Rytuał polityczny w demokracji masowej (recenzja)

Władza w demokracji masowej realizowana jest poprzez doprowadzenie do sytuacji wyłączającej aktywność obywateli.

Niekiedy się zdarza, że pisząc recenzję jakiejś książki nudzimy się okropnie, gdyż wypełniona jest nieznośnym, „naukawym” bełkotem. Wtedy uruchamia się w nas pokusa, aby recenzja była ciekawsza, niż sama książka. Tak właśnie jest w przypadku pracy Karoliny Churskiej-Nowak Poznań 2009), która to praca wnosi bardzo wiele trafnych obserwacji i zawiera pożyteczny przegląd literatury przedmiotu, jednak podana jest w formie całkowicie niestrawnej.

Podstawową wadą książki jest permanentny brak przykładów obrazujących prezentowane poglądy; w niektórych przypadkach autorka sprawia wrażenie, jak gdyby czytała prace autorów bez własnego ich zrozumienia. W niniejszej recenzji postaram się zaprezentować wynik jej wysiłku jako ciekawszy, niż jest w istocie, poprzez podanie przykładów (dodanie myślowych „ilustracji”).

 

Ki diabeł ta demokracja masowa?

W rozdziale pierwszym Churska roztrząsa czym właściwie jest demokracja masowa i od pierwszych stron stwierdza, że choć suwerenność ludu wyrażająca się władzą większości zdaje się fundamentem demokracji masowej, to jednak w pewnej mierze jest „jedynie pięknym złudzeniem, dającym nie moc, a złudzenie mocy” (8). Tu od razu dodam, że moim zdaniem „władza większości” nie jest równoznaczna z suwerennością ludu, ponieważ suwerenność z zasady jest niepodzielna; przy rządach większości pozostaje zawsze mniejszość, której suwerenność zostaje odebrana.

Na demokrację masową składają się dwa istotne zjawiska, a więc wprowadzenie masowego prawa wyborczego poprzez zniesienie cenzusów (płci, rasy, majątku, urodzenia itp.) oraz narodziny mediów masowych (rewolucja technologiczna). Faktycznie dopiero z końcem I wojny światowej zniesione zostały cenzusy wyborcze i wszyscy obywatele otrzymali formalne polityczne uprawnienia – twierdzi Churska, choć nie jest to zgodne z prawdą, bo na przykład we Francji prawa wyborcze nadał kobietom dopiero de Gaulle w 1945 roku.

Tu od razu mam ciekawą refleksję historyczną: nadanie obywatelstwa znacznej części nierzymskich mieszkańców Imperium Romanum nie nastąpiło w czasach republiki, ale dopiero w czasach cesarstwa. Daje to wiele do myślenia, bo skoro cesarzom zależało na uobywatelnieniu znacznej części nie-Rzymian, to przecież nie po to, aby ustanowić rządy demokratyczne, lecz po to, aby osłabić wpływy starych rodów i ludu rzymskiego. Kolejną refleksją jest i to, że właśnie wtedy zaczęło się w Imperium szerzyć chrześcijaństwo (Św. Paweł był obywatelem Imperium), a więc religia, z której ideologicznie można wyprowadzić demokrację, ale która sama w sobie demokracji nigdy nie stworzyła. Prawdziwe demokracje tworzyli bowiem poganie, warunkiem demokracji jest istnienie cenzusu, który moim zdaniem jest wynalazkiem stricte pogańskim, a w każdym razie nie chrześcijańskim. Faktem jest, że, jak stwierdza Churska, „demokracja masowa zbliża się do tyranii, albowiem łatwo jej obywateli omamić i wykorzystać do sięgnięcia po władzę nieograniczoną”. Tu znowu podam przykład, który może autorce nie przyszedł do głowy. Otóż rzymskie colosseum było areną demokracji totalitarnej, w której widzowie podejmowali decyzje o życiu lub śmierci wrogów Imperium i na tym ich „władza decyzyjna” w państwie się kończyła. W tym kontekście demokracja masowa zdaje się zmierzać w kierunku demokracji totalitarnej.

Demokracja masowa to – zdaniem Churskiej – rządy elit posiadające aprobatę ludu i upoważnienie wyborców. Cechuje się ona powszechnym prawem wyborczym oraz obecnością środków masowego przekazu (zwłaszcza telewizji). Sens pojęcia „obywatel” ogranicza się w zasadzie do pojęcia „wyborca”, bowiem jedyną realną jego aktywnością w życiu publicznym jest akt wyborczy (11-12). Sprawne funkcjonowanie procesu politycznego zależy przede wszystkim od umiejętności i możliwości partii i innych aktorów politycznych do komunikowania się z wyborcami, którzy będą na nie głosować i legitymizować ich działania (14). Dla uzyskania legitymizacji wystarczy, by liczba tych, którzy uczestniczą w procesie demokratycznym (akcie wyborczym) obejmowała „znaczący odsetek ludności” (16). Cechą charakterystyczną demokracji bezcenzusowej (masowej) jest to, że przekaz emocjonalny dominuje nad przekazem racjonalnym, a to dlatego, że katalog emocji jest uniwersalny, podczas gdy możliwości intelektualne bardzo nas różnicują. Polityczna apatia mas jest więc postawą racjonalną wobec przekonania, że głos pojedynczego obywatela nic nie znaczy (17). Tu jest miejsce na tezę prof. Zybertowicza o tym, że każdy z nas może być „czarnym ludem”.

 

Massmedia w demokracji masowej

Churska prezentuje sentymentalną (liberalno-demokratyczną) i faktyczną wizję demokracji. W wersji sentymentalnej media masowe powinny obiektywnie przedstawiać stan społeczeństwa, polityki, wskazywać na ważne dla życia publicznego kwestie, być miejscem spotkania i dyskutowania różnych racji. „Oczekuje się od mediów, że umożliwią obywatelom uczenie się, wybieranie, że uczynią z nich aktywnych, rozumnych współuczestników życia publicznego. Politycy zaś za ich pośrednictwem mają prezentować swe stanowiska i poglądy, umożliwiając mediom obiektywną ocenę urzędników państwowych w ramach przypisanych im ról”. Autorka „z przykrością” konstatuje, że media często nie wypełniają tych wymogów we właściwy sposób. A ja dodam, że spośród mediów elektronicznych tylko i wyłącznie blogosfera daje obywatelom możliwości uczenia się, wybierania i aktywnego uczestnictwa. Jest to jednak o wiele za mało, aby przywrócić demokrację, bowiem „cenzus blogerski” jest zjawiskiem pozaustrojowym i nie jest uznawany przez rządzące elity.

Churska stwierdza wprost, że media to środowisko manipulatorów, które traktuje widza nie jako obywatela szukającego wiedzy i krytycznie przygotowanych informacji, ale jako istotę płytką, emocjonalną, którą można w dowolny sposób sterować przy użyciu symboli lub myślenia życzeniowego. „Medialni twórcy i szefowie firm maja tendencję do stereotypizacji widzów, zaś ich stosunek do potencjalnych odbiorców lokuje się gdzieś między lekceważeniem a infantylizacją” – tu Churska cytuje… Pawła Śpiewaka (18). Aby więc wzorem Moniki Olejnik postawić kropkę nad i, zacytuję Tomasza Lisa: „Ludzie nie są tacy głupi, jak nam się wydaje. Są dużo głupsi.” My zaś – tak zwany „statystyczny widz” – godzimy się na to, aby nas traktowano w ten sposób. Istnieje co prawda pogląd, że to nie media manipulują ludem, ale lud manipuluje mediami i zmusza je do zaniżania poziomu (20). Zastanówmy się jednak, czy myślący, wykształcony człowiek z elity musi się zachowywać jak błazen i prezentować ludowi błazeństwa, skoro wykształcenie daje mu szeroką paletę działań innego rodzaju?

Na domiar złego manipulatorzy gonią za dostarczaniem widzom taniej rozrywki. Najważniejsze, żeby coś się działo. Przed kamerami aranżowane są konflikty racji niemożliwych do pogodzenia (19). Nie wiem jak autorka, ale ja nazywam to rytuałem odgrywanej nienawiści, który można na przykład obejrzeć w pojedynku między Robertem Winnickim a Andrzejem Celińskim, w którym Winnicki prezentuje młodocianego idealistę o „niesłusznych poglądach”, a Celiński przyprószonego siwizną mędrca, który próbuje go umoderować w imię pseudokonserwatywnej wizji zgody bandytów z ich ofiarami. Konflikt jest ustawiony w ten sposób, że nawet jeśli w starciu Celiński wypadnie gorzej, to i tak zwycięstwo Winnickiego nie przyniesie ani jemu, ani ruchowi narodowemu żadnych korzyści, gdyż sam ruch narodowy jest marginesem polskiej prawicy i nie ma szans na zwycięstwo wyborcze. W rezultacie możemy oglądać spektakl dysząc nienawiścią, oglądamy z satysfakcją klęskę zgreda, ale nie uzyskujemy realnego wyniku ze zwycięstwa młokosa.

 

Niewidoczna władza”

Istotnym a prawie nieodłącznym elementem demokracji masowej jest zjawisko „niewidocznej władzy”. „Założeniem teoretyków liberalnej demokracji była jawność życia publicznego, tak zwane rządy władzy w świetle publicznym” – stwierdza Churska – „Demokracji nie sposób jednak pogodzić z niekontrolowanym obszarem niejawnych instytucji i struktur >drugiego państwa<. Trudno sobie na przykład wyobrazić współczesny świat i nowoczesne społeczeństwo bez biurokracji” (25). Jest to prawda, tylko że w polskich warunkach dodałbym ważne uszczegółowienie, jakim jest sposób doboru kadry urzędniczej. Nie wiem czy socjolodzy takie badania w ogóle prowadzą i czy je publikują, ale moja intuicja i jakie takie doświadczenie życiowe wskazuje na to, że pracownicy biurowi różnych szczebli, zarówno państwowi, jak i w instytucjach prywatnych i pół-prywatnych, rekrutują się z dzielnic wielkich miast zamieszkanych głównie przez rodziny wojskowych i milicjantów, stworzone w czasach PRL. Naturalnym biegiem rzeczy ludzie ci tworzą urzędnicze dynastie; ostatnie 23 lata nie wykazały, aby wśród pracowników administracji istniał jakiś szczególny patriotyzm i świadomość polska, poza „polskością” rozumianą na sposób PRL-owski, w ramach której ulubionym elementem krajobrazu jest pałac kultury i pomnik czterech śpiących w Warszawie. W rezultacie to co konsoliduje państwa zachodnie, dla narodu polskiego jest zabójcze, a w jego żywotnym interesie leży obalenie wszelkiej biurokracji, przynajmniej do czasu, gdy uda się wyłonić biurokrację własną i patriotyczną.

Demokracja – jak twierdzi Churska – „nie zdołała” sobie poradzić z oligarchizacją polityki. „Stała się ona uznaną częścią systemu, a oligarchowie nazywają siebie reprezentantami narodu”. Co więcej, demokracje przyjmują kształt układu korporacyjnego, w którym władza należy do najpotężniejszych instytucji i grup nacisku nie posiadających mandatu demokratycznego (26). W wymiarze realnym władzę sprawują elity, które tylko od czasu do czasu, w cyklicznych odstępach odwołują się do opinii mas, zabiegając o ich głosy wyborcze. Wymaga namysłu koncept Pawła Śpiewaka o tym, że demokracja masowa jest ustrojem mieszanym, w którym przynajmniej powinien się „łączyć ze sobą czynnik ludowy z czynnikiem arystokratycznym”, gdyż właśnie ideologia mieszanej formy ustrojowej cieszyła się w Pierwszej Rzeczypospolitej największą popularnością. Jak stwierdza ten uczony i zarazem polityk Platformy Obywatelskiej, „po to, by przetrwała, demokracja potrzebuje sporej dozy obywatelskiej apatii, braku zainteresowania polityką, pozostawiając jak najwięcej spraw własnym zabiegom jednostek, niż instytucjom władzy publicznej”. Nie mogę się tu powstrzymać przed złośliwym pytaniem ad personam, czy obywatel Śpiewak utożsamia się z „czynnikiem ludowym”, czy „czynnikiem arystokratycznym”, czy też może z jakimś mniej znanym „czynnikiem muzycznym”? Mieszana forma ustrojowa w której sobie apatycznie egzystujemy jest zaledwie cieniem i to zdegenerowanym cieniem mieszanej formy ustrojowej czasów staropolskich, która zakładała przecież aktywność i odpowiedzialność obywatelską. Ciekawe, czy w dobie katastrofy smoleńskiej apatia obywatelska nadal jest dla profesora Śpiewaka czymś pożądanym…

 

Promowanie bierności obywatelskiej

Kontynuując to zagadnienie Churska twierdzi, że władza w demokracji masowej realizowana jest nie poprzez przełamywanie oporu (jak w konflikcie otwartym), ale przez doprowadzenie do sytuacji wyłączającej aktywność. Chodzi o wywołanie stanu niedecyzyjności tak, aby żądania zmiany istniejącego rozdziału korzyści i przywilejów w społeczeństwie mogły być zdławione nim się zdążą ujawnić, były trzymane w ukryciu lub by zostały zduszone, nim dotrą do odpowiednich centrów podejmowania decyzji. A jeśli to wszystko zawiedzie, mają zostać okaleczone i unicestwione na etapie wdrażania decyzji (30). Trudno się oprzeć refleksji, że te technika sprawowania władzy pochodzi bardziej z tradycji cywilizacji chińskiej, aniżeli europejskiej, bowiem to właśnie pseudokonfucjański legalizm (niesłusznie nazywany konfucjanizmem) zakładał wyciszanie sporów w ich stadium początkowym, budowanie atrapy kosmicznej harmonii i porządku (exemplum Zakazane Miasto). Przeciwnie zaś idealistyczny taoizm zakładał większą spontaniczność społeczną. Bardziej pragmatyczny sarmatyzm zakładał wyładowanie konfliktu w rytualnej kłótni odbywającej się co roku podczas sześcioniedzielnych sejmów. Jeśli tłumienie sporu jest ideą demokracji masowej, to należy innym okiem spojrzeć na całość propagandy emitowanej przez massmedia w Polsce i uznać, że odgrywają one patologiczny rytuał tłumienia aktywności obywateli.

 

Ustanawianie przemocy symbolicznej

Postmodernistyczna lewica wprowadziła do obiegu pojęcie „przemocy symbolicznej”. Żyjąc w świecie symboli i pojęć zadekretowanych przez kulturę, dysponujemy narzędziami poznawania, które wykluczają kwestionowanie istniejącego porządku i traktują istniejący porządek jako naturalny. Lewica doszła więc do wniosku, że „przemocy kapitalistycznego państwa nie pokonają rewolucyjne hasła czy kamienie, skoro przemoc tkwi nie w strukturach prawa, w instytucjach, lecz w całej kulturze – uzasadniającej istnienie państwa, legitymizującej hierarchicznie uporządkowany system przemocy”. Demokratyczny pluralizm nie gwarantuje różnorodności symboli, mitów, rytuałów, modeli życia, sposobów zachowania i postępowania. W ustabilizowanym systemie istnieje zgoda co do podstawowych wartości systemu i nie istnieją znaczące siły polityczne, które byłyby nastawione antagonistycznie i wrogo wobec nieformalnie zaakceptowanego porządku socjotechniki czy socjalizacji” (31-33). I znów rozwinę ten wątek na najbardziej głośnym ostatnio przykładzie tęczy, postawionej na Placu Zbawiciela, pełniącej w ręku lewicy jedno z wielu narzędzi „oswajania” rzekomego „systemu przemocy” symbolicznej i wprowadzania na jego miejsce bolszewickiej, realnej przemocy symbolicznej. Analizując funkcjonowanie demokracji masowej, lewica doszła do wniosku, że władza jest w demokracji masowej zjawiskiem rozproszonym, przenikającym wszystkie elementy i aspekty życia społecznego, wciskającym się w najdrobniejsze jego zakamarki i szczeliny(35). Aby więc zdemontować to co lewica uważa za system opresji, lewicowi działacze dążą do działania w pewnym sensie „organicznego”, czy nawet pozytywistycznego, oczywiście nie za własne pieniądze – co do tego nie mamy chyba wątpliwości. Tym sposobem do przedszkoli i szkół wdziera się „edukacja genderowa”, a pojęcia pochodzące z dotychczasowej kultury takie jak „ojciec” czy „matka” określa się mianem „języka nienawiści”.

