Aby eksperci mogli mówić i być słuchani

TV Republika przełamała monopol medialny tylko chwilowo. Jeśli sukces ma być trwały, musi ona zaoferować coś, czego inne telewizje nie mają. (tekst jest niejako kontynuacją tekstu Zabezpieczenie (prawie) ostateczne) Pierwotna publikacja: blog-n-roll.pl  9.01.2014
Jako że nie oglądam telewizji prawie wcale, moja opinia o TV Republika pochodziła głównie z zamieszczanych na youtube co lepszych kawałków i niektórych programów w całości. Na ogół programy te podobały mi się i miałem wrażenie, że telewizja ta idzie w dobrym kierunku. Tymczasem wczoraj i dzisiaj, pracując na komputerze miałem okazję wsłuchiwać się w szum medialny emitowany przez tę telewizję. Ponieważ z jakichś powodów technicznych nowy dekoder moich Bliskich nie może być wyłączany, więc telewizja Republika leciała non-stop przez sześć godzin, a ja początkowo życzliwym uchem łowiłem wszystko to, co redaktorzy chcieli, abym chcąc-nie chcąc złowił. I z początku nie przyszło mi do głowy, aby odszukać pilota i wdusić klawisz z napisem „mute”. Potem niestety dobiegający z głośnika monotonny głos jakiejś pani od doradztwa zawodowego stał się nie do zniesienia, pilota w końcu odgrzebałem spod stosów papierów i odetchnąłem z ulgą w błogiej ciszy.Od razu chcę zaznaczyć, że nie jestem specjalistą od mediów, nie mam pojęcia o rynku medialnym i nie wiem co podoba się reklamodawcom. Wiem natomiast co podoba się MNIE. Otóż, jeśli szukam jakichś informacji w Internecie, to szukam ich nie tylko dlatego, że odczuwam ideologiczny wstręt do propagandy TVN, Polsatu i innych rynsztokowych massmediów, ale także dlatego, aby dowiedzieć się czegoś, czego w tych telewizjach dowiedzieć się nie sposób. Inaczej mówiąc jestem konsumentem usług edukacyjnych i chcę się czegoś z telewizji nauczyć. Dawno już zwątpiłem w sens oglądania takich kanałów jak National Geographic czy PLANETE, nie interesuje mnie kompletnie TVP Historia i inne tego typu przekaziory, których najgłówniejszym (że tak powiem) zadaniem jest efektowne dziennikarsko powielanie mitów tworzonych na pożywce z różnych gałęzi nauki. Jeśli zaś jakaś telewizja jest na tyle uboga, że nie może sobie pozwolić na zatrudnianie korespondentów we wszystkich zakątkach świata i tworzenie filmów i reportaży za ciężkie pieniądze, jeśli jej głównym atutem mają być gadające głowy, to wolałbym, żeby te gadające głowy mówiły ciekawie i o tych rzeczach, o których gdzie indziej się nie mówi. Ba, żeby mówiły o tym, co jest mi obce i nieznane, a nie tylko o tym, co jest mi ideowo bliskie i w miarę zrozumiałe. Takie gadające głowy w TV Republika zaprasza np. Bronisław Wildstein i bardzo mu się to chwali. Jednak tego jest za mało, za mało i jeszcze raz za mało!

