Dzień z życia gladiatora

Aby pokonać „pogańskich” herosów potrzebna jest kanonada satyryczna.

(opublikowane 28.12.2011 na niepoprawnych)

Parlamentaryzmem interesuję się nie od dziś; dlatego chcąc wiedzieć co dzieje się w naszym Sejmie, poświęciłem kilka godzin na analizę gry parlamentarnej, toczącej się pierwszego dnia obrad – 8 listopada – na podstawie zapisu dostępnego na stronie obradysejmu.pl. W czasach staropolskich pierwszy dzień obrad pokazywał często pod jakim znakiem upłynie całe sejmowanie; dzisiaj pierwszy dzień obrad definiuje raczej pierwsze trzy-cztery miesiące kadencji, stąd warto zapoznać się z jego przebiegiem. Do analizy załączam na koniec noworoczne życzenia dla posłów Prawa i Sprawiedliwości.

Słyszałem, że te dwa miesiące temu tematyka obrad zdominowana została przez żądanie Janusza Palikota usunięcia krzyża z sali plenarnej (27.10). Po obejrzeniu archiwalnego nagrania stwierdziłem, że rzeczywistość jest bardziej przygnębiająca. Przebieg obrad utwierdził mnie w przekonaniu, że Sejm odgrywa rolę cyrku gladiatorów, a wyborcy sprowadzeni są do roli żądnych krwi obywateli rzymskich zasiadających na trybunach w koloseum. Ponieważ mainstreamowe media bezczelnie nazywają ten cyrk demokracją – i to bez żadnych cudzysłowów – ja również pozwolę sobie całkiem serio i bez cudzysłowu nazwać ten cyrk demokracją totalitarną. Pojęcie to zdefiniowałem kilka miesięcy temu przy innej okazji (tutaj); ogólnie rzecz biorąc sprowadza się ono do tego, że środowiska władzy udostępniają obywatelom starannie wyselekcjonowane i kontrolowane narzędzia, przy użyciu których pozwalają obywatelom uczestniczyć w sukcesach władzy (nigdy w porażkach) oraz aktywnie angażować emocje w niszczeniu przeciwników politycznych, szczególnie zaś posłów Prawa i Sprawiedliwości.

Tyle ogólna definicja – w szczegółach zapewne za chwilę poróżnię się z czytelnikami. Albowiem sądzę, że sprawa katastrofy smoleńskiej to sprawa pierwszorzędnej wagi dla państwa, natomiast sprawa krzyża – to otwarcie walk gladiatorów na arenie cyrkowej. Jak to stwierdziła pani Kwaśniewska po obejrzeniu filmu Quo vadis: szczególnie poruszyły ją sceny „pożerania chrześcijan przez lwów”. Otóż te sceny oczami pani Kwaśniewskiej zobaczyłem również 8.11.2012.

Do rzeczy. Obrady w formie na ogół kulturalnej, choć nieco nieporadnej, prowadził marszałek-senior Zych. Mówię „nieporadnej”, gdyż jak się zdaje nie był on przyzwyczajony do nowej formy polskiego parlamentaryzmu, w ramach której likwiduje się wszelkie zwyczaje parlamentarne, ograniczając postępowanie wyłącznie do norm zapisanych w regulaminie Sejmu. Nawet jeśli weźmie się pod uwagę praktykę parlamentarną Zycha w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej…

Pierwsze posiedzenie Sejmu poprzedziła seria prowokacji. Palikot zażądał usunięcia krzyża. Marszałek Schetyna unieważnił mandaty dwóm posłom PiS: Dariuszowi Barskiemu i Bogdanowi Świączkowskiemu. Szczytem lekceważenia wobec izby był fakt, że po raz pierwszy w historii III RP ustępujący premier rządu Donald Tusk złożył dymisję w formie pisemnej, a nie ustnej, co choć zgodne z literą prawa, łamało dotychczas obowiązujący zwyczaj. Sprawę tę wytknął premierowi poseł Iwiński z SLD. Nie przeszkodziło to posłom SLD głosować za kandydaturą Ewy Kopacz (PO) na marszałka Sejmu.

Wystąpienie posła Iwińskiego i buńczuczne wystąpienie posła Kalisza ośmieliły Ludwika Dorna do sprawdzenia, czy zgłoszona kandydatura Ewy Kopacz na marszałka Sejmu ma stabilną większość parlamentarną, a gdyby ten test okazał się dla niej pomyślny – zadania jej serii trudnych pytań. Dorn stwierdził, że koalicja wokół kandydatury Kopacz jest niepewna, wobec tego unieważnienie mandatów dwóch posłów PiS-u może być zrozumiane jako próba manipulowania wynikiem głosowania. Złożył wniosek o przerwę w obradach aż do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez sąd najwyższy. Wniosek przepadł przytłaczającą większością głosów, co oznaczało, że wybór Ewy Kopacz jest już pewny. Nie dziwi zatem, że pytania do tej kandydatki zadawali wyłącznie posłowie PiS. Ale wcześniejsze wystąpienia posłów Iwińskiego i Kalisza powinny były uzmysłowić posłom prawicowej opozycji, że gra jest rozpisana na role i trzeba być ostrożnym.