W rozdziale drugim Churska omawia symboliczne konstruowanie rzeczywistości politycznej. Człowiek jest „zwierzęciem symbolicznym”, więc musi posługiwać się symbolami. Problem polega na tym, że choć symbole są wspólne, dla każdego znaczą coś innego. Mój pies doskonale rozumie wagę symbolu w komunikacji. Gdy tylko „zanosi się na spacer”, natychmiast chwyta jakąś rzecz i radośnie ją tarmosi. Ja rozumiem ten symboliczny gest tak, że spacer jest dla psa równie przyjemny jak zabawa. Jak rozumie ten symbol pies, tego nie wiem, podobnie jak nie wiem co dla premiera znaczy „ciepła woda w kranie”, choć wiem co ta symboliczna fraza znaczy dla mnie. Symbole mają dla polityków w demokracji masowej tę przewrotną zaletę, że zastępują misternie dobrane argumenty, zastępują dyskurs. Słowo o znaczeniu symbolicznym potrafi zmienić obraz rzeczywistości, potrafi sprawić, by postrzegano ją zgodnie z porządkiem symbolicznym, czy „symbo-logicznym” – jak to określa Churska – bez względu na fakty. Władza łączy w sobie siłę fizyczną i symboliczną, panuje nad symbolami, które stanowią główny środek zdobywania i utrzymywania politycznej mocy. Porządek oparty na symbolu nie jest porządkiem opartym na ujarzmianiu, lecz na uwodzeniu. Jak stwierdził Sartori, demokracja liberalna jako typowy produkt epoki idei „jest owocem ideokracji, co ma oznaczać, iż żadne inne historyczne przedsięwzięcie człowieka nie zależało w takim stopniu od siły idei, a zatem od naszych zdolności do ich użycia i do opanowania świata symbolicznego” (43-46). Jest to wyraźna wskazówka dla polskiej prawicy; dopóki nie zrozumiemy zasad narracji symbolicznej, dopóty nie będziemy nigdy przemawiać językiem zrozumiałym dla lemingów, albowiem nasz język symboliczny ma się do ich języka symbolicznego jak pięść do nosa.

Istotnymi częściami symboliki politycznej jest także przestrzeń – odpowiednie formy architektoniczne, obecność pomników, posągów, które dowartościowują określone zasady gry, politycznego spektaklu. Na tym tle toczy się zrytualizowany konflikt, który widzowie traktują często jako rzeczywistą wymianę ciosów, przejaw toczącej się rywalizacji alternatyw, zaś relacje o danych wydarzeniach w środkach masowego przekazu są utożsamiane bezpośrednio z samymi wydarzeniami (53-54). Taka interpretacja świata politycznego w Polsce wydawała się słuszna przed katastrofą smoleńską, ale po katastrofie smoleńskiej została unieważniona. Toczący się na naszych oczach rytuał walki PO-PiS nie jest udawany, jako że stawką jest po prostu życie jego uczestników i perspektywa śmierci. Zresztą medialna agresja obozu Donalda T. wobec Lecha Kaczyńskiego przed katastrofą smoleńską choć wydawała się pustą konwencją, doprowadziła jednak pośrednio do śmierci Lecha Kaczyńskiego, a bezpośrednio do śmierci Marka Rosiaka. A więc odgrywanie rytuałów nienawiści zapowiada zazwyczaj zbrodnię; symbol w tym wypadku odpowiada bezpośrednio czynowi, zwłaszcza jeśli żyje się w kraju peryferyjnym, przy bliskim sąsiedztwie Wielkiego Brata.

 

Najważniejszy rytuał demokracji masowej: kampania wyborcza

Tematem pracy Churskiej jest rytuał – najtrudniejsze do zdefiniowania pojęcie nauk społecznych. Upraszczając i uśredniając chodzi o czynność wykonywaną publicznie w określonym celu za pomocą symboli (gestów, znaków, słów symbolicznych), która pomimo symbolicznej treści przynosi realne rezultaty. Najbardziej widocznym rytuałem demokracji masowej jest kampania wyborcza i sam akt wyborów, bowiem jest to czas weryfikacji działań elity przez społeczeństwo. Ponieważ praca była pisana w roku 2009 autorce nie przyszło do głowy (106-107), że elity mogłyby zniechęcać do udziału w głosowaniu – jak to miało miejsce podczas tegorocznego referendum w Warszawie. A jednak tak jest – elity władzy w Polsce chciałyby nie podlegać ocenie wyborców, gdyby istniało ryzyko, że będą przez to zmuszone do intensyfikacji zabiegów o poparcie obywateli. Suwerenność ludu jest dla elit władzy w Polsce całkowicie nieistotna; liczy się tylko uzyskanie doraźnej większości, a mniejszość obywateli (bo to mniejszość występuje z wnioskami o referenda) można całkowicie zlekceważyć i poniżyć. Rytuał wyborów – w rozumieniu HGW i innych polityków elity władzy – ma w założeniu konserwować władzę i wszystkie jej patologie, a nie być „rytuałem przejścia”, dzięki któremu system mógłby się modernizować dla dobra obywateli. Niemożliwe jest, aby w III RP wybory spełniały reguły „rytuału rebelii” (116), gdyż system ten (podobnie jak system władzy w Rosji) traktuje intencję rebelii tak samo jak samą rebelię i śmiertelnie boi się wszelkiej krytyki. Pokazuje to przykład uwięzionego za organizowanie demonstracji kibiców Piotra Staruchowicza, którego status przypomina status „więźnia stanu” w carskiej Rosji. Realny spór nie jest do niczego potrzebny; wystarczy surogat konfliktu i rywalizacji w postaci do złudzenia podobnych partii politycznych, a potrzeba wolności kanalizowana jest w poza parlamentarnych ruchach ludowych w rodzaju ruchu narodowego. Istnienie jednej jedynej partii opozycyjnej – Prawa i Sprawiedliwości – jest niezbędnym kosztem trwania systemu w oczach opinii światowej, bo wszak istnienie realnej opozycji uwiarygadnia atrapę demokratycznego porządku. W tym sensie PiS (a ściślej mówiąc sam Jarosław Kaczyński i jego najbliższe otoczenie) koegzystuje z III RP i ją legitymizuje, choć osobiście nie mam do niego o to pretensji, bo strach pomyśleć co by się stało, gdyby zamiast PiS-u egzystował sobie jakiś Gowin, Ziobro czy inny Wipler.

 

Wnioski z lektury

Dalsza część książki składa się głównie z pseudo-socjologicznego bełkotu, którego nie sposób traktować poważnie. Żałuję naprawdę, że autorka nie omawia innych rytuałów demokracji masowej, jak choćby rytuały parlamentarne; że nie stara się odtworzyć procesów kreowania opinii i podejmowania decyzji, które są w epoce internetu sprawą niezwykle ciekawą i złożoną. Dla Churskiej nie istnieje w ogóle zjawisko blogosfery, co jest częstym błędem popełnianym przez środowisko akademickie.

Oceniając ciężką pracę Churskiej-Nowak trzeba z przykrością stwierdzić, że jest to typowa diagnoza bez konsekwencji. In plus można powiedzieć, że Churska-Nowak naukowo dowiodła tego, co wszyscy wyczuwamy intuicyjnie. Ale jej wiedza jest sprzedana w taki sposób, że jest to wiedza ekskluzywna. Wyczuwa się w tej książce autocenzurę. To co można było pokazać na przykładach polskich, podaje się w uogólnionych definicjach, zaczerpniętych z opracowań zachodnich autorów. Taki sposób pisania nie jest czymś wyjątkowym. Dlatego potrzebny jest nacisk świadomego „ludu” na elity akademickie, aby przełamały barierę strachu i niedouczenia w zakresie komunikacji i zaczęły wprost mówić otwartym tekstem o realnych problemach kraju, które gołym okiem widzi sprzedawca w budce z warzywami (w przeciwieństwie do profesora, który udaje, że król nie jest nagi). W przeciwnym razie spełni się zły sen, jaki miałem dziś nad ranem. Śniło mi się, że Donald T. mianował na wicepremiera Czesława Kiszczaka i jakoś nikogo to nie zdziwiło.

 

Jakub Brodacki

Tekst pierwotnie opublikowałem na niepoprawnych, jednak po ich rozpadzie postanowiłem zabezpieczyć treść poprzez publikację na własnym blogu.

Otium dla mas

Sejm metasarmackiej kontrrewolucji

I tura I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” była świętem Złotej Wolności w skali masowej.

Złota Wolność to ustrój, w którym decyzje podejmuje się w drodze jawnej, wolnej debaty i zawartego konsensusu. W uproszczeniu można powiedzieć, że proces decyzyjny polega na tworzeniu publicznej narracji wokół spraw państwa w atmosferze wolności słowa, lecz przy poszanowaniu kluczowych instytucji państwa, szczególnie zaś głowy państwa i parlamentu; w mniejszym zaś stopniu sądów i prawa. Narrację prowadzi zazwyczaj rząd, aktywnie uczestniczą w niej i oceniają ją obywatele. Proces decyzyjny trwa długo, wymaga wiele czasu poświęconego na politykowanie, negocjowanie, uzgadnianie i zwyczajne gadulstwo. Aby wszystko działało jak należy, obywatele z jednej strony muszą być wychowani patriotycznie, a z drugiej – nie mogą żyć w strachu przed policją i rządem (Neminem captivabimus nisi jure victum!). Powinni być ofiarni, ale budżet nie może być stały, zaś nałożenie podatków każdorazowo musi wymagać ich zgody. Ustrój także powinien posiadać niezbędne zabezpieczenia przed uzurpacją władzy; między innymi konieczna jest nieufność zarówno wobec rządu, jak i wobec zjawiska partyjności; rząd powinien dysponować niezbędnym minimalnym budżetem stałym, aby nie stać się zakładnikiem bogatszych obywateli. Uogólniając, taki ustrój istniał w Pierwszej Rzeczypospolitej przed 1652 rokiem i nazywany był monarchią mieszaną (monarchia mixta).

Degeneracja ustrojowa sprowadziła Złotą Wolność zaledwie do postulatu. Ideologia wolnościowa na papierze i w oratorstwie rozwijała się dalej, ale w XVIII wieku Złota Wolność najlepsze czasy miała już za sobą. W 1766 roku caryca Katarzyna II oszukała konfederatów radomskich iluzją Złotej Wolności. Od czasów Konfederacji Barskiej suwerenność narodu (rozumiana na sposób sarmacki) stała się podstawowym celem kilku pokoleń patriotów. Jeśli w XIX wieku Polacy bili się o Polskę, to tylko o Polskę Sarmacką, której siła pochodzić musi z „dobrych rad” sejmowych, mimochodem wspomnianych w narodowej kolędzie Bóg się rodzi. Taki ustrój był jeszcze łatwy do pojęcia dla romantyków, ale w miarę upływu czasu zaczynał obrastać epitetem „polskiej anarchii”.

Po upadku Powstania Styczniowego polscy patrioci (od lewa do prawa) odrzucili marzenie o Złotej Wolności. Stała się ona na długo synonimem pokręconego ustroju w którym nie ma rządu, nie ma stabilnej większości parlamentarnej1, nie ma procedur rozliczania decydentów, a w sądownictwie wszech obecnie panuje pieniactwo i ogólne zwyrodnienie obyczajów2. Dla ówczesnych patriotów sprawą pierwszorzędną było odzyskanie podmiotowości na arenie międzynarodowej, a więc odzyskanie państwa, cieszącego się uznaniem; drogą do tego było także poskromienie i „ucywilizowanie” polskiego głodu wolności poprzez napiętnowanie wad ustrojowych i wad charakteru narodowego, które do utraty Niepodległości (ich zdaniem) doprowadziły3.

Wiek XIX i XX to wiek partii politycznych – rzeczy z gruntu obcej dla sarmackiego rozumu, a wręcz mu wrogiej. Zjawisko partyjności było rezultatem umasowienia polityki. Środowiska pozbawione dawniej praw obywatelstwa (chłopi, najemnicy, uboga inteligencja) uzyskały potencjalne możliwości realizacji swoich aspiracji – często wzajemnie sprzecznych i wykluczających się programowo. Koszty tej wypaczonej, partyjnej „demokracji” okazały się bardzo wysokie w całej kontynentalnej Europie. W wielu krajach europejskich suwerenność narodu lub państwa różnymi drogami przekazano w ręce dyktatury – czy to w ręce jednostek, czy też dyktatorskich partii, których charakter zależny był od lokalnych warunków ustrojowych. Dyktatura nazistowska i sowiecka wspólnie doprowadziły do największych zbrodni w dziejach ludzkości. W Polsce wyniszczono elity. Można się było spodziewać, że ruchem, który odbuduje po wojnie polskie państwo będzie prawicowy ruch agrarystyczny – Polskie Stronnictwo Ludowe – ale po 1947 roku agraryzm został zdławiony i nie odrodził się po dziś dzień.

Nieoczekiwanie jednak w 1980 roku odrodziła się Złota Wolność. „Władza ludowa” nie doceniła bowiem wagi własnych posunięć dla świadomości i mentalności narodowej. Pierwszym z nich była reforma rolna. Wielu rolników z dnia na dzień zyskało swego rodzaju „prawo obywatelstwa”, wzmocniło poczucie własnej wartości. W przedwojennej Polsce głód ziemi był źródłem wielu niepokojów. W powojennej Polsce kolektywizacja się nie powiodła. Komuniści nieopatrznie nadali chłopu ziemię i chłop się na niej utrzymał. Drugi awans społeczny spotkał Polaków podczas gierkowskiej „modernizacji”. Mała klitka w bloku, ciepła woda w kranie, klozet spłukiwany wodą, kuchnia gazowa, lodówka, pralka i wiele innych przedmiotów masowej konsumpcji – to wszystko wydawało się niesamowitym podwyższeniem standardu życia. Praca w większych i mniejszych zakładach produkcyjnych, należących do komunistycznego państwa i obowiązująca ideologia socjalistyczna („wszystko jest wspólne”) nauczyły ludzi przynajmniej werbalnego zainteresowania sprawami publicznymi. Co prawda cenzura i strach przed SB skutecznie zamykały ludziom usta, ale „modernizacja” stworzyła niebezpieczne środowisko ewentualnego buntu. Ekranizacje znanych lektur szkolnych, jak Krzyżacy (1960) i Potop (1974) przypomniały Polakom zarówno o korzeniach rycerskich, jak i demokratycznych. Komunistyczny „nacjonalizm”, jak się zdaje, nie docenił rzeczywistej roli tych mitów dla polskiego patriotyzmu.

