to znacznie obniżyłoby autorytet „wodza”, płynący z deklaratywnej zgody i mistycznej jedności delegatów posiadających mocny mandat społecznego zaufania. To jeden z wielu aspektów politycznego „metasarmatyzmu”. Umysł sarmacki i rozum solidarnościowy działały podobnie, zakładając, że tylko te decyzje personalne i uchwały mają rangę sakralną, które powstają na zasadzie zgody. Przeciwnicy Wałęsy również obawiali się rozdwojenia, gdyż chcieli przeprowadzić na Zjeździe szereg mniej lub bardziej antysowieckich uchwał, które miały ograniczyć Wałęsie swobodę manewru, utrudnić mu wszelkie konszachty z reżimem i poprzez jasne zdefiniowanie celów pośrednio ułatwić Związkowi obalenie rządów komunistycznych w Polsce. Z tych powodów jak ognia unikano ujawnienia podziałów i stronnictw kształtujących się wśród delegatów.

Bez wątpienia charakter sondażowy miało głosowanie nad statutowym kształtem naczelnych władz związku wieczorem 7 września (omawiam go niżej). W głosowaniu tym delegaci odrzucili projekt Jana Olszewskiego i Lecha Kaczyńskiego oddzielenia władzy uchwałodawczej od wykonawczej1. Trudno dokładnie ocenić co projektodawcy chcieli przez ten wniosek osiągnąć. Większość delegatów niejasno wyczuwała, że chodzi o osłabienie pozycji Wałęsy, ale wnioskodawcy nie potrafili przekonująco przedstawić swej argumentacji. Nie padły wprost ani oskarżenia pod adresem Wałęsy, ani też nie wyjaśniono na czym może polegać zagrożenie dla ustroju Związku. Moim zdaniem sprawa wyglądała następująco: wszystko wskazywało na to, że wyborów przewodniczącego dokona Zjazd Krajowy, cieszący się najwyższym w historii Polski autorytetem społecznym. W efekcie autorytet Zjazdu zostałby przelany na osobę przewodniczącego i to w sposób bezzwrotny. Ewentualna kompromitacja przewodniczącego mogłaby poważnie osłabić autorytet Związku i w ogóle sens istnienia instytucji demokratycznych. Co gorsza pomieszanie władzy wykonawczej (przewodniczący Związku, prezydium, przewodniczący regionów) z władzą uchwałodawczą (członkowie komisji krajowej wybierani przez Zjazd) mogłoby spowodować kompromitację całości naczelnych władz związku, które musiałyby utracić zaufanie. Ani Olszewski ani Kaczyński nie mogli o tym mówić otwarcie, gdyż zgodnie z zasadami solidarnościowego rozumu obawiali się wywołania rozłamu w związku.

Debata statutowa i komisja statutowa. 6 września powołano znowu en bloc (zgodnie) komisję statutową2. Co prawda początkowo nie było pewne czy delegaci zgodzą się na głosowanie en bloc, gdyż ocena wzrokowa nie wykazała wyraźnego wyniku i trzeba było liczyć głosy, przez co znów ujawniono istniejące podziały (346 głosów opowiedziało się za głosowaniem en bloc, 248 było przeciwnych, a 79 się wstrzymało)3. Jak wyraźnie stwierdził prowadzący obrady Antoni Fijałkowski, zadaniem komisji statutowej było jedynie „przetwarzać nasze propozycje”4. Zasada ograniczonego zaufania królowała zatem w pełni i jest to rzecz całkowicie zbieżna z postawą posłów staropolskich, którzy nad wyraz niechętnie przenosili swe uprawnienia na mniejsze ciała kolegialne, a komisje (tzw. deputacje) powoływali na czas określony5. Komisja statutowa wybrała ze swego grona prezydium. Prezydium zaprosiło także do konsultacji ekspertów: Wiesława Chrzanowskiego, Andrzeja Stelmachowskiego i Jana Olszewskiego6. Starano się ograniczyć zgłaszanie propozycji zmian statutu do 20:00 dnia 6 września7.

7 września rozpoczęto debatę statutową; wcześniej niż planowano i zamiast debaty programowej. Z wystąpienia Jana Brodzkiego można domniemywać, że niektórzy liderzy opinii – dostrzegając próby Służby Bezpieczeństwa rozbicia zjazdu – doszli do wniosku, iż należy skoncentrować się przede wszystkim na wzmocnieniu struktur związkowych8, a sprawy programowe rozpatrywać w warunkach niejakiego odprężenia i refleksji. Szczególnie, że duże emocje budziła kwestia dalszej „prezydentury” Wałęsy, należało więc ustalić jakim zakresem władzy miałby dysponować przewodniczący i jakie miałyby być organy kontroli. Jak się jednak okazało, otwarcie debaty statutowej bynajmniej nie przyśpieszyło działań, natomiast skutecznie rozpaliło przedwyborcze emocje.

W wystąpieniu Andrzeja Porawskiego ujawniony został pomysł Jana Olszewskiego powołania osobnej od komisji krajowej rady naczelnej9. Chodziło w zasadzie o to, aby oddzielić władzę uchwałodawczą od władzy wykonawczej, bowiem do tej pory komisja krajowa wyłaniała przewodniczącego i prezydium ze swego grona, co z kolei narażało ją na dominację prezydium nad całością Komisji Krajowej. Była to zresztą stara reguła ustrojowa obserwowana w wielu firmach czy fundacjach: rada nadzorcza wybiera zarząd, ale w rzeczywistości zarząd ma silniejszą pozycję, niż rada nadzorcza; podobnie rzecz wygląda z wyłanianiem rządu w systemie parlamentarno-gabinetowym. Tak więc w nowym projekcie Zjazd miał wybrać komisję krajową jako swego rodzaju „rząd”, zaś dawną komisję krajową przemianować na radę naczelną. Projektu rady naczelnej dość mętnie bronił Lech Kaczyński, argumentując, że „demokratyzacji państwa” można dokonać tylko na szczeblu centralnym, choć z drugiej strony siła związku opiera się na aktywności działaczy lokalnych. Proponował zatem, aby wyboru rady naczelnej dokonywać bez pośrednictwa Zjazdu Krajowego na walnych zebraniach delegatów regionalnych. W ten sposób najważniejszy organ związku byłby wybrany nie przez dziewięciuset delegatów na Zjazd Krajowy, ale kilkanaście tysięcy delegatów na zjazdy regionalne. Ale – jak dowiadujemy się w dalszej części jego wypowiedzi – istotnym celem reformy było ograniczenie dominacji prezydium Komisji Krajowej nad samą Komisją Krajową10. Argumentom Kaczyńskiego sprzeciwił się Piotr Wiekiera. Jego zdaniem skoro zjazd krajowy jest najwyższą władzą związku, to trudno przyjąć, aby organ uchwałodawczy, czyli radę naczelną, wybierały walne zebrania delegatów, które są władzą niższą od zjazdu. Wyraził obawę, że wybierana przez regiony rada naczelna byłaby trudna do kontroli przez Zjazd11. Waldemar Wesołowski niemal otwarcie poparł dotychczasowe rządy Wałęsy i zadeklarował, że przewodniczący powinien mieć taką władzę, jak prezydent USA lub Francji, bo dzięki silnej władzy można uniknąć wrogiej interwencji12. Walerian Domański z kolei sądził, że trudno jest delegatom zjazdowym dokonać wyboru najlepszego przewodniczącego, gdyż mogą zostać zmanipulowani przez mówców lepszych lub cieszących się sympatią prasy związkowej; lepiej, aby jego wyboru dokonywała rada naczelna lub zreorganizowana KKP13. Jerzy Kropiwnicki opowiadał się za wyborem przewodniczącego przez Zjazd, natomiast rada naczelna zachowuje nazwę komisji krajowej; jej skład określają regiony i komisja ta wybiera również prezydium14. Lech Dymarski postulował utworzenie „funkcyjnej części” komisji krajowej stale rezydującej w Gdańsku, w skład której nie wchodziliby szefowie regionów15. Jerzy Koralewski popierał powołanie rady naczelnej16, jako w pełni reprezentatywnej (liczba mandatów w radzie zależna od liczby członków w regionie – zasada proporcjonalności). Karol Modzelewski się sprzeciwiał, gdyż związek to nie Stany Zjednoczone Ameryki i musi się opierać „na doświadczeniu, któreśmy dotychczas zdobyli”. Obawiał się dwuwładzy w związku i osłabienia ścisłego kierownictwa. Opowiedział się za propozycją Kropiwnickiego, tzn. za tym, aby komisja krajowa była reprezentatywna, wybierana w regionach wg zasady proporcjonalności (w zależności od liczby członków), prezydium wybierane z grona komisji, w skład którego powinni też wchodzić przewodniczący największych regionów, ale bez obowiązku stałego rezydowania w Gdańsku. Prezydium musi być wybierane przez komisję krajową, bo inaczej żadnego członka prezydium nie będzie można odwołać17. Poparł go Aleksander Labuda18. Z kolei Seweryn Jaworski był za tym, aby i przewodniczący, i prezydium, i sama komisja krajowa były wybierane przez Zjazd Krajowy, gdyż to zapewni im niezbędną sprawność działania19. Henryk Bąk zwrócił uwagę, że zasada proporcjonalności ma zastosowanie tam, „gdzie są jakieś rywalizujące ze sobą grupy. Natomiast związek nasz na pewno nie zawiera rywalizujących ze sobą grup. I regiony mają przede wszystkim współdziałać harmonijnie i dlatego też przy zasadzie proporcjonalności wydaje mi się, że byłyby nieco pokrzywdzone słabsze regiony”. Proponował aby komisja krajowa w połowie składała się z członków wybieranych przez regiony, a w połowie przez Zjazd Krajowy. Wyborów przewodniczącego powinna dokonywać rada naczelna razem z komisją krajową, bo – jak proroczo zauważył – „my, wybierając przewodniczącego związku (…) jako krajowy zjazd delegatów nie zbieralibyśmy się, gdyby zaszła taka nieszczęsna konieczność odwołania tegoż przewodniczącego”20. Jan Brodzki bronił równouprawnienia regionów21. Włodzimierz Blajerski zalecał radę naczelną jako skuteczną instytucję kształtowania politycznych koncepcji związku, zapewniającą możliwość konsultacji w miejsce istniejącego do tej pory leninowskiego „centralizmu demokratycznego”. Poddał w wątpliwość prawo Karola Modzelewskiego do reprezentowania organizacji zakładowych Dolnego Sląska22. Wątek „instrukcji wyborczych” pojawił się też zaraz w wystąpieniu Władysława Biernata, który oświadczył, że reprezentuje stanowisko swoich wyborców z regionu, którzy opowiadają się za wyborem składu komisji krajowej proporcjonalnie do liczby członków w danym regionie23. Mirosław Krupiński uważał, że organ nazwany radą „nadzorczą” lub KKP „musi być organem związkowym, którego działacze będą działali w imieniu całego związku i których największym błędem, jaki mogliby popełnić, byłoby działanie partykularne(…). A więc powinna być to grupa ludzi, którzy działaliby wyłącznie w imieniu związku i odrzucili wszelkie powiązania z regionami i pilnowanie interesów regionów w tym tworze”. Jednocześnie widział miejsce dla reprezentowania interesów partykularnych, a także zalecał zagwarantowanie możliwości odwoływania działaczy w okresie ich kadencji24. Tadeusz Pławiński opowiadał się za wyborem członków Komisji Krajowej proporcjonalnie do „składu i liczebności” regionów, ale z zagwarantowaniem prawa regionów do korygowania błędów popełnianych przez Komisję Krajową. Sprzeciwiał się wyborowi prezydium na Zjeździe, bo nie można byłoby go odwołać pomiędzy Zjazdami. Proponował nie tworzyć nowych instytucji, lecz usprawnić już istniejące. Uznał, że przewodniczący Związku nie powinien być jednocześnie przewodniczącym regionu, gdyż zaniedbuje sprawy regionu co zarzucił Wałęsie. Odradzał nadawanie przewodniczącemu specjalnych kompetencji. Ujawnił, że około 65% delegatów sprzeciwia się koncepcji Rady Naczelnej, a tylko 25% jest za25. Krzysztof Szeglowski podkreślał wartość dotychczasowego statutu i sprzeciwiał się zarówno centralizmowi, jak i sztucznej komasacji regionów. Oskarżał prezydium komisji statutowej o działania samowolne w stosunku do całej komisji statutowej26. Stanisław Alot w imieniu delegatów regionu rzeszowskiego opowiadał się za Komisją Krajową wybieraną na zasadzie proporcjonalności, ze stałą obecnością w Gdańsku. Opowiadał się za łączeniem mniejszych regionów w większe, aby wzmocnić ich pozycję wobec przeciwnika. Przedstawił też argumenty za wojewódzką reformą terytorialną państwa27, zrealizowaną później za rządów AWS. Jakub Forystek wzywał, aby utrzymać istniejący statut i zachować różnorodność ordynacji wyborczej w regionach, gdyż jest ona wyrazem „twórczej demokracji”28. Andrzej Słowik opowiadał się za wyborem przewodniczącego przez Zjazd Krajowy. Reprezentantów regionów do Komisji Krajowej miały wybierać regiony. Oskarżył członka prezydium komisji statutowej Marka Janasa o zmanipulowanie tekstu propozycji zgłoszonych przez region łódzki. Janas bronił się argumentami logicznymi, wyjaśniał, że działalność prezydium to „rozpaczliwa próba skodyfikowania dyskusji nad trzystoma, często wykluczającymi się, często nawzajem się przeplatającymi propozycjami”29. Jerzy Pilecki zgłosił wniosek o rozpoczęcie dyskusji nad kolejnymi problemami, uporządkowanymi według listy pytań, przygotowanej przez komisję statutową. Dyskusja – zdaniem Pileckiego – każdorazowo powinna kończyć się głosowaniem. Wniosek przegłosowano30, odstępując tym samym od toczącej się spontanicznie wolnej debaty, ale dopiero po przerwie, aby uszanować delegatów, którzy na nowy tryb obradowania nie byli przygotowani. Ciągle jeszcze w trybie wolnej debaty Bolesław Kozłowski zaproponował powołanie instytucji zjazdów krajowych zwoływanych w trakcie trwania kadencji o charakterze sprawozdawczo-programowym. Poparł koncepcję komisji krajowej w połowie wybieranej przez Zjazd, a w połowie przez regiony31. Krzysztof Rytwiński postulował rozszerzenie kompetencji komisji rewizyjnej; przewodniczącego Związku miał wybierać Zjazd, a prezydium – komisja krajowa, w której skład muszą wchodzić także małe regiony32. Jerzy Teluk wręcz skrytykował tworzenie wielkich „molochów regionalnych”, bo są „zaprzeczeniem samorządności i decentralizacji”33. Po oddaleniu wniosku Romana Kloca o przystąpienie do natychmiastowych głosowań wstępnych, kontynuowano debatę. Stanisław Krukowski poparł projekt rady naczelnej. Wałęsa wzywał do tego, aby w prezydium komisji krajowej byli przewodniczący dużych regionów, których porównał do generałów dywizji, oraz grupa mianowańców przewodniczącego Związku. Komisja Krajowa powinna była mieć skład proporcjonalny do liczebności regionów i liczyć około 100 osób34. Lech Sobieszek zaproponował wykreślenie ze statutu zapisu o kierowniczej roli partii komunistycznej w państwie35; poparł go Jan Rulewski36. Daniel Filar występował przeciw centralizowaniu władzy Związku, gdyż to nie sprzyja aktywności szeregowych członków. Jedność Solidarności – dowodził cytując księdza Tischnera – jest solidarnością sumień, a nie ślepym wykonywaniem odgórnych nakazów37. Ekspert komisji statutowej Wiesław Chrzanowski zrelacjonował jak z Janem Olszewskim i Władysławem Siłą-Nowickim w sierpniu 1980 opracowali w Warszawie statut związku, oparty na ówczesnych doświadczeniach, czyli strajkach terytorialnych, a nie branżowych. Ze względu jednak na wyłonienie „szerokiej reprezentacji rzesz członkowskich”, pojawiła się potrzeba zmian w statucie. Sugerował jednak, aby zmiany nie były zbyt szczegółowe, gdyż mogłoby to wywołać niepotrzebne spory formalne, a poza tym „wiemy, że w naszym kraju są bardzo drobiazgowe przepisy w każdej dziedzinie, a równocześnie te przepisy są powszechnie nierespektowane i łamane”. Statut powinien uwzględniać różny charakter regionów38. Po dyskusji nad projektem uchwały o samorządzie pracowniczym debatę kontynuowano w trybie zupełnie wolnym, nie odnosząc się do pytań zredagowanych przez komisję statutową. Maciej Jankowski postulował, aby odmówić prawa do pełnienia stanowisk etatowych osobom, które dwukrotnie pełniły już kadencję. Zbigniew Iwanów w imieniu delegatów regionu toruńskiego poparł projekt powołania rady naczelnej39. Sprzeciwiał się mu Czesław Jezierski40. Paweł Szałaj w imieniu regionu rzeszowskiego podniósł sprawę opanowania wielu komisji zakładowych przez administrację zakładów, co sprowadzało działalność tych komisji „nieomal do zera”. Postulował nadanie zarządom regionalnym prawa do zawieszania członków komisji lub całej komisji zakładowej w jej czynnościach41. Andrzej Sokołowski postulował ograniczenie sekcji branżowych w prawie do organizowania branżowych strajków42. Kazimierz Ziobro proponował tworzenie szczebli pośrednich między komisją zakładową a zarządem regionu, by w ten sposób chronić równorzędne traktowanie wszystkich członków związku. Bronił też prawa kierowników zakładów do uczestnictwa w komisjach zakładowych Związku43. Zygmunt Waszka postulował, aby wprowadzić zespoły pomocnicze zarządów regionów w postaci delegatur44. Wincenty Kazańczuk popierał instytucję rady naczelnej: „ja uważam, że nie powinniśmy się bać konfliktów między władzą uchwałodawczą a wykonawczą, gdyż właśnie nieujawnienie konfliktów, jak odtąd możemy obserwować, prowadzi do załatwienia ich w sposób kuluarowy, często właśnie poprzez różnego rodzaju układy”45. Andrzej Sobieraj popierał ograniczenie roli sekcji branżowych. Krzysztof Rajpert postulował wydłużenie kadencji władz związku z dwóch do trzech lat i rozszerzenie kompetencji komisji rewizyjnej. Bronisław Lachowicz postulował aby ujednolicić ordynację wyborczą w Związku46. Następnie przystąpiono do głosowań wstępnych nad pytaniami ankietowymi przygotowanymi przez komisję statutową (patrz punkt głosowania wstępne).

