„Chuligański Wybryk” albo „grillowanie”

Czyli zamach bombowy w centrum Warszawy 11 września 2015 roku, na mniej niż, dwa miesiące przed wyborami.

(blog-n-roll.pl, 13.09.2015)

W internecie trudno znaleźć jakiekolwiek wiadomości na ten temat. Po odnalezieniu notki forosa na salonie24 (http://foros.salon24.pl/668341,zamach-bombowy-w-centrum-warszawy) wkleiłem w google pierwsze zdanie tekstu, dzięki czemu od razu wyskoczył tekst z niezaleznej.pl (http://niezalezna.pl/70803-wybuch-bomby-w-centrum-warszawy-rosyjskie-ostrzezenie-dla-fundacji-wspierajacej-ukraine ). Następny w kolejności podaje niusy TVN, całkowicie bagatelizując zajście – miał się jakoby zapalić kosz na śmieci, choć Fundacja Otwarty Dialog wyraźnie stwierdziła, że „najprawdopodobniej eksplodował mały ładunek pirotechniczny”. Jako że naprawdę trudno pomylić pożar kosza na śmieci z wybuchem – chyba że ktoś jest głuchy jak pień – pozostaje mi wierzyć, że miał miejsce zamach.

Jeszcze bardziej niepokojąca jest reakcja x-portalu (organ Falangi), który wbrew pozorom nie zawiera treści pornograficznych. Znajdujemy tam informację pod tytułem: „Warszawa: grillowanie w >Ukraińskim Świecie<.” I jako komentarz redakcji: „Importerów „ukraińskości” do Polski z „Fundacji Otwarty Dialog” prosimy o nieprzenoszenie do nas wzorców rodem z Majdanu i pamiętanie, że rozpalanie grilla w toalecie jest nie tylko niebezpieczne, ale też nieapetyczne.” Bardzo dowcipne.

Poza tym – cisza. Minęły już dwa dni i nikt nic nie wie, chyba, że coś przegapiłem.

Jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z zamachem, a nie tylko „chuligańskim wybrykiem” (jak twierdzi TVN) czy „grillowaniem” (jak chciałby x-portal), to byłoby to niewątpliwie ostrzeżenie. Ale nie pod adresem Fundacji Otwarty Dialog, lecz pod adresem administracji państwowej. Powtórzmy: 11 września 2001 roku w Nowym Jorku zniknęły z powierzchni ziemi wieże WTC. Przypomina mi się, że również przed wyborami w roku 2005 znaleziono w warszawskim metrze bombę i wówczas Andrzej Urbański sugerował, że wybuch tej bomby mógłby zmienić wynik wyborów na niekorzyść ś. p. Lecha Kaczyńskiego. Być może służby specjalne w Polsce przechodzą teraz stress-test, a przeciwnik bada, jaka będzie reakcja i jak zadziałają procedury. Czy w polskich służbach ogłoszono cichy alarm przed wyborami? Kto aktywnie prowadzi śledztwo? Czy w ogóle jest jakieś śledztwo poza śledztwem policyjnym? Jak o sprawie jest informowany premier i prezydent?

Niezależnie od tego, czy wszystko to jest głupim żartem, czy rzeczywistym ostrzeżeniem, trzeba mieć świadomość, że nieprzyjaciel nie odpuszcza i że wybory parlamentarne będą kluczowe dla polskiej niepodległości. A to oznacza, że czeka mnie i Ciebie, Drogi Czytelniku, upojna nocka z liczeniem głosów w Okręgowej Komisji Wyborczej. Wiele jeszcze może się wydarzyć…

Jakub Brodacki

Okażmy europejską solidarność z Węgrami

Przed kilkudziesięciu minutami Chlodwig Dorn wygłosił płomienne przemówienie w obronie Solidarności europejskiej. Chciałbym przyłączyć się do przedmówcy. Węgry potrzebują naszej solidarności.

