Duda pije z Putinem

Tego właśnie obrazka zabrakło mi w narracji „zaprzyjaźnionych mediów”. Można było przecież oblać Dudę błotem, bo kto pije z Putinem, ten pewnie sam też jest ludojadem, a przynajmniej Hitlerem. Niestety w środku siedział imperator Obama i mimo próśb fotoreporterów „zaprzyjaźnionych telewizji”, nie dał się namówić, by choć na chwilę odejść od stołu i umożliwić Dudzie i Putinowi zrobienie sobie sweet-foty.

(blog-n-roll.pl, 29.09.2015)

Prawdę mówiąc polityka to dość obrzydliwe zajęcie, od ciągłego podawania ręki trzeba ją potem myć w paście BHP, a od ciągłego poklepywania po plecach trzeba oddawać garnitur do gruntownego odrobaczania u weterynarza. Tym razem było jednak inaczej. Po środku Okrągłego Stołu siedział król Artur, czyli imperator Obama. Po lewej od imperatora posadzono dla higieny i odświeżania powietrza paprotkę, a na lewo od paprotki siedział Putin. Natomiast po prawej od cesarza posadzono Andrzeja Dudę.

W cywilizacji zachodniej ten kto siedzi po prawej jest oczywiście ważniejszy, ale z punktu widzenia genderystów oraz widzów telewizji to Putin siedział po prawej, natomiast Duda po lewej. Pozostaje jednak problem wspomnianej paprotki, która zresztą gdzieś sobie poszła, jak to paprotki mają w zwyczaju. W tym momencie Putin powinien był szybko zająć miejsce paprotki, ale siedział jak skamieniały. To dlatego, że zbliżając się do Obamy zbliżyłby się jednocześnie do Dudy, a to byłoby już najgorsze co mogłoby go tego dnia spotkać. Poza tym jestem prawie pewien, że od samego początku jakiś ukraiński karzeł reakcji podgryzał go pod stołem, tak że i siedzieć było ciężko, a i wstać niełatwo.

Zanim jednak paprotka sobie poszła, August Obama trącił się kielichem z paprotką, a potem z Dudą, zaś Putina w tym trącaniu pominął.

Podsumowując, w Rosji bolesnie odczuwa się takie niuanse. Pamiętamy przecież, że Jelcyn rozstawiał ministrów podczas posiedzeń rządu, a Putin zdaje się już tego nie musi robić.

Natomiast Gazeta Wyborcza musi. Z tego powodu dziennikarze GW zrobili taki dowcip: w tytule Duda przy jednym stole, ale na zdjęciu z całego Dudy przy stole był tylko kieliszek z doczepioną atrapą ręki. Podejrzewam, że tę atrapę ręki przylepił tam Schetyna, ratując w ten sposób honor Rzeczypospolitej.


Dziś rano kątem ucha słuchałem wywiadu z Beatą Szydło. Jakaś dziennikarka snuła spekulacje o tym, że jakoby Duda przy stole mówił o Smoleńsku. Krótko mówiąc mamy już dwie wersje wydarzeń:
1. Dudy tam nie było, był tylko kieliszek (plus atrapa ręki dostawiona bohatersko przez Schetynę);
2. Duda tam był, ale gadał od rzeczy (pewnie coś o wraku tupolewa), więc mądry Putin szybko wstał od stołu.

Tu małymi literkami: wersja 3 – Duda upił się z Putinem i ledwo wstał od stołu na własnych nogach.

Myślę, że pośmiejemy się nie raz jeszcze z tej komedii. Ważne tylko, byśmy dostrzegli, że jest to komedia, która czasem przeradza się w tragedię. Wymazanie człowieka ze zdjęcia to jakby magia sympatyczna. Stąd tylko już krok od fizycznej likwidacji.

Jakub Brodacki

Od dzisiaj myję ręce przed jedzeniem!

To oczywiście żart – myję je codziennie kilka razy: po kocie, po psie, po suce, po grzebaniu w kompoście, po grzebaniu w ziemi, po pracy z maszynami, a wreszcie, nade wszystko PRZED. Przed jedzeniem.