Prezentacji kandydatki dokonał Sławomir Nowak, który przedstawił ją jako anioła w ludzkiej skórze i podkreślił, że jej istotnym walorem jest płeć, gdyż będzie to pierwsza w historii Sejmu marszałek-kobieta. Kandydata PiS, Marka Kuchcińskiego również w samych superlatywach przedstawił Mariusz Błaszczak. Następnie Ludwik Dorn zwrócił uwagę, że w wystąpieniu posła Nowaka jedyną zaletą Ewy Kopacz jest jej płeć, na co Janusz Palikot zaczął ze swej ławy poselskiej protestować przeciwko jak to określił „szowinistycznemu wystąpieniu” i „kabaretowi narodowo-katolickiemu”. Dorn przypomniał, że Ewa Kopacz nazwała posłów opozycji „hienami cmentarnymi”, co nie ułatwi odbudowania komunikacji między rządem a opozycją i między różnymi klubami parlamentu w czasie najbardziej dramatycznej kadencji parlamentu. Ostrzegł posłów lewicy, aby głosując teraz na Ewę Kopacz, w przyszłości nie żalili się z tego powodu. Inni posłowie PiS zarzucili Ewie Kopacz dezinformowanie krewnych ofiar tragedii smoleńskiej i opinii publicznej w sprawie przebiegu sekcji zwłok oraz szereg innych nieprawidłowości. Wśród tych wystąpień bez wątpienia wyróżniało się wystąpienie posła-debiutanta Andrzeja Dudy (godz. 13:40), który zwrócił Ewie Kopacz uwagę, że „ciała, które były przekazywane rodzinom do identyfikacji w początkowej fazie były w ogóle nieumyte. I dlatego ta identyfikacja tak trudno szła”. W odpowiedzi głos zabrał tylko Sławomir Nowak (PO), który oskarżył posłów PiS o czarną niewdzięczność wobec Ewy Kopacz, która w trudnych chwilach okazała tyle dobra rodzinom ofiar tragedii smoleńskiej i zaapelował: „proszę was, nie żerujcie więcej na tej tragedii. Proszę, pozwólcie odejść zmarłym i pozwólcie żyć żywym”. (godz. 13:58). Ewa Kopacz – mimo wołania opozycji – nie ustosunkowała się do żadnego z zadanych jej pytań. W wyniku głosowania przytłaczającą większością głosów Ewa Kopacz została marszałkiem Sejmu.

Po przerwie Sejm uchwalił, że wicemarszałków będzie pięciu – gdyż tyle partii wyborcy wybrali do parlamentu. Marszałek Kopacz ogłosiła przerwę. Po przerwie zgłoszono pięciu kandydatów na wicemarszałków: Cezarego Grabarczyka, Eugeniusza Grzeszczaka, Wandę Nowicką (prezentował ją poseł-debiutant Robert Biedroń), Marka Kuchcińskiego i Jerzego Wenderlicha. Artur Górski przypomniał o sprawie sądowej między Joanną Najfeld a Wandą Nowicką. Stwierdził, że Nowicka jest na liście płac przemysłu aborcyjnego. Jan Dziedziczak (PiS) przypomniał wypowiedź Nowickiej, że „kto nie był komunistą za młodu, ten nie będzie przyzwoitym człowiekiem”. W odpowiedzi o godz. 17:02 wystąpił znów Robert Biedroń. Jego wystąpienie wywoływało salwy śmiechu po prawej stronie sali, szczególnie, gdy zarzucił posłom PiS-u, że są „źle wyedukowani seksualnie”. Wyniki głosowania: Cezary Grabarczyk (za 445, przeciw 3, wstrzymało się 6), Eugeniusz Grzeszczak (454-0-0), Marek Kuchciński (439-2-14), Wanda Nowicka (192-178-77), Jerzy Wenderlich (436-3-12). Nowicka nie została wybrana (większość bezwzględna wynosiła 224 głosy). Ogłoszono przerwę.

