Krótka definicja faszysty

Stalin_0Jak wynika z rozmowy, która przed chwilą obejrzałem w ukraińskiej telewizji espreso.tv, faszysta to przede wszystkim człowiek, który nie mówi po rosyjsku. Człowiek, który mówi po rosyjsku jest internacjonalistą, zatem jest „nasz”. Warto to zapamiętać, gdybyśmy kiedykolwiek mieli jakieś wątpliwości.

W Rosji panuje putinowska „religia pabiedy” – stwierdził jeden z rozmówców espreso.tv – dla władzy w Rosji nie do pomyślenia jest pogląd, że ktoś mógł walczyć za swoją Ojczyznę, nienawidzić faszyzmu i jednocześnie nienawidzić Stalina. To się im po prostu nie mieści w głowie. I to jest słuszna koncepcja.

W Nowym Jorku ktoś rozsiewa słuszne plotki, że na majdanie panuje antysemityzm. Moim zdaniem wynika to z prostego wzoru:

faszysta = antysemita

Co więcej, krążą uporczywe pogłoski, że majdanem kierują masoni. A co gorsza jest prawdą, że w Prawym Sektorze są nawet Żydzi.

Podsumujmy prawdę, abyśmy mogli ją lepiej zapamiętać. Faszysta mówi po ukraińsku i jest antysemitą. Faszystami/antysemitami sterują masoni oraz Żydzi. Taka jest logika prawdy, którą czasem trzeba nagiąć, aby przyśpieszyć postęp dziejowy.

Pamiętajcie, że faszyści i antysemici są złymi ludźmi, podczas gdy internacjonaliści mówiący po rosyjsku są dobrzy.

Szczerze żałuję, że nie mam pod ręką małej encyklopedii (PWN?) z 1967 roku. Tam to było wyłożone jeszcze prawdziwiej i o wiele bardziej rzetelnie. Otóż wg autorów tej encyklopedii Armia Czerwona nie ingerowała nigdy w wewnętrzne sprawy krajów w których się pojawiła, ale jej obecność przyśpieszyła proces dziejowy w tych krajach. Niestety dzisiaj tej oczywistej prawdy nie można powiedzieć wprost i to mnie złości, bo ciągle muszę kłamać. Na razie niestety trzeba to masom sprzedawać bardziej okrężnie: tu Żydzi, tam masoni, ówdzie antysemici i faszyści. Zasadniczo tylko ludzie mówiący po rosyjsku są w porzo. Ich słuchajcie, a dobrze na tym wyjdziecie. Może nawet kiedyś przyjdą was wyzwolić.

 

Jakub Brodacki

Moim kandydatem na prezydenta jest…

Na próżno będziemy trzymać najlepsze wino na sam koniec, gdy pijani goście nawet nie poczują już jego smaku.

(blog-n-roll.pl, 14.02.2014)

Do czerwcowych wyborów 2015 roku czasu jest zapewne sporo, a profesor Piotr Gliński jest bez wątpienia postacią sympatyczną i jakoś wstępnie rozpoznaną, co w zasadzie skłania do rozważenia jego kandydatury na prezydenta. Atutem są w moich oczach nieprawicowe, lecz patriotyczne poglądy Profesora. Kolejnym – niewątpliwa erudycja, kultura osobista, takt i opanowanie oraz przynależność do środowisk akademickich, które w szczególny sposób są zawalidrogą dla przemian mentalnych obecnej elity w Polsce. Profesor Gliński pomógłby zapewne w częściowej choćby neutralizacji tego środowiska, które tak chętnie widzi drzazgi w oku PiS, a belki we własnym konsekwentnie nie dostrzega.

 

A jednak profesor Gliński nie może wygrać tych wyborów.