Najgorsze jest to, że dziennikarze TV Republika uprawiają nieznośny słowotok i dosłownie nie mogą przestać mówić. Dzisiaj na przykład red. Gociek zrobił mi prasówkę z polskojęzycznej prasy gadzinowej (no, nie tylko z niej, co bardzo mu się chwali), której wcale nie chciałem i znów skwapliwie poszukałem magicznego pilota – mojego sprzymierzeńca. Nie wiem czy wczoraj, czy dzisiaj, ale w jakimś programie politycznym brylował Eugeniusz Kłopotek do spółki z Arkadiuszem Mularczykiem i jakimś posłem PiS. W innym programie głównym bohaterem był ten Jakub Szela z ZSL-u, który ciągle mi się myli z posłem Sawickim. Wszyscy gadali zupełnie bez sensu, a niektórzy kłamali jak najęci, traktując TV Republika jako jeszcze jeden swój pas transmisyjny. W dzienniku telewizyjnym musiałem karnie wysłuchać po kolei wypowiedzi Donalda T., jakiejś pańci od rozrzucania unijnych pieniędzy, Leszka Millera i Jarosława Kaczyńskiego. Byłoby naprawdę super, ale… Gdyby taki obiektywny przegląd wypowiedzi polityków zrobili studenci drugiego roku dziennikarstwa, byłbym szczęśliwy, że tak dobrze się kształci na polskich uczelniach przyszłych żurnalistów. Czy jednak po to włączam telewizję Republika, aby słuchać co politycy mają do powiedzenia? Równie dobrze mógłbym oglądać „ustawki” albo boks zawodowy, a przecież nie mam na to ani ochoty, ani czasu. No, od biedy chętnie posłuchałbym to co ma do powiedzenia Władimir Władimirowicz i Angela ze złamanym biodrem, bo przynajmniej miałbym jakiś „aparat naukowy” (bibliografia i przypisy do cytatów to podstawa!) do zrozumienia posunięć i wypowiedzi niektórych polityków rządowej koalicji w Polsce…

Szczerze mówiąc nie mam specjalnych złudzeń. TV Republika przełamała monopol medialny tylko chwilowo. Obawiam się, że za chwilę podobną telewizję założy ktoś w rodzaju Piotra Ikonowicza, albo redaktorzy „Krytyki Politycznej”. Wtedy okaże się, ile jest warte robienie „prawicowego TVN-u” pomieszanego z „prawicowym Polsatem”.

Ponieważ profesor Zybertowicz żąda, aby każda ponura diagnoza kończyła się jednak optymistyczną propozycją działania, sugerowałbym, aby w godzinach mniejszej oglądalności (rano i wczesnym popołudniem) redaktorzy całkowicie ustąpili miejsca ekspertom i programom eksperckim. Na przykład bardzo brakuje mi programów poświęconych Azji i Oceanii, a tam właśnie rozgrywa się największa batalia współczesnego świata. Są przecież młodzi eksperci z Centrum Studiów Polska-Azja, którzy z pewnością byliby szczęśliwi, gdyby mogli od red. Goćka dostać pół godziny na króciutką prezentację osiągnięć tamtejszej cywilizacji, kultury czy gospodarki, o której polski widz prawie nic nie wie. Z pewnością są także inni. Nie wspominam też o tym, że byłoby chyba honorowo, gdyby TV Republika udzieliła trochę swego czasu antenowego ojcu Rydzykowi i telewizji Trwam, bo to medium cierpi ze strony administracji największe prześladowania.

Reasumując: w tekście Zabezpieczenie (prawie) ostateczne ukazywałem podstawowy cel dobrego portalu blogerskiego: „abyśmy mogli mówić i być słuchani”. W przypadku telewizji chciałbym, aby to eksperci mogli mówić i być słuchani.

Jakub Brodacki

Na marginesie książki Zychowicza

Pierwotna publikacja: niepoprawni.pl, 12.09.2012

Nie wyciągaj ręki do bandyty, bo ci na tę rękę napluje, a potem cię zabije.
Z nieczęstą przyjemnością obejrzałem debatę nad książką Piotra Zychowicza. W ciągu 2 godzin wyczerpano właściwie wszystkie te tematy, na których jako historyk się nie znam, ale które są mi bliskie emocjonalnie. Szczerze polecam – znajdźcie sobie te dwie godzinki wolnego i uważnie przesłuchajcie całość, zobaczcie ilu ciekawych ludzi uczestniczyło w dyskusji – znanych i mniej znanych, ale niemniej łebskich. Nawet Ziemkiewicz wyjątkowo, no ten tego, stanął na wysokości zadania. Może dlatego że stosunkowo mało mówił.
http://youtu.be/cNMQdM3q1Q4

Emocje wykazywane podczas tej debaty podsyciły we mnie jeszcze inne emocje, które nie gasną we mnie od smutnego poranka 10.04.10. Bo debata nad książką Zychowicza otwiera niestety bolesny temat, który jak do tej pory jest tematem tabu, ponieważ historia się nie skończyła i ciągle oczekujemy szczęśliwego zakończenia.