No i w tym momencie otworzyła mi się w mózgu pewna ukryta klapka i zacząłem się zastanawiać jak ja postąpiłbym na miejscu posłów prawicowej opozycji w tej sytuacji. Zacznijmy od tego, że wszystkich czterech wicemarszałków wybrano niemal jednogłośnie. To bardzo ważny element budowania ich autorytetu. Piątego wicemarszałka nie wybrano. Wybór był następujący: można było zgłosić własnego kandydata (bez szans), kandydata niby nie-własnego, ale własnego (też bez szans) albo zaproponować którejś z pozostałych partii wytypowanie kompromisowego kandydata; ewentualnie samemu go wskazać. Rozmowy z Palikotem były nie tyle wykluczone, ile po prostu zbyt ryzykowne. Rozmowy z SLD nie miały sensu, bo mieli już swojego wicemarszałka. Ze względu na stosunkowo kulturalne prowadzenie obrad przez seniora Zycha, można było uczynić gest w stronę PSL. Można też było spróbować negocjacji z Platformą, żeby sama wyznaczyła jakiegoś znośnego kandydata, który uzyskałby jednogłośne poparcie. Gdyby Platforma odmówiła, można było całą sprawę obrócić w satyrę i zgłosić, dajmy na to, Jarosława Gowina lub Grzegorza Schetynę. I tak by odmówili, ale satyra jest zawsze lepszym mieczem bezsilnych, niż gniew. Mogłaby z tego powstać jeszcze i taka korzyść, że wskazano by w Platformie ewentualną linię przyszłego rozłamu.

Niestety wybrano wariant najgorszy z możliwych. Gdy o godzinie 18:30 wznowiono obrady, marszałek Kopacz ogłosiła, że na konwencie seniorów zaproponowała dodatkowe głosowanie nad wyborem piątego wicemarszałka, usłyszała jednak sprzeciw (czyżby Solidarnej Polski?) i wobec tego poddaje swój wniosek pod głosowanie. W wyniku głosowania Sejm zgodził się na wybór piątego wicemarszałka. Postawiono dwie kandydatury: Beaty Kempy i Wandy Nowickiej. Janusz Palikot (19:18) uprzejmie poprosił Sejm o poparcie kandydatury Nowickiej. Zaznaczył, że w rodzinie Nowickiej również byli ludzie, którzy zginęli w Katyniu (!!!). Posłowie opozycji żądali od obojga kandydatek jasnego ustosunkowania się do sprawy krzyża sejmowego – ma wisieć, czy nie? Andrzej Romanek (Solidarna Polska, 19:21) przypomniał, że Palikot żądał usunięcia krzyża, a teraz prosi o poparcie – co za przewrotność. Arkadiusz Mularczyk (Solidarna Polska, 19:22) zaznaczył, że krzyż sejmowy pochodzi od ks. Jerzego Popiełuszki. Anna Zalewska (PiS, 19:24) przypomniała posłom PO, że przysięgając dodawali „tak mi dopomóż Bóg”. Zbigniew Girzyński (PiS, 19:25) przypomniał Palikotowi, że blokował kandydaturę Antoniego Macierewicza do komisji ds. służb, co uderzało w autonomiczne prawa klubów (zwyczaj polegający na zachowaniu proporcji liczebnych – parytetów klubowych – w obsadzaniu różnych stanowisk i ciał parlamentarnych). Posłowie opozycji zażądali, aby Wanda Nowicka udzieliła odpowiedzi na pytania. Nowicka odmówiła, Kempa (19:29) w emocjonalnym wystąpieniu zadeklarowała, że jest za krzyżem i jest za wartościami chrześcijańskimi, za religią w szkołach i tradycyjnym modelem polskiej rodziny. „Czy krzyż pochodzący od matki bł. księdza Jerzego Popiełuszki ma wisieć w tym miejscu, czy nie: decydujcie!”.

Posłowie Platformy bezzwłocznie odpowiedzieli na ten apel. W wyniku głosowania Nowicka uzyskała 243 głosy, Kempa 154. Nowicka uzyskała wymaganą większość, choć nie uzyskała autorytetu pozostałych wicemarszałków.

Przyznam szczerze, że ręce mi opadły. Zwróćmy uwagę: w pierwszym głosowaniu nad kandydaturą Nowickiej, znacząca część posłów (zapewne PO i PSL) wstrzymała się od głosu, a część wręcz głosowała przeciwko jej kandydaturze. Sądzę, że ci posłowie chcieli pokazać swoim wyborcom (tym obywatelom rzymskim przed srebrnym ekranem), że są przeciwnikami nie tyle aborcji i ateizmu, ile przede wszystkim tak zwanych „skrajności”. Jeśli chciało się prawidłowo rozegrać cyrkowe przedstawienie, należało na gwałt zmontować z nich koalicję wokół jakiegoś kandydata z PO lub PSL. A co zrobiono? Wypuszczono na arenę Beatę Kempę.

Może się mylę. Może postawa części posłów PO i PSL była tylko jakąś pułapką, zastawioną na opozycję, by „wyżebrać” sobie drugiego wicemarszałka. Jeśli nawet – to można było – w drodze satyry – wykazać tę grę i wskazać wspomnianych wyżej niepoważnych kandydatów: Gowina i Schetynę. Ale lepiej pójść na łatwiznę i szukać taniej popularności wśród części wyborców, którzy na prawicę głosowali, głosują i będą głosować. „Ale im powiedziała” – mogli powiedzieć ci wyborcy zaciskający pięści przed srebrnym ekranem. A co pomyślała większość obywateli rzymskich? „Ta głupia prawica nigdy się niczego nie nauczy”.