9 września podjęto znów przerwaną debatę statutową. Syryjczyk zaproponował, aby regiony się zdyscyplinowały i aby każdy wystawił jednego tylko mówcę „generalnego”. Uprzedził, że zmiany w statucie muszą być podjęte większością 449 głosów, a następnie zatwierdzone przez 19 zarządów regionalnych, grupujących „nie mniej niż połowę członków związku”47. Członek prezydium komisji statutowej Paweł Michalak apelował, by nie wprowadzać w statucie zmian nadmiernie szczegółowych, gdyż rzeczywistość organizacyjna i „życie” narzuca konieczność sformułowań elastycznych. Szczegółowe przepisy mogłyby „spowodować konflikty”. Mimo to poprawek zgłaszanych przez delegatów było bardzo wiele; poddano je więc wypróbowanej procedurze głosowań wstępnych (patrz punkt głosowania wstępne). Na skutek interwencji Andrzeja Rozpłochowskiego przystąpiono do właściwego głosowania48. Głosowanie przerwano jednak przy omawianiu poprawek do rozdziału IV, powracając do formuły głosowań wstępnych49. Był to dość sprytny zabieg, gdyż debata nad rozdziałem IV dotyczyła ustroju władz naczelnych Związku, a zatem była elementem kampanii wyborczej i rozwaga była tutaj wskazana. Dzień zakończono dość sennie po północy50.

10 września był dniem bardzo nerwowym, podobnie jak w czasach staropolskich nerwowym był ostatni dzień sejmowania, na którym zazwyczaj dokonywano tak zwanej konkluzji sejmowej, czyli ostatecznej redakcji i utarcia kompromisu w sprawie ustaw. Termin rozpoczęcia konkluzji został w 1633 roku ustawowo wyznaczony na piąty dzień przed upływem sześciu tygodni od dnia rozpoczęcia sejmu. W praktyce rzadko kiedy udawało się rozpocząć konkluzję w terminie51. Nerwowa atmosfera ostatniego dnia I tury Zjazdu żywo przypomina nerwową atmosferę konkluzji sejmowych, gdzie lada iskierka mogła wzbudzić pożar. Zanim jednak opiszemy bieg wydarzeń, musimy nakreślić wszystkie wzbierające podczas wszystkich dni obrad negatywne emocje, które wybuchły ostatniego dnia ze zdwojoną siłą.

Oskarżenia o manipulacje. Ograniczone zaufanie, zwane też nieufnością wobec władzy, jest zdrową cechą demokracji, wszechobecną na obradach sejmów przed 1652 rokiem. Chyba jako pierwszy oskarżenia pod adresem prowadzącego obrady Jerzego Buzka zgłosił 5 września Tadeusz Jedynak: „od początku głos podnosiłem i kolega mi nie udzielił głosu (…). To będziemy tak w połowie przerywać (…). Będziemy tu manipulować, no panowie”52. Roman Paterek oskarżył Buzka o blokowanie odczytania oświadczenia regionu bydgoskiego w sprawie umorzenia sprawy prowokacji bydgoskiej53. 6 września po sali obrad krążyły anonimy oskarżające o manipulację, co przymusiło prowadzącego Tadeusza Syryjczyka do zachowania maksymalnie demokratycznej procedury zgłaszania kandydatów do komisji programowej54. Antoni Fijałkowski ujawnił, że przy użyciu anonimów próbowano skłócić robotników z inteligentami. Ocena wzrokowa wyników głosowania miała zostać rzekomo „narzucona” i – jak utrzymywał anonim – jest to sposób liczenia „pi razy oko”55. Ale i te zabiegi prezydium nie uciszyły oskarżeń o manipulacje, gdyż Tadeusz Syryjczyk pomylił się, przyznając reprezentantom całych regionów jedynie 5-minutowy czas wypowiedzi, podczas gdy regulamin dawał im czas nieograniczony56. Gdy w trybie ekspresowym uchwalono dwie uchwały bez dyskusji, Aleksander Karczewski wyraził życzenie odbycia takiej dyskusji, „bo tutaj, jedno za drugim, zaczynają się pojawiać dokumenty, które, powiedzmy, nie wszyscy może przemyśleli nawet, po prostu mechanicznie zaczynamy głosować. Dwa – no każdy projekt uchwały musi być przedyskutowany. Ja muszę mieć możliwość wpływania na kształt”. Prowadzący Syryjczyk zadecydował więc, że komisja wnioskowa powinna poddawać pod dyskusję wnioski tego wymagające57.

Po wpadce Syryjczyka z dwukrotnym głosowaniem wniosku o zarządzenie mszy polowej w Hali Olivia (patrz rytuały patriotyczne a sprawy wyznaniowe) zgłoszony został 6 września wniosek o zakazanie mu dalszego prowadzenia obrad. Jak się zdaje nie oznaczało to jeszcze odwołania go ze stanowiska przewodniczącego Zjazdu. Delegaci odrzucili jednak ten wniosek58. Jeśli była to próba obalenia prowadzącego obrady przy użyciu motywów wyznaniowych, to była to próba wyjątkowo nieudolna.

7 września Krzysztof Szeglowski – członek komisji statutowej – oskarżył prezydium tej komisji o samowolne działania i nieinformowanie pozostałych członków komisji statutowej o pewnych zmianach. „Nie wiem, czy to błąd w przepisywaniu, czy błąd w rozumowaniu, czy jakaś koncepcja” – narzekał Szeglowski59. Andrzej Słowik oskarżył członka prezydium komisji statutowej Marka Janasa o zmanipulowanie tekstu propozycji zgłoszonych przez region łódzki. Janas bronił się argumentami logicznymi, wyjaśniał, że działalność prezydium to „rozpaczliwa próba skodyfikowania dyskusji nad trzystoma, często wykluczającymi się, często nawzajem się przeplatającymi propozycjami”60. Ryszard Kościesza-Kuszłeyko zgłaszał fakt utknięcia jego wniosku formalnego w sekretariacie Zjazdu61. Czesław Jezierski skarżył się, że prezydium poddaje pod głosowanie projekty uchwał (telegram do górników w kopalni Pluto w Czechosłowacji) bez pytania delegatów czy są jakiekolwiek zastrzeżenia odnośnie treści. Poparł go Marek Wach, który wręcz stwierdził, że był autorem projektu telegramu w imieniu regionu śląsko-dąbrowskiego, lecz odczytany tekst został „zupełnie zmieniony”. Wobec tego głosowanie nad tekstem zostało uznane przez prowadzącego Lesława Buczkowskiego jako „zaznajomienie nas z tekstem”62. Nikt nie zaprotestował. Kolejne oskarżenie o manipulację zgłosił pod adresem wiceprzewodniczącego komisji statutowej Tadeusza Romanowskiego jej członek Stanisław Stachowicz63. Również oskarżenia o manipulację padły pod adresem prowadzącego Stanisława Kocjana, który opierając się na błędnej ocenie wzrokowej wyników głosowania dopuścił Jana Olszewskiego do głosu64. Widząc, że Stanisław Kocjan jest zagadany rozmową, Roman Cichulski zgłosił wniosek o zmianę prowadzącego obrady, ale delegaci odrzucili ten wniosek65.

8 września nastąpiła pierwsza faza buntu znacznej grupy delegatów przeciwko prezydium. Już na wstępie Tadeusz Syryjczyk odczytał komunikat Frasyniuka, w którym przewodniczący zarządu dolnośląskiego wytknął prowadzącym zjazd „błędy” w prowadzeniu obrad, złożył ostry protest, zażądał zwołania kierowników wszystkich ekip oraz wszystkich przewodniczących zarządów regionalnych w celu „ustawienia pracy prowadzących”. Narada ta miała się odbyć podczas przerwy obiadowej66 (druga narada odbyła się w wyniku kryzysu parlamentarnego, o czym niżej). Drugie oświadczenie złożyły razem trzy delegacje regionalne (Dolny Śląsk, Śląsk Opolski oraz Łódź). Zdaniem autorów najważniejszą sprawą jest groźba głodu, problem przetrzymania zimy, podwyżki cen, ataki i prowokacje w stosunku do Związku, dostęp do massmediów i inicjatyw ustawodawczych, sprawa więźniów politycznych oraz samorządów pracowniczych. Oskarżyli prezydium, że „uniemożliwiło nam przedstawienie tej sprawy w postaci wniosku formalnego”, a w efekcie „nie będziemy mieli z czym wracać do naszych wyborców”67. Sprawę rozwiązano, reformując ruchomy porządek obrad68. Ryszard Helak ujawnił, że wśród delegatów krąży ulotka pod tytułem Proklamacja, informująca o założeniu nowej partii politycznej w zarządzie bydgoskim i jednocześnie zdementował tę informację jako „płód niedowarzonych umysłów” lub wyjątkowo niezręczną prowokację69.

9 września Andrzej Rozpłochowski oskarżył prezydium o manipulację, poprzez poddawanie pod głosowanie poprawek do statutu zgłoszonych nie przez komisję statutową, ale przez delegatów z sali. Coraz bardziej wzburzony oskarżeniami Tadeusz Syryjczyk oświadczył: „a więc, przepraszam, mogę skończyć! Stwierdzam, że w tej chwili nie przegłosowaliśmy jeszcze ani jednej poprawki do statutu. Obecne głosowania dotyczą tego, żeby dopisać do istniejących wariantów warianty, które koledzy z sali chcą podać”. Ktoś z niepokojem zwrócił uwagę, że w sektorach osoby liczące podają większą liczbę głosów do zapisu, niż by to wynikało z faktycznej frekwencji70, wkrótce jednak wyjaśniło się, że sektor pierwszy liczył nie tylko swoje głosy, ale także komisji mandatowej i komisji statutowej71. Po przerwie zgłoszono wniosek o zmianę prowadzącego obrady, ale większość utrzymała Syryjczyka72. Widząc coraz większą irytację delegatów i pojawiające się serie nowych poprawek do statutu, Syryjczyk przeprowadził uchwałę o natychmiastowym przejściu do głosowania.