(blog-n-roll.pl, 4.10.2015)

Pojawiły się doniesienia, że w Wiedniu wybuchła epidemia dezynterii wśród uchodźców. Nie wiem ile w tym prawdy, ale od razu przypomniała mi się historia bitwy pod Wiedniem. W stolicy monarchii Hansburgów panowała dezynteria. Podczas oblężenia codziennie umierało 50-60 osób. Po świetnym zwycięstwie wojsk sprzymierzonych, dezynteria zapanowała także niestety w szeregach armii koronnej i zabrała ze świata tego zdolnego dowódcę hetmana polnego Mikołaja Sieniawskiego.

Wybuch dezynterii spowodowany był piciem nieprzegotowanej wody, pobieranej z ogólnie dostępnego Dunaju. Część wojska zmuszona była się kurować na miejscu i wielu nigdy nie wróciło do Ojczyzny. Pozostałych czekała upokarzająca klęska w bitwie pod Parkanami, gdzie Jan III źle ocenił sytuację i w efekcie dragonia poniosła ciężkie straty, a sam król ledwo uszedł z życiem. Jak widać za wielki sukces czasem płaci się srogo, zwłaszcza gdy zlekceważy się przeciwnika.

Ponieważ mamy wśród nas lekarza, ciekawie byłoby usłyszeć od Niego konkretne zalecenia profilaktyczne dotyczące walki z tą groźną epidemią.

Jakub Brodacki

Anty-fejk: zatrzymać mamrotaną propagandę!

Pod moim ostatnim wpisem wywiązała się dyskusja nie całkiem na temat, ale bardzo interesująca, bujająca gdzieś między obłokiem „mieć”, a obłokiem „być” oraz chmurkami „handel” czy „instytucja charytatywna”. Myślę, że wbrew pozorom wszystko to da się połączyć w jedną całość.

(blog-n-roll.pl, 7.10.2015)

Na portalu blog-n-roll.pl wielokrotnie pojawiają się, pojawiały i będą pojawiać fejki wyprodukowane przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Każdy z nas padł ich ofiarą i zapewne niejeden raz puściliśmy je w obieg w dobrej wierze. Pojawiają się też informacje prawdziwe, ale tak zredagowane, abyśmy nie zwracali uwagi na rzeczy ważne. Towarzysz Putin wyprzedza świat zachodni o kilka długości w zakresie polityki informacyjnej, a cechy szczególne internetu Rosjanie potrafią wykorzystać w sposób niemal perfekcyjny. Putinowskie trolle mają do dyspozycji prawdopodobnie setki, jeśli nie tysiące widmowych portali bogato zaopatrzonych w „informacje” i sprawiających wrażenie autentycznych, obywatelskich inicjatyw. Teraz wystarczy już tylko wejść na jakiś popularny portal zachodni i linkować, linkować, jeszcze raz linkować. Bo linkowanie to – jak bibliografia książkowa – „dowód” wiarygodności. Potem niech jeszcze zacytują nas mainstreamowi dziennikarze, by informacja się „utwierdziła” i „utrwaliła”. Następnie można już linkować do tekstu czy materiału audiowizualnego znanego dziennikarza… Buduje się wielopiętrowy i wieloskrzydłowy gmach kłamstwa.

Straty wynikające z wchłaniania przez internautów i telemaniaków fałszywych informacji liczą się w miliardach dolarów, w utraconych terytoriach, w zabitych, rannych, chorych i nieszczęśliwych tysiącach ludzi. Dowodnym przykładem Donbas, skutecznie ogłupiony wizją rosyjskiego raju szczęśliwości płaci dziś słoną cenę za codzienne wchłanianie gigantycznego kłamstwa.

Z badań politologicznych wynika, że politycy i massmedia rzadko kiedy potrafią ludzi przekonać do zmiany poglądów. Natomiast bez trudu potrafią ich skłonić, by jakieś tematy uważali za ważne i o nich pytlowali w sklepie, na ulicy, w metrze, w łóżku i przed telewizorem. „Kochających inaczej” (czyli miłośników Rosji) trudno przekonać do zmiany poglądów. Można jednak należycie doinformować niezdecydowanych, wątpiących, a także tych wszystkich, których warto informować. W razie poważnego konfliktu, przeciwnicy Rosji będą lepiej doinformowani i trudniejsi do manipulacji przez przeciwnika. To zaś przekłada się na lepiej zorganizowany opór, osłabia wolę miłośników Rosji i zwiększa koszty Nieprzyjaciela.