W dawnej Polsce zgodzie patronował Duch Święty. Gdy więc Jan Paweł II wygłosił na Placu Piłsudskiego słynne słowa „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”, potraktowano je jako praktyczną wskazówkę ustrojową i zastosowano na sposób sarmacki. Zasadą działania Solidarności było usilne dążenie do jedności, unikanie partyjności, maskowanie podziałów. I to do tego stopnia, że aby uniknąć rozłamu, nie ujawniano nawet znanej „mózgom” Solidarności agentury w kierownictwie Związku. Ale zasada zgody nie była jedyną cechą „Solidarności”. Gdy wybuchły strajki, ludzie zamiast wychodzić na ulicę (gdzie milicja mogłaby ich łatwo rozpędzić jak w grudniu 1970 roku) zamknęli się w zakładach niczym w kresowych fortecach i zawiązali pięć konfederacji regionalnych: MKS Gdańsk, MKS Szczecin oraz trzy konfederacje górnośląskie (w Jastrzębiu, Hucie Katowice i w Bytomiu). W miarę jak strajk się przedłużał, narastał swego rodzaju kapitał demokracji. Ludzie nie mieli co robić, nudzili się, grali w karty, czasem bali się stłumienia strajku siłą, więc żeby ich czymś zająć, przywódcy strajku w naturalny sposób nakłonili ich do debatowania nad sprawami państwa. Nieformalny sejmik trwał wiele dni. Komuniści próbowali zyskać na czasie, ale im dłużej trwał strajk, tym dłużej trwał czas wolny poświęcony sprawom państwa. Ten czas wolny był w rzeczywistości podstawowym warunkiem zaistnienia demokracji. W czasach renesansu określano go mianem otium, to znaczy wolnego czasu, który zamożni obywatele poświęcają na rozrywki intelektualne, a w tym – na politykowanie.

Ktoś ważny może ironicznie zapytać, w jaki sposób robotnicy są zdolni do rozrywek intelektualnych. Jak zapewnić otium dla mas, skoro masy wcale go nie pragną? Ano, ogłosić strajk. Tu właśnie jest sekret, dla którego Pierwsza Solidarność tak bardzo przypominała Pierwszą Rzeczpospolitą. Demosem demokracji nie są bowiem wszyscy formalni obywatele, ale obywatele choć trochę świadomi swego obywatelstwa, poświęcający wolny czas nie tylko na grillowanie czy oglądanie meczu – ale również na aktywne politykowanie. Latem 1981 roku demos, lub – jeśli ktoś woli – naród w Polsce liczył 9 476 584 dorosłych, co stanowi około 1/3 ogółu mieszkańców.

Zatrzymajmy się nad sześcioma dniami lata 1981 roku, podczas których najlepiej zobaczymy funkcjonowanie dobrze zorganizowanego demosu. W dniach 5-10 września odbywał się w hali sportowej Olivia Pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów. Stenogram zjazdu opublikowali ostatnio Grzegorz Majchrzak i Jan Marek Owsiński4. Jak we wstępie do tego wydawnictwa stwierdza Bartosz Kaliski, Zjazd był autentyczną, demokratyczną reprezentacją „nie tyle dużego związku zawodowego, ile po prostu narodu polskiego”5. Uważne wsłuchanie się w atmosferę zjazdowej sali potwierdza tę opinię (do książki załączono nagrania obrad). Pójdźmy o krok dalej. Moim zdaniem, Zjazd był Sejmem Niepodległej Rzeczypospolitej, ale bez pełnej kontroli nad terytorium państwa. A więc jego faktyczną rolę można porównać do roli Walnej Rady Konfederackiej, to znaczy takiego Sejmu, którego uchwały stać się mogły prawem dopiero w wyniku bądź kompromisu z wrogiem wewnętrznym bądź pełnego zwycięstwa nad wrogim mocarstwem6.

Pozostaje tylko jeszcze poboczna wątpliwość jak Solidarność definiowała przeciwnika. Ponieważ w latach 1980-1981 powstanie zbrojne nie było możliwe, Solidarność początkowo nie ogłaszała jednoznacznej deklaracji, że wróg wewnętrzny jest w istocie wrogiem zewnętrznym. „Mózgom” Solidarności brakowało rozeznania jakimi atutami (poza aparatem przymusu) dysponuje jeszcze przeciwnik. Ale mimo klapy strajku generalnego (marzec 1981), z każdym miesiącem stawało się widoczne, że komunizm w Polsce topnieje w oczach. Działacze Solidarności stawali się coraz śmielsi w swoich celach i – jak stwierdzała w swej ocenie Służba Bezpieczeństwa – większość podjętych przez Zjazd uchwał miała jednoznacznie polityczny charakter i podkopywała kierowniczą rolę PZPR w państwie. Co więcej, dzięki interwencji Andrzeja Gwiazdy, Zjazd dokonał propagandowej „wycieczki” na terytorium wroga, uchwalając Posłanie I Zjazdu Delegatów do ludzi pracy Europy Wschodniej. W rezultacie „Solidarność” jawnie, choć delikatnie, zdefiniowała wroga wewnętrznego jako wroga zewnętrznego. Dlaczego o tym piszę? Bo chcę pokazać, że I KZD przejął wszystkie możliwe wówczas do przejęcia kompetencje suwerennego polskiego Sejmu, w tym również reprezentowanie narodu na zewnątrz w takim zakresie, w jakim było to realne.

Skoro był to Sejm Niepodległej Rzeczypospolitej, to warto w specjalny sposób przyjrzeć się jego procedurze obrad. Gdy mówimy o Sejmie, mamy na myśli zwykle coś w rodzaju amfiteatru z 460 medialnymi gladiatorami, odgrywającymi różne batalie ku uciesze zbaraniałych konsumentów. W lepszej wersji nasze wyobrażenie Sejmu pochodzi z okresu międzywojennego – jest to wyobrażenie parlamentu rozdrobnionego przez wybujałą partyjność oraz interesy środowiskowe, klasowe i mniejszościowe. Pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów nie daje się porównać ani do pierwszego (cyrkowego) ani do drugiego (partyjnego) wyobrażenia polskiego Sejmu. Ale z powodzeniem można go porównać do izby poselskiej Sejmu Pierwszej Rzeczypospolitej sprzed pierwszego liberum veto w 1652 roku; wykazać wszelkie podobieństwa i istotne różnice.

Dlaczego do izby poselskiej, a nie do całego Sejmu? Bo wbrew obiegowym mitom, staropolski Sejm nie składał się wyłącznie z posłów, ale z trzech tzw. „stanów” sejmujących: stanu poselskiego, stanu senatorskiego oraz jednoosobowego stanu królewskiego. Była to więc jawna formuła mieszanej formy ustrojowej7, łączącej cechy demokracji, arystokracji i monarchii; często też określano ją monarchia mixta (monarchia mieszana). Piszę „jawna”, bo w rzeczywistości mieszana forma ustrojowa jest obecna w wielu ustrojach na całym świecie, ale jej istnienie często „ukrywa się” pod innymi nazwami. Epoka rewolucji i rozbiorów, epoka mas, formalnie wykluczyła arystokratów i monarchów z udziału w rządach, przenosząc kompetencje dawnego Sejmu na jedną tylko jego izbę – izbę poselską.

No dobrze, ale – powie wątpiący czytelnik – przecież w staropolskich izbach poselskich zasiadało około 180 posłów, a delegatów na I KZD było 898. Jak można porównywać zgromadzenia tak nieporównywalne pod względem liczebności? Tam mieliśmy elitarną szlachtę – tu mamy społeczeństwo masowe. Co uzasadnia zestawienie tak różnych także pod względem składu społecznego ciał parlamentarnych? Odpowiedź brzmi: przede wszystkim ich „wolny” charakter. Jak wykażę w toku dalszej analizy, podobnie jak Sejm I RP, także i I KZD nad wyraz swobodnie podchodził do spraw proceduralnych. Prace obu tych instytucji organizowane były raczej przez swoisty rytuał parlamentarny i stopniowo wypracowywany zwyczaj. Istotnym argumentem za porównywaniem tego ciała do dawnej izby poselskiej jest również specyficzna ordynacja wyborcza. W każdym regionie była inna8, ale miała jedną wspólną cechę: nadawała delegatom wysoki mandat społecznego zaufania, gdyż wybierani byli kwalifikowaną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy uprawnionych do głosowania9. Zasady te przynajmniej teoretycznie stawiają autorytet delegatów bardzo wysoko10, zbliżają go do statusu części posłów w staropolskiej izbie poselskiej (wybieranych jednogłośnie), a w większości przypadków nawet przewyższając, gdyż poza kilkoma wspomnianymi wyjątkami sejmiki co prawda dążyły do jednogłośnego wyboru, ale w razie niezgody wybierały posłów zwykłą większością głosów11. W dodatku wybory sejmikowe odbywały się przy rozmaitej, w każdym razie niezbyt wysokiej frekwencji12, choć uczestnicy sejmiku zapewne uzbrojeni byli w opinię nieobecnych krewniaków, sąsiadów i znajomych. Autorytet delegatów na I KZD podwyższała ich równość: w przytłaczającej większości reprezentowali oni bowiem okręgi liczące sobie 10 tys. osób13. Autorytet delegatów wzmacniało i to, że choć wybierano ich w głosowaniu tajnym, jednak kontrolę nad jego przebiegiem sprawowali zgromadzeni na walnych zebraniach wyborcy. Jest to sytuacja nieporównanie lepsza, niż w przypadku całodniowych wyborów, kontrolowanych przez partyjne komisje wyborcze, które w lokalnych ośrodkach mogą się dopuszczać fałszerstw. Wprawdzie na walnym zebraniu może dojść do zaburzeń (jak wiemy sejmiki nie zawsze były wzorem kultury politycznej), utrudniających lub uniemożliwiających wybory, ale bez wątpienia nie ma lepszego sposobu kontroli, niż obecność wszystkich głosujących podczas głosowania.

Jest jeszcze i jeden niepośledni powód dla którego można porównywać I KZD i staropolską izbę poselską: publicznie wygłoszona z mównicy świadomość (wprawdzie dość ułomna), że istnieje jakaś osobliwa nić ciągłości między tamtą, wolną Rzecząpospolitą a NSZZ „Solidarność”. „My jesteśmy tym największym parlamentem demokratycznym” – stwierdził 10 września Patrycjusz Kosmowski – „Polska w przeszłych wiekach miała te tradycje demokratyczne i wybierała sobie te silne, operatywne władze”14. Trudno powiedzieć co dokładnie miał na myśli mówca, ale w przypadku wystąpienia Marka Janasa 9 września nie ma wątpliwości, że Janas w sensie negatywnym oceniał demokrację solidarnościową jako demokrację podobną do sarmackiej (sprawę szerzej omawiam w punkcie instrukcje wyborcze)15. A to jest sprawa której bagatelizować nie wolno.

Dla historyków XX wieku Zjazd „Solidarności” jest epizodem, wydarzeniem incydentalnym. W sensie ustrojowym Zjazd nic tu do historyka XX wieku „nie mówi”, co najwyżej sprawia wrażenie „dziecięcego etapu demokracji”, ewentualnie demokracji rewolucyjnej (choć pokojowej), po której oczywiście „musi” narodzić się „demokracja” partyjna typu zachodniego. Moim zdaniem to fałszywy determinizm, zwłaszcza, że z uważnej analizy stenogramów wynika wniosek, iż „metasarmackie” instytucje Solidarności zostały przez I turę zjazdu podtrzymane i rozszerzone. Piszę „metasarmackie” w nawiązaniu do używanego przez orientalistów określenia „metakonfucjanizm” (meta-confucianism lub neo-confucianism) w odniesieniu do obecnych cywilizacji Chin, Japonii i innych krajów będących od wieków w kulturalnej orbicie Państwa Środka. Tak, jeśli umiemy spojrzeć na świat z lotu orła, a nie kuricy, wówczas termin „metasarmatyzm” nie wyda się nam terminem naciąganym.

Ale najważniejsze jest to, że do mnie – jako historyka XVII wieku i zarazem demokraty – Zjazd „mówi” bardzo wiele. Polska boryka się od ponad dwustu lat z dramatycznym brakiem ciągłości prawno-zwyczajowej, bardzo przydatnej dla normalnego funkcjonowania. Nie chodzi tu o to, aby naginać fakty i tworzyć sztuczne zestawienia, ale o to, aby uczciwym demokratom czytelnie i w sposób zrozumiały zaprezentować systemowe działanie ustroju demokratycznego – przebieg I KZD jest doskonałym materiałem szkoleniowym w tym względzie.

Metoda badawcza. Zrezygnowałem świadomie z wątku działań służby bezpieczeństwa podczas I KZD (poza sprawami bezspornymi, jak sprawa TW „Bolek”16, „Święty”17, „Grażyna”18). Znacznie ciekawsze jest dla mnie działanie ustroju, ewentualnie na tle intryg politycznych, niż działania manipulacyjne w ramach takiej czy innej operacji „Zamulanie”. Takiemu „zamulaniu” bowiem poddawane były i są demokratyczne zebrania wielu krajów niemal od czasów starożytnych aż po czasy obecne, nie one jednak decydują o rozwoju i upadku państw i narodów. Decydujące są najczęściej reguły ustrojowe i niekorzystne zmiany ustroju. Natomiast dla nauki cennym wkładem byłoby, gdyby znawcy zagadnień „teczkowych” ocenili, na ile prawidłowo oceniłem postawy delegatów i wydarzenia na Zjeździe. Trudno jest bowiem zewnętrznemu obserwatorowi odróżnić postawy rzeczywiste od ich imitacji, a zjawiska spontaniczne – od „legendowania” agentury. Wykazanie np na ile naiwny jestem w swoich wnioskach mogłoby ujawnić cenne wskazówki, pomocne przy badaniu innych znanych źródeł dotyczących parlamentaryzmu, co do których nie dysponujemy żadną wiedzą o manipulacjach służb specjalnych. Odwrotnie też – gdyby się okazało, że moje wnioski są w zasadzie zbieżne z ustaleniami badaczy dziejów agentury – można by stworzyć „intuicyjną” metodę badawczą badania agentury na podstawie niepełnej bazy źródłowej (np w ogóle bez materiałów wytworzonych przez służby specjalne).

Stosowałem w zasadzie dwie metody interpretowania wydarzeń:

  • okiem „nieuzbrojonym”, to znaczy badając po prostu własne odczuwanie, własne emocje wobec wystąpień i wydarzeń na Zjeździe. Takie spojrzenie może być swego rodzaju symulacją spojrzenia na zjazd okiem jego uczestnika – czy to delegata, czy to dziennikarza z loży prasowej lub innego obserwatora. Korzystam tu z własnego doświadczenia parlamentarnego19 i wyrywkowej obserwacji obrad Sejmu III RP;

  • okiem „uzbrojonym”, to znaczy przyjmując założenie, że Zjazd reprezentował zmodernizowaną i ulepszoną wersję parlamentaryzmu staropolskiego. Założenie to wynikało ze znajomości źródeł staropolskich i opracowań naukowych, ale przede wszystkim wynikło z samej lektury stenogramu zjazdowego.

2 Władysław Łoziński, Prawem i lewem. Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku, Wyd. Iskry, Warszawa 2005.

3Por. Władysław Smoleński, Szkoły historyczne w Polsce, Wyd. Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1952.

4I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność”. Stenogramy. T. 1 – 1 tura, wyd. Stowarzyszenie Archiwum Solidarności i Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2011. Dalej cytuję jako I KZD 1. Niektóre nagrania zjazdowe są także dostępne na stronie http://www.wszechnica.solidarnosc.org.pl/?page_id=1528.

5I KZD 1, s. 51.

6Po raz pierwszy wyraziłem tę opinię jeszcze w czasie studiów na seminarium prof. Marcina Kuli. Grupa studentów pod kierunkiem Profesora analizowała wtedy stenogramy posiedzeń Krajowej komisji Porozumiewawczej. Efektem pracy było wydawnictwo pt. Solidarność w ruchu 1980-1981, wyd. Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA, Warszawa 2000, s. 145-147, (dalej cytowana jako Solidarność w ruchu). Moją opinię poparła wtedy zdecydowana większość uczestników seminarium.

7Teoretykami tego ustroju w starożytności byli m. in. Polibiusz i Cyceron.