 

Miałby on przeciw sobie półprzytomnego wprawdzie myśliwego, ale jednak myśliwego z psami i nagonką. Osobnik ten swoją misiowatą głupkowatością i stabilnością emocjonalną na poziomie przepitego sybaryty zjednuje sobie znaczną część grillującego elektoratu. Co więcej, profesor Gliński słabo wypada w występach medialnych, sprawia wrażenie nieco zagubionego. Niektórzy pewnie nie widzą w tym wady. Przypomnijcie jednak sobie Tadeusza Mazowieckiego – też sprawiał wrażenie zagubionego i przegrał wybory w starciu ze Stanisławem Tymińskim, który był tylko trochę mniej zagubiony, niż on sam. Rzecz jasna Gliński może się jeszcze wyrobi, zwłaszcza jeśli będzie często ćwiczył na poligonie doświadczalnym w TV Republika. Ale decydująca jest inna jego wada, a mianowicie wycofanie. Profesor sprawia wrażenie, jakby w gruncie rzeczy żył we własnym świecie. Nie ma w tym nic złego, ale prezydent nie może być introwertykiem – musi bowiem jak lew walczyć o interesy swojego kraju!

 

A co więcej. Prezydent musi być z charakteru optymistą. Może mieć skłonności do alkoholu i sto tysięcy kochanek (jak Kennedy), ale nie może ciągle kwękać, bo ludzie go znienawidzą. Przypomnijcie sobie czasy szkolne: których nauczycieli lubiliście bardziej? Czy aby nie tych, którzy potrafili Was zarazić swoim entuzjazmem? Wybaczaliście im drobne słabości, mając w oczach ich charyzmę.

 

Niestety profesor Gliński nas do czynu nie porwie, podobnie jak nie porwał nas kiedyś do czynu obdarzony neologizmem „miękkiej charyzmy” profesor Jerzy Buzek.

 

Wróćmy więc do tytułowego mojego kandydata.

 

Ma on niezliczone wady. Rozwiązał WSI – jak mi smutno. Podobnie jak smutno było Kliczce i Jaceniukowi, gdy radykalnie nastawieni demonstranci obalili w Kijowie pomnik nieśmiertelnej pamięci Lenina. Wykonał uchwałę lustracyjną w 1992 roku – katastrofa. Nie mogę mu tego do dziś zapomnieć i dlatego chętnie bym się przeniósł do okręgu wyborczego w którym on zwykle kandyduje, żeby nie Niego zagłosować. No i ta straszliwa wada: on najczęściej mówi dokładnie to, co ma na myśli. To nie znaczy, że w dobrej sprawie nie potrafi kłamać – acz jeśli o mnie chodzi nigdy go na kłamstwie nie złapałem. Ale umiejętność kłamania jest politykowi zawsze potrzebna i to nie po to, aby kłamać bez przerwy, ale by użyć jej wtedy, gdy ważą się losy państwa. Macierewicz nie próbuje jednak grać kogoś innego, niż jest, a więc spece od marketingu narracyjnego (z całym szacunkiem dla tej metody) na nim nie zarobią. Zarobiliby – i owszem – na profesorze Glińskim. Szkoda tylko, że z marnym skutkiem…

 

W moich oczach kolejną wadą Macierewicza są te jego cholerne „narodowo-katolickie” przekonania. Tak jak wszyscy tutaj przyglądam się od dwudziestu lat tym naszym „narodowo-katolickim” politykom i czasem nawet na nich głosuję. Z tego powodu zapewne Jackowi Kurskiemu się wydaje, że „narodowy katolicyzm” ma jakąś tam przyszłość. Nie ma żadnej. Bo ludzie głosują na Was, panowie, nie z powodu waszych zjednoczono-narodowo-chrześcijańskich ezoterycznych kreacji, ale z powodu Waszych czynów, które świadczą o Was po prostu dobrze (albo źle, pośle Kurski). I moglibyście jutro ogłosić, że jesteście od zawsze socjalistami i piłsudczykami, a ludzie i tak będą głosować nie na Wasze poglądy, ale na Wasze czyny. Bo Was dobrze znają i wiedzą jak się zachowacie. Nie w kościele i nie na nabożeństwie, ale tam, gdzie podejmuje się decyzje – w rządzie, w Sejmie i gdziekolwiek indziej, ale nie na zakrystii (no chyba, żeby do zakrystii przyjechał powiedzmy Obama). Bo tak naprawdę nie ma w narodzie żadnych tam „narodowo-katolickich” poglądów i innych dziwactw, jest natomiast intuicyjny patriotyzm, tęsknota za Polską. I Wy tę tęsknotę uosabiacie lub nie. A w każdym razie Antoni Macierewicz ją uosabia.