Rynek jest perspektywiczny

Nasz świat stanął na krawędzi chaosu. Tematyka budząca największe obecnie emocje będzie je budziła dalej przez najbliższych kilka lat. Mam na myśli napływ tzw. „imigrantów” oraz najazd Rosji na Ukrainę. Jest to więc rynek perspektywiczny. Ludzie poszukują informacji z Bliskiego Wschodu i z wschodniej części Międzymorza. W przeważającej części otrzymują jednak informacje spreparowane w taki sposób, aby zniechęcić do pogłębiania wiedzy na ten temat. Debatujemy w internecie na poziomie prostych emocji, nie wiedzy. Natomiast osoby poszukujące wiedzy, trafiają zwykle na barierę uczoności, tworzoną przez świat akademicki, oraz na barierę językową. Wielu z nas nie ma podstawowej znajomości języka rosyjskiego czy ukraińskiego, a o językach orientalnych już nie wspominam. Często też bariera uczoności wykorzystywana jest do tworzenia szkodliwej ideologii. Genderyzm powstał przecież na bazie interesujących badań antropologicznych, potraktowanych jednak jako wiedza objawiona. Prosty dostęp do źródeł jest zawsze lepszy, niż czytanie opracowań!

Perspektywiczny rynek informacyjny zostaje zwykle zajęty przez główne mediodajnie. Ma jednak swoje nisze, których poszukują osoby bardziej dociekliwe, młode duchem lub ciałem, nieco zbuntowane. Tę niszę warto wypełnić i nie można wykluczyć, że może to być także źródło zarobków. O pieniądzach jednak nie piszę, bo na ich pozyskiwaniu zwyczajnie się nie znam. Być może dałoby się na ten projekt pozyskać pieniądze unijne.

Mamrotana propaganda

Stopfake.org to jedna z powstałych po kijowskim majdanie instytucji państwa obywatelskiego, prowadząca wojnę z nieprawdziwymi informacjami putinowskiej propagandy. Naturalnie, Ukraińcom jest w pewnym sensie „łatwiej”. Agresja na ich kraj jest jawna i bezpośrednia, nienawiść wobec Rosjan jest czymś oczywistym. A ponieważ główne ostrze propagandy Putina jest skierowane przeciw Ukrainie, Ukraińcy nie mają też problemu z rozpoznawaniem głównych narracji propagandowych, ani też specjalnych oporów, aby je ujawniać, piętnować i ośmieszać.

W Polsce sytuacja jest o tyle trudniejsza, że propaganda antypolska jest w gruncie rzeczy wyciszona, szemrana, mamrotana pod nosem, przemycana w informacjach pozornie niezwiązanych z Rosją czy Ukrainą. Rosjanie próbują rozmawiać z poszczególnymi grupami społecznymi w Polsce, używając różnych zestawów argumentów, różnych narracji, prowadzą na nas gigantyczny eksperyment badawczy, badają nasze reakcje. W głównym nurcie ta propaganda wygląda tak: czasami się przymilają, innym razem znów lekceważą, czasem straszą banderowcami, innym znów razem sami srożą się i grożą bezpośrednim atakiem na Polskę. Standardowo zmierzają także do zepchnięcia Polski na boczny tor międzynarodowej polityki, do jej osaczenia, a przynajmniej wywołania wrażenia, że Polska jest sama i słaba, że wokoło czyhają na nią same zagrożenia, z których zagrożenie rosyjskie jest stosunkowo najbardziej europejskie i ucywilizowane, a więc poniekąd akceptowalne.

Jednak znacznie groźniejszy jest drugi nurt rosyjskiej propagandy, który nazwałem właśnie „szemranym” czy „mamrotanym pod nosem”. Wszystko to, czego dowiadujemy się o inwazji uchodźców na Europę, jest spreparowane w duchu „walki cywilizacji” Huntingtona lub Konecznego. Prawda szczegółowa gubi się w oceanie ogólnikowej ideologii.