8Przypomina to sytuację panującą do tej pory w Stanach Zjednoczonych Ameryki; każdy stan ma tam odrębną ordynację wyborczą. W Pierwszej Rzeczypospolitej wyborów posłów dokonywały walne zgromadzenia wyborców (sejmiki przedsejmowe) również działające według lokalnych zwyczajów.

9I KZD 1, s. 18. Co ciekawe statut Związku nie określał jaką większością delegaci mają być wybierani. Decyzję o tym podjęła autonomicznie Krajowa Komisja Wyborcza na podstawie instrukcyjnej uchwały KKP pt. Wzorcowa ordynacja wyborcza z 28.10.1980 r. W skład komisji wchodzili Antoni Kopaczewski, Andrzej Cierniewski, Stanisław Chojecki, Andrzej Celiński (a potem w jego miejsce Krzysztof Seniuta) oraz stali członkowie oddelegowani przez zarządy największych regionów i niestali członkowie mniejszych MKZ-ów, w tym MKZ-u o oryginalnej nazwie Konfederacja Tarnobrzeska (por. Sprawozdanie Krajowej Komisji Wyborczej z dn. 31.08.1981 r., dostępne na stronie http://dlibra.karta.org.pl/dlibra.)

10 Szczegółowa analiza zasad ordynacji wyborczych poszczególnych regionów, jak i frekwencji, pomogłaby ustalić jaką faktycznie liczbą głosów delegaci byli wybierani. Wolno domniemywać, że wyborów dokonywano w okręgach jednomandatowych, na ogół w dwóch turach, i że prawie każdy delegat uzyskiwał minimum 2500+1 głos, gdyż przyjęto zasadę iż jeden mandat przypada na 10 000 wyborców, a wyborów dokonuje się w obecności co najmniej połowy uprawnionych do głosowania. W przypadku „ogona” – grupy wyborców mniejszej niż 10 000 – przyznawano regionowi dodatkowy jeden mandat. Takich delegatów nie mogło być jednak więcej, niż kilkudziesięciu. Podejrzewam, że w praktyce delegaci otrzymywali zwłaszcza w II turze o wiele więcej głosów, niż 2500+1, zwłaszcza przy wysokiej frekwencji, która z pewnością nie należała do rzadkości.

11Wojciech Kriegseisen, Sejmiki Rzeczypospolitej szlacheckiej w XVII i XVIII wieku, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 1991, s. 60 (dalej cytuję jako Kriegseisen Sejmiki); Izabela Lewandowska-Malec, Sejm walny koronny Rzeczypospolitej Obojga Narodów i jego dorobek ustawodawczy (1587-1632), wyd. Księgarnia Akademicka, Kraków 2009, s. 143 (dalej cytuję jako Malec Sejm). Edward Opaliński, Sejm srebrnego wieku 1587-1652. Między głosowaniem większościowym a liberum veto, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2001, s. 35-38 (dalej cytuję jako Opaliński Sejm).

12Por. np Andrzej B. Zakrzewski, Sejmiki Wielkiego Księstwa Litewskiego XVI-XVIII w. Ustrój i funkcjonowanie: sejmik trocki, Wyd. LIBER, Warszawa 2000, s. 50-54; Jolanta Choińska-Mika, Sejmiki mazowieckie w dobie Wazów, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 1998, s. 48-51; Opaliński Sejm, s. 31-33.

13Por. przypis 10.

14I KZD 1, s. 783.

15I KZD 1, s. 618, 631, 662-663. Wypowiedzi Janasa i jego działania świadczą wyraźnie o tym, że rozumiał on systemowe działanie instytucji czasów sarmackich i traktował je poważnie. Podobne opinie wygłaszał później Jerzy Stępień (por. Andrzej Sulima-Kamiński, wystąpienie w: Polska na tle Europy XVI-XVII wieku. Konferencja Muzeum Historii Polski Warszawa 23-24 października 2006, Warszawa 2007, s. 28, dalej cytowana jako Polska na tle Europy). Na marginesie można wspomnieć, że również SB złośliwie określała I KZD jako „sejmik”, co kilka lat temu ujawnił Sławomir Cenckiewicz (por. I KZD 1, s. 48 przyp. 88). Określenie to można jednak traktować wyłącznie jako lekceważący epitet, gdyż nawet z sejmikiem generalnym z czasów I RP Zjazd nie miał wiele wspólnego.

16Sławomir Cenckiewcz, Piotr Gontarczyk, SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii, wyd. Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2008.

17Tajny współpracownik „Święty”: dokumenty archiwalne sprawy Mariana Jurczyka, Wyd. Arwil, Warszawa 2005.

18Był nim Eligiusz Naszkowski. Opracowań nie podaję, gdyż sprawa jest powszechnie znana i nie jest to temat niniejszego artykułu.

19W latach 1996-1998 byłem posłem Instytutu Historycznego UW do uniwersyteckiego parlamentu studentów. Obserwowałem wówczas od środka wiele systemowych zjawisk ustroju demokratycznego w stadium jego legistyczno-proceduralnej degeneracji.

Część Pierwsza – Zasada zgody

W tej części zastanawiam się, jak to się stało, że w XX-wiecznej instytucji, jaką był I KZD narodziła się XVI-wieczna zasada zgody. Poruszone tematy: prawa regionów, instrukcje wyborcze, pierwsze precedensy, przewodniczący zjazdu, liczenie głosów, jawne głosowania, regulamin obrad.

Prawa regionów. Otwórzmy stenogramy I KZD na stronie 68. Widzimy tam schemat przedstawiający rozmieszczenie delegatów i mikrofonów na sali obrad. Delegaci posadzeni są według miejsc swojego wyboru. W każdym sektorze siedzi jedna lub więcej delegacji regionalnych. Czy tak dzisiaj rozmieszczeni są posłowie w Sejmie II czy III RP? NIE! Na Sejmie II i III RP posłowie zasiadają według przynależności partyjno-klubowej. Natomiast posłowie izby poselskiej Pierwszej Rzeczypospolitej siedzieli według terytoriów, które reprezentowali1.

Mogłoby się wydawać, że terytorialne rozmieszczenie delegatów na I KZD wynika z natury zjazdów organizacji pozarządowych – łatwiej jest delegatów zorganizować w grupy, bo łatwiej wtedy zorganizować budżet, transport, wydawać posiłki, materiały zjazdowe; trudno zaś te same czynności logistyczne robić dla klubów ogólnokrajowych, bo to wymagałoby powołania już stałego zaplecza logistycznego itp. To prawda, ale w tym wypadku wynikało to z czegoś innego, a mianowicie ze statutowo zapisanych „praw regionów”. Tymczasowa naczelna władza związku – Krajowa Komisja Porozumiewawcza – składała się (po licznych komasacjach) z przewodniczących 38 regionalnych MKZ-ów (międzyzakładowych komitetów założycielskich). Zazwyczaj na zjazdy KKP wraz z przewodniczącymi MKZ-ów przyjeżdżały liczne grupy działaczy z różnych regionów. Pilnie broniono praw poszczególnych MKZ-ów do samostanowienia. Gdy w kwietniu 1981 roku na zjeździe KKP podjęta została próba „odgórnego” skomasowania mniejszych regionów w większe, rozległy się gorące protesty, które nie ucichły przez kolejne miesiące2. Bo przecież to nie był „niezależny samorządny związek zawodowy”, ale „niezależne samorządne związki zawodowe”, czyli swego rodzaju federacja lub unia związków regionalnych. A więc posadzenie delegatów I KZD według przynależności regionalnej było ściśle związane z rozwojem struktury związku3 i bezsprzecznie może być porównywane z terytorialnym rozmieszczeniem w izbie poselskiej reprezentacji poszczególnych sejmików. Warto zaznaczyć, że w izbie poselskiej za Jagiellonów obowiązywała zasada zgody posłów ziem, która dopiero później przerodziła się w zasadę zgody wszystkich posłów4.

Istnienie „praw regionów” w sposób istotny utrudniało działanie w Związku oficjalnym „partiom politycznym”. Uniemożliwiało też „domyślną” dominację większości nad mniejszością. Podczas debaty statutowej 7 września Henryk Bąk zwrócił uwagę, że zasada proporcjonalnej (uzależnionej od liczby członków) reprezentacji regionów w komisji krajowej może mieć zastosowanie tam, „gdzie są jakieś rywalizujące ze sobą grupy. Natomiast związek nasz na pewno nie zawiera rywalizujących ze sobą grup. I regiony mają przede wszystkim współdziałać harmonijnie i dlatego też przy zasadzie proporcjonalności wydaje mi się, że byłyby nieco pokrzywdzone słabsze regiony”5. W tej wypowiedzi ujawnia się kolejny sekret ustrojowy Pierwszej Solidarności: równouprawnienie regionów mniejszych i większych wymuszało dążenie do zgody i konsensusu. Ale – jak wiadomo – regiony silniejsze liczebnie cieszyły się większym autorytetem i ciągnęły za sobą mniejsze. Tę szczególną cechę ustrojową można porównać do autorytetu reprezentacji „górnych województw” (krakowskiego, sandomierskiego, poznańskiego, kaliskiego i wileńskiego) w staropolskiej izbie poselskiej. Różnica polegała na tym, że autorytet „województw górnych” wynikał nie z ich liczebności (jak w epoce mas), ale z długotrwałej tradycji6.

Prawa regionów gwarantował, jak wspomniałem, statut Związku. Paragraf 18 pkt. 5 stanowił, że uchwały o zmianie statutu i o likwidacji związku stają się prawomocne z chwilą ich zatwierdzenia przez co najmniej połowę zarządów regionalnych, grupujących nie mniej niż połowę członków związku7. Nie było to dosłownie odesłanie do decyzji „sejmików”8, ale na tym przykładzie widzimy jaką pozycją ustrojową regiony dysponowały. Były one traktowane jako „członkowie-założyciele” związku o znaczeniu równorzędnym. Równouprawnienia regionów bronił Jan Brodzki9 i wielu innych. Podczas głosowań nad poprawkami do statutu Włodzimierz Blajerski zwrócił uwagę, że Związek funkcjonował na zasadzie federacyjnej. W związku z proponowanymi poprawkami do statutu mówca obawiał się, że związek zmierza „do układu centralizacyjnego, takiego, jaki ma Biuro Polityczne i Komitet Centralny rządzącej partii”10.

Instrukcje wyborcze dla delegatów. Z prawami regionów ściśle wiążą się pełnomocnictwa i instrukcje wyborców dla delegatów. I tak na przykład tenże Włodzimierz Blajerski poddał w wątpliwość prawo Karola Modzelewskiego do reprezentowania organizacji zakładowych Dolnego Sląska11. Władysław Biernat oświadczył, że reprezentuje stanowisko swoich wyborców z regionu12; Stanisław Alot referował natomiast stanowisko delegatów regionu rzeszowskiego13. Zjawisko to obserwujemy w wielu innych wystąpieniach. Ze szczególną mocą widzimy to 8 września, gdy trzy regiony zbuntowały się przeciw działaniom prezydium, a w uzasadnieniu oświadczenia czytamy, że jeśli ich żądania nie zostaną uwzględnione, „nie będziemy mieli z czym wracać do naszych wyborców”14. Gdy 8 września jeden z delegatów zaproponował, aby uchwalić wstępną wersję tez programowych Związku, uzasadniono to tym, „abyśmy mogli rozpocząć dyskusję programową w regionach między turami zjazdu i uwzględnić opinię rzesz członkowskich”15. Inny delegat narzekał: „nie mogę wrócić do swoich wyborców z kilkoma hasłami, że wspólnie z Lechem Wałęsą zbudujemy drugą Japonię”16.

Sprawa jest tym ciekawsza, że 9 września Marek Janas zgłosił poprawkę do paragrafu 11 podpunkt 3 statutu, mówiącego, że „Członek związku ma prawo uczestniczyć w ustalaniu instrukcji dla wybranych delegatów”. Janas proponował, aby odejść od „systemu instrukcji sejmikowych”, bo ten system „odrzuciła Konstytucja 3 maja”. Apelował, by nie nie tworzyć podstaw do wiązania delegatom rąk i przymuszania do „ślepego” głosowania zgodnie z instrukcją. Nowe brzmienie artykułu miało brzmieć: „członek związku ma prawo uczestniczyć w ustalaniu zaleceń dla wybranych delegatów”17. Poprawkę tę delegaci włączyli do zestawu poprawek poddanych pod głosowanie18, a następnie przegłosowali19. Świadczy to o świadomości roli precedensów w tworzeniu „solidarnościowego” prawa oraz o silnym zakorzenieniu umysłów w historii. Nie oznaczało to jednak całkowitego zerwania z systemem instrukcji; zmieniono bowiem tylko ich nazwę, aby nie kojarzyły się z instrukcjami sejmikowymi20, które w II połowie XVII wieku coraz częściej były dla posłów obligatoryjne. Warto tu wspomnieć, że mimo licznych zaklinań, przysiąg, nadawania ograniczonych pełnomocnictw (limitata potestas) instrukcje sejmikowe jeszcze w pierwszej połowie XVII wieku nie ograniczały możliwości konsensusu i nigdy nie były dostatecznym pretekstem do rozerwania Sejmu21. Były one jednak istotnym zabezpieczeniem przed narodzinami systemu partyjnego.

Pierwsze precedensy: zasada zgody. Przejdźmy do analizy stenogramów I KZD na stronie 77. Za stołem prezydialnym tymczasowo prowadzi obrady Marek Janas – przewodniczący Komisji Zjazdowej. Przeprowadza on en bloc głosowanie nad składem siedemnastoosobowego prezydium Zjazdu (każdy sektor zjazdowy ma mieć jednego członka prezydium). W pierwszej chwili Janas chce, aby delegaci liczący głosy w sektorach policzyli wyniki głosowania, ale po chwili orientuje się, że przytłaczająca większość jest „za”, więc oświadcza: „Ponieważ jest znaczna większość >za<, rozumiem, że wybraliśmy prezydium obrad”. Nie odzywają się żadne protesty przeciw tej tak wolnej „procedurze” głosowania. W rezultacie powstaje precedens, który utrzymuje się do końca pierwszej tury Zjazdu. I znów – czytelnik ma prawo zwrócić uwagę, że podobną procedurę stosuje się na wielu walnych zebraniach organizacji pozarządowych. To prawda, ale takiej procedury wyboru prezydium nie ma w Sejmie III RP. Tu głosy liczy maszyna licząca. Nie liczy się ich „na oko”. A tymczasem Janas – niczym w angielskim parlamencie – podaje wynik według oceny wzrokowej.

A co oznacza głosowanie en bloc? Wybór nie jest efektem otwartej konkurencji, lecz zawartego konsensusu. A w dodatku wybór dokonany jest przy zaledwie 10 głosach przeciwnych. Musimy mieć świadomość, że wszystko to razem jest swego rodzaju modernizacją staropolskiej definicji jednogłośności tak jak ją rozumiano przed pierwszym liberum veto w 1652 roku. Chodziło nie o jednogłośność idealną (jednomyślność). Jeśli w ostatnim czytaniu ustawa nie wywoływała sprzeciwów, uznawano ją za przyjętą. Sprzeciw musiał być albo merytorycznie uzasadniony albo poparty przez liczącą się grupę posłów, np reprezentację ważnej w hierarchii reprezentacji terytorialnej22. Pod słowem en bloc „kryje się” więc staropolska zasada zgody. Dążenie do jednogłośności było wyraźne przez cały okres trwania I tury Zjazdu23, a podjęta nachalnie próba „przykrycia czapkami” przeciwników doprowadziła do kryzysu parlamentarnego i buntu wobec przewodniczącego Zjazdu Tadeusza Syryjczyka24.