 

Przez wady Antoniego Macierewicza przezierają więc jego zalety. To on nie dopuścił do tego, aby po 10.04 zepchnięto nas w otchłań moralnej nędzy i beznadziei. To on przełamał medialny monopol kłamstwa. Tego mu nigdy nie zapomnę. To on ma ten gorący entuzjazm, którego brakuje profesorowi Glińskiemu (choć nie odmawiam entuzjazmu jego zwolennikom!) i który nas właśnie – nie wyborców Platformy – porwać może do czynu!

 

Ma on też szereg predyspozycji fizycznych. Słuszny wzrost i dobra wymowa. W przeciwieństwie do okrągłych, dukanych z trudem hasełek Bula, Antoni Macierewicz może mówić bardzo długo a vista. Niektórzy mają mu to za złe, ale faktem jest, że on nigdy nie mówi lada czego i o byle czym. A co więcej (wybacz Panie bluźnierstwo) mówi lepiej, niż Jarosław Kaczyński. Poza tym jest politykiem starego typu, podobnie jak Kaczyński. To znaczy, że z gliny jest ulepiony, a nie ze szkła medialnego.

 

Rozważając jednak między Glińskim a Macierewiczem, wybrałbym Macierewicza. Zdaję sobie sprawę, że może on te prezydenckie wybory przegrać i nie znam żadnego pewnego konia, na którego moglibyśmy postawić jak na loterii. No ale państwo to nie hazard. Rzecz w tym, że Gliński w I turze nie mógłby zmobilizować poparcia większego, niż dwadzieścia kilka procent. Poparcie dla Macierewicza natomiast zaczynałoby się już na poziomie dwudziestu kilku procent. Takie jest moje mniemanie, a nie dowód, więc dufam, że kierownictwo PiS zamówiło już stosowne badania sondażowe.

 

Jako kandydat na premiera Antoni Macierewicz ustąpiłby pierwszeństwa Glińskiemu. Wynika to z odmienności kompetencji. Ale jako kandydat na prezydenta byłby po prostu lepszy. Już nawet nie śmiem sobie wyobrazić np. prawyborów w PiS i starcia między Glińskim a Macierewiczem. Mówię o takich prawyborach, w których wyborcy PiS mogliby bez skrępowania głosować. A już choćby z wyobrażenia takiej hipotetycznej sytuacji widzimy, kto ma większe szanse.

 

Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że zadaniem Glińskiego nie jest mobilizować stałych wyborców PiS, ale pozyskiwać wyborców Platformy, Gowina, Kowala czy kogo tam jeszcze. Otóż odpowiadam na to, że nie sądzę, aby Gliński zjednał sobie głosy wyborców Platformy, skoro w starciu z Macierewiczem nie zjednałby sobie głosów PiS. I nie chodzi tu o to, aby ich sobie przeciwstawiać. Chodzi o to, że samo poparcie Prezesa dla kandydatury Glińskiego po prostu nie wystarczy. A byłoby raczej nieracjonalne wymagać od Macierewicza, żeby się schował do kąta, gdy Gliński będzie rozpoczynał swoją kampanię wyborczą, którą zapewne przegra już na starcie, i wyciągać nagle Macierewicza, żeby ratował sytuację. Jak powiedział pewien znany starosta weselny – Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”. Na próżno będziemy trzymać najlepsze wino na sam koniec, gdy pijani goście nawet nie poczują już jego smaku.