Jest rzeczą niewątpliwie trudną wyłapywać szemraną, rosyjską propagandę, nie znając otwartej propagandy, stosowanej przez Rosję na Ukrainie. Często się nam zdaje, że rozumiemy, co Rosjanie do nas mówią, podczas gdy w zestawieniu z narracją stosowaną na Ukrainie, te same słowa nabierają zupełnie innego znaczenia. Potrzebne jest rozkodowanie rosyjskiej propagandy w Polsce.

Anty-fejk

Istnieją dwa warianty. Albo przyłączyć się – o ile to możliwe – do inicjatywy stopfake.org. Daje to tę korzyść, że łatwo jest korzystać z cudzej pracy i po prostu ją tłumaczyć na bieżąco na język polski. Wadą jest to, że możemy zostać potraktowani, jako komórka ukraińskich służb specjalnych. Inną wadą jest to, że między nami a Ukraińcami może zaistnieć typowy „brak chemii” i współpraca może się nie udać.

Wariant drugi zakłada powołanie własnej instytucji anty-fejkowej. Zamiast więc tworzyć polską wersję stopfake.org, należałoby stworzyć coś oryginalnie polskiego. W zasadzie można sobie wyobrazić dwa kierunki działania anty-fejka: międzymorski i bliskowschodni. O tym ostatnim mam niewielkie pojęcie, więc powiem krótko o międzymorskim.

Kierunek „międzymorski” to rozkodowanie wszystkich mitów tworzonych na obszarze Międzymorza, a zwłaszcza na Ukrainie. Przykładowo, w sierpniu pojawił się fejk, że Unia Europejska włączy Ukrainę na listę państw, które mają przyjąć imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Rozumie się wielopoziomowość tego kłamstwa:

1. nie wspomina się w nim, że napływ imigrantów jest na rękę przede wszystkim Putinowi, a kraje zachodnie dały się wmanewrować rosyjskiemu dyktatorowi i jego przyjaciołom w politycznie poprawną ideologię;

2. dezawuuje się przynależność Ukrainy do UE;

3. straszy się inwazją czarnych, podczas gdy głównym problemem Ukrainy są ciągle „zielone ludziki”.

Inny fejk wykorzystywał z kolei tylekroć chwaloną na tym portalu politykę Wiktora Orbana. Węgry miały jakoby wystąpić do sądu międzynarodowego ONZ o zwrot terytoriów utraconych podczas I i II Wojny Światowej. Sugestywna mapka pokazywała, że chciwy Orban chce utuczyć terytorium węgierskie kosztem wszystkich swoich sąsiadów, łącznie ze Słowacją, Austrią, Słowienią, Chorwacją i Serbią, a o Ukrainie i Rumunii już nie wspominając. Ten fejk znowu miał charakter wielopoziomowy i wieloskrzydłowy. Po pierwsze miał on uzasadniać dokonane de facto zmiany granic Ukrainy (zabór Krymu i Donbasu). Po drugie miał pokazać Wiktora Orbana w świetle złym lub dobrym – w zależności od odbiorcy. Dla przyjaciół Ukrainy fejk byłby jeszcze jednym potwierdzeniem, że „temu panu już dziękujemy”. Dla wielbicieli węgierskiego reformatora byłby to przykład prawidłowego rozumienia interesu narodowego. Dla krajów sąsiadujących z Węgrami byłoby to ostrzeżenie. Fejk zmierzał w tym kierunku, aby Wiktora Orbana otoczyć nieprzyjaznymi spojrzeniami i doprowadzić do izolacji Węgier, wpychając je w ramiona Putina.

Te przykłady pokazują, że Ukraińcy robią połowę tej roboty, której my potrzebujemy i być może najlepszy byłby wariant pośredni: część fejków cytujemy ze strony stopfake.org (do czego zawsze mamy prawo, dokonując wyboru fejków dla naszych potrzeb), a część fejków wyszukujemy sami, starając się:
1. badać jakich ewolucji dokonuje rosyjska propaganda, gdy przemawia do Ukraińców, a jakich – gdy przemawia do Polaków;
2. dowiedzieć w jaki sposób fejki są przemycane do głównych mediodajni w Polsce (w tym tzw. prawicowych);
3. tworzyć „statystyki fejkowalności” konkretnych portali internetowych i konkretnych dziennikarzy.
4. nauczyć się rozróżniać fejki „gołe”, widoczne na pierwszy rzut oka, od fejków „szemranych” i „mamrotanych” (przykładowy fejk mamrotany: http://blog-n-roll.pl/pl/putin-huj%C5%82o-czyli-dyplomatyczny-skandal-na-warszawskich-salonach-rmf24pl )
Badania te mogą przybrać postać dorocznego raportu obywatelskiego, który z czasem może się stać cenionym i poszukiwanym dokumentem w obronie wolności słowa w Polsce.