Kryzys parlamentarny. 10 września był ostatnim dniem obrad. Poprzedniego dnia delegaci wykończeni obradami udali się na spoczynek po północy. Z pewnością wielu z nich tej nocy wcale nie spało. Rano okazało się, że atmosfera na sali jest wyjątkowo nerwowa. Oliwy do ognia dolało niezręczne wystąpienie Janusza Onyszkiewicza, który relacjonował panikanckie reakcje massmediów zachodnich na Posłanie do narodów Europy Wschodniej. Ponieważ kilka dni wcześniej agencja Tass podała, że Zjazd Solidarności jest Zjazdem etatowych pracowników Związku, poprosił, aby etatowi pracownicy podnieśli ręce do góry. Ten nieprzemyślany krok wywołał wzburzenie. Marek Wach oświadczył: chciałem zaprotestować, żeby agencja TASS rozbijała nam zebranie. Mieliśmy mówić tylko i głosowanie mieć na temat statutu, a nie że będziemy coś odpowiadać TASS-owi”.

Następnie zaczęły się kontrowersje w sprawie poprawek do statutu w zakresie władz naczelnych (rozdział IV). Jak pamiętamy warianty były dwa, przy czym pierwszy uzyskał więcej głosów, nie zdobył wprawdzie większości kwalifikowanej, ale i tak został przyjęty do głosowania. Tymczasem Komisja Statutowa wnioskowała o powtórne głosowanie obu wariantów, gdyż poprzedniego dnia delegaci nie zostali poinformowani o pewnych przepisach przejściowych73 (a to mogło wpłynąć na wynik głosowania). Syryjczyk poddał to pod głosowanie, ale salę ogarnęło zamieszanie. Wobec tego Syryjczyk oświadczył, że poprzedniego dnia wariant pierwszy „został przyjęty”, ale Komisja Statutowa chce wrócić do sprawy. Oburzony tym komentarzem Jan Koziatek zwrócił się z prośbą, aby „przewodniczący z prezydium nie komentował sprawy komisji statutowej”. Nie zważając na to Syryjczyk kontynuował głosowanie. Ze wstępnych jeszcze nie podsumowanych wyników wynikało, że większość delegatów nie chce wracać do sprawy. Nim jednak ogłoszono wyniki Koziatek zarzucił Syryjczykowi, że podaje nieprawdziwe informacje i zwrócił się o to, by w sprawach statutu komisja statutowa prowadziła zebranie, a nie przewodniczący. Gdy Syryjczyk próbował odebrać głos Stanisławowi Krukowskiemu z komisji statutowej, Krukowski złożył stanowczy protest przeciw takiemu prowadzeniu zebrania. Pewny poparcia delegatów Syryjczyk poddał pod głosowanie kto jest za tym, żeby zebranie w sprawach statutu prowadził przedstawiciel komisji statutowej. Nieoczekiwanie jednak większość delegatów opowiedziała się za tym, aby zebranie – w sprawach statutowych – prowadziła komisja statutowa (a może członek komisji skrutacyjnej źle dokonał oceny wzrokowej?). Obrażony Syryjczyk w ogóle zrezygnował z prowadzenia obrad; chwilowo zastąpił go Stanisław Krukowski. Antoni Fijałkowski zaapelował o ostudzenie emocji. Stanisław Dorociak wyraził przerażenie nieustającym głosowaniem nad ciągle tymi samymi alternatywami. Jako członek komisji statutowej zaprotestował przeciw działalności prezydium komisji statutowej. Delegaci jeden po drugim protestowali przeciw prowadzeniu obrad przez komisję statutową i powtórnym głosowaniu wariantów poprawek. Krukowski usprawiedliwiał się, że komisja chciała tylko móc zaprezentować swoje stanowisko i jednocześnie podzielił pogląd, że poddanie pod głosowanie wniosku o prowadzenie „przez nas” zebrania jest niedopuszczalne i powstała przez to sytuacja patowa. Inni delegaci również wyrażali oburzenie. Wałęsa ostro zrugał całe zgromadzenie, zasugerował, że w delegacjach regionalnych działają prowokatorzy i wezwał aby powrócono do porządku.

Na czym polegał problem? Marek Janas przytomnie ostrzegł, że uchwały Zjazdu mogą nie zostać ratyfikowane przez zarządy regionalne; proponował, aby uchwalić poprawki do paragrafu 18 punkt 5 dotyczącego ratyfikacji, co ułatwiłoby przeprowadzenie dalszych poprawek podczas drugiej tury Zjazdu. Intencje wniosku Janasa były jasne: chciał obalić zasadę równouprawnienia regionów, aby ułatwić forsowanie decyzji przez większość. Bugaj zaznaczył, że zamieszanie wywołał Syryjczyk, który błędnie zinterpretował wniosek komisji statutowej jako wniosek o zmianę prowadzącego obrady. Delegaci uchwalili przerwę pięciominutową.

Wobec kryzysu parlamentarnego, doszło do spotkania przewodniczących delegacji regionalnych i przewodniczących zarządów regionów, „za przepierzeniem”74. To pozastatutowe ciało, które można żartobliwie nazwać „komisją za przepierzeniem”, zebrało się po raz drugi jako forum sporu między prawami regionów, a dążeniami większości. Po przerwie Jerzy Buzek zrelacjonował wyjaśnienie komisji statutowej, że w swoim wniosku o prowadzenie zebrania myślała tylko i wyłącznie o prowadzeniu merytorycznym, w sprawach dotyczących statutu. Przedstawiciel Komisji Stanisław Krukowski po raz kolejny w imieniu prezydium wniósł o dopuszczenie dyskusji (przed poddaniem pod głosowanie) propozycji dotyczących:

  • wprowadzenia stanowiska wiceprzewodniczących komisji krajowej;

  • zakazu łączenia stanowiska przewodniczącego regionu z członkostwem w prezydium komisji krajowej;

Ponadto komisja przedstawia dwa warianty powoływania komisji krajowej – te, które otrzymały największą liczbę głosów. Jak stwierdził Krukowski, „Dopuszczenie obydwu wariantów jest uzasadnione tym, że Komisja Statutowa nie przedstawiła delegatom na zjazd propozycji wprowadzenia przepisu przejściowego o sposobie dokonywania wyboru Komisji Krajowej pierwszej kadencji. Tę propozycję obecnie przedstawiamy”. Tym razem większość delegatów opowiedziała się za dopuszczeniem obu wariantów do głosowania75. Rytuał wolnej debaty został obroniony.

Opisany kryzys parlamentarny jest jednym z wielu przykładów funkcjonowania zjawiska, które na wstępie określiłem mianem „metasarmatyzmu”. Delegaci na zjazd poruszają się w obrębie XX-wiecznych procedur nie przystających do ich potrzeb i ich rozumienia wolności. Nie uznają reguły prostego głosowania większością; aby prawo było uznane przez wszystkich, muszą być dopełnione konieczne rytuały, traktowane z pełną powagą. Siła i determinacja delegatów jest jednak tak wielka, że ciasne ramy legalizmu zostają rozsadzone i na ich gruzach wyrasta prawo zwyczajowe, silnie korespondujące z prawem zwyczajowym staropolskiej izby poselskiej76.

Konkluzja zjazdowa. Kryzys parlamentarny faktycznie zapoczątkował rytuał konkluzji zjazdowej, żywo przypominającej staropolskie konkluzje sejmowe. Dzięki ustępstwom większości, kryzys został zażegnany i delegaci w zasadzie zgodnie przystąpili do „ucierania” ostatecznych wersji uchwał. Dłuższa batalia toczyła się jednak nad sprawą zakazu łączenia stanowiska członka prezydium komisji krajowej z funkcją przewodniczącego zarządu regionu. Bugaj obawiał się, że wiceprzewodniczący Związku będą konkurować z przewodniczącym Związku. Szymanderski wzywał do tego, by zaufać komisji krajowej i „by Komisja Krajowa wyłoniła z siebie Prezydium bez żadnych ograniczeń”. Jerzy Modrzejewski obawiał się kumulacji władzy. Lech Kaczyński uważał, że jeśli w prezydium będą przewodniczący zarządów regionów, to organ ten zdominuje komisję krajową i sprowadzi jej rolę do zera. „Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie” – podsumował przyszły Prezydent – „czy Prezydium będzie podlegało Komisji Krajowej, czy Komisja Krajowa będzie podlegała Prezydium?”. Jan Moska uważał, że przewodniczący Związku powinien być przewodniczącym jakiegoś regionu, bo inaczej to będzie „malowany król”. Zauważył też wprost: „Siedzimy tu już długo, długi czas i ciągle wałkujemy tę samą sprawę. Powiedzmy sobie na sali personalnie, ja jestem robotnikiem… I ciągle się mówi: wygra Lech, czy wygra Gwiazda?”77. Chwilę potem wystąpił też Wałęsa, który najpierw przeprosił za swe poprzednie wystąpienie, w którym wzywał „żebyśmy nie byli pajacami”. Bronił swojej koncepcji prezydium złożonego w połowie z ludzi przewodniczącego Związku i przewodniczących zarządów regionalnych. Zapowiedział swoją dyktaturę. Przyznał, że zrobił się opryskliwy i chamowaty. Stanisław Szymkowiak stwierdził, że ma zaufanie do Lecha Wałęsy, ale zaufanie musi mieć pewne granice i być podbudowane kontrolą. Patrycjusz Kosmowski radził, aby na wzór krajów demokratycznych, a zwłaszcza Francji i Stanów Zjednoczonych, wybrać silną, operatywną władzę. Poparł Wałęsę. Ale jednocześnie w jego wystąpieniu pojawił się ciekawy wątek. „My jesteśmy tym największym parlamentem demokratycznym” – stwierdził Kosmowski – „Polska w przeszłych wiekach miała te tradycje demokratyczne i wybierała sobie te silne, operatywne władze”78. Rulewski oświadczył, że uznaje dyktaturę Wałęsy i polemizował z Bugajem. Wałęsę poparł też Zbigniew Zdanowicz, bo jego przeciwnicy to „tendencja ideowa, dążąca do ultrademokracji, dłubiąca i poprawiająca w nieskończoność statut”. Dodał, że „na dziś się w demokracji nie możemy za bardzo bawić, bo nie wiadomo, czy do jutra dożyjemy”. Stanisław Fudakowski poparł Wałęsę; podobnie wypowiadał się Stanisław Huskowski, Lesław Buczkowski natomiast wypowiadał się przeciwko poprawce o zakazie łączenia funkcji. Kazimierz Parowicz złożył wniosek: „ze względu na naciski psychologiczne, wywierane na delegatów, wnioskuję o przeprowadzenie tajnego głosowania w sprawie wyboru przez zjazd krajowy lub komisję krajową dwóch wiceprzewodniczących”. Wnioskowi sprzeciwił się Bronisław Geremek79. Większość delegatów sprzeciwiła się tajnemu głosowaniu. Następnie przytłaczającą większością głosów (729) zdecydowano, że przewodniczącego komisji krajowej wybierają delegaci na Zjazd Krajowy. Odrzucono wniosek o tym, aby Zjazd Krajowy wybrał dwóch wiceprzewodniczących; za tym wnioskiem opowiedziało się tylko 213 delegatów80. Podtrzymano jednak prawa regionów do ratyfikacji zmian w statucie; tylko 246 delegatów głosowało za wnioskiem81, o którym zresztą wcześniej wspominał Marek Janas. Gdy doszło jednak do głosowania nad niełączeniem funkcji przewodniczącego zarządu regionalnego z funkcją członka prezydium komisji krajowej, doszło znów do kontrowersji terminologicznych i ogłoszono dziesięciominutową przerwę. Po przerwie nieco zamieszania wprowadziło wystąpienie Michała Kurowskiego, ale większość zdecydowanie parła do rozstrzygnięcia w głosowaniu: tylko 343 delegatów opowiedziało się za niełączeniem funkcji. Wreszcie rozstrzygnięto sprawę powoływania komisji krajowej. Zdecydowaną większość (606)82 uzyskał wariant pierwszy w ramach którego w skład komisji wchodził przewodniczący, przewodniczący zarządów regionalnych oraz osoby wybrane przez zjazd, przy czym każdy region miał mieć z góry ustaloną liczbę miejsc w komisji zależną od liczby członków w regionie. Wyboru tych członków dokonywać miał nie cały zjazd, ale poszczególne delegacje regionalne na zjeździe (listy cząstkowe).

Delegaci mieli świadomość, że możliwości finansowania posiłków i noclegów są wyczerpane83. Gdy jeden z delegatów wnioskował, aby powtórzyć głosowanie nad jedną z poprawek, zdecydowanie ten wniosek odrzucono84. Dążono do jak najszybszego zakończenia, a w efekcie przepuszczono poprawkę, która zakazywała regionom strajków bez zgody komisji krajowej, a jednocześnie nie dano komisji krajowej prawa do ogłaszania strajków ogólnopolskich, co przytomnie wychwycił Karol Modzelewski i błąd natychmiast naprawiono85. Po serii głosowań padł wniosek, aby w związku z „trudnościami z wyżywieniem i zakwaterowaniem” zakończyć pierwszą turę po zakończeniu głosowań nad poprawkami do statutu i projektami uchwał oczekujących na głosowanie. Wniosek przyjęto86. Następnie uchwalono, aby nie robić do końca żadnych przerw, odrzucono wniosek o wznowienie dyskusji w sprawie poprawek do jednego z paragrafów. Delegaci byli do tego stopnia zdeterminowani, że odrzucono nawet wniosek o dopuszczenie do głosu Lecha Dymarskiego87.

A jednak duch sarmacki nie wygasał. Zgodnie ze staropolską tradycją sprzed 1652 roku veto grupy posłów (zwłaszcza z „górnego”, prestiżowego sejmiku) zgłoszone na konkluzji sejmowej miało moc szczególną i mogło w ostatniej chwili obalić już zawarty kompromis w kwestii przynajmniej jednej ustawy88. Okazało się, że jeden z delegatów złożył protest w sprawie podważenia autentyczności podpisów na liście osób popierających tajne głosowania, złożonej w dniu poprzednim. Prowadzący Antoni Fijałkowski wyjaśniał, że prezydium Zjazdu oceniło, iż podpisy są niezgodne z wzorami podpisów istniejących na liście obecności. Ale z oświadczenia oburzonego delegata wynikało, że prezydium chce „za wszelką cenę nie dopuścić do głosowania tajnego, bo [sic!] mógłby on być niepomyślny dla osób piastujących po kilka funkcji przewodniczących”. Zdecydowana większość delegatów zorientowała się jednak, że jest to manipulacja i postanowiła przejść nad sprawą do porządku dziennego89.