Dokonując wyboru en bloc całego zespołu prezydialnego, Zjazd de facto jednogłośnie wybrał kolektywnego marszałka obrad. Dlaczego kolektywnego? Oczywiste było, że jedna osoba nie podoła przewodniczeniu tak licznemu zgromadzeniu, a co więcej jego wybór i konkurencja kandydatów już na wstępie mogły wywołać niedobre emocje i zarzuty o manipulowanie obradami. Staropolska izba poselska nie znała instytucji wicemarszałka25; niewiele też wiadomo o instytucji prezydium26. A więc kompromis wokół osoby marszałka był niesłychanie ważnym rytuałem parlamentarnym. Teoretycznie dążono do tego, aby kierujący obradami był wybrany zgodnie; w praktyce często przeprowadzano głosowanie, które post factum bywało uznawane za sondażowe, gdyż kontrkandydaci wybranego marszałka „odstępowali” mu swoje głosy, aby wytworzyć atmosferę zgody i zaufania. W zasadzie jednak marszałek nosił na sobie niepodzielny autorytet całej izby poselskiej27. Ale gdy w izbie poselskiej panowała niezgoda, powstawał z tego powodu czasem kilkudniowy impas. I Krajowy Zjazd Delegatów zręcznie ominął tę rafę. Zasadę głosowania en bloc (czyli zgodnie) utrzymano również przy wyborze Komisji Mandatowo-Wyborczej28 oraz komisji do głosowań tajnych29 (wybranej zresztą niepotrzebnie, gdyż żadne głosowanie tajne podczas I tury Zjazdu się nie odbyło!). En bloc (zgodnie) wybrano także komisję uchwał i wniosków. Stało się tak na wniosek jednego z delegatów, który podkreślił, że „regiony najlepiej wiedzą kogo do tej komisji wytypować”30. Mimo, że 5 września większość delegatów opowiadała się w ogóle przeciwko powołaniu komisji programowej, wyborów tych 6 września dokonano, en bloc (zgodnie) akceptując cały skład komisji31. En bloc (zgodnie) wybrano również komisję statutową32. Co prawda początkowo nie było pewne czy delegaci zgodzą się na głosowanie en bloc, gdyż ocena wzrokowa nie wykazała wyraźnego wyniku i trzeba było liczyć głosy, przez co ujawniono istniejące podziały (346 głosów opowiedziało się za głosowaniem en bloc, 248 było przeciwnych, a 79 się wstrzymało)33. Sprawy statutu wiązały się ściśle z rozpoczynającą się kampanią wyborczą na przewodniczącego Związku. Tym bardziej należy więc docenić, że mimo wszystko tę ważną komisję wybrano zgodnie.

Nie ulega wątpliwości, że demonstracyjna zgoda delegatów podczas pierwszych dni obrad podyktowana była względami propagandowymi. Zjazdowi przyglądał się bowiem reprezentant wroga – Stanisław Ciosek, a także liczne grono reżimowych dziennikarzy oraz przedstawiciele związków zawodowych świata zachodniego. A więc Związek na zewnątrz – podobnie jak Pierwsza Rzeczpospolita – maskował wewnętrzne podziały. Bez wątpienia uniknięto w ten sposób sporów personalnych na samym początku Zjazdu i nadano mu odpowiedni rozpęd. Potem sprawy nieco się skomplikowały.

Przewodniczący Zjazdu i jego zastępca; trójki prowadzące. Kolejnym istotnym precedensem był wybór przewodniczącego Zjazdu. Po zgodnym wyborze prezydium, z jego składu zgłoszono dwóch kandydatów na przewodniczących, starając się zaspokoić ambicje obu zgłoszonych kandydatów. Gdy w głosowaniu jawnym większością 2/3 głosów przewodniczącym został Tadeusz Syryjczyk, a konkurent – Stanisław Kocjan – uzyskał 1/3 głosów, członek komisji zjazdowej Tadeusz Matuszyk ogłosił: „zastępcą w takim razie przewodniczącego będzie pan Stanisław Kocjan”34. Rozwiązanie to miało znaczenie precedensowe, gdyż nie uchwalono wówczas jeszcze regulaminu obrad. Tym sposobem przezornie zabezpieczono dzieło Zjazdu na wypadek buntu delegatów wobec przewodniczącego obrad. I jak się okaże nie była to troska bezpodstawna35.

Warto tu także wspomnieć o jeszcze jednym istotnym ulepszeniu: prowadzeniu obrad tak licznego zgromadzenia nie podołałoby dwóch przewodniczących, których obowiązki były zresztą znacznie szersze niż tylko porządkowanie obrad, toteż powołano trzyosobowe rotacyjne zespoły prowadzących spośród prezydium36. Trzeciego dnia obrad prezydium ustaliło, że zespoły te nie mogą prowadzić obrad dłużej niż 1,5 godziny, co pozwoli uniknąć znużenia i konfliktów z delegatami37.

Liczenie głosów: ocena wzrokowa a zliczanie głosów. Prowadzący w pierwszej kolejności Antoni Fijałkowski podtrzymał zwyczaj oceny wzrokowej jako podstawowy sposób obliczania wyników głosowania, co znacząco usprawniło przebieg obrad tak licznego i zarazem tak rozgadanego zgromadzenia. W gruncie rzeczy przetransponowano w ten sposób reguły wiecu strajkowego (a więc demokracji bezpośredniej) na reguły obrad parlamentarnych, odpowiednio je modyfikując. Fijałkowski stwierdził bowiem: „proponujemy następujące rozwiązanie: wyniki głosowania ustala Prezydium Komisji Skrutacyjnej na podstawie oceny wzrokowej. Musi być jednoznaczna decyzja Prezydium Komisji Skrutacyjnej (…). Dopiero w chwili powstania wątpliwości jakiejkolwiek z ich strony, będzie zarządzone zliczanie w sektorach”38. Wniosek ten poddał pod głosowanie, a wynik ocenił również na zasadzie oceny wzrokowej. Tym sposobem zręcznie zalegalizowano i uporządkowano pożyteczny dla sprawności obrad usus, choć nie było to rozwiązanie całkiem bezpieczne; komisja skrutacyjna mogła bowiem oceniać wynik głosowania niezgodnie ze stanem faktycznym i chyba skorzystała z tej prerogatywy przy okazji obalania przewodniczącego Tadeusza Syryjczyka39.

Interesująco przedstawia się również sprawa głosowań nad poprawkami do statutu 9 września. Cechą charakterystyczną tych głosowań było, że liczono wyłącznie głosy „za”40. Jeśli było ich minimum 449 (większość kwalifikowana), nie pytano ani „kto jest przeciw”, ani „kto się wstrzymał”. Ten trick niewątpliwie sprzyjał budowaniu atmosfery jedności. Mniejszość nie czuła się upokorzona i obnażona.

Zasada zgody a głosowania jawne. Zauważmy tu ex silentio jeszcze pewien aspekt praktyczny. Delegaci siedzieli w sektorach ustawionych jeden obok drugiego. Krzesła były ustawione na jednym poziomie. Głosowano prawie nad każdą sprawą, bez ustanku, na ogół w trybie zwykłej większości głosów. Siedząc w krzesłach na tym samym poziomie delegaci nie mogli zbyt precyzyjnie widzieć kto za czym głosuje, chyba że ktoś wstał i rozglądał się po sali lub jakaś reprezentacja regionalna zajmowała jednogłośne stanowisko albo jeśli wynik oceny wzrokowej nie był jednoznaczny i trzeba było liczyć głosy. Na siedząco żaden delegat nie mógł ocenić wzrokowo wyników wielu głosowań i był to dodatkowy czynnik chroniący całe zgromadzenie przed cyrkowo-sportowymi emocjami związanymi z upokarzaniem przegranych przeciwników, tak bardzo żenującymi w Sejmie III RP. Delegaci na ogół „nie wiedzieli” jaką i „czyją” większością podejmują uchwały. Ale doskonale widzieli, gdy od czasu do czasu las rąk oznaczał podjęcie uchwały niemal jednogłośnie. To z początku podtrzymywało atmosferę zgody.

Po kilku dniach obrad delegaci zorientowali się już kto jak głosuje, a debata statutowa ujawniła podziały personalne. Stąd też pojawiła się inicjatywa wprowadzenia głosowań tajnych, jednak nie znalazła ona powszechnego uznania41; wszystko miało się odbywać przy otwartej kurtynie, jak w czasach staropolskich42. Wobec otwarcia kampanii wyborczej Tadeusz Syryjczyk jawnie popierał decyzje większościowej koalicji. Doprowadziło to do kryzysu, który opisuję w punkcie oskarżenia o manipulacje.

Regulamin obrad: celebracja wolności. Staropolska izba poselska działała w zasadzie bez regulaminu, bardziej na zasadzie „obyczaju regulaminowego”, choć na niektórych sejmach taki regulamin doraźnie uchwalano43. I KZD taki uchwalił regulamin i stosował go zgodnie z zasadami metasarmackiego ustroju. Pierwszego dnia obrad Stanisław Kocjan ogłosił, że chętni do wypowiedzi w sprawie konkretnych punktów porządku obrad zgłaszają się na piśmie do sekretariatu Zjazdu, z podaniem nazwiska, imienia, numeru mandatu i regionu oraz którego punktu obrad względnie tematu sprawa ma dotyczyć44. Kocjan poprosił także, aby treść wystąpień mówionych była w formie pisemnej zgłaszana do sekretariatu Zjazdu, co umożliwi ich dokładne zaprotokołowanie45. Nie przyjmowano wniosków anonimowych46.

Właściwa dyskusja nad regulaminem odbyła się 5 września wieczorem. Rozpatrywano go nie w całości, ale rozdział po rozdziale, dopuszczano i przegłosowywano poprawki47. Na skutek rosnącego znużenia delegatów, sala zaczęła pustoszeć. Świadczyło to również o tym, że regulamin obrad nie jest dla delegatów sprawą najważniejszą. Prowadzący obrady Jerzy Buzek spotkał się z objawami buntu. Stanisław Łakomy zwrócił uwagę, że delegaci „żywcem śpią” bo jechali całą noc pociągiem i „jutro od nowa będziemy przerabiać, co dzisiaj robimy, bo pan przewodniczący tam jedzie jak elektrycznym pociągiem i nikt się nie zdąży nawet zastanowić, czy to jest dobre, czy niedobre”48. Inny delegat zarzucił prezydium, że chce delegatów doprowadzić do krańcowego wyczerpania i zażądał określenia czasu trwania poszczególnych obrad: „nie można paść na nos pierwszego czy drugiego dnia obrad i później wszystkiego głosować automatycznie, byle prędzej”49. Te reakcje delegatów żywo przypominają podobne reakcje posłów staropolskich, którzy zazwyczaj unikali obradowania po zmierzchu, obawiając się manipulacji50. 6 września Tadeusz Syryjczyk zadeklarował, że w miarę możliwości prezydium będzie unikać obrad dłuższych niż 10 godzin51.

Co więcej, delegaci obalili regułę umożliwiającą odebranie delegatowi głosu. Maciej Jankowski zaproponował, aby delegat, który przekroczy ustalony czas wypowiedzi, miał prawo mówić dalej jeśli delegaci się na to zgodzą (padł też wniosek, który rodzi podejrzenia o prowokację, mianowicie aby delegat miał prawo mówić dalej, jeśli pozostali dyskutanci się na to zgodzą)52. Buzek bez głosowania przyjął zasadę zgody pozostałych delegatów na przedłużanie wystąpień, których czas minął53. O regule tej przypomniał delegatom 7 września prowadzący Lesław Buczkowski54. Wprowadzono też jej odwrotność: podczas debaty programowej 6 września Jerzy Milewski zaproponował, aby „nie ograniczać formalnie, natomiast wprowadzić zwyczaj że jeśli gremium uważa, że jest za długo, to będziemy podnosili mandaty i nimi kiwali”. Syryjczyk skontrował, że „nie jest to najbardziej demokratyczny obyczaj przerywania wystąpień, bo jak ktoś akurat mówi gorzej, to mu przerywają wtedy wcześniej po prostu, bez względu na treść”55. Ale zwyczaj „kiwania mandatami” zaproponowany przez Milewskiego się utrzymał w głosowaniu 6 września, większością 314 delegatów przeciw 22556, a sam twórca zwyczaju skrócił swoje wystąpienie 7 września na widok podniesionych mandatów57 i z całą pewnością wiemy, że zwyczaj był dalej kontynuowany58. Z jednym tylko wyjątkiem – gdy na mocy decyzji większości dopuszczono do głosu Jana Olszewskiego i część delegatów próbowała odebrać mu głos poprzez podnoszenie mandatów, prowadzący Kocjan oświadczył: „przypomnijmy sobie elementarną zasadę demokracji, która mówi, że wolę większości należy szanować. Eksperta poprosiliśmy do głosu w wyniku głosowania i jest to wola większości, więc mandatów w górze ja nie zauważam”59. 8 września Janusz Pałubicki sam poprosił delegatów, aby podnosili mandaty, gdyby odczytany przez niego pewien tekst był nużący, z czego delegaci ochoczo skorzystali60. Nie ulega wątpliwości, że stworzono nowoczesną formę spontanicznego głosowania. Reguła ta zarówno w trybie zgody Jankowskiego, jak i w trybie niezgody Milewskiego jest swoistym ulepszeniem występującej w staropolskiej izbie poselskiej zasady, że marszałek poselski udziela głosu, ale nie ma prawa go odebrać; poseł może mówić dopóki nie zostanie „zakrzyczany” przez znudzoną lub oburzoną większość, ale też większość może go utrzymać przy głosie w razie próby zagłuszania przez mniejszość61.

W sprawach wniosków formalnych delegaci wykazali się czujną nieufnością. Z jednej strony obawiano się, że zgłaszanie wniosków na piśmie umożliwi prezydium przetrzymywanie wniosków i niepoddawanie ich pod głosowanie. Sugerowano, aby wnioski formalne zgłaszać do mikrofonu (w każdym sektorze ustawiony był jeden mikrofon). Z drugiej strony obawiano się zgłaszania wniosków formalnych w nieskończoność. Dopuszczono zgłaszanie wniosków formalnych zarówno na piśmie jak i przez mikrofon62, ale zasada ta 6 września była kwestionowana przez Waldemara Bana, który stwierdził, że „wpadliśmy w straszną matnię”63. Obawiano się obstrukcji parlamentarnej w postaci zgłaszania niezliczonej ilości wniosków formalnych. Antoni Fijałkowski zaproponował, aby wnioski merytoryczne sekretariat Zjazdu przekazywał do komisji wnioskowej, która będzie je przygotowywać w pewien pakiet i zgłaszać zbiorczo. Pozwoliłoby to na uniknięcie rozkładu obrad. Natomiast wnioski formalne zgłaszano by dopiero po konsultacji z szefem reprezentacji regionalnej, a prezydium uwzględniałoby je tylko na podstawie „parafy” tegoż szefa. Wniosek Fijałkowskiego został przyjęty64. Próba obalenia tej zasady (jako niezgodnej z regulaminem obrad) nie powiodła się, gdyż uchwała zjazdu miała z regulaminem równorzędny charakter65. Argumenty Krzysztofa Jagielskiego za tym, aby nie zmieniać regulaminu tylnymi drzwiami66 były raczej demonstracją bezsiły wobec huraganu wolności67.