(blog-n-roll.pl, 16.09.2015)

Ewa Kopacz wołała z mównicy sejmowej, że PiS chce doprowadzić do wyjścia Polski z UE, bo prezes PiS bardziej kocha swoją partię, niż Polskę. Chlodwig Dorn oskarżył Kaczyńskiego, że jakoby namówił ś. p. Lecha Kaczyńskiego do podpisania traktatu lizbońskiego, by nie utracić zbyt wielu głosów dla Prawa i Sprawiedliwości. W tym samym czasie na Węgrzech policja użyła gazu łzawiącego wobec agresywnej grupy uchodźców, broniąc tym samym jednego z przejść granicznych.

Ponieważ węgierska policja najwyraźniej potrzebuje wsparcia, proponuję, by wysłać na Węgry przede wszystkim nasze oddziały prewencji, które tak odważnie i znakomicie rozpędzają co roku marsze niepodległości. Również służby specjalne będą Orbanowi bardzo potrzebne. Nikt tak jak ABW nie potrafi nawiedzać obywateli o szóstej rano z powodu rzekomego znieważenia prezydenta. Należy też wysłać na węgierską granicę polski wymiar sprawiedliwości, bo tylko on potrafi przetrzymywać ludzi bez wyroku w więzieniu po kilkanaście i więcej miesięcy, bez perspektyw, co dalej.

Wodzem tej krucjaty miłosierdzia dla Węgier winien być sam Chlodwig Dorn. Natomiast Ewa Kopacz, która jako lekarz, bez dochowania tajemnicy lekarskiej, zdiagnozowała stan zdrowia posła Marka Suskiego, powinna być jego, Chlodwiga Dorna, markietanką.

Wiem, że wszystko to, co piszę, jest bez sensu, ale od bardzo dawna żyję w państwie bezsensu. Widok sprzedajnego sukinsyna, który w słowach bardziej może przyjemnych, ale w gruncie rzeczy wzywa swego dawnego przyjaciela, żeby „zadzwonił do brata”, wywołuje we mnie mdłości. „Pisz na Berdyczów”, Chlodwigu Dornie. Do spółki ze swoją markietanką przypomniałeś mi o państwie absurdu, w którym żyję. A już powoli zaczynałem o tym zapominać… Dzięki prezydentowi, dzięki Andrzejowi Dudzie. Dzięki niemu Polska na chwilę odzyskała normalną twarz.

Jakub Brodacki

Putin szykuje rozbiory Europy

Putin rozgrywa Zachód tak, jak caryca K2 rozgrywała obywateli I RP.

W Polsce do wyborów miesiąc, a huśtawka emocji w massmediach nabiera tempa. Generalnie wszystko według zasady: zamieszać, namieszać, rozbić, urwać parę procent i zrealizować hasło: wasz prezes, nasz premier. A przecież to właśnie Polska rządzona przez PiS mogłaby dać w Europie impuls do otrzeźwienia!

Należy więc zrobić wszystko, aby PiS nie utworzył rządu. W tym celu na przykład Janusz Mikke (ps. Korwin) jedzie do Moskwy, gdzie ma uczestniczyć w konferencji poświęconej terroryzmowi. Jak powiedział pan Mikke, „lecę do Moskwy na konferencję poświęconą zwalczaniu terroryzmu. W tej chwili nawet Amerykanie przyznają, co można przeczytać w artykule „Washington Post”, autorstwa pana Charlesa Krauthammera, że tylko Rosja jest w stanie coś obecnie zrobić (…), tylko Rosja jest obecnie w stanie interweniować w Syrii, bo tylko to może powstrzymać falę uchodźców”.

Jacy Amerykanie? Przez kogo ogłupieni? Przez kogo podpuszczeni? O tym p. Mikke nie mówi. Po prostu tworzy wrażenie, że skoro nawet Amerykanie chcą współpracować z Rosją, to PiS wypadł z łask Amerykanów. Ergo: nie głosujcie na PiS.