Uchwalono następnie kilka uchwał i znów odezwał się duch sarmacki na konkluzji. Wiktor Nagórski wnosił o odczytanie listy dyskutantów, którym uniemożliwiono wystąpienie przez zamknięcie dyskusji. Większość delegatów opowiedziała się przeciw90, ale kolejna sprawa pokazała, że są ciągle sprawy ważne dla wszystkich. Franciszek Kuźma zgłosił nieprzemyślany wniosek, aby w paragrafie 36 umieścić zapis „prasa związkowa jest niezależna” i większość delegatów zgodziła się, by raz jeszcze przedyskutować sprawę, co wywołało sporo zamieszania91, gdyż sformułowanie to istniało już w przegłosowanej uprzednio wersji. Zamieszanie to stało się powodem dwóch kolejnych wniosków: jednego o wybór nowego prezydium na drugiej turze zjazdu i drugiego o wybór nowej komisji wniosków i uchwał. Wreszcie na koniec okazało się, że Zjazd „zapomniał” uchwalić ordynację wyborczą do władz krajowych; zlecono to zadanie komisji statutowej92.

Ponowne „veto na konkluzji” złożył Lech Sobieszek, który domagał się aby mu udzielono głosu; większość delegatów odrzuciła ten wniosek. Po chwili jednak padły dwa wnioski o zmianę prowadzącego Syryjczyka z powodu „braku kompetencji” oraz „zamieszania”. Wobec tego zdruzgotany Syryjczyk oddał prowadzenie Kocjanowi, który poprosił komisję uchwał i wniosków o odczytanie deklaracji o podstawowych celach związku (zgłoszonej przez region Dolny Śląsk i znacznie przeredagowanej). Odrzucono tu zgłoszoną poprawkę, zawierającą wyrazy uległości pod adresem „układu sojuszy” i „polityki zagranicznej”93. Następnie przegłosowano wniosek Grzegorza Palki o zaniechaniu wniosków formalnych94. Protest przeciwko nie dopuszczeniu do głosu złożył Lech Sobieszek95. Deklarację wreszcie uchwalono, choć tekst jej został znacznie zmieniony96, a następnie veto do niej zgłosił Piotr Stomma, bo jest ona „przyciężką deklaracją, niedowarzoną deklaracją o charakterze politycznym, w której znajdują się stwierdzenia absurdalne”97. Delegaci Dolnego Śląska postulowali, aby przeczytać wszystkie trzy projekty uchwały raz jeszcze98. Delegaci przyjęli ten wniosek. Po odczytaniu trzech projektów w wyniku głosowania wygrał projekt Dolnego Śląska w wersji pierwotnej99. Jak widać nic nie było niezmienne i do ostatniej chwili wszystko mogło się zmienić, podobnie jak w dawnej Polsce100. Pierwszą turę Zjazdu zakończyło wystąpienie Wałęsy oraz odśpiewanie Mazurka Dąbrowskiego i Boże coś Polskę101.

Kwestie wyznaniowe. Na sejmach staropolskich istotnym elementem rozbijającym osiągnięty konsensus bywały spory wyznaniowe. Toteż warto wspomnieć o osobliwym wniosku, złożonym przez Kazimierza Świtonia, aby każdy dzień obrad rozpoczynać mszą świętą polową w Hali Olivii. Nie przeszkadzałoby to obradom, gdyż msza odbywała się na godzinę przed ich rozpoczęciem. Głosy w tej sprawie rozłożyły się niemal po równo i musiano zarządzić liczenie: 206 głosów poparło wniosek Świtonia, a 222 było przeciw102. Ale wkrótce ktoś zwrócił uwagę, że to głosowanie nie miało specjalnego sensu, gdyż msza nie stanowiła żadnej przeszkody dla prowadzenia obrad. „Jak może ktoś decydować, nakazywać mi, żebym ja poszedł do kościoła lub nie” – perorował delegat – „Jak ktoś, kto nie przychodzi na msze, ma decydować, czy ta msza ma tu być czy nie?!”. Prowadzący Syryjczyk przyznał, że istotnie niezręcznością było głosowanie sprawy nienależącej do jurysdykcji związku („niestatutowej”). W kolejnym głosowaniu obalono więc wynik poprzedniego głosowania103, pozostawiając sprawę urządzenia mszy jako zadanie o charakterze organizacyjnym. Syryjczyk wybrnął z tej sprawy, ale niezręcznie, bo popadł w kolizję z powszechnie akceptowanym przez delegatów Prawem Naturalnym, dwukrotnie poddając je pod głosowanie!

1 I KZD 1, s. 447.

2 I KZD 1, s. 218.

3 I KZD 1, s. 218.

4 I KZD 1, s. 215.

5 Posłowie staropolscy debatowali z reguły plenarnie; wynikało to z zasady jawności. W obawie przed wyprowadzaniem ich w pole posłowie często domagali się debaty in gremio. Por. Malec Sejm s. 193, 205. Warto przypomnieć, że zbrodni pierwszego rozbioru dokonała wybrana przez izbę poselską komisja, wyposażona w zupełne pełnomocnictwa Sejmu.

6 I KZD 1, s. 275.

7 I KZD 1, s. 276.

8 I KZD 1, s. 308.

9 I KZD 1, s. 314.

10 I KZD 1, s. 316.

11 I KZD 1, s. 317.

12 I KZD 1, s. 320.

13 I KZD 1, s. 321.

14 I KZD 1, s. 322.

15 I KZD 1, s. 323.

16 I KZD 1, s. 325.

17 I KZD 1, s. 327.

18 I KZD 1, s. 328.

19 I KZD 1, s. 332.

20 I KZD 1, s. 333-334.

21 I KZD 1, s. 335.

22 I KZD 1, s. 338-339.

23 I KZD 1, s. 340.

24 I KZD 1, s. 341-342.

25 I KZD 1, s. 342-343.

26 I KZD 1, s. 344-345.

27 I KZD 1, s. 346.

28 I KZD 1, s. 347.

29 I KZD 1, s. 348.

30 I KZD 1, s. 349-350.

31 I KZD 1, s. 350-351.

32 I KZD 1, s. 352.

33 I KZD 1, s. 353.

34 I KZD 1, s. 357.

35 I KZD 1, s. 358.

36 I KZD 1, s. 361.

37 I KZD 1, s. 360.

38 I KZD 1, s. 361-363.

39 I KZD 1, s. 385.

40 I KZD 1, s. 389.

41 I KZD 1, s. 390.

42 I KZD 1, s. 392.

43 I KZD 1, s. 393.

44 I KZD 1, s. 394.

45 I KZD 1, s. 396.

46 I KZD 1, s. 398.

47 I KZD 1, s. 596.

48 I KZD 1, s. 639-645.

49 I KZD 1, s. 667, por. Wyjaśnienie Jerzego Buzka na s. 686.

50 I KZD 1, s. 753.

51 Jan Dzięgielewski, Sejmy elekcyjne, elektorzy, elekcje 1573-1674, wyd. Wyższa Szkoła Humanistyczna im. A. Gieysztora, Pułtusk 2003, s. 186; Malec Sejm, s. 207-211; Opaliński Sejm s. 174-179. Na sejmach nadzwyczajnych zasada przychodzenia 5 dni przed końcem obrad na konkluzję nie była stosowana, por. Paradowski W obliczu s. 160.

52 I KZD 1, s. 142-143.

53 I KZD 1, s. 189.

54 I KZD 1, s. 258.

55 I KZD 1, s. 260.

56 I KZD 1, s. 267-269.

57 I KZD 1, s. 294.

58 I KZD 1, s. 297-298.

59 I KZD 1, s. 344.

60 I KZD 1, s. 348.

61 I KZD 1, s. 366.

62 I KZD 1, s. 368-370.

63 I KZD 1, s. 418.

64 I KZD 1, s. 439.

65 I KZD 1, s. 442.

66 I KZD 1, s. 461.

67 I KZD 1, s. 461.

68 I KZD 1, s. 518.

69 I KZD 1, s. 572.

70 I KZD 1, s. 639.

71 I KZD 1, s. 651.

72 I KZD 1, s. 643.

73 I KZD 1, s. 766.

74 I KZD 1, s. 773.

75 I KZD 1, s. 774-775.

76 Opaliński Sejm s. 164-165.

77 I KZD 1, s. 779.

78 I KZD 1, s. 783.

79 I KZD 1, s. 790.

80 I KZD 1, s. 794.

81 I KZD 1, s. 797.

82 I KZD 1, s. 807.

83 I KZD 1, s. 817.

84 I KZD 1, s. 834.

85 I KZD 1, s. 835-837.

86 I KZD 1, s. 839.

87 I KZD 1, s. 841.

88 Por. Opaliński Sejm s. 165-166.

89 I KZD 1, s. 843.

90 I KZD 1, s. 849.

91 I KZD 1, s. 850-856.

92 I KZD 1, s. 860-861.

93 I KZD 1, s. 867.

94 I KZD 1, s. 868.

95 I KZD 1, s. 876.

96 I KZD 1, s. 870.

97 I KZD 1, s. 877.

98 I KZD 1, s. 881.

99 I KZD 1, s. 888.

100 Opaliński Sejm s. 153.

101 I KZD 1, s. 890.

102 I KZD 1, s. 292.

103 I KZD 1, s. 296-297.

Część Czwarta – program polityczny

W części czwartej omawiam dorobek uchwałodawczy I KZD, szczególnie uwzględniając tylko niektóre uchwały, zwłaszcza Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej.

Pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów jako Sejm Niepodległej Rzeczypospolitej nie posiadał pełnej suwerenności na terytorium państwa, dlatego jego uchwały mogły w pełni obowiązywać tylko członków Solidarności. A jednak przestrzegałbym przed niedocenianiem wagi uchwał podjętych na Zjeździe. Znajdował się on bowiem pod baczną obserwacją zarówno przeciwnika, jak i mniej lub bardziej życzliwych lub nieżyczliwych oczu i uszu ze świata zachodniego. Każda powzięta uchwała musiała wywołać jakąś reakcję, gdyż samo istnienie Solidarności podważało jałtański podział świata na sfery wpływów, zaburzało ład międzynarodowy, drastycznie obniżało autorytet Związku Sowieckiego. Deklaracje zjazdowe miały więc dużą siłę; w dużej mierze tworzyły lub zapowiadały rzeczywistość.

Przez cały czas trwania zjazdu mniej lub bardziej widoczna była debata programowa, która w rozumieniu delegatów miała mieć charakter absolutnie wolny. Gdy Stanisław Huskowski 5 września proponował aby drugi dzień Zjazdu rozpocząć od wyboru komisji programowej, zaprotestował przeciw temu Stanisław Krukowski, stwierdzając, że „wstępna dyskusja programowa pozwoli nam ustalić, wyrobić sobie zdanie o najlepszych kandydatach do Komisji Programowej” i wniosek ten nie przeszedł1. Debata programowa zaczęła się nazajutrz. Wyznaczeni reprezentanci regionów początkowo mieli prawo przemawiać pięć minut2, ale po protestach okazało się, że regulamin przewiduje nieograniczony czas wypowiedzi. Prowadzący Syryjczyk przyznał się do błędu i zaproponował 10-minutowy czas wypowiedzi, ale wniosek ten został obalony w głosowaniu, więc czas wypowiedzi był nieskrępowany. Jak wspominałem, stosowano też zwyczaj „kiwania mandatami” przeciwko przemówieniom zbyt rozwlekłym3. Mimo, że poprzedniego dnia większość delegatów opowiadała się przeciwko wyborom komisji programowej, wyborów tych 6 września dokonano, en bloc (zgodnie) akceptując cały skład komisji4. Ponieważ do głosu zgłosiło się 11 regionów i 31 delegatów występujących we własnym imieniu, wnioskowano o złożenie wszystkich wystąpień do protokołu i przejście do następnego punktu porządku obrad, ale nie został on przyjęty: delegaci oczekiwali wolnej debaty5.

W debacie dominowały poglądy demokratyczne, oparte niekiedy nawet o prawo naturalne. Anatol Konsik stwierdził na przykład, że „dopóki Sejm nie uzyska pełni autorytetu, dopóty i prawo nie będzie należycie przestrzegane. Przepisy prawa cieszą się wówczas poszanowaniem, gdy pozostają w zgodzie ze społecznym poczuciem sprawiedliwości oraz z normami moralnymi przyjętymi przez społeczeństwo”. Mówca ten postulował, aby ordynacja wyborcza umożliwiała odwoływanie posłów i radnych, którzy utracili społeczne zaufanie. Wręcz stwierdził, że „dotychczasowy system edukacji narodowej (…) propagował obce polskiej tradycji i psychice narodowej wzorce osobowe”6. W wystąpieniu Jerzego Krukowskiego odnajdujemy wyraźną niechęć do partyjności. Związek nie powinien był wspierać jakichkolwiek projektów społecznych w fazie ich lansowania, lecz dopiero wtedy, gdy uzyskają silne poparcie społeczne. Widzimy tu więc niechęć do mniejszościowej inicjatywy ustawodawczej, dążenie do tego, aby najlepsze projekty wyłaniały się spontanicznie. „Związek nie może (…) dopuścić do tego, by autentyczna wymiana myśli i działania szeregowych członków związku i działaczy mogła zostać wykorzystana do walk frakcyjnych” – stwierdził Krukowski – „Dopuszczenie do dominacji tarć i walk na gruncie orientacji ściśle politycznych jest podstawowym zagrożeniem jedności związku”7.

