Sybiracy

Polscy i litewscy obywatele  Rzeczypospolitej na syberyjskim zesłaniu na tle stosunków Polski i Litwy z Moskowią (XV-XIX w.). Czytaj dalej

W tekście na stronie 121 błędnie podałem, że Janusz Radziwiłł był synem Krzysztofa „Pioruna” Radziwiłła, podczas gdy w rzeczywistości był synem Krzysztofa II Radziwiłła. Czytelników serdecznie przepraszam.

Elegancko mówiąc: stercus

Czy prawnicy stanowią w narodzie polskim grupę szczególnie podatną na zgłupienie, czy też są manifestacją szerszego zjawiska.

Po lekturze starej książki Szwagrzyka pt. Prawnicy czasu bezprawia. Sędziowie i prokuratorzy wojskowi w Polsce 1944-1956, zastanawiam się czy prawnicy stanowią w narodzie polskim grupę szczególnie podatną na zgłupienie, czy też są manifestacją szerszego zjawiska.

Zasadniczym problemem komunistów w Polsce była konieczność powołania od podstaw struktur nowego, totalitarnego państwa, które z pozoru odrębne, miało być realnie złączone ze Związkiem Sowieckim wieloma nićmi personalnymi, prawnymi, organizacyjnymi i cywilizacyjnymi. Jednak wobec nikłości kadr własnych wymiaru sprawiedliwości i wobec nieufności prawników polskich, komuniści musieli tych ostatnich wcielić pod przymusem do sądownictwa i prokuratury wojskowej.

Z pozoru zdawać by się mogło, że było to posunięcie nierozważne, gdyż „burżuazyjne elementy” w sądownictwie i prokuraturze mogłyby ją rozsadzać od środka. Sentymentalna wizja Polski i Polskości, której często hołdujemy także i tu, na portalu niepoprawni.pl, każe nam widzieć Polaka jako „opornika” i buntownika. Niestety musimy sobie zdawać sprawę z tego, że prawnicy są szczególnym typem ludzi, którzy chyba najsilniej alienują się z tej sentymentalnej wizji Polskości. Znane jest powiedzenie, że wśród studentów uniwersytetów, najbardziej kontestują socjolodzy, a najbardziej lojalni wobec rządu są prawnicy. Świadomość konsekwencji wynikających z niestosowania prawa i przepisów regulaminowych jest dla prawników często paraliżująca. Paraliż ten wspomagają głupawe łacińskie przysłowia w rodzaju dura lex sed lex czy ignorantia iuris nocet. Prawnicze wykształcenie czyni z prawników idealne narzędzie każdej władzy, dobrej lub złej, słusznej jak i niesłusznej, albowiem prawnicy mają wbity do głowy legalizm, a więc posłuszeństwo wobec prawa stanowionego przez władzę.

Naturalnie istnieją też różne mądre łacińskie przysłowia. Jednym z nich jest salus Reipublicae suprema lex. W Pierwszej Rzeczypospolitej często przywoływano to powiedzenie w innej wersji, czyli „lex necessitatis” – prawo konieczności. Ale Rzeczpospolita była przecież realnie państwem zgody, konsensusu, państwem dobra wspólnego. Jeśli pod słowo „Rzeczpospolita” podstawimy tyranię partii bolszewickiej, sens przysłowia zostaje natychmiast zmieniony. Z takiego zabiegu przewrotnie skorzystała stalinowska tyrania. Państwo sowieckie w Polsce nazywano bowiem „Rzecząpospolitą Polską” albo „odrodzonym państwem polskim”. Słowo „niepodległość” odmieniano na wszystkie przypadki, a obecność przedwojennych prawników w strukturach wymiaru sprawiedliwości podkreślało jego ciągłość i zapewniało płynne przejście od atrapy II RP do realiów PRL.

Prawników wcielano do totalitarnego, wojskowego wymiaru sprawiedliwości na zasadzie powołania do służby wojskowej. Zdarzały się dezercje, ale o dziwo należały do rzadkości. Wielu z tych wcielonych do służby Stalinowi prawników było przedwojennymi polskimi oficerami. Wielu przeszło kampanię wrześniową, potem służbę w AK, a nawet NOW. Trzeba było mieć naprawdę gówno z mózgu, żeby założyć, że z taką przeszłością można normalnie funkcjonować w strukturach tyranii. Owszem, niektórzy zatajali swoją przeszłość w pisanych seryjnie życiorysach. Wszyscy jednak od początku do końca podlegali kontroli aparatu bezpieczeństwa i informacji wojskowej. Stale tresowano ich w posłuszeństwie wobec dyrektyw płynących z organów PPR. Niesubordynacja kończyła się – w najlepszym razie – zwolnieniem ze służby. W najgorszym zaś razie prokuratorzy i sędziowie dzielili losy swoich podsądnych w ubeckich kazamatach.