Taki przekaz pod hasłem „nie głosujcie na PiS” (nie warto, bo jest proamerykański, ale nawet Amerykanie go nie chcą) będzie się pojawiał na wielu płaszczyznach i w wielu środowiskach. Nieważne, że argumenty przeciw PiSowi są wewnętrznie sprzeczne i skierowane do różnych grup docelowych. Chodzi o to, by zdezorganizować prawicową i post-platformerską opinię publiczną.

Jerzy Targalski słusznie ostatnio zwrócił uwagę, że Putin tak ustawił siły polityczne na Zachodzie, iż walcząc przeciw sobie, tak czy owak działają na jego korzyść. Ja bym to ujął tak: mamy z jednej strony lewactwo, które pragnie przyjąć jak największą liczbę uchodźców, bo dzięki temu kwitnie dotowany przez państwo przemysł imigracyjny. Z drugiej strony mamy przerażone grupy nacjonalistów oraz prawicę skrajną, która nie widząc szans na powstrzymanie tego szaleństwa, pokłada wszystkie nadzieje w Putinie.

Wszystko to przećwiczyła w post-saskiej Rzeczypospolitej caryca Katarzyna II. Najpierw wprowadzić na tron swojego faworyta, mamiąc lewaków-Czartoryskich perspektywami reformy państwa w duchu biurokratycznym. Aby wywołać jak najwięcej zamieszania wśród katolickiej większości, wyciągnąć za uszy do góry protestantów z ich religijnymi problemami i poczuciem krzywdy (mniejszości – ulubiony pupil carskiej Rosji). Potem przywrócić do łask ich przerażonych przeciwników prawicowców-republikanów i zawiązać konfederację radomską. Finalny efekt to majstersztyk: Prawa Kardynalne, ustanawiające carycę gwarantką ustroju Rzeczypospolitej. I to rękami partii saskiej, pierwotnie antyrosyjskiej!

Podobny los czeka Unię Europejską (i Polskę), jeśli się nie otrząśnie i nie przejrzy na oczy. To nie uchodźcy są problemem. Problemem jest Putin, który zmierza do destabilizacji całej Europy i jej rozbioru wzdłuż linii Łaby. Tak, tak, Łaby, nie Odry. Przecież za Odrą Putin musiał pozostawić swoje miejsce pracy… To naprawdę bardzo sentymentalny facet, ten Putin.

Jakub Brodacki

Mały dodatek z godz. 10:38:

Republika prezydencka i Korpus Ochrony Pogranicza

Czy ktoś prowadził badania nad wzrostem prezydentów III RP po roku 1989? Pierwszy z nich – niestety – TW „Wolski” miał posturę wyniosłą, sztywną, choć nie posągową. Zdaje się, że również Komorowski jest na pewno wyższy od stojącego za nim na paluszkach konusa z kompleksem szoguna. Pozostali prezydenci byli raczej niskiego wzrostu, a i obecny prezydent Andrzej Duda nie sprawia wrażenia kogoś rosłego.

(blog-n-roll.pl, 28.09.2015)

Nie wiem, czy jest to prawidłowość, którą badają uczeni. Intuicyjnie dostrzegam w tym pewien paradoks: Polacy skrycie marzą o silnej władzy i republice prezydenckiej, ale z drugiej strony się jej boją, massmedia skutecznie mieszają im w głowach i ostatecznie głosują na konusów – fizycznych lub moralnych, albo jedno i drugie. W największym skrócie republika prezydencka to ustrój, w którym głowa państwa tworzy rząd i przedstawia projekt budżetu przed parlamentem. Niby nic strasznego, ale wzięcie za pysk całego tego bezhołowia, które panuje w Polsce, napawa wielu ludzi śmiertelnym przerażeniem, a massmedia to przerażenie potęgują. Byłoby fajnie mieć takiego mocnego prezydenta, jak we Francji, czy w Stanach – myślą sobie ludziska – ale jak zacznie nasyłać na nas policję obyczajową (Marek Jurek) i CBA (Mariusz Kamiński), to już fajnie nie będzie. Oby tylko nie było gorzej – dodają inni i robią dalej swoje trochę lewe, a trochę legalne interesy, bo w Polsce nikt nigdy nie może być pewny, co jest legalne, a co już zahacza o szarą strefę…

