Na marginesie książki Zychowicza

Pierwotna publikacja: niepoprawni.pl, 12.09.2012

Nie wyciągaj ręki do bandyty, bo ci na tę rękę napluje, a potem cię zabije.
Z nieczęstą przyjemnością obejrzałem debatę nad książką Piotra Zychowicza. W ciągu 2 godzin wyczerpano właściwie wszystkie te tematy, na których jako historyk się nie znam, ale które są mi bliskie emocjonalnie. Szczerze polecam – znajdźcie sobie te dwie godzinki wolnego i uważnie przesłuchajcie całość, zobaczcie ilu ciekawych ludzi uczestniczyło w dyskusji – znanych i mniej znanych, ale niemniej łebskich. Nawet Ziemkiewicz wyjątkowo, no ten tego, stanął na wysokości zadania. Może dlatego że stosunkowo mało mówił.
http://youtu.be/cNMQdM3q1Q4

Emocje wykazywane podczas tej debaty podsyciły we mnie jeszcze inne emocje, które nie gasną we mnie od smutnego poranka 10.04.10. Bo debata nad książką Zychowicza otwiera niestety bolesny temat, który jak do tej pory jest tematem tabu, ponieważ historia się nie skończyła i ciągle oczekujemy szczęśliwego zakończenia.

Temat ten brzmi tak: czy prezydencka delegacja leąca do Katynia mogła uniknąć śmierci pod Smoleńskiem w 2010 roku? A szerzej: czy mogliśmy uniknąć obecnej rusyfikacji naszego kraju?

Podzielam opinię, że winowajcami zaniedbań był rząd Donalda Tuska i wiele tajemniczych postaci postkomunistycznej administracji w Polsce. Podzielam pogląd, że mogło dojść do zamachu, a wszysko wskazuje na to, że beneficjentami zamachu są Rosjanie (a przy okazji Niemcy). Ale mało kto głośno zadaje pytanie, czy przypadkiem prezydent Lech Kaczyński i jego otoczenie nie popełnili kluczowych błędów, które w konsekwencji naraziły ich na osamotnienie, śmierć medialną, a potem i śmierć fizyczną. A nas – czyli państwo polskie – na niewolę (oby przejściową).
Blogosfera to burza mózgów, w której wolno sie wypowiadać nawet takim dyletantom w sprawach polityki międzynarodowej, jak ja. Przypominam sobie taki wbrew pozorom kluczowy epizod prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Było to w pierwszym roku jego urzędowania. Zaproponował on mianowicie Putinowi spotkanie na neutralnym gruncie. Putin zaproponował, żeby tym miejscem był białoruski Mińsk. Naturalnie taką sytuację wykorzystano wówczas do wyśmiewania się z naszego Lecha; sam zresztą go skrytykowałem (http://www.puls-swiata.subnet.pl/artykul.php?id=24&id_art=905 – patrz u dołu tekstu). Ale nie występowałem w zgodnym chórze prześmiewców. Dziwiło mnie co innego: po co w ogóle taka propozycja została zgłoszona?…
Pisałem kiedyś o tym, jak to w latach 1644-1646 Władysław IV nieostrożnie prowadzoną dyplomacją rozzuchwalił moskiewskie apetyty. Choć Moskale mieli po dymitriadach „polski kompleks”, stopniowo przekonywali sie, że przeciwnik nie jest wcale tak silny i zdeterminowany, żeby nie dało się go pokonać (http://www.gosiewski.pl/scylla_pl.htm). Wiem, wiem, od XVII wieku dzieli nas bardzo wiele i wielu rzeczy nie da się porównać. Status Polski w roku 2006 a status Rzeczypospolitej w roku 1644 to są zupełnie inne jakości. Ale ta jedna reguła pozostała ta sama. Nie wyciągaj ręki do bandyty, bo ci na tę rękę napluje, a potem cię zabije. I druga reguła: jeśli „nowe otwarcie” zaczyna się od takich gestów, to można być pewnym, że Moskwa potraktuje to nie jako przejaw dobrej woli, ale jako słabość, którą postara się wykorzystać.

Ponieważ dla patriotów nie ma tematów tabu, stawiam tę kwestię do przemyślenia – po obejrzeniu debaty nad książką Zychowicza.

Jakub Brodacki