Jakub Brodacki

ps. właśnie w tej chwili przeczytałem na niezalezna.pl kolejny wariant „zgwałconej przez imigrantów aktywistki”. Tym razem miało się to stać nie w Polsce, ale na granicy Francji i Włoch. Niezalezna.pl wzięła „niusa” z portalu, który na pierwszy rzut oka w ogóle nie zasługuje na cytowanie.

O technice liczenia głosów

W ostatnim czasie wszelkiego typu szkolenia via youtube robią zawrotną karierę. Korzystają na nich ci, którzy lubią mówić długo, łagodnym, melodyjnym głosem.

(blog-n-roll.pl, 17.10.2015)

Jako że jestem członkiem, a nawet wiceprzewodniczącym jednej z OKW w Warszawie, z dużym zainteresowaniem odniosłem się do szkolenia Hanny Dobrowolskiej, poświęconego pracy męża zaufania. W istocie jednak Hanna Dobrowolska przedstawiła jak – zdaniem Ruchu Kontroli Wyborów – powinien przebiegać cały proces wyborczy. W nagraniu tym pojawił się pewien pomysł, który niestety jest wałkowany już od kilku miesięcy z uporem godnym lepszej sprawy.

Jak wspomniałem w tytule, melodyjny głos Hanny Dobrowolskiej sprawił, że zapragnąłem wysłuchać szkolenia w pozycji horyzontalnej. Nagle poderwały mnie na równe nogi słowa: „Ustalamy liczbę głosów ważnych. To jest bardzo istotny etap, bowiem kluczową jest tutaj rola przewodniczącego. To on powinien brać każdą kartę uznaną za ważną do ręki i stwierdzać, czy głos jest ważny, czy nieważny… Nie patrząc oczywiście na kogo on został oddany…”. (51:22).

Lapsus lapsusem („nie patrząc…”), ale już sama procedura oglądania przez całą komisję, każdej karty po kolei jest – delikatnie mówiąc – niepoważna. Po całym dniu pracy traktowanie komisji w ten sposób może prowadzić i z pewnością doprowadzi do buntu komisji i poważnego konfliktu. Dawanie takich zaleceń mężowi zaufania w gruncie rzeczy prowadzi do kompromitacji całej idei kontroli wyborów. Nie ma żadnych podstaw prawnych, aby wymusić stosowanie takiej techniki liczenia głosów, natomiast daje to znakomity powód do ośmieszenia idei kontroli wyborów. Łatwo sobie wyobrazić, że zbuntowana komisja wezwie na pomoc policję, a policja usunie męża zaufania z powodu zakłócania liczenia głosów absurdalnymi żądaniami. Dalej, ironizując, mąż zaufania pobiegnie do „niezależnych” massmediów i będzie szeroko opowiadał, jak to dzielnie bronił świętego prawa demokracji, czyli wolnych wyborów… A reżimowe mediodajnie będą mogły znowu utyskiwać nad „wariatami”, którzy wszędzie wietrzą „teorie spiskowe”.

To jest typowe mieszanie w szklance herbaty, w której nie ma cukru. Herbata od mieszania nie stanie się słodsza!

Ciśnie się tu na usta pytanie, skąd wziął się pomysł, aby to przewodniczącego uczynić odpowiedzialnym za stwierdzenie ważności kart wyborczych, skoro komisja wyborcza jest organem kolegialnym. Przebieg ustalania ważności kart do głosowania oraz głosów ważnych określa wyraźnie art. 71 Kodeksu Wyborczego:

§1. Po wykonaniu przez obwodową komisje wyborczą czynności, o których mowa w art. 70 [chodzi o zapieczętowanie otworu urny, ustalenie liczby osób uprawnionych do głosowania oraz liczby wyborców (kart) którym wydano karty do głosowania itp], przewodniczący komisji otwiera urnę wyborczą, po czym komisja liczy wyjęte z urny karty do głosowania i ustala liczbę kart ważnych i liczbę kart nieważnych oraz, odpowiednio do przeprowadzanych wyborów, liczbę głosów ważnych oddanych na poszczególnych kandydatów albo na poszczególne listy kandydatów i każdego kandydata z tych list, a także liczbę głosów nieważnych.