Pewna część zaszczutych i przestraszonych obywateli zebrała się ostatnio na odwagę i postanowiła poprzeć Pawła Kukiza, i jego nośne hasło JOWów. Polfic słusznie zauważył, że tym ludziom w istocie rzeczy nie chodziło o JOWy, a ja dodam od siebie, że tylko republika prezydencka mogłaby spełnić ich marzenia o normalności. Postulat silnej prezydentury od dawna krąży w szeroko rozumianym „PiSie”, ciągle jednak w obrębie demokracji parlamentarnej, gdzie parlament tworzy rząd, bo premier jest jednak do czegoś potrzebny.

Nie chcę Ludwika Filipa

Sugeruję, byśmy zupełnie porzucili wzory monarchii Ludwika Filipa czy V Republiki i przeszli na ustrój „amerykański”, oczywiście biorąc pod uwagę polską specyfikę i starą tradycję „monarchii prezydenckiej” z czasów I RP.

To, do czego tak naprawdę tęsknimy to sytuacja, w której władza wykonawcza ma odpowiedni autorytet, ale go nie nadużywa i grzecznie pyta obywateli o zdanie. Jedynym sposobem, by to osiągnąć, jest przetarg o budżet i podatki. Taki przetarg między parlamentem a głową państwa o pieniądze to fundament republiki. Bez tego przetargu w państwie o tej liczbie ludności co Polska, republika po prostu nie istnieje i zaistnieć nie może.

Zdajemy sobie sprawę, że takiego ustroju najbardziej boją się grupy robiące mętne interesy na czarnym rynku, przyssane do budżetu i skarbu państwa. Nie muszę też przekonywać, że te grupy trzymają w swoich rękach massmedia i straszą obywateli, że silna władza wykonawcza zajmie się przede wszystkim reformowaniem obywateli.

Te lęki nie są zupełnie nieuzasadnione. Ostatnio nasza władzunia zabrała się za zwalczanie śmieciowego żarcia w szkołach. Dochodzą mnie słuchy, że zamiast cukru do słodzenia ma być używany miód. Potrawy mają być nieprzesolone. Jak łatwo się domyślić, uczniowie noszą cukier do szkoły, a nauczyciele solniczki i kawę, która nagle znikła z bufetów. Co się zaś tknie miodu, to liczba pszczelarzy w Polsce maleje, pogłowie rodzin pszczelich spada, więc najpewniej na stoły trafi najtańsza podróbka rodem z Chin, ewentualnie miód odciągnięty z enzymów, a więc kompletnie bezwartościowy. Tak właśnie władza reformuje obywateli.

Ja też uważam, że zawsze istnieje ryzyko „wrogiego przejęcia” republiki prezydenckiej, ale mimo wszystko daje ona większe nadzieje na normalność. Bo rząd dysponujący realnymi kompetencjami będzie miał być może mniejszą skłonność do zajmowania się „duperelami”. Problem jednak w tym, jak doprowadzić do zmiany konstytucji? Raczej nie kroi się PiS-owi jakaś większość konstytucyjna, być może z najwyższym trudem utworzy rząd. Dlatego, aby przeprowadzić reformę konstytucji, trzeba przeprowadzić trudną kampanię informacyjną, obudzić nadzieje społeczne i stworzyć atmosferę masowego nacisku, dzięki któremu projekt zmiany konstytucji będzie się cieszył uznaniem i przejdzie przez Sejm lub zostanie poddany pod referendum. Zwycięskie referendum.