Z lektury pracy Szwagrzyka wyłania się obraz sędziów używanych w charakterze moralnych prostytutek. Skazywali własnych rodaków na kary śmierci według dyrektyw płynących bezpośrednio od komunistów. Nieliczni potrafili się komunistom postawić i nie realizowali dyrektyw płynących z góry. Nawet jednak i oni realizowali komunistyczne prawodawstwo. Niektórzy z odwagą graniczącą z szaleństwem unikali wydawania wyroków śmierci, co prędzej czy później kończyło się dla nich uwięzieniem, torturami i sowieckim „procesem”. Przyznam, że we mnie ich postawa budzi więcej złości, niż szacunku. Byli oni dorosłymi ludźmi, a przecież dali się wplątać w struktury grupy zbrojnej o charakterze przestępczym. Jako istoty z natury obdarzone wolną wolą mogli w dowolnej chwili zdezerterować i przynajmniej cieszyć się przez jakiś czas zdrowiem psychicznym i wolnością. Większość jednak trwała w sowieckich strukturach przestępczych do samego końca.

Oczywista rzecz, ludzie ci prowadzili stabilne życie rodzinne, mieli na utrzymaniu żony i dzieci. Ci najbardziej skurwieni prowadzili przed rodzinami grę pozorów – było to kolejne stadium demoralizacji, bo przecież zaufanie wzajemne jest podstawą życia rodzinnego. Zdaję sobie sprawę, że dezercja oznaczałaby dla prawników konieczność opuszczenia rodziny i pozostawienia jej na pastwę losu. To nie mieściło się w ich mentalności. Ale najwyraźniej życie w kłamstwie do tej mentalności jakoś pasowało.

Udręka sądowych zbrodniarzy nie skończyła się bynajmniej w roku 1956, kiedy to nagle reżim przestał potrzebować tych prostytutek i pozbył się ich w sposób budzący możliwie jak najmniej rozgłosu. Kolejna „czystka” lokajów reżimu odbyła się w 1968 roku. Tu może najdobitniejszym przykładem tego przedziwnego pomieszania umysłów tych ludzi, graniczącego z świadomie zaakceptowaną przez nich schizofrenią, jest przykład małżeństwa Heleny i Jana Orlińskich, którzy podczas antysemickiej nagonki reżimu Gomułki podjęli próbę samobójczą. W liście pożegnalnym Orlińskiego czytamy:

„Byłem zawsze Polakiem. Nie zaprzeczano temu w Polsce sanacyjnej. Byłem i jestem Polakiem, może i lepszym od tych, którzy dzisiaj nie chcą mnie uznać za Polaka […]. Najbardziej tragiczne jest to, że ginie ze mną moja żona, która mogłaby tyle dobrego zrobić. Ginie tylko dlatego, że jest moją żoną, żoną >żyda<. Po raz pierwszy w życiu tak o sobie napisałem, ale zawsze byłem, jestem i umieram Polakiem. Polska zawsze była dla mnie jedyną, najlepszą, najukochańszą Ojczyzną”.

Nasuwa się od razu pytanie: co dla Orlińskiego znaczyło „być Polakiem”? Którą „ojczyznę” określał on jako „jedyną, najlepszą, najukochańszą”? Tę sanacyjną, czy sowiecką? A może jakąś inną, której ani ja, ani czytelnicy niepoprawnych nie znają?

Wiem, że to przykład skrajny, pomieszany w dodatku z kompleksami na tle narodowościowym, ale pokazuje on najpełniej to o co chciałbym zapytać obecnych tu historyków i amatorów historii XX wieku. Pytam więc ja, nieuczony w tych nowoczesnych czasach, historyk XVII wieku: co takiego tkwi w naszej mentalności, mentalności inteligentów polskich, że tak słabo opieramy się tyranii? Dlaczego pozwalamy na to, aby (metaforycznie rzecz ujmując) twierdzą był nam nie kresowy zameczek gdzieś na wschodzie, ale nasz własny próg, próg naszego małego, zapyziałego mieszkanka w bloku?