Mimo, że debatę programową przerwano na rzecz debaty statutowej, sprawy programowe były uparcie przepychane. Po odbyciu części wyczerpującej debaty statutowej 7 września, przedstawiono nagle dwa projekty uchwały w sprawie samorządu pracowniczego (miał on być drogą do przejęcia przez Solidarność kontroli nad gospodarką). Dyskusję nad projektami toczono również po przerwie, ale wobec niedostarczenia delegatom tekstu projektów w formie pisemnej, mimo wniosków o czytanie projektów i natychmiastowe głosowanie, większością głosów postanowiono sprawą zająć się nazajutrz8. Tegoż dnia także powołano osobny zespół programowy „Związek a środki masowej komunikacji”. Otwarto spontaniczną dyskusję w sprawie zespołów problemowych komisji programowej9. Tegoż dnia Jerzy Milewski – sekretarz komisji programowej – przedstawił proponowany tryb pracy komisji programowej. Była ona podzielona na zespoły robocze. Ich prace miały być jednak poprzedzone „pewną ogólną dyskusją programową, bo także wpływają wnioski, że nie można się rozchodzić na zespoły robocze, dopóki najważniejsze sprawy na tej sali nie zostały powiedziane”10 (nieufność wobec ciał przedstawicielskich!). Tegoż dnia Karol Modzelewski i mieczysław Gil upomnieli się o uchwalenie uchwały w sprawie powołania samorządu pracowniczego. Dyskusja nad tekstem dotyczyła przede wszystkim problemu, czy wzywać „sejm” PRL do ogłoszenia referendum w tej sprawie, czy też przeprowadzić to referendum niejako społecznie, siłami Związku. Modzelewski forsował postulat referendum ogłoszonego przez sejm PRL, oczywiście zakładając, że sejm PRL tego referendum nie ogłosi. Ale postulat referendum również może uniemożliwić uchwalenie przez sejm niekorzystnej ustawy o samorządzie pracowniczym. Zjazd Krajowy podjął uchwałę w tej sprawie11. Otwarto dyskusję w sprawie przygotowania wstępnych tez programowych. Buzek proponował, by zobowiązano komisję programową do przedstawienia przed zakończeniem pierwszej tury wstępnej wersji tez programowych, ale delegaci Dolnego Śląska zamiast tego forsowali swój projekt wspomnianej uchwały w sprawie nadrzędnych i doraźnych celów Związku, co wywoływało liczne kontrowersje, gdyż w uchwale tej sformułowano postulaty, których Solidarność nie była w stanie spełnić (m. in. zagwarantowanie ludności dostaw węgla12). Uchwalono uchwałę w sprawie samorządu pracowniczego13.

Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej. Tadeusz Matuszyk przedstawił projekty dwóch „posłań” zjazdu: pierwsze było adresowane do „narodów, parlamentów i rządów świata”, a drugie do „ludzi pracy Europy Wschodniej”. Tekst już w trakcie pierwszego czytania wywołał euforię. Delegatom szczególnie podobało się zaadresowanie posłania nie tylko do państw Układu Warszawskiego, ale również do „narodów Związku Radzieckiego”. Okrzyki poparcia wywołało również stwierdzenie „popieramy tych z was, którzy zdecydowali się wejść na trudną drogę walki o wolny ruch związkowy. Wierzymy, że już niedługo wasi i nasi przedstawiciele będą mogli się spotkać celem wymiany związkowych doświadczeń”. Matuszyk zaproponował, żeby wobec powszechnego aplauzu natychmiast en bloc przyjąć oba posłania. Gdy przestraszony Jerzy Buzek stwierdził, że „trzeba by było jednak może jeszcze raz odczytać i ewentualnie sprostować pewne rzeczy” oraz że „obiad czeka”, rozległy się okrzyki „teraz, teraz”. Buzek stwierdził, że są już chętni do udziału w dyskusji nad posłaniem i wywarł nacisk na Matuszyka, aby ten wycofał wniosek o natychmiastowe głosowanie14. Odczytano i przegłosowano uchwałę w sprawie szkolnictwa wyższego oraz pracowników cywilnych MON i MSW. Następnie Jan Waszkiewicz oświadczył: „Mam zastrzeżenie co do pracy prezydium (…). Nie przyjechaliśmy tu po to, żeby być terroryzowani godzinami posiłków. Rytm pracy zjazdu powinna regulować merytoryczna treść podejmowanych decyzji, a nie to, czy czeka na nas obiad, kolacja, czy śniadanie. Bądźmy poważni”. Andrzej Gwiazda: „Były czytane dwa teksty uchwał. Jeden spotkał się z aplauzem i proponuje, żeby nie przedłużać sprawy i natychmiast go przegłosować, bo tutaj dyskusji nie będzie [oklaski]. Natomiast pierwszy dyskusyjny tekst można odłożyć”. Władysław Szybowicz: „Czy wy, ludzie, nie macie litości nad tymi paniami, które obsługują stołówki? Przecież te kobiety pracują od rana do nocy i wasze takie rzeczy. My jesteśmy związkowcami imamy dbać o dobro związkowców i to też są związkowcy, którzy nas wybierali”. Nieznana delegatka poprosiła, aby ujawnić autorów projektu posłania15, ale Tadeusz Matuszyk stwierdził, że pod projektem podpisało się wiele osób. Inny delegat ni z tego ni z owego proponował, aby w zakładach pracy Trójmiasta urządzić jakieś masówki i poinformować robotników o pracach Zjazdu. Wreszcie jeden z delegatów zirytowany przeciąganiem sprawy głosowania, zażądał przerwania dyskusji na „boczne tematy” i przejścia natychmiast do głosowania tekstu drugiego posłania. Bogdan Ciszak w imieniu regionu wielkopolskiego zażądał natychmiastowego głosowania. Nieznany delegat sugerował, że w projekcie są „pewne słowa, które należałoby nieco zmodyfikować”. Rulewski napiętnował krasomówstwo i grafomanię. W związku z licznymi wnioskami formalnymi o przegłosowanie tekstu posłania, przegłosowano najpierw wolę natychmiastowego głosowania, a następnie zdecydowaną większością głosów uchwalono Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej16.

Posłanie to było bez wątpienia najważniejszym dokumentem programowym „Solidarności”, dlatego konieczny jest komentarz do okoliczności jego uchwalenia. Po pierwsze złożono je niespodziewanie. Być może w związku z oczekiwanym obiadem na sali była niższa frekwencja, a ponadto na pewno w tym dniu listy obecności podpisało 760 delegatów na 896 wybranych17. Jeśli wybór pory przedobiadowej był świadomym zamierzeniem taktycznym, to należy się o nim wyrazić z uznaniem; być może wyeliminowano w ten sposób groźbę jakiejś poważniejszej obstrukcji parlamentarnej. Próby stawienia oporu przez przeciwników uchwały wykazały ich bezsilność. Zastrzeżenia zgłaszane wobec tekstu Posłania wydają się co najmniej dziwne: delegat, który bierze w obronę kucharki, delegatka, która żąda ujawnienia autorów projektu, inny delegat, który obszernie omawia niezwiązany ze sprawą projekt masówek, jeszcze inny, który chce majstrować w tekście – na oko widać, że coś tu nie gra, ale wysuwanie daleko idących wniosków mogłoby być gołosłowne. Jedno jest pewne – Posłanie było otwartym wyzwaniem wobec Moskwy. Co więcej, trzeba zaznaczyć, że mieściło się ono w odwiecznej strategii Pierwszej Rzeczypospolitej w stosunku do Caratu, polegającej na intensywnej propagandzie Złotej Wolności wśród carskich poddanych (szczególnie w czasach Zygmunta III Wazy). Propaganda ta miała na celu przede wszystkim podminować sytuację w państwie moskiewskim i doprowadzić do buntu; z punktu widzenia moskiewskiej stolicy było to swego rodzaju „nie wprost” wypowiedzenie wojny, działanie „nie fair18. Posłanie dotarło do wiadomości tych, którzy pod butem sowieckim z zainteresowaniem obserwowali wydarzenia w Polsce. Można więc powiedzieć, że Posłanie było – obok polityki Reagana i Papieża – jedną z zapowiedzi rozpadu Związku Sowieckiego. Nikt inny oprócz Polaków nie mógł takiego posłania wystosować, gdyż nie mieściło się ono w kanonach zimnowojennej dyplomacji, opartej przede wszystkim na przestrzeganiu stref wpływów. Polacy poszli w poprzek wszelkim zasadom19.

Tegoż dnia uchwalono też List do Polonii całego świata i kilka pomniejszych uchwał. Powrócono też do właściwej debaty programowej; trzy regiony przedstawiły swoje propozycje. Następnie znów uchwalono kilka pomniejszych uchwał, przy czym przekazano do dalszych prac uchwałę o przywróceniu święta 3 maja20. W dalszej części debaty programowej Patrycjusz Kosmowski utożsamił ludzi pracy z całym społeczeństwem. Jacek Kossak wzywał do reformy gospodarczej, Zbigniew Karwowski przekazał od wyborców pragnienie, aby zjazd miał charakter narodowy, a nie tylko związkowy. Wzywał do opracowania programu biologicznej ochrony narodu. Antoni Lenkiewicz wzywał, aby wszelkimi siłami Związek wspierał indywidualną działalność gospodarczą21. Inne wystąpienia omawiały gąszcz spraw z wielu dziedzin życia. Wreszcie powrócono do projektu uchwały dolnośląskiej w sprawie nadrzędnych i doraźnych celów związku. Waldemar Wesołowski uznał, że „Ten program różni się od programu leninowskiego tym, że Lenin zapomniał o węglu, a Region Dolnośląski nie”22. W rezultacie uchwała powędrowała do dalszej redakcji, a komisja wnioskowa zorganizowała grupę redakcyjną. Uchwalono list do Polonii całego świata oraz przyjęto uchwałę o wydawaniu przez Solidarność zeszytów historycznych. Powrócono do debaty programowej i wysłuchano wystąpień. Do ciekawszych należą dwa: Grzegorza Pałki i Eligiusza Naszkowskiego. Pałka chyba jako pierwszy na Zjeździe poprosił delegatów, aby „bardzo szczegółowo przeanalizować nasze szanse w ewentualnym konflikcie, którego potencjalną stroną jest Związek Radziecki”. Proponował, aby pomyśleć o działaniach, które mogłyby zmienić układ sił na korzyść Polski i zwiększyć „nasze szanse”. Ostrzegł delegatów: „możemy nieświadomie zdradzić społeczeństwo poprzez jałowość naszych działań”23. Z kolei Eligiusz Naszkowski wystąpił z niezwykle starannie przygotowanym wystąpieniem podsumowującym dotychczasowe wystąpienia przedstawicieli regionów, które najwyraźniej skrupulatnie notował. Korzystał tu z okazji do konkludowania innych dyskutantów, jako że występował ostatni. Własnych poglądów nie wyraził prawie wcale. W pewnym momencie stwierdził: „Postulujemy dalej, ażeby stworzyć coś na kształt zamkniętego systemu telewizyjnego dla Solidarności. A więc budowa własnego studia, co nie oznacza jeszcze stacji radiowo-telewizyjnych, i tu chciałbym pocieszyć tych panów, którzy są w pracy obecnie, a nie, jak my, na zjeździe”24.

10 września kontynuowano sprawy programowe, ale dopiero po zakończeniu emocjonujących rozstrzygnięć statutowych25. Odczytano projekt uchwały dotyczącej samorządu terytorialnego i znów powrócono do debaty statutowej26. Dolny Śląsk w ostatniej chwili wymusił uchwalenie swojej uchwały którą ironicznie nazywam „uchwałą o dostawach węgla dla ludności”.

1 I KZD 1, s. 156.

2 I KZD 1, s. 260.

3 I KZD 1, s. 267-269, 277 i 281.

4 I KZD 1, s. 273.

5 I KZD 1, s. 276-277.

6 I KZD 1, s. 262-264.

7 I KZD 1, s. 285.

8 I KZD 1, s. 370-379.

9 I KZD 1, s. 410.

10 I KZD 1, s. 422.

11 I KZD 1, s. 481.

12 I KZD 1, s. 503.

13 I KZD 1, s. 498.

14 I KZD 1, s. 507-508.

15 Postulat ten spełniono po obiedzie, por. I KZD 1, s. 573.

16 I KZD 1, s. 513.

17 I KZD 1, s. 517.

18 Podobną do I RP strategię stosują od wielu lat Stany Zjednoczone Ameryki, które „atakują” państwa-tyranie ideologią złotej wolności. Ideologia ta – niegroźna dla rządu USA – jest najczęściej śmiertelnym zagrożeniem dla tyranii i wywołuje jej wściekłość.

19 Kontynuatorem tej polityki był na stanowisku prezydenta Lech Kaczyński, który również wbrew wszelkim regułom stanął na czele antyrosyjskiej koalicji w obronie zaatakowanej przez Rosję Gruzji. Swoją cywilną odwagę przypłacił życiem, ale radziłbym nie tracić otuchy. W starciu z Rosją tylko niekonwencjonalne działanie może przynieść sukces; okres dymitriad z początku XVII wieku jest na to wybitnym dowodem.

20 I KZD 1, s. 533.

21 I KZD 1, s. 545.

22 I KZD 1, s. 567.

23 I KZD 1, s. 588.

24 I KZD 1, s. 590.

25 I KZD 1, s. 813.

26 I KZD 1, s. 818.

Podsumowanie wyników badań

Czas wolny (otium) poświęcony nie na grillowanie czy oglądanie meczu, lecz na przymusowe uczestnictwo we wspólnocie – oto źródło demokracji, czyli ustroju Złotej Wolności. W epoce masowej takim otium był strajk. Ze względu na okupację sowiecką strajk pomieścił w sobie wszystko to, na co nie było miejsca w komunistycznym reżimie.

W dawnej Polsce Duch Święty patronował zgodzie. Słynne słowa Jana Pawła II „Niech zstąpi Duch Twój” zostały potraktowane jako praktyczna wskazówka ustrojowa. Działacze Solidarności wyznawali zasadę zgody, unikali partyjności, maskowali podziały, nie ujawniali istotnych słabości Związku, w tym przede wszystkim agentury w kierownictwie Związku. Podczas strajkowego otium Polacy nauczyli się być demosem i spontanicznie wytworzyli instytucje demokracji, będące swoistą, zmodernizowaną wersją instytucji staropolskich, ze wszelkimi różnicami, wynikającymi zarówno z upływu czasu, jak i okoliczności. Nazywam je instytucjami „metasarmackimi”. Najważniejszą z tych instytucji był Pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów, będący unowocześnioną wersją dawnej izby poselskiej w Sejmie I RP z czasów przed pierwszym liberum veto (1652).

Ponieważ „Solidarność” tworzyły regiony, delegaci na Zjazd – podobnie jak w czasach staropolskich – siedzieli na sali obrad według przynależności regionalnej. Szczególna ustrojowa pozycja regionów była widomą poręką, że choć decyzje należą do większości, prawa mniejszości będą respektowane. Dawało to działaczom niesamowity napęd motywacyjny; wyrywało prowincjonalnych liderów ze stanu bierności i apatii. Każdy miał prawo wierzyć, że ma wpływ i bierze udział w sprawach państwa. Podobny napęd motywacyjny dawała swym obywatelom Pierwsza Rzeczpospolita, tyle że grono obywateli ograniczone było tylko do szlachty.