Od rady gabinetowej do republiki prezydenckiej

Jedną z instytucji, które można i należy wykorzystać w tej kampanii, jest instytucja rady gabinetowej, którą „przebudziła” Ewa Kopacz. Mam nadzieję, że zrobiła to na zgubę swoją i swojej formacji oraz całego administracyjnego reżimu III RP. Nie budźcie smoka! Artykuł 141 Konstytucji stanowi:

1. W sprawach szczególnej wagi Prezydent Rzeczypospolitej może zwołać Radę Gabinetową. Radę Gabinetową tworzy Rada Ministrów obradująca pod przewodnictwem Prezydenta Rzeczypospolitej.

2. Radzie Gabinetowej nie przysługują kompetencje Rady Ministrów.

Jest to więc jeden z bardzo wielu artykułów tej Konstytuty-Prostytuty, który w praktyce nie ma specjalnego znaczenia (patrz ustęp 2). A jednak w zasadzie Prezydent mógłby zwoływać radę gabinetową znacznie częściej, niż robi to zazwyczaj, szczególnie że narastają zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa, a są to na ogół sprawy szczególnej wagi (tzw. „imigracja”, wojna na Ukrainie ze wszystkimi jej nasileniami, polityka energetyczna, stan budżetu obronnego, stan armii, stan służb specjalnych). W zasadzie rząd PO-PSL wywołał w państwie taki chaos i tyle problemów, że radę gabinetową można by zwoływać niemal po każdym zwykłym posiedzeniu rady ministrów, gdyż nowy rząd będzie miał ręce pełne roboty i prawie wszystkie zagadnienia będą miały szczególną wagę.

Czytelnik zada pytanie, po co to robić? Po co ożywiać instytucję, którą można zastąpić telekonferencją premiera z prezydentem lub zwykłym spotkaniem w pałacu prezydenckim z premierem i ministrami? Po pierwsze dlatego, że jest to instytucja konstytucyjna. W sprawach publicznych rząd nie może się spotykać z prezydentem prywatnie, bo to natychmiast zostanie wykorzystane przez przeciwników. Po drugie dlatego, by włączyć prezydenta w prace rządu i by stworzyć wrażenie, że rząd zawsze pyta prezydenta o zdanie przed podjęciem ważnej decyzji. Należy przyzwyczajać obywateli, że rząd i prezydent stanowią prawie jedno ciało. Stąd tylko krok do społecznej akceptacji dla republiki prezydenckiej.

Warunkiem powodzenia kampanii jest zręczna gra z wrogimi mediami, dobre rządzenie (aby złe decyzje rządu nie obciążały prezydenta) oraz nieustanne prowadzenie dialogu z obywatelami – to właśnie, co zaoferował wyborcom Andrzej Duda i co będzie zapewne kontynuował.

Republika prezydencka a wojsko

W zasadzie im więcej władzy, tym kadencja powinna być krótsza. Jednak ze względu na bliskie sąsiedztwo z Nieprzyjacielem, ta reguła musi ulec korekcie. Prezydent powinien mieć kadencję minimum sześcioletnią, a najlepiej siedmioletnią z możliwością drugiej kadencji, by polityka obronna miała dłuższy okres ciągłości. Zgadzamy się chyba wszyscy, że reforma armii jest głównym zadaniem całego państwa w najbliższych dziesięcioleciach. To prezydent powinien też tworzyć rząd. Armia powinna mu być podporządkowana bezwzględnie i w całości, łącznie z pionem cywilnym i ministrem obrony, którego powinien też naznaczać prezydent. Taka centralizacja władzy wykonawczej ułatwi reformę armii.

Ponieważ chodzą słuchy, że ministrem obrony ma być Antoni Macierewicz, możemy się spodziewać wściekłego ataku i pielgrzymek od telewizji do telewizji różnych ponurych indywiduów w rodzaju Dukaczewskiego czy Czempińskiego. Pojawią się zaraz oskarżenia, że Macierewicz rozwala armię.