Podam na koniec pewien fakt, który zapewne nijak się z tym pytaniem nie wiąże, ale dla mnie jednak tworzy jakieś tło dla prawdziwej odpowiedzi na to pytanie. Armia Krajowa i jej resztki walczyły z reżimem do lat 60. XX wieku. Czeczeńskie państwo podziemne (mimo wywózki do Kazachstanu i powrotu narodu zdziesiątkowanego po 1956 roku) istniało do początków lat 90. Kto ma uszy, niechaj słucha.

Jakub Brodacki

Wizytówka Tadeusza Kutrzeby a digitalizacja

Z niejaką satysfakcją śpieszę donieść, że moje nader skromne wysiłki digitalizacyjne zostały docenione. Jakiś czas temu opublikowałem kilka wizytówek z gratulacjami, które mój pradziad otrzymał z okazji awansu generalskiego w roku 1927. Była wśród nich wizytówka Tadeusza Kutrzeby.

Kilka dni potem napisali do mnie dwaj historycy z Wielkopolskiego Muzeum Walk Niepodległościowych – Jarosław Bączyk i Mariusz Niestrawski – z zapytaniem, czy mogliby tę wizytówkę opublikować w przygotowywanej publikacji o słynnym dowódcy Armii „Poznań” z 1939 roku. Wczoraj zaś otrzymałem już wydrukowaną książkę.

Przykład ten pokazuje, jak bardzo trudno ocenić, które dokumenty historyczne są naprawdę cenne i warte publikacji w sieci, a które nie. Digitalizacja polskich archiwów idzie nader opieszale. Poza inicjatywą Narodowego Archiwum Cyfrowego oraz „przejętą” przez Agorę Polską.pl (link do strony „dziedzictwo” jest niedostępny!), mamy jedynie biblioteki cyfrowe (tutaj wykaz), z pozoru obficie zaopatrzone w najrozmaitsze druki i starodruki, ale w dalszym ciągu jest to zaledwie kropelka w morzu potrzeb. Tu wspomnę – o czym wielu nawet zawodowych historyków nie wie – że spora część drukowanych źródeł w języku polskim jest zdigitalizowana w cyfrowych bibliotekach rosyjskich, np. niezwykle cenna seria pt. Archiv iugozapadnoi Rossii (Архив Юго-Западной России), zawierająca między innymi lauda sejmiku wołyńskiego w Łucku, spisane w większości po polsku… Natomiast obfite zbiory źródłowe polskich bibliotek są praktycznie niedostępne – poza skromną inicjatywą Ossolineum.

Innym problemem są czasopisma historyczne. Przeglądanie Bibliografii Zawartości Czasopism to zabawa mało zabawna, toteż cenną inicjatywą jest inicjatywa Muzeum Historii Polski – baza zawartości czasopism humanistycznych. Niestety z powodu obstrukcji wydawców, którzy gotowi są chronić własne publikacje choćby i przez tysiąc lat, baza w zasadzie ogranicza się do samego spisu zawartości. Ale to i tak bardzo wiele, zważywszy na to, że wyszukiwarka działa bardzo dobrze, co jest zasługą pewnego skromnego kolegi-historyka, którego nazwiska nie wymienię, bo nie wiem czy by sobie tego życzył.

Problemy zresztą nie dotyczą tylko źródeł drukowanych. Historycy i pasjonaci historii mają na ogół problem z odnalezieniem odpowiednich map Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej. Kiedy szukamy starych map, wujek google serwuje nam zazwyczaj w pierwszej kolejności: http://www.chem.univ.gda.pl/~tomek/mapy.htm Na tej starej stronie znajdziemy spory wykaz interesujących linków, między innymi do map sowieckich, niemieckich, WIG-owskich i wielu, wielu innych. W sumie jednak rzuca się w oczy przypadkowość zebranego wysiłkiem zapaleńców materiału, dlatego chciałbym zwrócić uwagę na dwa ciekawe linki, których chyba nie ma w tym wykazie i których wujek google tak łatwo nie wyłapie, bo trzeba znać tytuły konkretnych map. To jest zresztą ogólna słabość wyszukiwarek komputerowych, które wyszukują tylko to o czym klient wie, natomiast nie wyszukują tego, czego nie wie.