Dzięki specyficznym zasadom ordynacji wyborczej, delegaci dysponowali wysokim mandatem społecznego zaufania. Wybory poddane były kontroli społecznej, bo odbywały się w obecności wyborców. Teoretycznie delegaci wyposażeni byli też w instrukcje wyborcze. Reprezentowali mniej więcej takie same liczebnie grupy wyborców, co w epoce mas wzmacniało poczucie równości między delegatami. Poczucie równości występowało też w staropolskiej izbie poselskiej, ale przede wszystkim z powodu zakorzenionego poczucia przynależności do wspólnoty równych, nie zaś z przyczyn ilościowych.

Z drugiej strony niektóre delegacje regionalne dysponowały większym autorytetem, który wynikał z ich aktywności i liczebności, co znowu przywodzi na myśl autorytet „górnych województw” w czasach staropolskich – tyle że wynikał on z tradycji.

Zmiany w statucie wymagały zgody części zarządów regionalnych. Niektórzy delegaci – jak Marek Janas czy Patrycjusz Kosmowski – zdawali sobie sprawę, że związek działa według reguł podobnych do reguł obowiązujących w czasach staropolskich. To Janasowi Zjazd zawdzięcza zgodne wybranie prezydium Zjazdu, co stanowiło precedens, który utrzymał się w następnych dniach obrad. Zjazd – podobnie jak izba poselska I RP – kierował się zasadą zgody, rozumianej jako decyzje większości przy taktownym poszanowaniu praw mniejszości w drodze wolnej debaty, głosowań wstępnych i uważnym wysłuchiwaniu protestów podczas konkluzji zjazdowej. Zgodnie wybierano wszystkie ciała kolegialne (komisje), co tworzyło atmosferę wzajemnego zaufania i gry fair play. Także dzięki Janasowi przytłaczająca większość głosowań odbywała się według oceny wzrokowej. Początkowo też z wielką niechęcią odnoszono się do konieczności liczenia głosów; nie z powodu lenistwa, ale chcąc uniknąć ujawnienia podziałów i rozpoczęcia kampanii wyborczej. Głosowano jawnie. Jeśli liczono głosy, to podawano tylko liczbę głosów za, aby nie upokarzać mniejszości.

Ze względu na liczebność zgromadzenia, zgodnie wybrano kolegialnego „marszałka” obrad, czyli prezydium, które wyłoniło dwóch kandydatów na przewodniczącego Zjazdu, z których jeden został przewodniczącym, a drugiego automatycznie uznano za zastępcę. Aby usprawnić obrady, wprowadzono rotacyjne trójki prowadzące. Różni to znacznie procedurę zjazdową od procedury staropolskiej, ale sądzimy, że w znaczącym stopniu wzmacnia zasadę zgody. Są to kolejne instytucje o metasarmackim charakterze.

Uchwalony na Zjeździe regulamin obrad był w niektórych istotnych elementach swego rodzaju „kodyfikacją” zwyczajów metasarmackich. To delegaci zachowali prawo ostatecznej decyzji czy utrzymać przy głosie mówcę czy odebrać mu głos; tylko w sprawach niebudzących wątpliwości prowadzący miał prawo odbierania głosu. Starano się ograniczać wnioski formalne, ale w praktyce nie było to możliwe, gdyż delegaci wymuszali ich publiczne ogłaszanie przez prezydium i poddawanie pod głosowanie. Raz podjętą uchwałę można było w każdej chwili zmienić. Niemal każdy wniosek przed głosowaniem poddawano dyskusji. Poddawano pod głosowanie nie tylko wnioski, ale i sam sens głosowania. Pewien zachodnioniemiecki dziennikarz stwierdził, że „lekcją demokratyczną dla całego bloku wschodniego jest zjazd Solidarności, cały jego przebieg i stosowana procedura”1. Można powiedzieć, że jest to lekcja także dla całego zachodniego świata i powód do refleksji: czy naprawdę sądzicie, że wasze ustroje można nazwać demokracjami?

Porządek obrad był kompromisem między XX-wiecznym proceduralizmem, a staropolską zasadą wolnej debaty, przy czym duch wolnej debaty na każdym kroku przełamywał zasady proceduralne, co jest kolejnym potwierdzeniem istnienia na Zjeździe ustroju metasarmackiego. Do porządku obrad podchodzono bardzo elastycznie, choć nie aż tak elastycznie, jak w czasach staropolskich. Podobnie jak w czasach staropolskich, bardzo wiele zależało od sympatii politycznych prowadzącego i stylu prowadzenia obrad; inny styl miał Stanisław Kocjan, inny Lesław Buczkowski czy Antoni Fijałkowski, a zupełnie inny Jerzy Buzek czy Tadeusz Syryjczyk. Delegaci o tym wiedzieli i wykorzystywali do forsowania własnych projektów. Szczególne konflikty wywoływał Tadeusz Syryjczyk, którego styl prowadzenia obrad odczuwano jako tyranizowanie Zjazdu.

Wobec kurczących się możliwości finansowych i organizacyjnych, atmosfera ostatnich dwóch dni żywo przypominała atmosferę staropolskich konkluzji sejmowych. Większość delegatów dążyła do „utarcia” ostatecznego tekstu uchwał i zamknięcia I tury. Panujące zamieszanie, poprawianie błędów w uchwałach, zgłaszanie i uwzględnianie nagłych protestów o ile poparte były racjonalną argumentacją, rozpaczliwe tamowanie obrad za pomocą kruczków proceduralnych, „wrzucanie” projektów uchwał w ostatniej chwili oraz obalanie tekstów zdawałoby się kompromisowych i przywracanie wersji pierwotnych – to typowe zjawiska staropolskiej konkluzji sejmowej przed rokiem 1652, występujące również na I KZD w roku 1981. Na konkluzji wszystko mogło się zdarzyć i każda zła ustawa mogła zostać powstrzymana, a poprzednio odrzucona – znów przywrócona2. Obalenie przewodniczącego Syryjczyka, a w gruncie rzeczy obrażenie się na komisję statutową i całą salę plenarną przywodzi zresztą na myśl dobrowolną dymisję marszałka poselskiego. Zwyczaj ten upowszechnił się z końcem panowania Władysława IV; gdy marszałek nie mógł opanować burzliwych obrad, demonstracyjnie rzucał laską o ziemię, oświadczał, że nie ponosi odpowiedzialności za niezgodę i ruszał w stronę drzwi (najczęściej zresztą powstrzymywany przez większość obecnych)3.

Instytucja głosowań wstępnych stosowana na I KZD w celu uświadomienia mniejszości, że powinna się liczyć z głosem większości wynikała z poszanowania zasady zgody. Rytuał głosowań wstępnych znany był w izbie poselskiej w sytuacjach konfliktowych. Nie zawsze jednak przynosił efekty, zwłaszcza gdy głosowanie dotyczyło spraw personalnych. Podobne zjawisko obserwujemy podczas obrad I KZD.

Zmiany statutu wprowadzone przez Zjazd nadały przewodniczącemu Związku wyjątkowo silny mandat społecznego zaufania. Zabezpieczeniem przed dyktaturą miała być obecność w prezydium KK przewodniczących zarządów regionalnych. Sama KK miała się składać z prezydium i członków wybranych przez autonomiczne delegacje regionalne na Zjeździe. Była to unowocześniona forma staropolskiego senatu, który łączył w sobie cechy władzy wykonawczej i uchwałodawczej. Na wniosek Janasa wyrażenie w statucie „instrukcje dla delegatów” zmieniono na „zalecenia dla delegatów”, co świadczy o nad wyraz poważnym traktowaniu roli precedensów i zrozumieniu systemowych sekretów działania metasarmackiego ustroju.

Demokratyczna nieufność, wszechobecna w czasach staropolskich, święciła swój triumf wśród delegatów na I KZD. Nie jest to jednak specyficzna cecha tylko polskiego parlamentaryzmu.

Badając funkcjonujące podczas Zjazdu rytuały, zwyczaje i procedury parlamentarne dostrzegamy na każdym kroku ciężką pracę co najmniej kilkudziesięciu – jeśli nie kilkuset – wybitnych parlamentarzystów, aby w sposób sprawny i skuteczny przeprowadzić wolną debatę i stworzyć prawo akceptowane przez wszystkich, a zatem mające znaczenie sakralne. W organizowaniu tej wolnej debaty, a co za tym idzie – w uchwaleniu prawa akceptowanego przez wszystkich – uczestniczyła większość liderów, niezależnie od swoich związków środowiskowych i sympatii personalnych.

Kilka słów jeszcze o demokratycznych liderach I tury zjazdu. Wydaje się, że szczególne zasługi dla pomyślnego jego przebiegu w sensie tworzenia dobrej atmosfery obrad mieli pospołu Marek Janas, Antoni Fijałkowski oraz Stanisław Kocjan (Jerzy Buzek – sądząc z treści stenogramów – nie odegrał podczas I tury większej roli). Korzystne rozwiązania regulaminowe wprowadzili także Maciej Jankowski, Stanisław Krukowski i Jerzy Milewski. Nie wymieniam tu kilkudziesięciu liderów, którzy położyli zasługi polityczne, przy czym wydaje mi się, że największe z nich należą do delegatów Wielkopolski południowej oraz Andrzeja Gwiazdy i Andrzeja Rozpłochowskiego (wystąpił tylko raz, ale w kluczowej sprawie obalenia Syryjczyka). Natomiast delegacja Dolnego Śląska, mimo wyrazistych liderów – Frasyniuka i Modzelewskiego – nie potrafiła doprowadzić do przeforsowania własnej uchwały o celach związku i „wymęczyła” jej uchwalenie dosłownie w ostatnich godzinach pierwszej tury. Podobnie jak wielu delegatów negatywnie muszę odnieść się do stylu prowadzenia obrad i celów politycznych Tadeusza Syryjczyka. Syryjczyk nie potrafił jednoczyć opinii wszystkich delegatów, ignorował fakt, że zmiany w statucie muszą być zatwierdzone przez potężne zarządy regionalne, zdarzało się też, że ledwie tolerował rytuał wolnej debaty i forsował statutowe propozycje wałęsistowskiej koalicji, a nade wszystko pozostawał w absurdalnym konflikcie kompetencyjnym z liderem komisji statutowej Stanisławem Krukowskim. W dodatku poddał pod głosowanie sprawę o charakterze wyznaniowym, czym o mało nie wywołał konfliktu wyznaniowego. Ostatniego dnia zjazdu nieopatrznie dopuścił do próby podziału delegatów na członków szeregowych i pracowników etatowych, co wkrótce doprowadziło do kryzysu parlamentarnego i obalenia przewodniczącego (w sposób co prawda chyba nie całkiem uczciwy, trzeba przyznać). Pod koniec obrad nie odegrał już większej roli i utracił szanse na przewodniczenie podczas II tury. Pierwsza tura zakończyła się sukcesem, ale nie Syryjczykowi ten sukces zawdzięczano. Reasumując, stwierdzamy, że podobnie jak wczasach staropolskich, największą popularnością cieszyli się ci prowadzący obrady, którzy potrafili ukryć własne sympatie polityczne i starali się prowadzić obrady według reguł fair play. Szacunek dla praw mniejszości był bezpośrednią przyczyną zgodnej konkluzji I tury I KZD.

Najważniejszą uchwałą programową I tury było Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej – nieformalne wyzwanie wobec Związku Sowieckiego. Mieściło się ono w strategii dawnej I RP, polegającej na atakowaniu nie samego państwa moskiewskiego, ale przede wszystkim podbijaniu serc jego mieszkańców4.

Ład międzynarodowy zaburzała przede wszystkim zasada wolnej debaty. Debata, w wyniku której powstawały zjazdowe uchwały i deklaracje nie dawała się ująć w żadne karby i nie podlegała żadnym ograniczeniom. Zjazd nie dlatego był groźny, że delegaci mogli uchwalić powstanie narodowe i chwycić za broń, ale dlatego, że przemawiał własnym językiem i tworzył własny system pojęciowy, niemożliwy do zignorowania. Do roku 1981 straszak atomowy skutecznie zamykał usta przeciwnikom układu jałtańskiego i poniekąd gwarantował pokój w Europie; Solidarność niebezpiecznie łamała tę konwencję myślową, sugerując, że opiera się ona na złudzeniu. Stan wojenny pokazał, że miała rację; Związek Sowiecki nie mógł toczyć dwóch wojen jednocześnie (w Polsce i w Afganistanie).

1 I KZD 1, s. 762.

2 Malec Sejm s. 210-211.

3 Zwyczaj ten spotyka się chyba po raz pierwszy na sejmie 1646 roku (por rękopis Biblioteki Raczyńskich nr 11, k. 23), potem już nagminnie, por. Ochmann Sejm s. 38; Paradowski W obliczu s. 207.

4 Świadczy o tym wyraźnie cały przebieg słynnych dymitriad i próby modernizacji państwa moskiewskiego podjęte przez Dymitra Samozwańca I pod wpływem obserwacji, poczynionych podczas jego pobytu w Rzeczypospolitej.

Post scriptum: w poszukiwaniu remedium

Tytuł artykułu – Otium dla mas – jest nieprzypadkowym nawiązaniem do tezy Karola Marksa, że religia to opium dla mas. Pokolenie Solidarności mogło przez ostatnie trzydzieści lat obserwować wszystkie fazy rozwoju i postępującej degeneracji solidarnościowej demokracji; dzisiaj możemy wyciągnąć wnioski, że mimo najlepszych chęci eksperyment się nie powiódł, gdyż efekty działań Solidarności zostały przez znaczącą część inteligencji i społeczeństwa podniesione do rangi fetyszu.