Targają mną tutaj sprzeczne uczucia. Jako polityczny kibic miewam ochotę, aby zagrzewać swoich „gladiatorów” do walki. Krzyż, który dla Chrześcijan jest znakiem męki i zmartwychwstania, znakiem najwyższego poświęcenia dla dobra ludzi, dla mnie jest także częścią polskiej tradycji, nie jedyną, nie najważniejszą, ale istotną. Za tym znakiem idzie między innymi taka ważna polska wartość, jak dążenie do dobra wspólnego. Z tym krzyżem przodkowie nasi żyli i umierali, a więc niezależnie od tego, jaki jest mój prywatny stosunek do Chrześcijaństwa, mam świadomość, że ci przodkowie ciągle żyją wśród nas i należy ich szanować. W przeciwieństwie do posła Sławomira Nowaka uważam, że zmarli mogą odejść i spać w spokoju tylko wtedy, gdy żywi ich szanują. W przeciwnym wypadku Katyń będzie cykliczną zmorą, która stanie także przy łóżku Sławomira Nowaka i Wandy Nowickiej.

Z drugiej strony istnieje niebezpieczeństwo, że konkret, jakim jest katastrofa smoleńska, zostanie przesłonięty cyrkiem gladiatorów, w którym krzyż sejmowy  będzie sprowadzony do roli cyrkowego rekwizytu, zarówno w rękach Palikota i jego kompanii, jak i najbardziej prawicowej części polskiej prawicy. Pamiętajmy, że cyrk to nie jest demokracja. Na tej arenie nikt nie sprawdza prawdziwości intencji i uczuć, na tej scenie kreuje się mitologicznych herosów i morduje „chrześcijan pożeranych przez lwów” – że znów odwołam się do klasyka gatunku, pani Kwaśniewskiej.

Co zatem warto zrobić? Potrzebujemy kanonady satyrycznej, by wykazać co warci są „pogańscy” herosi. Tego humoru (choćby przez łzy) życzę przede wszystkim sobie, nam wszystkim i naszym uczciwym „gladiatorom” z Prawa i Sprawiedliwości – oby w Nowym Roku 2012 ostatecznie i w każdym calu ośmieszyli rządy „koalicji smoleńskiej”, obnażyli w imponderabiliach, ale i w najdrobniejszych szczegółach wszystkie ich niegodziwości i manipulacje, doprowadzając do bezapelacyjnej kompromitacji. Bo od tego jest już prosta droga do wymierzenia sprawiedliwej kary.

Jakub Brodacki

Druga młodość Andrzeja Gwiazdy

Studiuję właśnie mądrość naszych przodków, czytam diariusze sejmów dawnej Rzeczypospolitej. Z medytacji nad historią nagle wyrywa mnie zgarbiony Andrzej Gwiazda, który w stoczniowej sali BHP 1 września 2011 roku wchodzi na mównicę: http://www.youtube.com/watch?v=OlVD2xhc7s8&NR=1
Mówi z trudem, próbuje krótkimi słowami wyrazić to wszystko co myśli, a co krótkimi słowami ogarnąć się nie da, niekiedy gubi wątki, ale powoli nabiera swady, aż wreszcie dociera do mnie jego przesłanie.

(tekst pierwotnie opublikowany 3.09.2011 na niepoprawnych)

„Uważam, że Solidarność dała przykład i może być źródłem inspiracji, źródłem praktycznego wykorzystania w trudnych sytuacjach dla ludzi wszystkich ras, wszystkich narodowości, wszystkich języków”.

A więc Solidarność to idea uniwersalna, którą można zastosować wszędzie. Dlatego warto poznać jak Solidarność działała.

„Obecnie mija 31 lat. I przez ten czas w Polsce panuje usilny nurt deprecjonowania Solidarności, odbierania jej znaczenia, przeinaczania historii, przeinaczania faktów lub zatajania faktów”. Ten nurt odbiera „zjawisku Solidarności całą jego ważność i majestat”.

Kiwam głową. Ten sam nurt od co najmniej dwustu lat odbiera ważność i majestat naszym przodkom i najważniejszej instytucji przez nich stworzonej – Sejmowi Pierwszej Rzeczypospolitej.

Gwiazda mówi dalej. „Solidarność to nie był jakiś impuls, który ogarnął – no – takich ludzi, którzy nie bardzo wiedzą, gdzie żyją, co robią, co się dzieje i naraz postanowili być grzeczni, uprzejmi i uczciwi. Uczciwi względem siebie, uczciwi nawet wobec naszego przeciwnika”. I ktoś może powiedzieć: „no tak, ale przecież to nie mogło przetrwać, to musiało upaść. To się nie dało zrealizować na dłuższą metę. To był taki zryw naiwniaków”. Tymczasem, „jeżeli spojrzeć – nie modyfikując i nie eliminując historii – to Solidarność była niesłychanie prężnym, masowym” ruchem. „W tej chwili nie jest tajemnicą ilu mieliśmy wśród nas agentów. Że my – amatorzy – stanęliśmy do walki z profesjonalnym systemem, którego ludzie byli niemal od dziecka szkoleni w manipulacji i oszustwach. Szesnaście miesięcy cały ten aparat, naciskający nas z zewnątrz i próbujący nas rozsadzić od wewnątrz, okazał się bezradny”.