Jak widzimy, nie ma tu mowy o szczególnej roli przewodniczącego przy ustalaniu kart ważnych i nieważnych oraz głosów ważnych i nieważnych. Przewodniczący tylko otwiera urnę – nic poza tym!

Naturalnie, przewodniczący, mąż zaufania czy każdy członek komisji może zaproponować różne techniki liczenia głosów, byleby tylko odbywały się one przy jednym stole, w warunkach pełnej kontroli wszystkich wobec wszystkich. Najlepszym organizacyjnie sposobem liczenia jest wzajemne sprawdzanie przeliczonych kupek głosów (liczenie krzyżowe) i powtórne liczenie, jeśli coś się nie zgadza. Już przy liczeniu głosów oddanych na poszczególnych kandydatów, warto też zajrzeć do kupek głosów oddanych na kandydatów partii konkurencyjnych, gdyż mogą się tam znaleźć głosy oddane na Prawo i Sprawiedliwość. W tych wyborach jest to raczej mało prawdopodobne, gdyż PiS w „karcie książeczkowej” znajduje się na pozycji pierwszej, więc ryzyko omyłki lub „omyłki“ (kradzieży głosu) jest niewielkie. Ale może się pojawić zjawisko kradzieży głosów między pozostałymi partiami, na przykład kradzieży głosów oddanych na Petru czy Kukiza do kupki Platformy Obywatelskiej lub – co jeszcze bardziej prawdopodobne – do kupki PSL.

Wybory prezydenckie są w liczeniu bardzo proste. Jednak wybory samorządowe – bardzo istotne z budżetowego punktu widzenia – są niemożliwe do policzenia techniką Hanny Dobrowolskiej. Po pierwsze dlatego, że kart jest cztery razy więcej, niż podczas wyborów prezydenckich lub referendum i dwa razy więcej, niż podczas wyborów parlamentarnych. Po drugie dlatego, że karty książeczkowe wymagają starannego wertowania, co niesłychanie wydłuża proces liczenia, prowadzi do skrajnego zmęczenia, a to z kolei umożliwia działanie fałszerzom. Po trzecie dlatego, że wysypanie wszystkich kart na stół jest fizycznie niemożliwe – liczenie odbywa się na podłodze, na powierzchni wielu metrów kwadratowych.

Wybory parlamentarne są łatwiejsze, ale to nie znaczy, że łatwe do liczenia. W przypadku większościowych wyborów do senatu powstaje kilka kupek poszczególnych kandydatów, które bardzo szybko można przeliczyć powtórnie i krzyżowo. W przypadku wyborów do Sejmu, mamy książeczkę z listami kandydatów. Każdą stronę książeczki trzeba przejrzeć, szukając na niej krzyżyka. Już samo sprawdzenie i krzyżowe liczenie zajmuje wystarczająco dużo czasu, trzeba więc wykazać się rozsądkiem i realizmem. Ludzie to nie automaty do liczenia głosów, a praca w nocy nie dla wszystkich jest “codziennością”. Okażmy wyrozumiałość.

Celem kontroli wyborów nie jest:

a) tworzenie medialnego szumu;

b) kompromitowanie idei absurdalnymi żądaniami;

c) wywoływanie bezsensownych awantur podczas pracy w OKW;

d) głoszenie sfałszowania wyborów z powodu stosowania innej techniki pracy, niż zalecana przez RKW (o ile jest zgodna z prawem).

Apeluję więc do działaczy RKW, aby powstrzymali zelantyzm, bo w obronie wolności nie można być tyranem.

Jakub Brodacki

Inne moje teksty sprawie wyborów poświęcone:

http://blog-n-roll.pl/pl/standard-patrioty

http://blog-n-roll.pl/pl/kulisy-wybor%C3%B3w

http://blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9E%C5%BCyczymy-wysokiej-frekwencji

O przebiegu wyborów i kluczowych sprawach przy ich organizacji w OKW jeszcze napiszę odrębne refleksje po zapowiadanym szkoleniu przewodniczących w najbliższą środę. Byłem na szkoleniu PiS, ale pewne wątpliwości do rozstrzygnięcia nadal pozostają.