Problemy z regulaminem obrad były zresztą wynikiem nazbyt „ambitnego” prowadzenia obrad w dniu 5 września przez Jerzego Buzka, w wyniku czego doszło do omyłkowego przegłosowania zapisów niezgodnych ze statutem. Czesław Kujszczyk zgłosił wniosek o zamknięcie dyskusji nad rozdziałem IV regulaminu, bo „pan dusi, dusi, no i jeszcze pan wydusi następną godzinę czasu”68. Stanisław Krukowski zakwestionował zapis regulaminu, stanowiący iż zmiana uchwały podjętej przez zjazd wymaga 2/3 głosów, gdyż był on sprzeczny ze statutem69. Inny delegat oskarżył Buzka o to, że „zajeżdża zebranie. Nie można robić takiego tempa (…). Nie takie tempo, jest 22:36”70. Wniosek o zakończenie obrad zgłosił między innymi Jan Jędrzejewski, bo „nie wymusimy na chama pewnych rzeczy, które pan chce przeprowadzić”71. Mimo to prezydium próbowało realizować z góry narzucony program. Wreszcie Krzysztof Szeglowski stwierdził: „Szanowne Prezydium (…) cały czas próbujecie manipulować salą (…). Był wniosek formalny o zakończenie obrad. Proszę poddać ten wniosek pod głosowanie”. Na koniec zaś Stanisław Krukowski po raz drugi zwrócił uwagę, że w regulaminie znalazł się zapis sprzeczny ze statutem72. Zdesperowany tym Jerzy Buzek przeprowadził głosowanie i obrady zostały 5 września zakończone. Nazajutrz zaś za radą ekspertów obalono wspomniany zapis że zmiany uchwał dokonuje się większością 2/3 delegatów73. Oczywistym jest, że było to kolejne wzmocnienie wolności debaty, bowiem na tej zasadzie można było zmienić każdą podjętą wcześniej uchwałę – i jak pokazały dalsze obrady – z możliwości tej skwapliwie korzystano, co przywodzi na myśl czasy staropolskie. Mało tego, 8 września przegłosowano zasadę, że podczas drugiego czytania uchwały, obok referenta z komisji uchwał i wniosków może się pojawić osoba, która brała udział w pracy i ma odmienne zdanie na temat tekstu uchwały74.

Chcę tu wspomnieć o jeszcze jednym ważnym zwyczaju regulaminowym, by pokazać zasadniczą różnicę między I KZD a izbą poselską. Otóż delegaci robili przerwy na posiłki, co bez wątpienia nieco dezorganizowało obrady. W stenogramach często czytamy o wezwaniach do powrotu na salę z przerwy obiadowej i o tym, że wielu delegatów chętniej przebywa w kuluarach, niż na sali obrad. Trzeba powiedzieć, że posłowie staropolscy byli pod tym względem nieporównanie bardziej zdyscyplinowani. Obradowano od świtu do zmierzchu bez przerw na posiłki, a w razie konieczności obradowano też w nocy75, choć bardzo tego nie lubiano. Obradowanie bez jedzenia to proceder, odkryty również na I KZD, ale dopiero ostatniego dnia obrad, gdy na wikt i opierunek nie starczyło już środków. Zdaje się, że głód znacząco przyśpieszył obrady, ale i poprawił działanie umysłów, gdyż wygłodzeni delegaci uważniej czytali projekty uchwał i wychwycili liczne błędy i braki.

1Stefania Ochmann-Staniszewska, Zdzisław Staniszewski, Sejm Rzeczypospolitej za panowania Jana Kazimierza Wazy. Prawo-doktryna-praktyka, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2000, t. 2, s. 68-70. Dalej cytuję jako Ochmann Sejm.

2Solidarność w ruchu, s. 24-28.

3Prawa regionów podkreślano zresztą na każdym kroku. Por. chociażby I KZD 1, s. 158, 175, 183, 221 i 234 (sprawa wniosków formalnych)

4Wacław Uruszczak, In Polonia lex est rex. Niektóre cechy ustroju Rzeczypospolitej w XVI-XVII w., w: Polska na tle Europy, s. 20.

5I KZD 1, s. 333.

6Kriegseisen Sejmiki, s. 27; Opaliński Sejm s. 29; Przemysław Paradowski, W obliczu „nagłych potrzeb” Rzeczypospolitej. Sejmy ekstraordynaryjne za panowania Władysława IV Wazy, wyd. Adam Marszałek, Toruń 2005, s. 128-129 (dalej cytuję jako Paradowski W obliczu).

7I KZD 1, s. 335, 971.

😯 sejmikach posejmowych oraz generalnych i ich roli ustrojowej czytaj w Opaliński Sejm s. 40-48, 64, 103-105.

9I KZD 1, s. 335.

10I KZD 1, s. 674.

11I KZD 1, s. 338-339.

12I KZD 1, s. 340.

13I KZD 1, s. 345.

14I KZD 1, s. 461.

15I KZD 1, s. 489.

16I KZD 1, s. 491. Nota bene próbowano instrukcje poselskie pisać posłom na sejm PRL, por. Solidarność w ruchu s. 84-85.

17I KZD 1, s. 618.

18I KZD 1, s. 631.

19I KZD 1, s. 662-663.

20O instrukcjach i ich stosowaniu przed 1652 rokiem czytaj Malec Sejm, s. 143-153.

21Opaliński Sejm s. 159-161 (także s. 38-39); Malec Sejm, s. 150-153.

22Opaliński Sejm, s. 162-166; Malec Sejm s. 477, 482-488, 534-535.

23„Uważam, że zjazd powinien przegłosować niemalże jednomyślnie…” (Patrycjusz Kosmowski, I KZD 1, s. 141).

24I KZD 1, s. 769.

25Ochmann Sejm, t. 2, s. 303-307; Malec Sejm s. 233.

26Marszałkowi pomagali niekiedy dobrani przez niego doświadczeni parlamentarzyści, ale zdarzało się, że marszałek korzystał tylko z pomocy własnego pachołka, por. Malec Sejm s. 168.

27O roli marszałka i trybie jego wyboru czytaj w Opaliński Sejm s. 124-139; Paradowski W obliczu s. 97-105.

28I KZD 1, s. 87-89.

29I KZD 1, s. 683 i 738.

30I KZD 1, s. 158.

31I KZD 1, s. 273.

32I KZD 1, s. 218.

33I KZD 1, s. 218.

34I KZD 1, s. 84.

35I KZD 1, s. 769.

36I KZD 1, s. 84.

37I KZD 1, s. 308.

38I KZD 1, s. 85-86.

39I KZD 1, s. 766-769.

40I KZD 1, s. 603 (wyjaśnienie Stanisława Kocjana).

41I KZD 1, s. 602, 734, 790, 876.

42Malec Sejm, s. 232.

43Opaliński Sejm s. 147-150.

44 I KZD 1, s. 101.

45 I KZD 1, s. 103-104, por. I KZD 1, s. 85.

46 I KZD 1, s. 159.

47 I KZD 1, s. 161-189.

48 I KZD 1, s. 172.

49 I KZD 1, s. 173.

50O nocnych konkluzjach czytaj Opaliński Sejm s. 224, 235.

51 I KZD 1, s. 221.

52 I KZD 1, s. 175

53 I KZD 1, s. 175. Natomiast wniosek w sprawie zgody pozostałych dyskutantów został obalony w głosowaniu, por. I KZD 1, s. 184.

54 I KZD 1, s. 347.

55 I KZD 1, s. 267-269.

56 I KZD 1, s. 277 i 281.

57 I KZD 1, s. 422.

58 I KZD 1, s. 277, 281, 428, 434, 565.

59 I KZD 1, s. 437.

60 I KZD 1, s. 552.

61O rytuale zakrzykiwania patrz Opaliński Sejm s. 158, 164, 234; Malec Sejm, s. 481-483 (także s. 195-198).

62 I KZD 1, s. 182.

63 I KZD 1, s. 215.

64 I KZD 1, s. 221-222.

65 I KZD 1, s. 269.

66 I KZD 1, s. 280-281.

67 Nota bene tryb uchwalania poprawek do regulaminu obrad jako odrębnych uchwał przypominał troszkę amerykański tryb poprawek do ustaw przemycanych w innych ustawach. W Sejmie III RP jest to rzeczą zupełnie nie do pomyślenia, choć podobno zdarzało się to czasem za sprawą posłów PSL, natomiast w Sejmie I RP zdarzało się właściwie nagminnie, gdyż nikt nie panował nad ogólną konstrukcją prawa (brak ustawy zasadniczej).

68 I KZD 1, s. 185.

69 I KZD 1, s. 187.

70 I KZD 1, s. 192.

71 I KZD 1, s. 193.

72 I KZD 1, s. 195.

73 I KZD 1, s. 209.

74 I KZD 1, s. 540.

75Opaliński Sejm s. 154.

Część Druga: podejmowanie decyzji

W tej części analizuję sposób dochodzenia do decyzji. Definiuję pojęcie wolnej debaty, rekonstruuję porządek obrad wszystkich dni zjazdu, ujawniam zjawisko „konkluzji sejmowej”, opisuję przebieg i znaczenie głosowań wstępnych w procesie decyzyjnym.

Porządek obrad i wolna debata. Porządek obrad jest świętością proceduralnej „demokracji” III RP. W czasach staropolskich porządek obrad sensu stricto nie istniał, choć obrady toczyły się według pewnego ramowego porządku wypracowanego przez tradycję. Pominę tu relacje między posłami a królem i senatem, gdyż to do tematu nie należy. Omawiam wyłącznie rytuał parlamentarny w izbie poselskiej, gdzie toczono wolną debatę.

Wolny charakter tej debaty polegał na tym, że obradowano na ogół jawnie i w zasadzie nie było zwyczaju narzucania sztywnego porządku obrad, miał on charakter ruchomy. Niekiedy uchwalano, że poszczególne dni sejmowania będą poświęcone poszczególnym sprawom (np soboty – sprawom prywatnym). Częściej jednak rozpoczynano debatę od zgłaszania różnorakich spraw do załatwienia1 i jednocześnie toczono nad tymi sprawami wstępną, sondażową dyskusję (w efekcie toczono kilka debat jednocześnie, co jednak nikomu nie przeszkadzało). Do uświęconego zwyczaju należało aby w sprawach ogólnopaństwowych nie zgłaszać na tym etapie wstępnych projektów ustaw, gdyż mogłoby to obrazić pozostałych posłów2. Tak bowiem rozumiano hasło „nic o nas bez nas”: w założeniu ustawy miały się narodzić w ogniu wolnej i nieskrępowanej dyskusji, bez narzucania przez mniejszość jakichkolwiek gotowych rozwiązań na samym początku. Dopiero po wstępnej debacie sprawę oddawano do wstępnej redakcji marszałkowi poselskiemu lub wybranym do tego celu deputatom3 (choć nie zawsze chętnie, bo z zasady debatowano in gremio, czyli plenarnie). Wstępny projekt ustawy poddawano znów pod dyskusję, w wyniku której miał powstać projekt poselski, prezentowany następnie królowi i senatorom podczas ostatnich dni Sejmu, czyli tzw. Konkluzji sejmowej. A więc poselski projekt ustawy musiał być poddany rytuałowi „ucierania”, musiał niejako stać się własnością wspólną. Było to ważne zabezpieczenie przed instytucjonalizacją partyjności. Poprzez wolność debaty umacniało się też poczucie wspólnoty w realizowaniu obywatelskiego patriotyzmu.

Oczywiście poszczególne grupy nacisku dysponowały gotowymi tekstami ustaw, które niekiedy „podtykano” sejmującym stanom na konkluzji dosłownie w ostatniej chwili i w wielkim zamieszaniu; nierzadko były to ustawy bardzo ważne. A jednak zwyczaj wolnego debatowania możemy traktować za ważny i traktowany z całą powagą rytuał legitymizujący działania wszystkich uczestników sejmowania przed wyborcami. Wolna debata właściwie angażowała emocje i dawała realne uczestnictwo w podejmowaniu jeśli nie wszystkich, to przynajmniej części decyzji. Wolna debata umożliwiała też wyczerpanie wszelkich możliwych argumentów i tricków parlamentarnych w konkretnych sprawach. Jednym słowem była to droga do tworzenia takiego prawa, które jest akceptowane przez wszystkich i przez to ma rangę sakralną. Zgodzie patronował Duch Święty, Sejm rozpoczynano mszą do Ducha Świętego4. Jak to czytelnie wyraził biskup płocki Stanisław łubieński w 1629 r.: „przy zgodzie wszytkich przy zniesieniu do jedności wszytkiej Rzptej rad pożytecznych, bywa assistentia Ducha Świętego, i czego rozumy ludzkie w priwatnych discursach dokazać nie mogą, zgromadzona wespół wszytka Rzpta potrafi to”5.

Przyjrzyjmy się teraz ruchomemu porządkowi obrad I KZD. 5 września w punkcie „pozdrowienia dla zjazdu” Stanisław Kocjan nieoczekiwanie dopuścił do głosu Mirosława Krupińskiego, który zreferował napiętą sytuację w Olsztyńskich Zakładach Graficznych w Olsztynie. Uchwalono uchwałę w tej sprawie. Oburzony Władysław Frasyniuk złożył protest przeciwko prowadzeniu zjazdu bez przyjęcia porządku obrad (miał na myśli porządek obrad wg rozumienia XX-wiecznego). Kocjan wyjaśnił, że uchwalenie porządku obrad jest przewidziane w tymczasowym porządku obrad w punkcie dziewiątym, ale pojawił się wniosek, aby jak najszybciej wybrać rzecznika prasowego Zjazdu i wobec tego Kocjan przeprowadził w głosowaniu ten wniosek oraz wniosek o uchwalenie porządku obrad6. Do 19:00 trwały jednak ciągle kolejne wystąpienia gości i pozdrowienia dla Zjazdu. Obrady wznowiono po kolacji i większością 502 głosów wybrano rzecznikiem Zjazdu Janusza Onyszkiewicza. Następnie zakazano udziału w zjeździe pracownikom reżimowej telewizji, przyjęto porządek obrad oraz en bloc (zgodnie) wybrano komisję uchwał i wniosków. Stało się tak na wniosek jednego z delegatów, który podkreślił, że „regiony najlepiej wiedzą kogo do tej komisji wytypować”7. Zwraca uwagę fakt, że działano bez pośpiechu, jakby w myśl znanego polskiego powiedzenia, że tylko chamy się śpieszą.

6 września wybrano komisję statutową, rozstrzygnięto wątpliwości odnośnie regulaminu obrad, wysłuchano przedstawiciela austriackich związków zawodowych i uchwalono kilka uchwał.