Gwiazda może słabo zna historię dawnej Polski, ale ma za sobą doświadczenie, którego ja nie posiadam. To doświadczenie, które starodawnej i szacownej idei Rzeczypospolitej zapewniło przepustkę do XXI wieku. Rzeczpospolita, jak i Solidarność działała na zasadzie otwartości, wierze w człowieka, uczciwości oraz – o czym Gwiazda nie mówi, bo mu się to wydaje oczywiste – według zasady otium i rytuału zgody. Republiki renesansowe oparte były na zasadzie otium – a więc wolnego czasu, który obywatele poświęcają nie na grilla, mecz, piwo czy oglądanie telewizji, lecz dla swojego państwa. W czasach Solidarności takim renesansowym otium był strajk, podczas którego obywatele – na tyle na ile pozwalała im ich świadomość i intelektualna kondycja – debatowali o sprawach państwa.

Gdy jednak słyszymy „rytuał”, to często kojarzymy go z jakimiś nudnymi i pozbawionymi znaczenia ceremoniami państwowymi, bo przecież (zdaniem prawników) prawdziwe znaczenie mają procedury prawa. Ale w okresie świetności Rzeczypospolitej i w czasach Pierwszej Solidarności, nie prawnicy i nie regulaminy decydowały o państwie, lecz właśnie ludzie i ich rytuały. Rytuał dochodzenia do zgody gwarantuje, że uchwalone prawo będzie przez wszystkich przestrzegane, gdyż ma sankcję zbliżoną do sakralnej. Rytuał dochodzenia do zgody obejmuje takie niespotykane dzisiaj zjawiska, jak szczera dyskusja, szczere wyrażanie poglądów (często nacechowane emocjami, ale nikt tego nie piętnuje), usilne przekonywanie i wreszcie dochodzenie do takiej konkluzji, która satysfakcjonuje wszystkich lub przynajmniej zdecydowaną większość, przez co mniejszość nie ośmiela się protestować. O zgrozo, satysfakcjonuje także obecnych wśród dyskutantów agentów. Ale – wsłuchajmy się raz jeszcze w słowa Gwiazdy – „my – amatorzy – stanęliśmy do walki z profesjonalnym systemem, którego ludzie byli niemal od dziecka szkoleni w manipulacji i oszustwach. Szesnaście miesięcy cały ten aparat, naciskający nas z zewnątrz i próbujący nas rozsadzić od wewnątrz, okazał się bezradny”. A więc nawet „profesjonaliści” muszą uznać swoją porażkę w starciu z siłami natury. Bo cham to jest cham i boi się sam.

Solidarność była ruchem całkowicie zgodnym z naturą. Uczciwość, instynktowna uprzejmość, grzeczność, ale i szczerość zdecydowanej większości członków Solidarności są zgodne z naturą. Intrygi nie omijają żadnego ruchu politycznego i również wpisane są w naturalny porządek rzeczy. Obywatele są różni: dobrzy i źli, roztropni i lekkomyślni. Ale wolny czas poświęcany dla państwa w formie rytuału strajkowego oraz rytuał dochodzenia do zgody to filary Nowego Państwa. To Nowe Państwo różni się od Pierwszej Rzeczypospolitej tylko tym, iż prawa obywatelskie przyznaje wszystkim, którzy tego pożądają. Do Nowego Państwa obywatele-szlachta Starego Państwa na pewno by się przyznali.

Czas, który poświęcałem rok temu na to, aby zapalić świeczkę pod Pałacem Prezydenckim, który poświęcałem na rozmowy, snucie domysłów i przebywanie razem w żywej świątyni naszego państwa był swego rodzaju zapowiedzią nowego solidarnościowego otium. Jak widać taka szansa zdarza się raz na 30 lat, a więc średnio dwa razy w życiu. Nie chciałbym, aby pierwsza taka szansa w moim życiu została zmarnowana. Bo następna będzie być może wtedy, gdy będę miał lat 66…

Andrzej Gwiazda nie musi startować do senatu. On już jest senatorem, najlepszym senatorem dawnej Rzeczypospolitej.

Jakub Brodacki

Donald T. i „akcja polska”

Około północy atmosfera w Sejmie była naprawdę podniosła. Uchwalono uchwałę w sprawie sowieckiej „akcji polskiej” z lat 1937-1938.