Szukałem ostatnio mapy Carte Générale et détaillée de la Pologne et des Pays Limitrophes redigée d’apres Rizzi-Zamnnoni, Gilly, Textor, Liesganig et Metzburg selon les nouvelles divisions de la paix de Tilsit par Stanisl. Rendziny Jngenieur Geographe z 1810 roku. Była to mapa przygotowana dla Napoleona z myślą o wojnie z Moskwą. Mapa znajduje się na czeskim portalu z mapami: http://mapy.mzk.cz/en/mzk03/001/065/335/2610352425_01/ Portal ten zawiera wiele innych, cennych map, nie tylko obszaru Polski. Jedynym problemem jest ich zgrywanie. Na stronie nie widać wyraźnego zakazu kopiowania, ale gdy próbowałem skopiować, pozyskiwałem albo całą mapę w bardzo słabej rozdzielczości albo (po zbliżeniu) kawałek mapy w dobrej rozdzielczości. Prawdopodobnie mapy są zbyt wielkie aby je przesyłać. Pozostaje więc zgrywanie po kawałku i potem żmudne łączenie. Program GIMP oferuje taką możliwość i da się to zrobić bardziej precyzyjnie niż w profesjonalnym Corelu, ale uprzedzam, że nie jest to łatwa robota. Mam w tym względzie swój własny patent…

Niezwykle cenny zbiór map trójwiorstówek oferuje rosyjska strona Kartolog. Mapy trójwiorstówki są to mapy w skali 1:126 000, wykonywane w II połowie XIX i na początku XX wieku na potrzeby armii rosyjskiej. Są z reguły bardziej szczegółowe, niż dzisiejsze mapy 1:100 000 i są nieocenionym źródłem dla badania obszaru I RP, ponieważ obejmują cały obszar rosyjskiego zaboru, łącznie z Królestwem Kongresowym oraz utraconymi przed zaborami województwami smoleńskim i czernichowskim oraz Inflantami. To pokazuje kogo Rosjanie uważali za swojego głównego wroga i czyje ziemie przeznaczali na teatr wojny…

Mapy zostały dobrze przygotowane do zgrywania. Niestety spis map daje tylko bardzo ogólne pojęcie, że dana mapka opisuje obszar gdzieś, powiedzmy, między Smoleńskiem a Mińskiem, więc trzeba szukać trochę na chybił-trafił. Czy pliki nie zawierają wirusów, tego nie wiem. Co prawda na stronie pobierania przeczytamy magiczną formułkę „Файл проверен Dr.Web: Вирусов нет”, ale czy można ufać Rosjanom? Radziłbym przetestować pliki programem antywirusowym, byle nie kaspersky’m. Trzeba też uważać, aby ich przypadkiem nie otwierać przed nagraniem na twardy dysk, ponieważ każda mapka ma rozmiar ok. 20 MB. Po zgraniu zalecam zmniejszyć ich rozmiar o 40%, co pozwoli uniknąć zawieszania komputera przy otwieraniu.

Przy tej okazji nieśmiało chciałbym zareklamować własną, amatorską inicjatywę digitalizacyjną, czyli bloga proluz.wordpress.com. Strona ta zawiera skany oryginalnych dokumentów Polskiego Ruchu Obrony Łużyc z lat 1945-1949. Projekt ten jeszcze nie został ukończony, w trakcie realizacji musiałem się zresztą nauczyć wielu rzeczy, toteż wyniki są niestety bardzo nierówne. W przyszłości będzie lepiej!

Zacząłem od wizytówki Kutrzeby i rozpędziłem się tak daleko, a pewnie czytelnicy chcieliby poznać moją opinię o książce panów Bączyka i Niestrawskiego. Jako że nie znam się na historii wojskowości i w ogóle historii XX wieku powiem tylko to, co rzuca mi się w oczy na podstawie wiedzy ogólnej. Generał Kutrzeba przez całe życie pracował w sztabach i w szkoleniu. Jak pisał w swoim diariuszu 22 maja 1939 roku płk dypl Stefan Rowecki, „generał dywizji Kutrzeba – nigdy niczym nie dowodził. Ostatni raz plutonem saperów austriackich w 1914 roku”. Rowecki niepokoił się, że ten brak doświadczenia okrutnie zemści się na sztabowcu, którego postawiono w roli dowódcy liniowego. Dalsza lektura książki utwierdziła mnie w przekonaniu, że Rowecki miał rację. Kutrzeba miał genialny zmysł strategiczny i wyczucie manewru, ale nie potrafił go przeprowadzić; chyba nie rozumiał też reguł jakimi rządzi się żołnierskie morale. Póki polskie oddziały były w natarciu, Kutrzeba miał prawo narzekać, że jego podkomendni w ferworze bitewnym zupełnie zapomnieli o wyszkoleniu: „piechota nasza nacierała często tylko frontalnie, szczególnie na wsie i osady. Rezultatem tych działań były zwycięstwa okupione jednak zbyt dużą ilością krwi”.