7 września (3 dnia zjazdu) stało się jasne, że Zjazd może się znacznie przedłużyć i nikt nie umiał przewidzieć daty jego zakończenia. Nie zdołano przeprowadzić ani debaty statutowej ani całej debaty programowej. Syryjczyk zaproponował, aby przerwać debatę programową i zająć się poprawkami do statutu. Poparli go Jerzy Zieleński i Jan Brodzki; przeciwnego zdania byli Jerzy Łysiak i Karol Modzelewski. Brodzki argumentował, że Zjazd prędzej upora się ze zmianami w statucie, niż z opracowaniem programu. Narzekał na to, że przeciwnik manipuluje zjazdem, podrzucając mu sprawy bieżące i uniemożliwiając realizację porządku obrad. Argumenty te trafiły na podatny grunt. Większość delegatów opowiedziała się za debatą statutową8. Nie oznaczało to jednak odstąpienia od wolności debaty, bo wkrótce na chwilę znów przerwano debatę statutową i uchwalono treść telegramu do Papieża, jak się zdaje niemal jednogłośnie9. Powrócono znów do debaty, którą jednak po pewnym czasie przerwano, aby odczytać list od instruktorów Kręgu Instruktorów Harcerskich im. Andrzeja Małkowskiego (KIHAM), ogłoszenie przewodniczących regionalnych grup delegatów oraz oświadczenie Społecznego Komitetu Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 roku10. Powrócono do ciągnącej się bez końca debaty statutowej. Jerzy Pilecki zgłosił wniosek o rozpoczęcie dyskusji nad kolejnymi problemami, uporządkowanymi według listy pytań, przygotowanej przez komisję statutową. Dyskusja – zdaniem Pileckiego – każdorazowo powinna kończyć się głosowaniem. Wniosek przegłosowano11. I znów: niby odstąpiono od toczącej się spontanicznie wolnej debaty, ale niezupełnie, gdyż prowadzący Lesław Buczkowski zinterpretował wynik głosowania tak, że obowiązuje ono dopiero po przerwie, aby uszanować delegatów, którzy na nowy tryb obradowania nie byli przygotowani. Zniecierpliwiony tym Roman Kloc wnioskował, aby natychmiast przystąpić do głosowań, jednak delegaci postanowili dalej słuchać wystąpień12. Ponownie ten sam delegat zgłosił wniosek o zamknięcie listy zgłoszeń do dyskusji, co delegaci poparli13. Jako krótki przerywnik Lesław Buczkowski odczytał teleks od Jerzego Urbana, informujący, że cenzura wydała zgodę na doraźne zwiększenie nakładu „Tygodnika Solidarność” na czas trwania Zjazdu14. Po kilku następnych wystąpieniach już miano zarządzić przerwę, ale najpierw przegłosowano porządek obrad po przerwie: dyskusja wraz z głosowaniem według punktów proponowanych przez komisję statutową15. Następnie podjęto nieoczekiwanie dyskusję nad dwoma projektami uchwał w sprawie samorządu16. Dyskusję nad projektami toczono również po przerwie, ale wobec niedostarczenia delegatom tekstu projektów w formie pisemnej, mimo wniosków o czytanie projektów i natychmiastowe głosowanie, większością głosów postanowiono sprawą zająć się nazajutrz17. Potem przedstawiono również nagle kilka projektów uchwał, ale zaprotestował Ryszard Bugaj, argumentując, że to nie są sprawy priorytetowe i mogą się nimi zająć statutowe władze związku po wyborach18. Tym razem nie pomogło odwoływanie się do autorytetu regionu Mazowsze, bydgoskiego i łódzkiego, które popierały projekt uchwały w sprawie powołania zespołu ds. środków społecznej komunikacji; prowadzący Benedykt Nowak wymusił kontynuowanie debaty statutowej19. Debatę więc kontynuowano, ale w dalszym ciągu w trybie zupełnie wolnym, nie odnosząc się do pytań zredagowanych przez komisję statutową, na co zwrócił uwagę prowadzący Antoni Fijałkowski20. Delegaci pro forma zastosowali się do tej wskazówki, kontynuując jednak przede wszystkim sprawę organizacji władz naczelnych Związku i praw regionów. Czesław Jezierski uważał, że powinno się po kolei dyskutować nad punktami ankiety przygotowanej przez komisję statutową i od razu głosować. Fijałkowski wyjaśnił, że wypowiedzi dyskutantów mają być uszeregowane według punktów ankiety; nikt nie wnioskował o każdorazowe głosowanie. Wobec tego Jezierski przemawiał w trybie wolnym, podobnie czynili kolejni mówcy, konsekwentnie ignorując ankietowe pytania komisji statutowej21. Do ankiety tej odnosili się jednak kolejni trzej mówcy; następni jednak – Krzysztof Rajpert i Bronisław Lachowicz – powrócili znów do trybu wolnego22. Potem rozpoczęto czytanie pierwszego pytania ankietowego, ale ponieważ prezydium uznało, że komisja statutowa nie jest do tego należycie przygotowana, przegłosowano aby sprawą zająć się po kolacji23. Powołano osobny zespół programowy „Związek a środki masowej komunikacji”. Otwarto spontaniczną dyskusję w sprawie zespołów problemowych komisji programowej24. Janusz Onyszkiewicz zreferował echa Zjazdu w krajowych massmediach. Po przerwie zgłoszono wniosek, aby obrady zjazdu toczyły się w godzinach 9-13 i 15-19 i ich przedłużenie wymagało za każdym razem zgody delegatów. Wniosek ten odrzucono25. Andrzej Cierniewski poprosił o przegłosowanie wniosku Krajowej Komisji Wyborczej o ważności wyborów delegatów na Zjazd. Mimo protestów (bo wniosek przedłożono dopiero trzeciego dnia obrad!), delegaci zatwierdzili wybory jako ważne26. Jerzy Milewski zaprezentował proponowany tryb pracy komisji programowej27. Następnie odbyły się głosowania wstępne w sprawie zmian w statucie (patrz rozdział głosowania wstępne). Gdy podczas dyskusji nad jednym z pytań jeden z delegatów postawił wniosek o przejście do głosowania, prowadzący Stanisław Kocjan powiedział: „bardzo mi pan pomógł, dziękuję. Ja jako prowadzący nie mogę tego wniosku przedłożyć”28. Jak zatem widzimy porządek obrad nie był narzucany i trzymano się ciągle zasady wolnej debaty. Po zakończeniu głosowań wstępnych minutę przed 22:00 zgłoszony został wniosek o zakończenia obrad ze względu na znużenie delegatów. Większością głosów zdecydowano obrady zakończyć.

8 września nastąpiła pierwsza faza buntu delegatów przeciwko prezydium. W wyniku tego buntu Tadeusz Syryjczyk postanowił zmienić porządek obrad i zająć się sprawami uchwał, które „wszyscy już uznali za ważne”29. Był to projekt uchwały zgłoszony przez delegatów Dolnego Śląska w sprawie nadrzędnych i doraźnych celów Związku oraz projekt uchwały w sprawie działań prokuratury dotyczących prowokacji bydgoskiej. Kolejne uchwały dotyczyły represji dla członków Związku w radiu i telewizji, prób wyłączenia pracowników cywilnych MON i MSW oraz pracowników mianowanych administracji z możliwości zrzeszania się w Związku oraz projektu powołania funduszu inwalidzkiego. Następnie Karol Modzelewski i Mieczysław Gil upomnieli się o uchwalenie uchwały o samorządzie pracowniczym. Ponownie zmieniono porządek obrad, odczytano projekt i otwarto dyskusję. Zjazd Krajowy podjął uchwałę w tej sprawie30. Otwarto dyskusję w sprawie przygotowania wstępnych tez programowych. Buzek proponował, by zobowiązano komisję programową do przedstawienia przed zakończeniem pierwszej tury wstępnej wersji tez programowych, ale delegaci Dolnego Śląska zamiast tego forsowali swój projekt wspomnianej uchwały w sprawie nadrzędnych i doraźnych celów Związku, co wywoływało liczne kontrowersje, gdyż w uchwale tej sformułowano postulaty, których Solidarność nie była w stanie spełnić (m. in. zagwarantowanie ludności dostaw węgla). Generalnie inicjatywa uchwałodawcza regionu dolnośląskiego nie została dobrze przyjęta przez delegatów, a jej uchwalenie „wymęczono” dosłownie w ostatnich minutach pierwszej tury Zjazdu. Jacek Bukowski stwierdził na przykład, że „dokument tego typu musi być napisany niesłychanie zręcznie (…). W związku z tym apeluję o rozważne napisanie tego dokumentu i nieforsowanie jednej platformy”. Ostatecznie Frasyniuk w imieniu Dolnego Śląska zrzekł się „praw autorskich” do projektowanego tekstu uchwały i przekazał ją do komisji uchwał i wniosków dla dalszego opracowania31. Następnie nieoczekiwanie przewodniczący tejże komisji Tadeusz Matuszyk przedstawił projekty dwóch „posłań” zjazdu: pierwsze było adresowane do „narodów, parlamentów i rządów świata”, a drugie do „ludzi pracy Europy Wschodniej”. Tekst już w trakcie czytania wywołał euforię (szerzej omawiam sprawę w punkcie Debata programowa i komisja programowa).

Po obiedzie prowadzący Antoni Fijałkowski ujawnił, że odbyło się zapowiadane spotkanie prezydium z przewodniczącymi regionalnych grup delegatów. Dokonano reformy nie tyle procedowania, ile doraźnej reformy ruchomego porządku obrad. Przyjęto, że priorytetowe w porządku obrad są sprawy związane ze statutem, tak więc jeśli komisja statutowa będzie miała gotowe opracowania, wówczas Zjazd będzie głosował. Wnioski merytoryczne podzielono również według ważności. Wnioski typu nagłego lub awaryjnego (prowokowane przez zjawiska zewnętrzne), będą kierowane bezpośrednio do komisji wnioskowej. Komisja wnioskowa będzie zgłaszała propozycję uchwały w dotychczasowym trybie, czyli będzie się odbywało pierwsze czytanie. Nie będzie żadnej dyskusji, tylko osoby pragnące wnieść poprawki, będą wnosić je do komisji uchwał i wniosków. Wyznaczono 2-godzinny czas wnoszenia takich wniosków. Następnie odbywać się będzie drugie czytanie uchwały i przegłosowanie przez Zjazd. Wnioski dotyczące spraw programowych będą kierowane do komisji programowej jeśli należą do tej grupy wniosków, które można przenieść na drugą turę Zjazdu. Gdyby się okazało, że podstawowy temat obrad – czyli sprawy statutowe – nie mogą być wniesione pod obrady, będzie kontynuowana debata programowa. Delegaci zatwierdzili reformę32. Uchwalono kilka pomniejszych uchwał oraz wniosek formalny w brzmieniu „Przed czytaniem każdej propozycji uchwały należy przegłosować, czy w ogóle uchwała na dany temat jest potrzebna”33. Powrócono do debaty programowej: regiony prezentowały swoje stanowiska34. Uchwalono uchwałę w sprawie prowokacji bydgoskiej. Nieoczekiwanie Krzysztof Makowski z regionu pilskiego postawił wniosek o zmianę prowadzącego Lesława Buczkowskiego „ponieważ nie zna ustaleń, jakie myśmy podjęli wcześniej i wprowadza zamęt”, ale delegaci utrzymali Buczkowskiego przy prowadzeniu35; najwyraźniej powstała wśród nich determinacja w utrzymaniu obranego kursu obrad. Otwarto dyskusję nad projektem uchwały dolnośląskiej. Ze względu na liczne kontrowersję uchwałę skierowano do dalszej redakcji w doraźnie powołanej grupie redakcyjnej, w skład której wejść mieli delegaci proponujący różne jej warianty. Nad pracami grupy miała czuwać komisja uchwał i wniosków36. Uchwalono list do Polonii oraz uchwałę o wydawaniu zeszytów historycznych. Ujawniono zbiorowe autorstwo Posłania do narodów Europy Wschodniej37, odesłano do dalszej redakcji trzy projekty uchwał i powrócono do debaty programowej, którą podsumował Eligiusz Naszkowski (szerzej o tym patrz punkt debata programowa i komisja programowa). Przed wystąpieniem Naszkowskiego prowadzący Syryjczyk ostrzegł delegatów, że organizatorzy są przygotowani tylko na kontynuowanie obrad w dniu następnym i na nocleg po nim „i na tym koniec. Czyli ten ostatni dzień musielibyśmy obradować już w warunkach bardzo chędogich i [sic!] wieczór wyjeżdżać, bo noclegi nie są niestety, możliwe”38. Tym samym przed delegatami ukazała się niewesoła perspektywa konieczności szybkiej konkluzji. Sprawa marnych gospód dla posłów zaburzała obrady niejednego z sejmów staropolskich39, tak i teraz wzmogło to ogólną nerwowość, a niezręczne prowadzenie obrad przez Syryjczyka doprowadziło ostatniego dnia obrad do kryzysu parlamentarnego (patrz punkt oskarżenia o manipulacje).

9 września podjęto znów debatę nad zmianami w statucie. Henryk Bąk postulował, aby określić Związek jako „ruch społeczny” (w czym mieści się pojęcie związku zawodowego) grupujący ludzi pracy (a nie tylko „pracowników”). Lech Sobieszek domagał się, aby uwzględniono jego wniosek o tajne głosowanie w sprawie „czy wypowiadać się na temat polityczny”, ale wybuchła wrzawa i Tadeusz Syryjczyk zwrócił uwagę, że Zjazd wcześniej postanowił, aby w ogóle nie dyskutować nad tym tematem40. Następnie przeprowadzono serię głosowań nie tyle nad poprawkami do statutu, ale w ogóle na tym, czy poprawki wprowadzać pod głosowanie. Na wniosek Andrzeja Rozpłochowskiego zrezygnowano z głosowań wstępnych na rzecz głosowań właściwych. Odstąpiono od tej zasady przy omawianiu nader licznych poprawek do rozdziału IV statutu (władze naczelne). W trakcie obrad uchwalono, że prezydium rozpatruje wyłącznie takie poprawki i warianty, które zostały uprzednio odrzucone przez komisję statutową, a były złożone w terminie do godz. 20:00 dnia 6 września41. Podczas głosowań sondażowych zamknięto też listę dyskutantów nad rozdziałami V, VI, VII, VIII i IX statutu42. Wprowadzono pod głosowanie poprawkę w sprawie członkostwa w związku rolników indywidualnych. Padł wniosek dotyczący „szalonego zmęczenia delegatów” i przerwania obrad, by je kontynuować rano. Mimo to delegaci zdecydowali obradować dalej. Wybuchła awantura w sprawie nieuwzględnienia wniosku o tajność głosowania. Syryjczyk wyjaśnił, że głosowanie tajne może nastąpić nazajutrz, bo trzeba wydrukować karty do głosowania43. En bloc (zgodnie) powołano komisję skrutacyjną do głosowań tajnych44. Kontynuowano prezentację poprawek, gdy padł wniosek o zakończenie obrad, ale delegaci postanowili obradować dalej45. Po północy Antoni Fijałkowski powitał „w dniu dzisiejszym” i zauważył, że niektórym delegatom „powieki się zamykają, widać stąd. Dobudzać, dobudzać sąsiadów”46. Wkrótce potem zamknięto obrady.

Kolejny dzień obrad opisuję w punkcie konkluzja zjazdowa w części trzeciej.

Głosowania wstępne. Na zjeździe wypracowano rytuał specjalnych głosowań wstępnych (zwanych też „orientacyjnymi”47). Były one rozwinięciem innego ważnego zwyczaju, a więc poddawania pod głosowanie decyzji czy w ogóle warto nad czymś głosować. Jednak głosowania wstępne miały głębsze znaczenie rytualne. Dawały możliwość taktownego uświadomienia przeciwnikom, że nie powinni wchodzić w spory w sprawach, które wydają się przesądzone jeszcze przed właściwym głosowaniem. Jak to w praktyce wyglądało? Przyjrzyjmy się głosowaniom wstępnym w konkretnych przypadkach.

Debata statutowa część pierwsza – miała zostać otwarta głosowaniami wstępnymi nad przygotowanymi przez komisję statutową ośmioma głosowaniami sondażowymi, ale wcześniej otwarto dyskusję „nad ogólnymi pryncypiami statutu”, zawartymi w ośmiu pytaniach sondażowych48. W praktyce 7 września delegaci wikłali się w szczegółowe sprawy (szerzej patrz o tym debata statutowa w części czwartej). Wobec tego Jerzy Pilecki zgłosił wniosek o rozpoczęcie dyskusji nad kolejnymi problemami, uporządkowanymi według listy pytań, przygotowanej przez komisję statutową. Dyskusja – zdaniem Pileckiego – każdorazowo powinna kończyć się głosowaniem. Wniosek przegłosowano49, odstępując tym samym od toczącej się spontanicznie wolnej debaty, ale dopiero po przerwie, aby uszanować delegatów, którzy na nowy tryb obradowania nie byli przygotowani. Zniecierpliwiony tym Roman Kloc wnioskował, aby natychmiast przystąpić do głosowań, jednak delegaci postanowili dalej słuchać wystąpień50. Ponownie ten sam delegat zgłosił wniosek o zamknięcie listy zgłoszeń do dyskusji, co delegaci poparli51. Po długotrwałej debacie Antoni Fijałkowski zarządził czytanie pierwszego pytania ankietowego: „czy zachodzi konieczność rozdzielenia funkcji wykonawczych od uchwałodawczych na szczeblu władz krajowych”. Chodziło, naturalnie, o powołanie rady naczelnej52. Sprawę tę znów przerwano.