Jak to się stało? Odpowiedź wydaje się prosta. Choć debatowano w sposób wolny i zgodnie podejmowano wiele decyzji, to jednak przeważyła wola większości, aby suwerenność całego Związku przelać na osobę przewodniczącego i jego zaufanych. Nie pomogło tu wcale „otorbienie” Lecha Wałęsy silnymi przewodniczącymi zarządów regionalnych; nie pomogła kolektywna mądrość komisji krajowej. 13 grudnia 1981 roku nieopatrznie zwołana do Gdańska komisja krajowa została rozbita. O liderach związku społeczeństwo zapomniało; przetrwała w zasadzie tylko pamięć o liderach TKK – intensywnie lansowanych przez Radio Wolna Europa – i przede wszystkim o samym Wałęsie, który dzięki poparciu państw zachodnich na długie lata stał się w Polsce ikoną czy wręcz fetyszem Solidarności. Przelanie suwerenności na osobę przewodniczącego nie było wcale konieczne, gdyż Polska miała wtedy lidera o światowym zasięgu i chyba nie muszę pisać kto nim był. Wybory przewodniczącego przez cały Zjazd Krajowy okazały się ustrojową ślepą uliczką. Zjazd Krajowy nie zebrał się już nigdy więcej. Ze względu na marny mandat społecznego zaufania posłów (ordynacja proporcjonalna) Sejm III RP I kadencji był instytucją za słabą, aby rozliczyć Wałęsę z niespłaconego kredytu zaufania, uzyskanego po raz drugi w 1990 roku.

Tak zwany „II Krajowy Zjazd Delegatów” odbył się w 1990 roku. Była to już jednak zupełnie inna Solidarność, przez Andrzeja Gwiazdę słusznie nazwana „Neo-Solidarnością”. Inne związki zawodowe typu „Solidarność’80” czy „Sierpień’80” w żaden sposób nie kontynuowały solidarnościowej demokracji, a na ich czele stali niekiedy ludzie niegodni zaufania. Po roku 1989 Neo-Solidarność ani razu nie przeprowadziła ogólnokrajowego strajku generalnego, a po obaleniu rządu Suchockiej w 1993 r. stała się niezdolna do regionalnego strajku generalnego. Mimo że w jej ramach działało wielu uczciwych liderów, duch solidarnościowej demokracji wyparował niemal bez śladu. Przez długi czas ze złudną nadzieją oczekiwano, że dzięki decyzjom wyborców odrodzi się w Sejmie III RP. Niestety, ludzie administracji i mediów zręcznie podzielili społeczeństwo na grupy mniejszościowe o charakterze pseudo-etnicznym, cywilizacyjnym, konsumpcyjnym i środowiskowym. W latach 80-tych także narastało zjawisko subkultur młodzieżowych, które umożliwiło łatwe manipulowanie młodzieżą i kanalizowanie jej buntu. W rezultacie nastąpił rozpad demosu, rozpad narodu. Nastał czas kolorowych złudzeń „tęczowej demokracji”, w ramach której każdy złodziej może wyszarpać dla siebie smakowity kąsek. Jest to temat wart odrębnych, choć niezbyt wesołych studiów historyczno-socjologicznych.

Zdesperowany biedą, zdradą i brakiem perspektyw zatomizowany demos podjął trzecią już błędną decyzję w ciągu tego trzydziestolecia: zrzekł się części własnej suwerenności na rzecz instytucji Unii Europejskiej. To prawda, że dzięki temu wielu ludzi – zwłaszcza na wsi – uzyskało środki na utrzymanie; wieś polska jakby nieco „przytyła”, na łąkach nagle znowu pojawiły się krowy. Tu i ówdzie zbudowano boiska szkolne, wylano asfalt i położono eurokostkę. Wybór Lecha Kaczyńskiego na prezydenta dał chwilę złudnej nadziei, że w ramach prawnego gorsetu brukselskiej biurokracji możliwa jest własna droga i budowanie nieformalnego sojuszu państw Europy środkowo-wschodniej przy poparciu Unii, a nawet bez jej poparcia. Wybór Kaczyńskiego to chyba jedyna trafna decyzja demosu w tym trzydziestoleciu, toteż reakcja Moskwy była adekwatna; nie wystarczało już internowanie, należało fizycznie zniszczyć polskie centrum decyzyjne, rozgrywając do tego wybujałe ambicje premiera Tuska.

Nasuwa się zatem ciągle pytanie: czy to zawsze musi się tak kończyć? Oczywiście nie, ale z tej historii chyba taki jest morał, że w cywilizacji zachodniej pełna demokracja nie jest możliwa. Starożytne demokracje stosowały dość okrutne mechanizmy zabezpieczające przed tyranią jednostek (ostracyzm, wygnanie lidera). W średniowieczu pogańscy Lutykowie ponoć bezwzględnie rozprawiali się z tymi, którzy uparcie sprzeciwiali się zgodnym uchwałom wspólnego zgromadzenia. To co jest możliwe w kulturze pogańskiej, okazało się nie do przeprowadzenia w kulturze „tęczowego chrześcijaństwa”: lustracja się nie powiodła, a o dekomunizacji już nikt nawet nie wspomina. Gdzie zatem szukać recepty na katastrofę, którą wokół siebie widzimy na każdym kroku?

Być może warto przyjrzeć się mądrości naszych przodków. Zawsze wierzyłem, że demokracja – ustrój Złotej Wolności – to ulubiony ustrój pana Boga, wymyślony dla ludzi dorosłych, ofiarnych i odpowiedzialnych, którzy lubią debatować i decydować o sprawach państwa. Demokracja jest ustrojem dobrym, ale jego wadą jest to, że dyktatura demosu może nieopatrznie przelać swój autorytet na mniejszość, co w warunkach agresji zewnętrznej prowadzi do miękkiej tyranii („wałęsizm”) lub do utraty suwerenności (słynne liberum veto). Z tej właśnie przyczyny mądra szlachta polska jeszcze w czasach Zygmunta III Wazy niezbyt ceniła czystą demokrację, skłaniając się ku mieszanej formie ustrojowej, w której populus dzieli się władzą z na w pół dziedziczną arystokracją (familiami senatorskimi) i z na w pół dziedziczną monarchią (tzw. ustrój dynastii elekcyjnej). Pierwsze jaskółki katastrofy ustrojowej pojawiły się za panowania Władysława IV, gdy izba poselska podjęła próbę zdominowania króla i senatu1, zaś władca nie chciał, a senatorowie nie potrafili się temu przeciwstawić. Za tymi pozornie demokratycznymi reformami kryła się wzmożona inwazja magnackich synków w szeregi poselskiej braci: wielu z nich (za przyzwoleniem króla) stawało się w izbie poselskiej liderami i stopniowo odsuwało w cień naturalnych liderów ziemiaństwa2. Obyśmy tego uniknęli w przyszłości.

Podejrzewam, że wkrótce znowu zdecydujemy się na metasarmacką kontrrewolucję. Zanim to jednak nastąpi radziłbym dobrze zapoznać się zarówno z błędami, jak i z mądrością naszych poprzedników, pamiętając o słowach nieodżałowanego Jana Chryzostoma Paska: „wszystkie na świecie publiki — cień to jest przeciwko sejmom. Nauczysz się polityki, nauczysz się prawa, nauczysz się tego, o czym w szkołach, jako żyw, nie słyszałeś”.

1 Wprawdzie podobne inicjatywy próbował przeprowadzić również Jan Zamoyski, ale na szczęście się nie powiodły. Por. Malec Sejm, s. 479.

2 Dzięgielewski Sejmy s. 186-189.

Otium – skrót

W latach 1980-1981 w skali masowej odrodziła się Złota Wolność. Czy odrodzi się jeszcze?

Złota Wolność to ustrój, w którym decyzje podejmuje się w drodze jawnej, wolnej debaty i zawartego konsensusu. W uproszczeniu można powiedzieć, że proces decyzyjny polega na tworzeniu publicznej narracji wokół spraw państwa w atmosferze wolności słowa, przy poszanowaniu kluczowych instytucji państwa, szczególnie zaś głowy państwa i parlamentu; w mniejszym zaś stopniu sądów i prawa. Narrację prowadzi zazwyczaj rząd, aktywnie uczestniczą w niej i oceniają ją obywatele. Proces decyzyjny trwa długo, wymaga wiele czasu poświęconego na politykowanie, negocjowanie, uzgadnianie i zwyczajne gadulstwo. Aby wszystko działało jak należy, obywatele z jednej strony muszą być wychowani patriotycznie, a z drugiej – nie mogą żyć w strachu przed policją i rządem. Powinni być ofiarni, ale budżet nie może być stały, zaś nałożenie podatków każdorazowo musi wymagać ich zgody. Ustrój także powinien posiadać niezbędne zabezpieczenia przed uzurpacją władzy; między innymi konieczna jest nieufność zarówno wobec rządu jak i wobec zjawiska partyjności; rząd powinien dysponować niezbędnym minimalnym budżetem stałym, aby nie stać się zakładnikiem bogatszych obywateli. Uogólniając, taki ustrój istniał w Pierwszej Rzeczypospolitej przed 1652 rokiem i nazywany był monarchią mieszaną (monarchia mixta).

Ustrój ten był jeszcze łatwy do pojęcia dla romantyków, ale w miarę upływu czasu zaczął obrastać epitetem „polskiej anarchii”. Dziś Złota Wolność to pojęcie skrajnie zniekształcone, prezentowane głównie jako synonim opilstwa i obżarstwa. Polska znajduje się pod realnym i ideologicznym butem ościennych mocarstw, program szkolny koncentruje się od dawna na wychowywaniu operatywnych najemników, toteż obywatele mają wielki kłopot z rozumieniem najbardziej podstawowych pojęć demokracji takich jak wolność słowa czy konsensus. Biurokratyczne unijne państwo-maszyna, w którym obecnie żyjemy, może samo się nazwać demokracją, ale realnie demokracją nigdy nie będzie. Jeżeli obywatele pragną demokracji, nie osiągną jej w oparciu o stworzone przez maszynę instytucje ustrojowe. Gatunek ludzki bardzo różni się od mrówek, pszczół, termitów i innych owadów społecznych, na których organizacji wzoruje się państwo-maszyna. Aby zrozumieć demokrację, musimy więc porzucić brukselską entomologię na rzecz polskiej historii. I to wcale nie bardzo odległej. W latach 1980-1981 Polacy na krótko odbudowali przecież Złotą Wolność i w dodatku przekształcili ją w ustrój masowy.

Nie do wiary? A jednak! Stało się to nieoczekiwanie, bo społeczeństwo polskie znało już partyjność (okres międzywojenny), a przeciez partyjność to zaprzeczenie Złotej Wolności (Sarmaci piętnowali wszelkie zalążki partyjności jako największe zło). Nieoczekiwanie, bo sowiecka biurokracja w najbardziej brutalny sposób próbowała sprowadzić nasz naród do społeczeństwa owadów społecznych. A jednak nie udało się.

Można powiedzieć, że w świeckim tego słowa znaczeniu patronem „Solidarności” był patronujący zgodzie Duch Święty. A więc mistyczne słowa Jana Pawła II – „Niech zstąpi Duch Twój” – potraktowano jako praktyczną wskazówkę ustrojową i zrealizowano na sposób sarmacki. W działaniach maksymalnie dążono do jedności, a wręcz unikano partyjności, maskowano podziały. Aby uniknąć rozłamu nie ujawniano nawet znanej „mózgom” Solidarności agentury w kierownictwie Związku. Ale zasada zgody nie była jedyną cechą „Solidarności”. Gdy wybuchły strajki, ludzie zamiast wychodzić na ulicę (gdzie milicja – jak w 1970 roku – mogłaby ich łatwo rozpędzić) zamknęli się w zakładach niczym w kresowych fortecach i zawiązali pięć konfederacji regionalnych: MKS Gdańsk, MKS Szczecin oraz trzy konfederacje górnośląskie (w Jastrzębiu, Bytomiu i Hucie katowice). W miarę jak strajk się przedłużał, narastał swego rodzaju kapitał demokracji. Ludzie nie mieli co robić, nudzili się, grali w karty, czasem bali się stłumienia strajku siłą, więc żeby ich czymś zająć, przywódcy strajku w naturalny sposób nakłonili ich do debatowania nad sprawami państwa. Nieformalny sejmik trwał wiele dni. Komuniści próbowali zyskać na czasie, ale im dłużej trwał strajk, tym dłużej trwał czas wolny poświęcony sprawom państwa. Ten czas wolny był w rzeczywistości podstawowym warunkiem zaistnienia demokracji. W czasach renesansu określano go mianem otium, to znaczy wolnego czasu, który zamożni obywatele poświęcają na rozrywki intelektualne, a w tym – na politykowanie.

Ktoś ważny może ironicznie spytać, w jaki sposób robotnicy są zdolni do rozrywek intelektualnych. Jak zapewnić otium dla mas, skoro masy wcale go nie pragną? Ano, ogłosić strajk. A więc zasada zgody i strajkowe otium to przyczyny, dla których Pierwsza Solidarność tak bardzo przypominała Pierwszą Rzeczpospolitą. Demosem demokracji nie są bowiem wszyscy formalni obywatele, ale obywatele choć trochę świadomi swego obywatelstwa, poświęcający wolny czas nie tylko na grillowanie czy oglądanie meczu – ale również na aktywne politykowanie. Latem 1981 roku demos, lub – jeśli ktoś woli – naród w Polsce liczył 9 476 584 dorosłych, co stanowi około 1/3 ogółu mieszkańców.

Zatrzymajmy się nad sześcioma dniami lata 1981 roku, podczas których najlepiej zobaczymy funkcjonowanie dobrze zorganizowanego demosu. Jest to nam dzisiaj potrzebne, abyśmy nie dali się otumanić doktryną brukselskiej entomologii. W dniach 5-10 września odbywała się w hali sportowej Olivia I tura Pierwszego Krajowego Zjazdu Delegatów. Moim zdaniem, Zjazd był Sejmem Niepodległej Rzeczypospolitej, ale bez pełnej kontroli nad terytorium państwa. A więc jego faktyczną rolę można porównać do roli Walnej Rady Konfederackiej, to znaczy takiego Sejmu, którego uchwały stać się mogły prawem dopiero w wyniku bądź kompromisu z wrogiem wewnętrznym bądź pełnego zwycięstwa nad wrogim mocarstwem. Skoro był to Sejm Niepodległej Rzeczypospolitej, to warto w specjalny sposób przyjrzeć się jego procedurze obrad. Moja analiza (szerzej patrz wersja rozszerzona) wykazuje, że Pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów z powodzeniem można porównać do izby poselskiej Sejmu Pierwszej Rzeczypospolitej sprzed pierwszego liberum veto w 1652 roku. Tak, pokolenie „Solidarności” stworzyło efemeryczny ustrój, który śmiało można nazwać ustrojem metasarmackim. Piszę „efemeryczny”, co nie oznacza, że był on z natury nietrwały. Faktem jest, że został zaatakowany i nie przetrwał, a w drugiej połowie lat 80-tych nie posiadał już zdolności do samoczynnego odrodzenia. Nie oznacza to jednak, że nie odrodzi się w przyszłości w jakiejś nieznanej jeszcze odsłonie.