Pan przewodniczący

Obwodowa Komisja Wyborcza jest organem kolegialnym. Według wytycznych PKW, m. in. „przewodniczący komisji kieruje pracami komisji, zwołuje jej posiedzenia i przewodniczy im”. Takiego stwierdzenia nie znalazłem jednak w Kodeksie Wyborczym i wydaje mi się, że jest to tylko interpretacja przepisów. Niemniej jednak praktyka podpowiada, że przewodniczacemu pisana jest rola menedżera, kierującego niedoświadczonym zespołem. jest on organizatorem pracy, stróżem prawa i gwarantem zachowania porządku.

(blog-n-roll.pl, 21.10.2015)

Kompetencje przewodniczącego Obwodowej Komisji Wyborczej są rozproszone po różnych artykułach Kodeksu. Najwyraźniej ustawodawca nie przywiązuje do osoby przewodniczącego nadmiernej wagi, ale przyznaje mu dosyć istotne uprawnienia. Wymienię te kompetencje, które udało mi się odtworzyć z lektury Kodeksu, a także najważniejsze kompetencje wymienione w Wytycznych PKW i znane mi z norm zwyczajowych.

Kompetencje niebudzące wątpliwości, wprost ujęte w Kodeksie

1. przewodniczący czuwa nad zapewnieniem tajności głosowania oraz nad utrzymaniem porządku i spokoju w czasie głosowania. Ma prawo zażądać opuszczenia lokalu wyborczego przez osoby naruszające porządek i spokój w czasie głosowania (art. 49). Ten przepis pozwala przewodniczącemu na dyscyplinowanie także męża zaufania, jeśli przekracza swoje uprawnienia (np filmuje lub fotografuje przebieg głosowania w ciągu całego dnia pracy, czego nie zezwala art. 42 §5). Przewodniczący może wezwać policję, a policja może przybyć do lokalu uzbrojona (wyjątek do artykułu 46). Pozostałe zadania są zastrzeżone dla komisji (art. 185, 228, 268, 269, 270 i in.).

2. przewodniczący po zakończeniu głosowania zapieczętowuje otwór urny wyborczej (art.70 §1).

3. po ustaleniu przez komisję liczby osób uprawionych do głosowania oraz liczby wyborców, którym wydano karty do głosowania, a także po ustaleniu liczby niewykorzystanych kart do głosowania i umieszczeniu ich w zapieczętowanych pakietach, przewodniczący otwiera urnę wyborczą (art. 71 §1).

4. przewodniczący przekazuje do komisji wyborczej wyższego rzędu w zapieczętowanej kopercie jeden egzemplarz protokołu do głosowania (art. 78 §1) oraz całą dokumentację głosowania (art. 79 §1).

Wątpliwości dotyczące kompentencji przewodniczącego

1. Kuriozalnym zaleceniem PKW jest zalecenie z pkt. 15 Wytycznych. Chodzi mianowicie o odbiór materiałów do głosowania (kart, listy wyborców itp) w przeddzień głosowania. W Wytycznych czytamy: „Do wykonania tego zadania komisja wyznacza co najmniej trzy osoby ze swego składu, przy czym jedną z nich powinien być przewodniczący komisji lub jego zastępca”. Inaczej mówiąc PKW zaleca, by komisja wybrała ze swego składu „podkomisję” do odbioru kart do głosowania i listy wyborców…! Nie wyobrażam sobie, abym mógł pozwolić na coś tak rażąco sprzecznego z wyczuciem kultury prawnej. Jak w takim razie rozumieć zalecenie w pkt. 51, by podczas liczenia głosów komisja nie dzieliła się na grupy robocze? Brak podstawy prawnej w Kodeksie Wyborczym.

2. Przewodniczący oraz jego zastępca otrzymuje login i hasło upoważniające do korzystania z systemu informatycznego, a następnie pobierają z systemu kody jednorazowe do uwierzytelniania protokołów obwodowych (Wytyczne PKW pkt. 18). Z niejasnych dla mnie powodów zdarza się, że mniej rozgarnięty przewodniczący, za namową informatyka, przekazuje login i hasło informatykowi. Niezależnie od tego, czy system jest sprawny, czy nie, takie postępowanie wydaje mi się nieodpowiedzialne.