Do właściwych głosowań wstępnych doszło dopiero wieczorem 7 września. Pierwsze pytanie brzmiało: „czy zachodzi konieczność całościowej zmiany statutu?”. Sugerowano odpowiedzi: ”nie, należy dokonać wyłącznie koniecznych poprawek i uzupełnień” lub „tak”, przy czym ułożone były ona właśnie w takiej kolejności, co wydaje się zabiegiem celowym. W efekcie nieznany członek komisji skrutacyjnej dokonując oceny wzrokowej, popełnił lapsus: „zdecydowana większość głosów powiedziała >tak<, to znaczy >nie<”, czym wywołał wesołość delegatów. Drugie pytanie brzmiało: „Czy statut powinien uwzględniać szczegółowe zasady regionalizacji?”. Znowu pierwsza podpowiedź brzmiała „nie”, a druga „tak”. Większość delegatów sprzeciwiła się opisywaniu szczegółowych zasad regionalizacji w statucie. Kolejne pytanie – „czy należy w statucie wprowadzić szczebel pośredni pomiędzy organizacją zakładową a regionalną?” – zawierało podpowiedzi tym razem w odwrotnej kolejności: tak-nie. Zdecydowana większość delegatów wybrała odpowiedź „tak”, ale głosy były na tyle rozproszone po sali, że musiano je liczyć. Kazimierz Helebrandt zgłosił więc wniosek, aby wstrzymać się od liczenia głosów w przypadku, gdy werdykt jest na oko niejasny i uznać, że nad danym zagadnieniem trzeba dalej pracować, uwzględniając życzenia zainteresowanych stron, zarówno tych głosujących na „tak”, jak i na „nie”. Wniosek Helebrandta delegaci obalili53. Najwyraźniej rytualne głosowanie wstępne przypadło delegatom do gustu i uznali je za poręczną metodę procedowania.

Następne pytanie brzmiało: „czy należy wprowadzić zmiany w strukturze władz krajowych?”. Lider komisji statutowej Stanisław Krukowski uwikłał się w wyjaśnianie co oznacza to pytanie, co wywołało niemałe zamieszanie54. Mimo, że pierwszą sugerowaną odpowiedzią było „nie”, większość delegatów opowiedziała się za zmianami w strukturze władz krajowych. Przystąpiono więc do głosowania podpunktu 4a: „czy należy oddzielić władzę uchwałodawczą od wykonawczej?”. Prowadzący Stanisław Kocjan zarządził jednak wcześniej głosowanie nad dopuszczeniem do głosu Jana Olszewskiego. Na podstawie oceny wzrokowej ustalono, że delegaci są za, ale rozległy się okrzyki i gwizdy. Kocjan poprosił o powściągnięcie emocji. Olszewski przedstawił argumentację za powołaniem rady naczelnej, choć wielu delegatów podnoszeniem mandatów i złośliwymi oklaskami („wyklaskaniem”) próbowało odebrać mu głos. Karol Modzelewski nazwał wystąpienie Olszewskiego „agitacyjnym”, inni dwaj delegaci prosili, aby eksperci byli obiektywni, pomagali komisji statutowej, a nie dokształcali delegatów. Kolejne wystąpienia wyrażały konfuzję delegatów. Ryszard Kotarski, który sam siebie nazwał „zwykłym robolem”, był zdziwiony, że „do zjazdu nie przygotowano i nie ustosunkowano się, jakiegoś wspólnego stanowiska nie wyciągnięto. Ja w tej chwili nie wiem, za kim mam głosować – czy za grupą pana Modzelewskiego, czy pana profesora” (w rzeczywistości Olszewski jest mecenasem, co pokazuje skalę dezorientacji). Sugerował, aby się pozbyć ekspertów, bo robotnicy założyli Związek i sobie bez nich poradzą. Kontrował mu Stanisław Krukowski: „nasz związek powstając, założył sobie jako cel walkę o pluralizm poglądów między innymi i nie każda różnica poglądów to jest manipulowanie”. Jeden z delegatów podważył sens głosowania sondażowego, bo „większość delegatów chciałby mieć rozeznanie, który z poszczególnych wariantów, które z poszczególnych personalnych koncepcji reprezentuje.(…) Wnosiłbym (…) o taką redakcję, która by zrezygnowała ze sformułowań górnolotnych, stylistycznie doskonałych, bardzo inteligentnie i logicznie sformułowanych, ale po prostu niekomunikatywnych, nieczytelnych”. Wobec wniosku o dalsze czytanie pytań ankietowych, Kocjan poddał go pod głosowanie i powrócono do czytania. Ostatecznie większość delegatów sprzeciwiła się koncepcji oddzielania władzy wykonawczej od uchwałodawczej55. Kolejne pytanie brzmiało „czy istnieje konieczność powołania w statucie sądu związkowego?”. Pierwsza odpowiedź brzmiała „nie”, druga zaś „tak”. Zirytowany tym Ryszard Helak złożył wniosek, aby pytać zawsze w kolejności tak-nie. Inny delegat podważał kompetencje komisji. Andrzej Kozicki złożył wniosek o natychmiastowe głosowanie, w wyniku którego większość opowiedziała się w statucie za powołaniem sądu56. Szóste pytanie brzmiało: „Czy przewodniczący krajowej komisji powinien być wybierany bezpośrednio przez zjazd?”. Sugerowane odpowiedzi: najpierw „tak”, potem „nie”. Zdecydowana większość delegatów opowiedziała się za wyborem przewodniczącego przez zjazd57, co oznaczało właściwie otwarcie kampanii wyborczej. Pozostałe głosowania nie wywoływały już większych emocji.

Debata statutowa część druga. W drugiej części debaty statutowej 9 września kontynuowano głosowania wstępne, tym razem jednak nie nad pytaniami ankietowymi, lecz nad tym czy poddać pod głosowanie wnioski zgłaszane przez delegatów. Było ich tak wiele, że nie ma potrzeby wszystkich wymieniać. Faktem jest, że nie wszyscy delegaci do końca rozumieli sens „głosowania przed głosowaniem”58. Bez wątpienia głosowanie nad poprawkami przebiegłoby sprawniej, gdyby poprawki delegatów przegłosowywano na zebraniach komisji statutowej. Rzecz jednak w tym, że zgodnie z zasadami sarmackiej nieufności wobec ciał przedstawicielskich, komisja nie miała takich uprawnień i wszystkie pojedyńcze wnioski tak czy inaczej wracały na salę plenarną. W rezultacie postanowiono przejść natychmiast do właściwego głosowania59. Do trybu głosowania wstępnego powrócono przy prezentacji poprawek do rozdziału IV statutu (władz naczelne Związku)60. W wystąpieniach delegatów słyszymy obawę przed nadmierną centralizacją władzy i dominacją większych regionów nad mniejszymi. Wyraźnie zaznaczyła się też obawa przed wzmocnieniem prezydium kosztem komisji krajowej61. W wyniku serii głosowań przyjęto do dalszego rozpatrzenia wniosek Tomasza Szałeckiego, aby członkami prezydium komisji krajowej nie mogli być przewodniczący zarządów regionalnych; również wstępnie przyjęto, że przewodniczącego i dwóch zastępców ma wybierać Zjazd Krajowy62. Odrzucono pomysł wybierania części członków Komisji Krajowej na regionalnych walnych zebraniach delegatów63, a więc odrzucono uboższą wersję powołania rady naczelnej (szerzej o tym patrz punkt debata statutowa). Właściwe jednak starcie nastąpiło podczas głosowania nad czterema wariantami wyboru komisji krajowej. Ponieważ sprawa jest dość istotna, wymienię wszystkich pięć wariantów, wraz z wynikami wstępnego głosowania:

  1. „w skład komisji krajowej wchodzą: a) przewodniczący zarządów regionów, b) osoby wybrane przez zjazd krajowy spośród delegatów na ten zjazd. Każdy region ma z góry ustaloną liczbę miejsc w komisji. Liczbę tę ustala uchwała zjazdu proporcjonalnie do liczby członków związku w regionie. Głosuje się na listy cząstkowe” – 259 głosów;

  2. „komisję krajową wybiera w całości zjazd krajowy spośród delegatów na zjazd. Każdy region ma z góry ustaloną liczbę miejsc w komisji. Liczbę tę ustala uchwała zjazdu proporcjonalnie do liczby członków w regionie, z tym, że każdy region ma co najmniej jeden mandat. Głosuje się na listy cząstkowe” – 107 głosów;

  3. „krajową komisję wybiera w całości zjazd spośród delegatów na zjazd krajowy” – 38 głosów;

  4. „w skład komisji krajowej wchodzą: a) przewodniczący zarządów regionów, b) osoby wybrane przez walne zebrania delegatów regionu spośród delegatów regionu na zjazd. Liczbę osób wybieranych przez walne zebrania delegatów regionu ustala zjazd proporcjonalnie do liczby członków związku w regionie” – 257 głosów;

  5. krajową komisję wybierają walne zebrania delegatów regionów spośród delegatów regionu na zjazd. Liczbę osób wybieranych przez walne zebrania delegatów regionu ustala zjazd proporcjonalnie do liczby członków związku w regionie – 74 głosy64.

Jak widać głosowanie nie przyniosło jednoznacznego rozstrzygnięcia. Przystąpiono więc do głosowania nad wariantem pierwszym i czwartym, które uzyskały odpowiednio 403 i 361 głosów (żaden nie uzyskał kwalifikowanej większości). Stanisław Krukowski zapytał, czy wynik głosowania oznacza pozostanie przy wariancie statutowym. Syryjczyk odebrał mu głos i wyjaśnił, że pod głosowanie zostanie poddany wariant pierwszy, gdyż uzyskał najwięcej głosów. Gdyby jednak nie uzyskał kwalifikowanej większości, pozostaną w mocy zapisy statutowe65. Decyzja Syryjczyka stała się źródłem kryzysu parlamentarnego (omówionego w punkcie konkluzja zjazdowa). Przegłosowano, że przewodniczący regionów nie mogą być członkami prezydium komisji krajowej66. Niestety wielu delegatów nadal nie rozumiało o co chodziło z głosowaniami wstępnymi i – jak się wyraził Antoni Fijałkowski – na czym „cały dowcip polegał”. Wyjaśnił, że poprawki które uzyskały największą liczbę głosów, będą kierowane do ostatecznej redakcji. Jeśli uzyskają kwalifikowaną większość głosów, zostaną wprowadzone do statutu, jeśli nie – statut pozostanie niezmieniony67. Kontynuowano głosowania sondażowe, tym razem na temat zapisów o sposobie powoływania komisji rewizyjnej. Mimo, że poprawka uzyskała 475 głosów, a więc większość kwalifikowaną, nie uznano wyniku tego głosowania za ostateczne68. Kontynuowano głosowania sondażowe nad zapisami statutu dotyczącymi kadencji i sposobów zwoływania zjazdu krajowego i zjazdów regionalnych. Następnie Bogumił Gospodarek przedstawił propozycje komisji statutowej do rozdziału V i VI. Szczególne kontrowersje wywołał problem kto ma podejmować decyzję o strajku: komisja zakładowa czy prezydium zarządu regionu. Delegaci zdecydowanie opowiadali się za tym, aby ostateczną decyzję zawsze podejmowała załoga69. Pochopnie oddalono możliwość członkostwa członków zawodowych rolników indywidualnych w Związku, ale grupa delegatów zgłosiła wniosek o powrót do tej sprawy i zjazd powrócił do sprawy, po czym wstępnie dopuszczono możliwość członkostwa rolników indywidualnych70. Powrócono do prezentacji i wstępnego głosowania poprawek dotyczących sekcji branżowych. Przerwano to jednak w związku z awanturą w sprawie głosowań tajnych. Prezentowano następnie autopoprawki komisji statutowej do rozdziału V i kolejnych rozdziałów statutu.

Rytuał głosowań sondażowych okazał się nieskuteczny w ostatnim dniu obrad, kiedy to komisja statutowa uparła się, aby powrócić do kwestii związanych ze sposobem formułowania składu komisji krajowej (sprawę opisuję w punkcie oskarżenia o manipulacje). Okazało się, że metoda wstępnego wyłaniania jednego projektu, który uzyskał największą liczbę głosów, nie była zadowalająca dla delegatów. Większość ta była bowiem nieznaczna, a sprawa kontrowersyjna. Do ostatecznego głosowania dopuszczono więc dwa warianty71.

1Malec Sejm s. 194; Paradowski W obliczu s. 126-127.

2Malec Sejm s. 400, 459-465, 475. Bardziej tolerancyjnie podchodzono do projektów ustaw dotyczących spraw lokalnych.

3Malec Sejm, s. 198-199, 202-206, 235. Jedyną stałą komisją staropolskiego Sejmu była deputacja do słuchania liczby czyli komisja przed którą podskarbiowie składali sprawozdania finansowe. Często też powoływano deputacje ds. obrony, por. Opaliński Sejm s. 83, 151-152.

4Ochman Sejm, t. 2, s. 128-130; Malec Sejm, s. 170;

5Opaliński Sejm s. 194.

6 I KZD 1, s. 106-112.

7 I KZD 1, s. 158.

8 I KZD 1, s. 305-308.

9 I KZD 1, s. 332.

10 I KZD 1, s. 335-337.

11 I KZD 1, s. 349-350.

12 I KZD 1, s. 353-355.

13 I KZD 1, s. 359.

14 I KZD 1, s. 352.

15 I KZD 1, s. 367.

16 I KZD 1, s. 370.

17 I KZD 1, s. 370-379.

18 I KZD 1, s. 381.

19 I KZD 1, s. 384.

20 I KZD 1, s. 386.

21 I KZD 1, s. 388-393.

22 I KZD 1, s. 397-398.

23 I KZD 1, s. 410.

24 I KZD 1, s. 410.

25 I KZD 1, s. 418.

26 I KZD 1, s. 421.

27 I KZD 1, s. 422.

28 I KZD 1, s. 451.

29 I KZD 1, s. 461-462.

30 I KZD 1, s. 481.

31 I KZD 1, s. 506.

32 I KZD 1, s. 518.

33 I KZD 1, s. 524.

34 I KZD 1, s. 524-530.

35 I KZD 1, s. 560.

36 I KZD 1, s. 568.

37 I KZD 1, s. 573.

38 I KZD 1, s. 588.

39 Malec Sejm s. 85, 94-95, 107.

40 I KZD 1, s. 602.

41 I KZD 1, s. 691.

42 I KZD 1, s. 719.

43 I KZD 1, s. 734.

44 I KZD 1, s. 738.

45 I KZD 1, s. 749.

46 I KZD 1, s. 753.

47 I KZD 1, s. 305.

48 I KZD 1, s. 312

49 I KZD 1, s. 349-350.

50 I KZD 1, s. 353-355.

51 I KZD 1, s. 359.

52 I KZD 1, s. 399.

53 I KZD 1, s. 431.

54 I KZD 1, s. 432-435.

55 I KZD 1, s. 436-447.

56 I KZD 1, s. 451.

57 I KZD 1, s. 451.

58 I KZD 1, s. 639.

59 I KZD 1, s. 644.

60 I KZD 1, s. 686 – wyjaśnienie Jerzego Buzka.

61 I KZD 1, s. 670-681.

62 I KZD 1, s. 685-686.

63 I KZD 1, s. 690.

64 I KZD 1, s. 651 i 696.

65 I KZD 1, s. 697-698.

66 I KZD 1, s. 699 i 701. Ze względu na braki w nagraniu wyniki tych głosowań nie są do końca jasne.

67 I KZD 1, s. 702.

68 I KZD 1, s. 705.

69 I KZD 1, s. 712.

70 I KZD 1, s. 724-725.

71 I KZD 1, s. 775.