Temat ten brzmi tak: czy prezydencka delegacja leąca do Katynia mogła uniknąć śmierci pod Smoleńskiem w 2010 roku? A szerzej: czy mogliśmy uniknąć obecnej rusyfikacji naszego kraju?

Podzielam opinię, że winowajcami zaniedbań był rząd Donalda Tuska i wiele tajemniczych postaci postkomunistycznej administracji w Polsce. Podzielam pogląd, że mogło dojść do zamachu, a wszysko wskazuje na to, że beneficjentami zamachu są Rosjanie (a przy okazji Niemcy). Ale mało kto głośno zadaje pytanie, czy przypadkiem prezydent Lech Kaczyński i jego otoczenie nie popełnili kluczowych błędów, które w konsekwencji naraziły ich na osamotnienie, śmierć medialną, a potem i śmierć fizyczną. A nas – czyli państwo polskie – na niewolę (oby przejściową).
Blogosfera to burza mózgów, w której wolno sie wypowiadać nawet takim dyletantom w sprawach polityki międzynarodowej, jak ja. Przypominam sobie taki wbrew pozorom kluczowy epizod prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Było to w pierwszym roku jego urzędowania. Zaproponował on mianowicie Putinowi spotkanie na neutralnym gruncie. Putin zaproponował, żeby tym miejscem był białoruski Mińsk. Naturalnie taką sytuację wykorzystano wówczas do wyśmiewania się z naszego Lecha; sam zresztą go skrytykowałem (http://www.puls-swiata.subnet.pl/artykul.php?id=24&id_art=905 – patrz u dołu tekstu). Ale nie występowałem w zgodnym chórze prześmiewców. Dziwiło mnie co innego: po co w ogóle taka propozycja została zgłoszona?…
Pisałem kiedyś o tym, jak to w latach 1644-1646 Władysław IV nieostrożnie prowadzoną dyplomacją rozzuchwalił moskiewskie apetyty. Choć Moskale mieli po dymitriadach „polski kompleks”, stopniowo przekonywali sie, że przeciwnik nie jest wcale tak silny i zdeterminowany, żeby nie dało się go pokonać (http://www.gosiewski.pl/scylla_pl.htm). Wiem, wiem, od XVII wieku dzieli nas bardzo wiele i wielu rzeczy nie da się porównać. Status Polski w roku 2006 a status Rzeczypospolitej w roku 1644 to są zupełnie inne jakości. Ale ta jedna reguła pozostała ta sama. Nie wyciągaj ręki do bandyty, bo ci na tę rękę napluje, a potem cię zabije. I druga reguła: jeśli „nowe otwarcie” zaczyna się od takich gestów, to można być pewnym, że Moskwa potraktuje to nie jako przejaw dobrej woli, ale jako słabość, którą postara się wykorzystać.

Ponieważ dla patriotów nie ma tematów tabu, stawiam tę kwestię do przemyślenia – po obejrzeniu debaty nad książką Zychowicza.

Jakub Brodacki

Super Warszawiak

Już widzę te nagłówki blogerskich postękiwań i pobekiwań. Już widzę to nieustające biadolenie i spuszczanie nosa na kwintę. „Kaczyński miał zebrać sześćset tysięcy, a zebrał sześćdziesiąt”… Beeeee, meeeeeee, beeeeee, meeeeee… Niech ktoś wystawi większą armię – będę całował go po rękach.

Prawda jest taka, że na marsz przyszli najtwardsi od lat zwolennicy PiS oraz narodowcy. Mówię to z niekłamanym szacunkiem do narodowców. Stanęli na wysokości zadania, zrozumieli, że możemy pięknie się różnić po zwycięstwie. Chiński filozof wojny powiadał, że „W głębi terytorium wroga wojsko należy skoncentrować”. Jesteśmy na terytorium wroga. Każdego niemal dnia wróg zastawia na nas zasadzki, wciąga nas na bagna i grzęzawiska. Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę i dlatego tak trudno o jedność i pracę w jednym celu. Tym razem było jednak inaczej. Było sporo ludzi pracujących w komisjach wyborczych. To jest armia, na którą trzeba postawić w najbliższych miesiącach. Pozyskać nowych, młodych. Nie tracić z nimi kontaktu, odsiać bezużytecznych, pozostawić energicznych i ideowych. Pojawili się Solidarni2010 z Ewą Stankiewicz na czele. Był z nami niezawodny i niezmordowany sędzia Bogusław Nizieński. Słowa otuchy przekazali też pośrednio Jan Olszewski i Andrzej Gwiazda. Brawo!