„Gdybym był Kaczyńskim”, zasugerowałbym Panu Antoniemu dwutorową reformę armii. Z jednej strony reforma tej armii, która już istnieje, bez wielkiej nadziei na stosunkowo szybkie efekty. Ten aparat będzie stawiał długotrwały opór, będzie wielka awantura, a ruchy kadrowe prawdopodobnie niewiele tutaj zmienią, bo domyślać się można, że starsi oficerowie stosowali do tej pory dobór negatywny. Należy więc stworzyć armię równoległą, która z czasem zastąpi stare wojsko. Chodzi mi o odrębną formację, podlegającą bezpośrednio ministrowi, którą sentymentalnie nazywam Korpusem Ochrony Pogranicza.

Celem KOP byłaby kompleksowa ochrona granicy wschodniej, czyli w istocie podstawowe zadanie Wojska Polskiego na najbliższe lata. Kadra KOP powinna być młoda, dobrana w przytłaczającej większości spośród absolwentów szkół wojskowych oraz ochotników bez wykształcenia wojskowego. Trzeba też włączyć w to spontanicznie powstające oddziały obrony terytorialnej. Warto, by w KOP byli ludzie mocno zainteresowani tematyką wschodnią, wierzący w ideę Międzymorza, znający dobrze tamtejsze języki i stosunki, nie ograniczający się li tylko do płytkiej ochrony granicy. KOP powinien mieć zarówno struktury typowo wojskowe, jak i cywilne, w tym w szczególności zajmujące się obroną cywilną, białym wywiadem i propagandą, analizujące sytuację na całym kierunku rosyjskim oraz zajmujące się dobrymi relacjami z mediami w Polsce i zagranicą. Powinna istnieć ścisła współpraca z organizacjami społecznymi czy paramilitarnymi (np harcerstwo). KOP powinien być najlepiej dofinansowaną i uzbrojoną formacją WP. W skład KOP powinny wchodzić nie tylko oddziały ochrony pogranicza, lecz także wszystkie rodzaje sił zbrojnych (lotnictwo, siły aeromobilne, pancerne, zmechanizowane itp). Całkowicie odrębna struktura KOP i odmłodzenie kadry będzie gwarancją, że stara agentura rosyjska w wojsku nie będzie mogła zbyt łatwo przenikać do nowo tworzonych jednostek. Centrala formacji nie powinna się znajdować w Warszawie, gdzie łatwo mogłaby zostać wciągnięta w rozmaite intrygi, lecz w jednym z miast lub miasteczek na ścianie wschodniej (na przykład w Drohiczynie). W takim małym miasteczku, gdzie wszyscy wszystkich znają, a potencjalny krąg podejrzanych jest stosunkowo niewielki, zabezpieczenie kontrwywiadowcze jest z pewnością łatwiejsze, niż w ludnej, ruchliwej Warszawie…

Z czasem KOP powinien wchłonąć inne jednostki WP i zmienić duszę całej armii.

Warunkiem powodzenia tej reformy jest jednak republika prezydencka z prezydentem o długiej kadencji, gdyż może się zdarzyć, że następne wybory (oby nie te najbliższe!) wygra formacja prorosyjska. Musi być więc ciągłość działania armii i ścisła podległość wobec prezydenta.

Centralizacja władzy wykonawczej może też potencjalnie wzmocnić bezpieczeństwo głowy państwa. Dotychczas bezpieczeństwem prezydenta zajmował się rządowy BOR… Podporządkowanie rządu prezydentowi automatycznie wykluczy też żenujące „kłótnie o samolot”, nie wspominając już o takich „drobnych incydentach”, jak katastrofa smoleńska. Zamachy zdarzają się zawsze i wszędzie, ale zlikwidowanie tak znaczącej części elity państwa będzie już o wiele trudniejsze.