(pierwotnie opublikowane 31.08.2012 na niepoprawnych)

Muszę przyznać, że z niemałą satysfakcją obserwowałem tortury, jakim podlegała tzw. „marszałkini” Ewa Kopacz. Do uchwalenia było kilkanaście poprawek zupełnie nie związanych ze sprawą komisji śledczej. łamiącym się i drżącym z podniecenia głosem Ewa Kopacz pośpiesznie czytała treść kolejnych poprawek. W pewnym momencie zaczęła czytać treść uchwały w sprawie tzw. „akcji polskiej” z lat 1937-1938, podczas której 100 tys. Polaków z sowieckiej części Kresów zostało zamordowanych lub porwanych i wywiezionych do Gułagów. Jeszcze zanim zaczęła czytać, posłowie jak jeden mąż poderwali się z krzeseł, na co poprosiła, że jeszcze moment, żeby usiedli. Przy odczytywaniu uchwały wszyscy stali na baczność. Sejm podziękował rosyjskiemu stowarzyszeniu Memoriał za wnikliwe zbadanie całej sprawy. Następnie wielu posłów głośno odmówiło modlitwę.

Frekwencja wynosiła 454 posłów. Napięcie rosło. Świetnie sprawował się poseł Andrzej Duda, który wzywał posłów Platformy do głosowania za komisją śledczą, gdyż PO chwieje się posadach i nie mogą wiedzieć, gdzie się znajdą, gdy ich partia się rozpadnie. Posłowie Ruchu Palikota i SLD wyjątkowo lojalnie wspierali PiS. Poseł Iwiński nie bez racji zauważył, że rząd Tuska nad wyraz niechętnie poddaje się kontroli parlamentarnej, permanentnie unikając dłuższych debat nad pracami rządu.

Wreszcie w cyklu głosowań Sejm odrzucił wniosek PiS.

Ale tortury marszałek Kopacz trwały dalej. Widać było, że cieszy się z wyniku głosowania, w myśl przysłowia „myślał indyk o niedzieli”. Nie mogła sobie jednak pozwolić na wybuch radości, gdyż musiała pośpiesznie czytać kolejne niezliczone poprawki do ustawy, która nikogo już nie obchodziła.

Myślę, że ta nocna wielogodzinna debata była debatą kontrastów. Między podniosłą chwilą, w której uczczono pamięć pomordowanych i cierpiących, a chwilą, gdy posłowie Platformy małodusznie skazali swego premiera na rolę „Donalda T.” wyrosły lata świetlne.

Jakub Brodacki

Dokąd idziesz, Polsko?

Sztuka rządzenia polega na tym, żeby wykorzystać dostępne zasoby intelektualne wszystkich cywilizacji dla przetrwania Państwa Polskiego.

Pewnego dnia w wakacje jeździłem sobie po krakowskim rynku rowerem. Ponieważ czynność ta dość szybko mnie znudziła, zjechałem pod Wawel nad Wisłę i przez chwilę przyglądałem się ziejącemu ogniem smokowi wawelskiemu. Nagle wychwyciłem uchem, że gdzieś na Podgórzu przemawia Andrzej Lepper.

Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale ja ten charakterystyczny głos rozpoznałem z odległości chyba trzech kilometrów – rzecz do sprawdzenia. Na opuszczonym stadionie na Podgórzu odbywał się wiec, na którym Lepper wcielał się raz w postać błazna, raz w postać konferansjera, a licznie zgromadzone ubóstwo biło mu brawo. W ogóle sądzę, że kariera komika względnie impresario to jego stracona szansa, bowiem z wielką swadą i humorem zachwalał mający wystąpić na scenie zespół „Ich Troje”, z najnowszym przebojem: „Dokąd idziesz Polsko?” . „Ten utwór to nie dzieło, lecz arcydzieło” – stwierdził ś. p. Lepper ze swadą.

Dokąd idziesz Polsko? Od co najmniej kilku tygodni obserwuję „przygotowanie artyleryjskie” przed frontalnym atakiem na Archipelag Polskości. Ponieważ rozpoznanie zawodzi, wiemy tylko, że armaty grzmocą w nas z inicjatywy układu postkomunistycznego i czarnych orłów, które zorientowały się, że sytuacja wymyka im się spod kontroli, a więc trzeba w Archipelagu wywołać maksimum zamieszania. Nie wiemy jednak kto konkretnie z tych armat strzela. Po każdym bombardowaniu kolejna zbombardowana wysepka archipelagu nie może znaleźć sprawcy zamieszania. Kieszonkowe pancerniki wroga rozpływają się we mgle, a rozwścieczeni wyspiarze strzelają ze swoich armatek do sąsiedniej wyspy, podejrzewając zdradę; ci z kolei odpowiadają swoim ogniem i tak to się kręci.