Spełniły się słowa ś. p. Anny Walentynowicz: POLICZYLIŚMY SIĘ. Następnym razem będzie nas więcej. O wiele więcej!

I jeszcze jeden akcent optymistyczny. Ponieważ przy każdej kampanii wyborczej PiS słyszy się wiele narzekań, chciałem Państwu zaprezentować świetny przykład, że tym razem w Warszawie było inaczej. Ktoś wpadł na naprawdę dobry pomysł i mam nadzieję, że będzie on kontynuowany, bo chyba wykorzystano go w stopniu niedostatecznym. Mam na myśli efemeryczną gazetkę wyborczą pt. „Super Warszawiak”, zrobioną w stylu popularnego brukowca „Super Ekspres”.

super warszawiak

Takie próby trzeba podejmować częściej, zwłaszcza na szczeblu wyborów do rad gmin, gdzie można testować różne pomysły bez ryzyka większej porażki. Trzeba wroga zaskakiwać posunięciami, które zawsze muszą być nieszablonowe – to warunek zwycięstwa. Nie wszystkie próby będą trafne, ale im więcej się eksperymentów przeprowadzi, tym większa jest szansa, że w końcu utrafi się w gusta – i to nie tylko „twardego” elektoratu, lecz także tych, którzy dają się wodzić za nos mediom głównego ścieku.

Jakub Brodacki

ZEN Party

W kontekście ZEN, posądzanie Petelickiego o harakiri to ponury żart.

(18.06.2012)

Wydaje mi się, że wszystkie – także tzw. niezależne – przekaziory milczą o tym, że gen. Petelicki chciał powołać ruch społeczny wokół utworzonego przez siebie Zespołu Ekspertów Niezależnych. W wywiadzie udzielonym Skowrońskiemu i Cejrowskiemu na falach radia WNET wyraził nadzieję, że młodzież, która odebrała PiS władzę w 2007 roku, poprze tę jego inicjatywę. (http://www.youtube.com/watch?v=B0tYuxonto4&feature=relmfu)

Niewykluczone, że pod nazwą ZEN miała wystartować nowa partia polityczna, która po kompromitacji PO mogła zająć jej miejsce. Nie wiem czy organa ścigania ustaliły już motyw ewentualnej zbrodni, ale nasuwa się on chyba sam.

Mimo wszystko podejrzewam, że ZEN Party jednak powstanie. Lemingi jak kania dżdżu potrzebują duchowego patrona, a zamordowany generał WP byłby do tego idealnym kandydatem jako bezpartyjny fachowiec i w dodatku ateista. W przeciwnym razie będą musiały dokonać psychologicznie bardzo trudnego wyboru – albo zagłosować na PiS albo na jakąś inną obciachową partię, przy czym najwięcej głosów lemingów uzyskałby SLD i Ruch Palikota. Biorąc pod uwagę, że obie te formacje mogą wziąć wyborców PO po połowie, jedynym zwycięzcą będzie PiS. A znając zdolności taktyczne Jarosława Kaczyńskiego to już jest dla systemu III RP zbyt wielkie ryzyko.

Kto wejdzie do ZEN Party? Myślę, że spora grupa medialnych celebrytów, kojarzonych raczej z prawicą konserwatywną i narodową oraz resztki PO. Nie chcę tu wymieniać nazwisk, żeby nikogo nie urazić, ale pewne kandydatury sam generał wymieniał w swoich wywiadach, toteż czytelnicy niepoprawnych raczą wsłuchać się w nie uważnie. Warto też zwrócić uwagę, które media – tak zwane niezależne – wspierały ludzi generała lub tych, którzy mogliby się stać jego ludźmi. Sądzę, że w porównaniu z PiS-em, ZEN Party aż błyszczałaby od brylantów konserwatywnej części sceny politycznej. Byłaby „prawdziwą prawicą” w odróżnieniu od „łże-prawicy”.