Kto ciekawy szczegółów, tego zachęcam do uważnej lektury rozszerzonej wersji niniejszego tekstu. Tutaj chcę zwrócić uwagę tylko na kilka kluczowych zagadnień. Zaznaczam jednak, że dotyczą one wyłącznie I tury I KZD.

1. I KZD był zgromadzeniem „wolnym”, czyli nieskrępowanym sztywną procedurą. Od procedury odstępowano każdorazowo, gdy pojawił się nacisk liczącej się grupy delegatów lub gdy zgłoszone zostały argumenty merytoryczne. Swoisty rytuał parlamentarny był bardziej istotnym organizatorem obrad, niż regulamin. Są to cechy typowe dla staropolskiej izby poselskiej, choć poddane rozmaitym modernizacjom.

2. Specyficzna ordynacja wyborcza nadawała delegatom wysoki mandat społecznego zaufania, gdyż wybierani byli kwalifikowaną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy uprawnionych do głosowania. Zasady te przynajmniej teoretycznie stawiają autorytet delegatów bardzo wysoko, zbliżają go do statusu części posłów w staropolskiej izbie poselskiej (wybieranych jednogłośnie), a w większości przypadków nawet przewyższając, gdyż poza kilkoma wspomnianymi wyjątkami sejmiki co prawda dążyły do jednogłośnego wyboru, ale w razie niezgody wybierały posłów zwykłą większością głosów. Autorytet delegatów na I KZD podwyższała ich równość: w przytłaczającej większości reprezentowali oni bowiem okręgi liczące sobie 10 tys. osób. Autorytet delegatów wzmacniało i to, że choć wybierano ich w głosowaniu tajnym, jednak kontrolę nad jego przebiegiem sprawowali zgromadzeni na walnych zebraniach wyborcy. Jest to sytuacja nieporównanie lepsza, niż w przypadku całodniowych wyborów, kontrolowanych przez partyjne komisje wyborcze, które w lokalnych ośrodkach mogą się dopuszczać fałszerstw. Wprawdzie na walnym zebraniu może dojść do zaburzeń (jak wiemy sejmiki nie zawsze były wzorem kultury politycznej), utrudniających lub uniemożliwiających wybory, ale bez wątpienia nie ma lepszego sposobu kontroli, niż obecność wszystkich głosujących podczas głosowania.

3. Niektórzy delegaci, jak np Marek Janas i Patrycjusz Kosmowski, zdawali sobie sprawę z podobieństw demokracji solidarnościowej i demokracji sarmackiej.

4. Na sali obrad delegaci na I KZD siedzieli nie według podziałów partyjnych, lecz terytorialnych; ta sama zasada obowiązywała w staropolskiej izbie poselskiej. Taki porządek zasiadania na I KZD wynikał z zagwarantowanych statutowo praw regionów do „samostanowienia”. „Solidarność” była niejako federacją związków regionalnych, co nadawało reprezentacjom regionów status bardzo wysoki. Według statutu delegaci mieli otrzymywać od wyborców instrukcje wyborcze. Przepis ten zniesiono dopiero na samym Zjeździe, zmieniając słowo „instrukcje” na „zalecenia”. Prawa regionów w istotny sposób utrudniały powstanie partyjności i dominację większości nad mniejszością. Zmiany w statucie wymagały ratyfikacji przez zarządy regionalne (większość kwalifikowana). Podobieństw z demokracją sarmacką chyba nie muszę wyjaśniać.

5. Niektóre wieksze i aktywniejsze regiony cieszyły sie wiekszym autorytetem, co przypomina autorytet reprezentacji tzw. „górnych województw” w staropolskiej izbie poselskiej.

6. Komisje do różnych zadań Zjazd wybierał en bloc, czyli każdy sektor na sali wyznaczał jednego członka komisji i skład komisji automatycznie uznawano za wybrany. De facto była to zasada zgody reprezentacji terytorialnych (zgrupowanych w wieksze sektory).

7. Wyniki głosowania w przytłaczającej większości uzyskiwano na podstawie oceny wzrokowej, dokonywanej przez komisję skrutacyjną. Podawano, że wniosek uzyskał znaczną większość lub że został odrzucony, a w przypadku liczenia głosów podawano tylko liczbę głosujących „za”. Pozwalało to uniknąć chamskiego triumfowania większości nad upokorzoną mniejszością. Głosowano tylko jawnie, nawet nad sprawami ocierającymi się o kwestie personalne (co akurat było dość ryzykowne).

8. Zjazd wybrał przewodniczącego większością, ale pozostałe głosy, oddane na kontrkandydata, uznano za jednakowo ważne i kontrkandydat został wiceprzewodniczącym Zjazdu. Ponadto wybrano kolektywnego „marszałka obrad” w postaci licznego prezydium Zjazdu. Obrady prowadziły rotacyjne „trójki prowadzące”, nie zawsze przewodniczący czy jego zastępca. Przez długi czas uniknięto w ten sposób buntu delegatów wobec przewodniczącego. Rozwiązania te są zupełnie inne, niż rozwiązania sarmackie, ale realizują bez wątpienia sarmackiego ducha zgody.

9. Prowadzący obrady miał prawo odebrać delegatowi głos, ale jeśli delegat odwołał się do pozostałych delegatów i uzyskał ich poparcie – mógł mówić dalej. Podobnie delegaci mogli odebrać głos mówcy poprzez podnoszenie i kiwanie mandatami. Rytuały te wprowadzili Maciej Jankowski i Jerzy Milewski. Podobne reguły panowały w izbie poselskiej, tyle że marszałek obrad nie mógł odebrać mówcy głosu, a posłowie nie kiwali madatami, tylko głośnymi okrzykami wspierali lub negowali mówcę.

10. Gdy ostatniego dnia obrad delegatom na I KZD zabrakło jedzenia, obradowali praktycznie bez przerwy, dzięki czemu efektywność obrad wzrosła i może być porównywalna z efektywnościa obrad w staropolskiej izbie poselskiej, która obradowała bez przerw na posiłki.

11. Porządek obrad był na I KZD łamany tak często, że lepiej byłoby powiedzieć, że go w ogóle nie było. W każdym razie nie obowiązywał on w sposób sztywny. Wolna debata polegająca na poruszaniu różnych spraw jednocześnie lub w kolejności zgłaszanej na bieżąco dominowała nad porządkiem obrad i w znacznej mierze go rozsadzała. W ten sposób nikt nie mógł się czuć pominięty. Była to droga do tworzenia prawa, które jest akceptowane przez wszystkich, a zatem ma rangę sakralną. Na zasadzie wolnej debaty działała także staropolska izba poselska.

12. Ważnym rytuałem były głosowania wstępne (zwane niewłaściwie „sondażowymi”) nad różnymi sprawami. Głosowania wstępne nie rozstrzygały o sprawie, ale pozwalały taktownie uświadomić przeciwnikom, że nie powinni wchodzic w spory w sprawach, które wydają się przesądzone jeszcze przed właściwym głosowaniem. W czasach staropolskich starano się unikać takich głosowań, aby nie dopuścić do choćby najmniejszego zdominowania mniejszości przez większość, ale czasami nie dawało się ich uniknąć (np podczas głosowania nad wyborem marszałka lub nad prolongowaniem obrad).

13. Delegaci na I KZD niechętnie przenosili swoje uprawnienia ustawodawcze na ciała kolegialne. Zarówno komisja statutowa, jak komisja uchwał i wniosków oraz komisja programowa, działały bez pełnomocnictw. Projekty uchwał dyskutowane przez komisje tak czy owak powracały na salę plenarną i to tam odbywała się decydująca debata. Jest to cecha typowa dla komisji parlamentarnych okresu staropolskiego przed 1652 rokiem.

14. Ostatni dzień obrad I tury I KZD żywo przypominał przebieg tzw. „konkluzji sejmowej” w czasach staropolskich. Panujące zamieszanie, poprawianie błędów w uchwałach, zgłaszanie i uwzględnianie nagłych protestów o ile poparte były racjonalną argumentacją, rozpaczliwe tamowanie obrad za pomocą kruczków proceduralnych, „wrzucanie” projektów uchwał w ostatniej chwili oraz obalanie tekstów zdawałoby się kompromisowych i przywracanie wersji pierwotnych – to typowe zjawiska staropolskiej konkluzji sejmowej przed rokiem 1652, występujące również podczas I tury I KZD w roku 1981. Na konkluzji wszystko mogło się zdarzyć i każda zła ustawa mogła zostać powstrzymana, a poprzednio odrzucona – znów przywrócona.

Polecając rozszerzoną wersję tekstu chcę jeszcze krótko przedstawić wnioski. Tytuł artykułu – Otium dla mas – jest nieprzypadkowym nawiązaniem do tezy Karola Marksa, że religia to opium dla mas. Pokolenie Solidarności mogło przez ostatnie trzydzieści lat obserwować wszystkie fazy rozwoju, zdławienia siłą, kontrolowanego „odrodzenia” i postępującej degeneracji solidarnościowej demokracji. Jak to się stało?

Zrozumiałem to dopiero po analizie obrad I KZD. Otóż, choć w latach 1980-1981 debatowano w sposób wolny i zgodnie podejmowano wiele decyzji, to jednak przeważyła wola większości, aby suwerenność całego Związku przelać na osobę przewodniczącego i jego zaufanych. Nie pomogło tu wcale „otorbienie” Lecha Wałęsy silnymi przewodniczącymi zarządów regionalnych; nie pomogła kolektywna mądrość komisji krajowej. 13 grudnia 1981 roku nieopatrznie zwołana do Gdańska komisja krajowa została rozbita. O liderach związku społeczeństwo zapomniało; przetrwała w zasadzie tylko pamięć o liderach TKK i przede wszystkim o samym Wałęsie, który dzięki poparciu państw zachodnich na długie lata stał się w Polsce ikoną czy wręcz swego rodzaju „fetyszem” Solidarności. Przelanie suwerenności na osobę przewodniczącego nie było wcale konieczne, gdyż Polska miała wtedy lidera o światowym zasięgu i chyba nie muszę przypominać kto nim był.

Tak zwany „II Krajowy Zjazd Delegatów” odbył się w 1990 roku. Była to już jednak zupełnie inna Solidarność, przez Andrzeja Gwiazdę słusznie nazwana „Neo-Solidarnością”. Inne związki zawodowe typu „Solidarność’80” czy „Sierpień’80” w żaden sposób nie kontynuowały solidarnościowej demokracji, a na ich czele stali niekiedy ludzie niegodni zaufania. Po roku 1989 Neo-Solidarność ani razu nie przeprowadziła ogólnokrajowego strajku generalnego, a po obaleniu rządu Suchockiej w 1993 r. stała się niezdolna do regionalnego strajku generalnego. Mimo że w jej ramach działało wielu uczciwych liderów, duch solidarnościowej demokracji wyparował niemal bez śladu. Przez długi czas oczekiwano, że dzięki decyzjom wyborców odrodzi się w Sejmie III RP. Niestety, ludzie administracji i mediów zręcznie podzielili społeczeństwo na grupy mniejszościowe o charakterze pseudo-etnicznym, cywilizacyjnym, konsumpcyjnym i środowiskowym.

Podzielone i zdesperowane biedą społeczeństwo łatwo było skłonić do poparcia projektu wstąpienia do Unii Europejskiej, która jawiła się jako państwo naprawdę poważne, a na pewno zasobne. Wybór Lecha Kaczyńskiego na prezydenta dał chwilę złudnej nadziei, że w ramach prawnego gorsetu brukselskiej biurokracji możliwa jest własna droga i budowanie nieformalnego sojuszu państw Europy środkowo-wschodniej przy poparciu Unii, a nawet bez jej poparcia. Wybór Kaczyńskiego to chyba jedyna trafna decyzja demosu w tym trzydziestoleciu, toteż reakcja Moskwy była adekwatna; nie wystarczało już internowanie, należało fizycznie zniszczyć polskie centrum decyzyjne, rozgrywając wygórowane ambicje personalne premiera Tuska.

Zawsze sądziłem i sądzę, że demokracja – ustrój Złotej Wolności – to ulubiony ustrój Pana Boga, wymyślony dla ludzi dorosłych, ofiarnych i odpowiedzialnych, którzy lubią debatować i decydować o sprawach państwa. Demokracja – czyli ustrój oparty na zasadzie zgody – jest ustrojem dobrym, ale jego wadą jest to, że dyktatura demosu może nieopatrznie przelać swój autorytet na mniejszość, co w warunkach agresji zewnętrznej prowadzi do miękkiej tyranii („wałęsizm”) lub do utraty suwerenności (słynne liberum veto). Z tej właśnie przyczyny mądra szlachta polska jeszcze w czasach Zygmunta III Wazy niezbyt ceniła czystą demokrację, skłaniając się ku mieszanej formie ustrojowej. Pierwsze jaskółki katastrofy ustrojowej pojawiły się za panowania Władysława IV, gdy izba poselska podjęła próbę zdominowania króla i senatu, zaś władca nie chciał, a senatorowie nie potrafili się temu przeciwstawić. Za tymi pozornie demokratycznymi reformami kryła się wzmożona inwazja magnackich synków w szeregi poselskiej braci: wielu z nich (za przyzwoleniem króla) stawało się w izbie poselskiej liderami i stopniowo odsuwało w cień naturalnych liderów ziemiaństwa. Obyśmy tego uniknęli w przyszłości.

Podejrzewam, że wkrótce znowu zdecydujemy się na metasarmacką kontrrewolucję. Zanim to jednak nastąpi, radziłbym dobrze zapoznać się zarówno z błędami, jak i z mądrością naszych poprzedników, pamiętając o słowach nieodżałowanego Jana Chryzostoma Paska: „wszystkie na świecie publiki — cień to jest przeciwko sejmom. Nauczysz się polityki, nauczysz się prawa, nauczysz się tego, o czym w szkołach, jako żyw, nie słyszałeś”.

Jakub Brodacki