Kłócą się już niemal wszyscy, których lubię lub których przynajmniej mógłbym polubić. Nie chcę wchodzić w ocenę szczegółów, bo to wywołałoby tylko dalsze kłótnie, zresztą moje rozpoznanie jest mizerne. Zamiast rzetelnego rozpoznania faktów widzę piętrzące się plotki. A jednak poprzez szum informacyjny przebija się głos Roberta Winnickiego, który w publikowanym także i tutaj wywiadzie stwierdza: „Ruch Narodowy nie angażuje się w obchody tragedii smoleńskiej, ponieważ są one upartyjnione. Kwestia Smoleńska jest związana z gloryfikacją Lecha Kaczyńskiego, wobec którego my jesteśmy krytyczni.”.

Te dwa zdania można oczywiście uznać za wyrwane z kontekstu, więc kto chce się zapoznać z tym wywiadem, niech sam sobie wyrobi opinię. Można powiedzieć gówno-prawdę tak, żeby brzmiała uczciwie, nieprawdaż? Nie twierdzę, że Winnicki kłamie. Jako rasowy polityk i w sumie uczciwy człowiek pan Robert stara się każdemu mówić to samo, ale trochę innym językiem, dostosowanym do emocji i intelektu rozmówcy. Nie musi wcale ukrywać swoich poglądów. Wystarczy nieco „uspokoić” niepokój moralny tych, dla których oferta RN jest tak bardzo pociągająca, że aż podejrzana.

Nie twierdzę też, że pan Robert jest narzędziem Układu Postkomunistycznego. Twierdzę natomiast, że Układ Postkomunistyczny dzięki Ruchowi Narodowemu może reaktywować dawno wygaszony spór między prawicą światopoglądową, a prawicą polityczną; między integrystami, a pragmatykami. A że ten spór będzie dla polskiej prawicy zabójczy, o tym chyba nie muszę przekonywać. Kto pamięta początek lat 90., ten musi mi przyznać rację.

Globalizm i rozkład państwowości polskiej sprawił, że wielu ludzi przestało wierzyć w Polskę. Szczególnie po 10.04 niektórzy prawicowcy myślą i postępują tak, jakby państwo polskie miało nie przetrwać bieżącego dwudziestolecia. O ile lewicowa „warszawka” i tzw. elita uspokaja swoje sumienie pewną odmianą wallenrodyzmu, nazywaną „pracą organiczną” (inna nazwa: „przyzwoitość bezobjawowa”), o tyle rzesza prawicowych liderów średniego szczebla – owych liderów opinii – uważa, że trzeba się skoncentrować przede wszystkim na obronie cywilizacji łacińskiej. Z mojego punktu widzenia ludzie ci w pewnym sensie przeciwstawiają Krzyż Orłowi Białemu (nieważne, czy Polska będzie czy nie, ważne, żeby była katolicka). A przecież Państwo Polskie i Cywilizacja Łacińska to nie są wartości sprzeczne!

W XV wieku Polacy byli na tyle mądrzy, by dzięki Jagiellonom stworzyć imperium, które było konglomeratem co najmniej kilku cywilizacji: łacińskiej, bizantyjskiej, żydowskiej i turańskiej. Duchem przewodnim była oczywiście cywilizacja łacińska. W przeciwieństwie do sąsiadów Polacy nie wybrali kombinacji dwóch cywilizacji (jak Moskwa czy Niemcy), ale na swój polski rozum zaczerpnęli i zaadaptowali te wzorce, które dawały się lokalnie zastosować i były korzystne dla przetrwania. Dotyczy to także cywilizacji łacińskiej, którą jednak traktowali jako najbliższą Polskiemu Duchowi Wolności.

Odejście od umiejętnego adaptowania i wykorzystywania zasobów różnych cywilizacji dla własnej korzyści przyczyniło się do upadku państwowości polsko-litewskiej. Jeszcze w początkach panowania Zygmunta III, Rzeczpospolita skutecznie wykorzystywała zasoby cywilizacji żydowskiej dla własnej korzyści (słynna afera z wpompowaniem trojaków litewskich na rynek śląski i wyparciem lokalnej monety – inaczej mówiąc „opodatkowanie” poddanych innego kraju). Jeszcze podczas wojny moskiewskiej Rzeczpospolita (dzięki Zygmuntowi III) potrafiła skutecznie korzystać z zasobów cywilizacji turańskiej i bizantyjskiej dla własnej korzyści, odwracając wszystkie niebezpieczeństwa do góry ogonem. Trudności mieliśmy z cywilizacją islamu, ale był to niezbędny koszt zabezpieczenia granicy z Habsburgami. Natomiast prawdziwy kryzys talentu nastąpił w czasach Władysława IV, gdy król w nieformalnym sojuszu z Moskwą i Wenecją, bez poparcia Habsburgów i bez zgody Sejmu postanowił rozpętać wojnę z Turcją.