Wszystko to prawda, ale nie cała. Kontrofensywa znad Bzury została przeprowadzona w sposób niespójny i niekonsekwentny; gdy zwycięskim oddziałom nakazano nagle odwrót i zajęcie nowych pozycji, wywołało to wielkie rozczarowanie. Następnie piechota musiała wykonywać skomplikowane manewry pod wzmagającą się presją rosnącego w siły przeciwnika, tak jakby Kutrzeba nie rozumiał, że dowodzi ludźmi z krwi i kości, a nie żetonami na mapie. Wydawało mu się, że kluczem do sukcesu będzie powierzenie bezpośredniego dowództwa Bortnowskiemu, co też uczynił dwa razy z marnym skutkiem. Kierunek natarcia zmieniono cztery razy, dając czas przeciwnikowi na podciągnięcie dodatkowych jednostek. Żołnierze doskonale zdawali sobie sprawę, że szanse na ocalenie maleją, a dowódcy wielkich jednostek najwyraźniej stracili zaufanie do wodza, skoro próbowali „poprawiać” jego rozkazy, aby uchronić swoje oddziały przed zniszczeniem (płk Adam Brzechwa-Ajdukiewicz, gen. Roman Abraham, gen. Franciszek Alter). Czwarta próba natarcia przez Puszczę Kampinoską się nie powiodła, gdyż przeciwnik rozpoznał już zamiary polskiego dowództwa i dysponował przygniatającą przewagą. Kutrzeba praktycznie stracił kontrolę nad wojskami. Obie armie zostały zamknięte w kotle, z którego zaledwie niewielka część żołnierzy zdołała się przedrzeć do Warszawy. 17 września około godz. 10 Kutrzeba i jego sztab dostali się pod huraganowy atak lotniczy i ledwie zdołali się ukryć wśród brzeziny.

Tak zakończyło się pierwsze i ostatnie doświadczenie generała Kutrzeby z dowodzeniem wielkimi jednostkami. Dodajmy, że był to człowiek, który w pracy Wyprawa kijowska 1920 roku (Warszawa 1937) wytykał nieżyjącemu marszałkowi Piłsudskiemu metody dowodzenia wojskiem! Zastanawiający jest fakt wysłania na samą linię frontu wybitnego sztabowca, który nadawał się przede wszystkim na szefa Sztabu Głównego; niemniej zastanawiający jest fakt, dlaczego sam Kutrzeba się na to zgodził. Jako człowiek skromny i przyzwoity nie zrobił tego przecież dla próżności. Mam nadzieję, że w przyszłości biografowie słynnego generała tę zagadkę wyjaśnią dzięki możliwie najszerszej kwerendzie i analizie źródłowej.

Jakub Brodacki

Jarosław Bączyk, Mariusz Niestrawski, Generał Tadeusz Kutrzeba (1886-1947). Zarys biografii. Wyd. Wielkopolskie Muzeum Walk Niepodległościowych, Poznań 2012, ss. 144.

Sejmiki przedsejmowe

Ni z tego ni z owego postanowiłem opublikować mapkę sejmików wybierających posłów na Sejm I RP.

Jak do tej pory nie znalazłem takiej mapy w internecie. Są, owszem, mapki z granicami województw, ale w wielu przypadkach województwa wybierały posłów na kilku odrębnych sejmikach powiatowych lub ziemskich, a województwa poznańskie i kaliskie miało w ogóle jeden sejmik w Środzie Wielkopolskiej.

Wiem, że to szczegół, ale może uczniom w szkołach się przyda…

Jakub Brodacki

SEJMIKI RP ZA CZASÓW WŁADYSŁAWA IV