3. Inne wątpliwości budzi przepis art. 182 §10. Chodzi mianowicie o to, że po wyborze przewodniczącego komisji i jego zastępcy, fakt ten powinien być podany do publicznej wiadomości „w sposób zwyczajowo przyjęty”. W praktyce jest to przepis martwy, a skład komisji jest wywieszany na lokalu wyborczym zwykle na dzień przed dniem głosowania. Tak też zaleca PKW w swoich Wytycznych.

4. W zaleceniach tych (pkt. 14) czytamy jednak, że nie później, niż na 3 dni przed dniem głosowania przewodniczący zwołuje posiedzenie komisji poświęcone organizacji pracy przed i w dniu głosowania. Nie wiem, skąd PKW wynalazła ten przepis i choć uczestniczę w organizacji wyborów od dość dawna, nigdy nie spotkałem się z takim zwyczajem. W praktyce za zebranie organizacyjne trzeba uznać dzień, w którym komisja spotyka się po raz pierwszy pod auspicjami urzędu gminy. Nie wiem również, w jaki sposób komisja miałaby wywieszać na lokalu wyborczym informację dla mężów zaufania, nie posiadając w swym ręku urzędowej pieczęci (na trzy dni przed głosowaniem!). Czyżby podpis przewodniczącego był wystarczająco wiarygodny?

5. Kwestia pieczątki. W sobotni poranek komisja odbiera m. in. karty do głosowania i spis wyborców oraz pieczątkę. Z nieznanych powodów Wytyczne PKW nie precyzują wyraźnie tego problemu. Jedynie w pkt. 14 czytamy, że „Komisja ustala także, w uzgodnieniu z wójtem, miejsce i sposób przechowywania odebranych materiałów do dnia głosowania”. Istnieją tu niestety dwa rozwiązania, oba obarczone pewnym ryzykiem:

a) pieczątkę cała komisja oddaje na przechowanie przewodniczącemu lub wiceprzewodniczącemu, zależnie od tego, który z nich będzie pracował na pierwszą zmianę (niebezpieczne ze względu na możliwe użycie pieczątki lub jej zgubienie oraz protesty niektórych członków komisji lub męża zaufania);

b) pieczątkę pozostawia się w miejscu opieczętowanym i podpisanym przez komisję – plomby opieczętowuje się oczywiście przed zamknięciem, a następnie nakleja na drzwi (istnieje ryzyko, że ktoś włamie się do lokalu i zacznie stemplować nieopieczętowane karty wyborcze, a następnie podrobi plomby z użyciem pieczątki, fałszując podpisy członków komisji).

Jak widać żadne z tych rozwiązań nie zabezpiecza przed fałszerstwem, choć rozwiązanie drugie zdejmuje odpowiedzialność z członków komisji.

6. Na pieczątce komedia wcale się nie kończy. Oprócz pieczątki drugim wrażliwym przedmiotem jest klucz do zaplombowanego pomieszczenia, w którym się przechowuje materiały do głosowania. Jeśli cieć wyrazi zgodę, przewodniczący może klucz zabrać do domu. Można też zamknąć klucz w podpisanej na zamknięciu kopercie i oddać cieciowi na przechowanie. To też problemu nie rozwiązuje – każdy klucz ma zazwyczaj duplikat. Jednym słowem mamy tu do czynienia z pustym rytuałem, który również ma w jakiś sposób zdjąć odpowiedzialność z członków komisji.

Kompetencje kontrowersyjne (moim zdaniem) dotyczą głosowań dwudniowych oraz przechowywania urny w przypadku zamknięcia lokalu wyborczego z powodu wydarzeń nadzwyczajnych. Ale o tym nie będę pisał, gdyż są to przypadki rzadko stosowane. Również postulowana przez Hannę Dobrowolską technika liczenia głosów nie należy do kompetencji przewodniczącego, ale do dobrej woli całej komisji.

Reasumując, moim zdaniem rola przewodniczącego to rola menedżera, który organizuje pracę, dba o porządek i dobrą atmosferę, motywuje zespół do pracy. Połamania nóg!

Jakub Brodacki