Do lekcji, którą odebraliśmy w 1648 roku wracamy zazwyczaj bezrefleksyjnie i mitotwórczo. Przyczynił się do tego wielki nasz pisarz Henryk Sienkiewicz. W rezultacie idea „przedmurza” zamienia się często w „przedmurzyństwo” i to w dwóch odmianach: lewicowej i prawicowej, ateistycznej i religijnej. W imię tego przedmurzyństwa mamy na przykład fetować Dalaj-Lamę, podczas gdy kraje zachodnie robią z Chinami swoje interesy. W imię tego przedmurzyństwa mamy sobie konsekwentnie psuć relacje ze wszystkimi pomniejszymi sąsiadami (Litwa, Ukraina), od których moglibyśmy się czasem spodziewać pomocy. W imię tego przedmurzyństwa pogardzamy światem Islamu, którego osłabienie w XVIII wieku było dla nas katastrofalne w skutkach. Wolimy nie wyciągać żadnych wniosków z przeszłości, a cywilizację zachodnią traktujemy jak fetysz, wyłączając rozum. Ponosimy z tego powodu tylko szkody.

A przecież sztuka rządzenia nie polega na obronie jednej cywilizacji przeciw innym. Sztuka rządzenia polega na tym, żeby wykorzystać dostępne zasoby intelektualne wszystkich cywilizacji dla przetrwania Państwa Polskiego. Żyjemy w świecie globalnym i intelektualne skarby świata stoją przed nami otworem. Państwo Polskie jest najważniejsze. „Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.” Czy jeszcze o tym pamiętacie?

 

Jakub Brodacki

Dobry powód do wojny

Trzeba tylko ukazać Polaków jako małych i plugawych nacjonalistów, dążących do oderwania od Białorusi (a może też i Ukrainy, i Litwy) pogranicznych terytoriów.

(tekst pierwotnie opublikowałem na niepoprawnych)

Kilka dni temu niezalezna.pl podała wiadomość, że w dniach 20-26 września na terytorium Białorusi blisko granicy z Polską odbędą się ćwiczenia armii rosyjskiej i białoruskiej. „W ich trakcie ćwiczone mają być scenariusze zakładające atak na terytoria krajów bałtyckich oraz… prewencyjny atak jądrowy na Warszawę.” – podała niezalezna.pl. W październiku 2012 roku pojawiła się natomiast informacja, że „W scenariuszu manewrów Zachód-2009 13-tysięczne wojska rosyjsko-białoruskie, po stłumieniu powstania mniejszości polskiej w Grodnie na Białorusi oraz odparciu wojsk NATO i polskich, przeszły do działań ofensywnych z terytorium Białorusi i obwodu kaliningradzkiego, przeprowadzając m.in. lądowania na brzegach potencjalnego agresora, czyli Polski.”(źródło). Przyznam, że to „stłumienie powstania mniejszości polskiej w Grodnie” wydawało mi się założeniem co najmniej idiotycznym, ale ostatnio dotarło do mnie, że wcale idiotycznym ono nie jest. Paradoksalnie wszystko to dzięki tekstowi blogera andrucha2001 pt. Były islamista ostrzega przed naiwnością wobec Islamu.

Krytykując ten tekst zwróciłem uwagę, że dla Rosjan każdy Polak oraz Czeczen od lat 10 wzwyż jest potencjalnym terrorystą. Ale dotarło do mojej świadomości, że przecież chodzi o coś zupełnie innego.

Pamiętamy wszyscy jak w sierpniu 1999 roku Szamil Basajew urządził rajd na Dagestan, z zamiarem urządzenia tam „Królestwa Bożego” na ziemi. W praktyce dał Putinowi pretekst do rozpętania drugiej wojny czeczeńskiej. Nie był to oczywiście pretekst jedyny (we wrześniu FSB zorganizowała wybuchy w budynkach mieszkalnych w głębi Rosji), ale bardzo istotny. Jeśli Rosjanie dzisiaj ćwiczą „polskie powstanie na grodzieńszczyźnie”, to niewątpliwie potrzebny jest im silny pretekst do wojny. Zamieszki wewnątrz Rosji, nawet gdyby były wspierane przez Polskę, nie są pretekstem aż tak wiarygodnym, bo przecież zawsze można powiedzieć, że Polska wspiera tych Rosjan, którzy chcą wolności i demokracji, a zatem wspiera wartości uniwersalne świata zachodniego. Inaczej jest z ewentualnym powstaniem na grodzieńszczyźnie. Dzięki niemu można ukazać Polaków jako małych i plugawych nacjonalistów, dążących do oderwania od Białorusi (a może też i Ukrainy, i Litwy) pogranicznych terytoriów.

Trzeba powiedzieć, że plemienny nacjonalizm był, jest i będzie dla Rosji zawsze sprzymierzeńcem, ponieważ można go wykorzystać jako narzędzie do skłócenia potencjalnych wrogów. Dlatego jako skromny bloger i obywatel sugerowałbym sternikom naszej polityki raczej ze wszystkich sił wspierać ruchy niezadowolenia w samej Rosji, a Białoruś pozostawić na jakiś czas w spokoju. Urządzanie do spółki z Rosjanami antyłukaszenkowskich demonstracji w Mińsku uważam za sprzeczne z naszą racją stanu.

 

Jakub Brodacki