Jakub Brodacki

Duda pije z Putinem

Tego właśnie obrazka zabrakło mi w narracji „zaprzyjaźnionych mediów”. Można było przecież oblać Dudę błotem, bo kto pije z Putinem, ten pewnie sam też jest ludojadem, a przynajmniej Hitlerem. Niestety w środku siedział imperator Obama i mimo próśb fotoreporterów „zaprzyjaźnionych telewizji”, nie dał się namówić, by choć na chwilę odejść od stołu i umożliwić Dudzie i Putinowi zrobienie sobie sweet-foty.

(blog-n-roll.pl, 29.09.2015)

Prawdę mówiąc polityka to dość obrzydliwe zajęcie, od ciągłego podawania ręki trzeba ją potem myć w paście BHP, a od ciągłego poklepywania po plecach trzeba oddawać garnitur do gruntownego odrobaczania u weterynarza. Tym razem było jednak inaczej. Po środku Okrągłego Stołu siedział król Artur, czyli imperator Obama. Po lewej od imperatora posadzono dla higieny i odświeżania powietrza paprotkę, a na lewo od paprotki siedział Putin. Natomiast po prawej od cesarza posadzono Andrzeja Dudę.

W cywilizacji zachodniej ten kto siedzi po prawej jest oczywiście ważniejszy, ale z punktu widzenia genderystów oraz widzów telewizji to Putin siedział po prawej, natomiast Duda po lewej. Pozostaje jednak problem wspomnianej paprotki, która zresztą gdzieś sobie poszła, jak to paprotki mają w zwyczaju. W tym momencie Putin powinien był szybko zająć miejsce paprotki, ale siedział jak skamieniały. To dlatego, że zbliżając się do Obamy zbliżyłby się jednocześnie do Dudy, a to byłoby już najgorsze co mogłoby go tego dnia spotkać. Poza tym jestem prawie pewien, że od samego początku jakiś ukraiński karzeł reakcji podgryzał go pod stołem, tak że i siedzieć było ciężko, a i wstać niełatwo.

Zanim jednak paprotka sobie poszła, August Obama trącił się kielichem z paprotką, a potem z Dudą, zaś Putina w tym trącaniu pominął.

Podsumowując, w Rosji bolesnie odczuwa się takie niuanse. Pamiętamy przecież, że Jelcyn rozstawiał ministrów podczas posiedzeń rządu, a Putin zdaje się już tego nie musi robić.

Natomiast Gazeta Wyborcza musi. Z tego powodu dziennikarze GW zrobili taki dowcip: w tytule Duda przy jednym stole, ale na zdjęciu z całego Dudy przy stole był tylko kieliszek z doczepioną atrapą ręki. Podejrzewam, że tę atrapę ręki przylepił tam Schetyna, ratując w ten sposób honor Rzeczypospolitej.


Dziś rano kątem ucha słuchałem wywiadu z Beatą Szydło. Jakaś dziennikarka snuła spekulacje o tym, że jakoby Duda przy stole mówił o Smoleńsku. Krótko mówiąc mamy już dwie wersje wydarzeń:
1. Dudy tam nie było, był tylko kieliszek (plus atrapa ręki dostawiona bohatersko przez Schetynę);
2. Duda tam był, ale gadał od rzeczy (pewnie coś o wraku tupolewa), więc mądry Putin szybko wstał od stołu.

Tu małymi literkami: wersja 3 – Duda upił się z Putinem i ledwo wstał od stołu na własnych nogach.

Myślę, że pośmiejemy się nie raz jeszcze z tej komedii. Ważne tylko, byśmy dostrzegli, że jest to komedia, która czasem przeradza się w tragedię. Wymazanie człowieka ze zdjęcia to jakby magia sympatyczna. Stąd tylko już krok od fizycznej likwidacji.

Jakub Brodacki