Okres historyczny pod nazwą Rzeczpospolita 3.5 można chyba uznać za rozpoczęty.

Jakub Brodacki

Zakute umysły

Głupi jak polonistka, pijany jak historyk.

(12.02.2013)

Dzisiaj po północy bloger grzechg opublikował interesujący artykuł pt. „Ludzie na poziomie nie mają takich poglądów”. Dorzucam niniejszym stwoje trzy grosze do tekstu.

W przeciwieństwie do grzechag nie sądzę, aby TVN miał aż tak wielki wpływ na umysły naszych wykształconych idiotów, ponieważ największy wpływ na ich umysłowość ma właśnie wykształcenie. Każdy kto kiedykolwiek cokolwiek studiował na uniwersytecie czy innej uczelni, ten wie, jak bardzo przeciwne wolności umysłu jest to doświadczenie. Na wykładach, ćwiczeniach, seminariach i innych zajęciach uczy się co prawda tzw. „krytycyzmu naukowego” i usilnie podważa się wszystkie stereotypy wyniesione z domu rodzinnego. Jednak ów krytycyzm funkcjonuje w wygospodarowanym, sterylnym „laboratorium”, w którym umysł studenta ma do dyspozycji określony zbiór książek, skryptów, statystyk i zbiorów źródłowych. My historycy na przykład mamy do dyspozycji przede wszystkim dorobek marksizmu, który podjał niestety udaną próbę nadania naukom historycznym charakteru nauk ścisłych. W latach 90-tych XX wieku nastał pseudoliberalizm. Jako reakcję na marksizm nasi profesorowie (nie wszyscy, chwała Bogu!) usilnie lansowali twierdzenie, że nie ma żadnej koncepcji, która mogłaby dobrze tłumaczyć proces dziejowy, więc… lepiej nie tłumaczyć go wcale. W efekcie czego każda samodzielna próba stosowania nauk historycznych do interpretacji obecnych wydarzeń i przewidywania przyszłości jest traktowana jako coś prywatnego, wysoce wstydliwego, bo „nienaukowego”. Amerykański prezentyzm jest potępiany, próby rozumowania kontrfaktycznego są wyśmiewane, traktowanie historii jako żywej i obecnej w nas skarbnicy wiedzy o nas samych i o naszym świecie to dziejopisarski zabobon. Jak wielu z nas się domyśla, chodzi o to, abyśmy nie próbowali przywracać „upiorów przeszłości”, nie identyfikowali się z własną tożsamością i przypadkiem nie próbowali grzebać w życiorysach co niektórych profesorów, a szczególności w życiorysach ich rodziców… A w szczególności chodzi o to, abyśmy nigdy i przenigdy nie zwątpili, że obecna rzeczywistość mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. Właśnie te słowa – „mogłaby”, „gdyby” – są szczególnie znienawidzone przez stróżów naukowej poprawności.

I tak dobrze, że uczy się nas samodzielnej interpretacji źródeł historycznych. Tyle przynajmniej przyzwoitości zostało zachowane. Odnoszę wrażenie, że na innych kierunkach jest o wiele gorzej. Wiedza, którą zdobywają socjolodzy czy psycholodzy to są – w moim odczuciu – klechdy sezamowe. Naturalnie ta część ich wiedzy, która służy manipulowaniu drugim człowiekiem stoi na dobrym poziomie, bo inaczej w ogóle te studia byłyby niepotrzebne. Politolodzy zaczynają swoją edukację od roku 1789, przez co ich pojęcie o demokracji jest mgliste i oderwane od korzeni. Językoznawcy wkuwają słówka, więc nie mają czasu na myślenie; stąd może wzięło się znane dictum „głupi jak polonistka”. I dodajmy: „pijany jak historyk”, bo widząc stan umysłów i porównując go z przeszłością, spodziewamy się zazwyczaj nieciekawej przyszłości.

 

Jakub Brodacki