 

Jakub Brodacki

ps. nie mam pojęcia jakim obrazkiem to zilustrować i musze się oderwać od komputera. TYlko błagam, nie dodawajcie tu zdjęcia samego Macierewicza, bo to spali efekt całego tekstu 😉

Żałosny krewniak Mussoliniego

Obejrzałem właśnie konferencję prasową Wiktora Janukowycza. W Rostowie nad Donem. Blisko Ukrainy, nie za blisko kremlowskiej stolicy, ale na pewno na terytorium Moskowii. Z pozoru wystąpił w roli starego, „dobrego” prezydenta Ukrainy, niesłusznie skrzywdzonego przez majdan, banderowców, nacjonalistów i przede wszystkim Tiahnyboka i Jarosza. W rzeczywistości jednak odgrywa on już nową rolę. Ta rola to prezydent-recenzent, najnowszy krzyk mody rosyjskiej polityki.

(blog-n-roll.pl, 28.02.2014)

Pytany jak skomentuje uwolnienie Julii Tymoszenko prezydent-recenzent oświadczył, że zawarła ona z Moskowią niekorzystną umowę, która naraziła ukraińską gospodarkę na wielkie straty i dlatego siedziała w więzieniu. Nikt z obecnych dziennikarzy nie ośmielił się zadać pytania, w jakim w takim razie charakterze prezydent-recenzent przebywa na terytorium kraju, który ograł panią Tymoszenko w negocjacjach. Dlaczego na przykład nie pojedzie do jakiegoś innego, neutralnego kraju, jak choćby do Turkmenistanu albo Korei Północnej.

Pytany czy spotkał się z Putinem, prezydent-recenzent odpowiedział, że nie, ale rozmawiał z nim telefonicznie. Jeśli dobrze rozumiem bizantyjsko-mongolską hierarchię państwa moskiewskiego, prezydent-recenzent spadł na najniższą możliwą pozycję. Oglądając tę konferencję widziałem śmiertelnie przerażonego człowieka, który desperacko walczy o swoje życie. Ocaleje tylko i wyłącznie wtedy, gdy co jakiś czas będzie występował publicznie, krytykując posunięcia „banderowców” i punktując ich błędy w polityce gospodarczej. Szczególnie interesująco zabrzmiały jego słowa o tym, że dobrze zna ludność wschodniej Ukrainy i wie, że jest ona spokojna tylko wtedy, gdy ma pracę.

Na koniec konferencji prezydent-recenzent wyraźnie się rozkręcił i zbeszczelniał. Na jego kwadratowej twarzy zagościł dawno niewidziany uśmiech. Najwyraźniej spodobała mu się rola ostatniej qrvy i zamierza – jak sam powiedział – grać ją do końca. To znaczy zapewne do czasu, gdy „banderowcy” schwytają go i wywiozą na Ukrainę w chwili nieuwagi rosyjskich przyjaciół lub gdy jego pan, Putin, znudzi się swoją zabawką, założy mu betonowe skarpetki i poprosi o zbadanie, czy woda w Morzu Czarnym naprawdę jest tak czarna jak jego własne serce.

Jakub Brodacki

post scriptum: gwoli wyjaśnienia. Tytuł przyszedł mi do głowy, gdy przypomniałem sobie rolę Mussoliniego po jego uwolnieniu przez komandosów Skorzennego. Pół żartem myślę sobie, że teraz być może Putin utworzy dla Janukowycza jakieś Księstwo Rostowskie i otoczy go gwardią złożoną z kozaków dońskich…

Jakubiec – głos rozsądku?

Iwan Jakubiec dowódca wojsk powietrznychByły dowódca wojsk powietrzno-desantowych Ukrainy pułkownik Iwan Jakubiec ostro skrytykował brak zdecydowania władz Ukrainy w sprawie Krymu. Brak jakiejkolwiek reakcji na wejście wojsk rosyjskich dało Rosjanom czas na wprowadzenie dywersantów i uzbrojenie chętnych do akcji dywersyjnych. Działania rządu określił jako „telewizyjne”. Rząd udaje, że wojska rosyjskie w Krymie to „nieznani” ludzie. Rząd zakazał wojsku na Krymie strzelania, co prowadzi do jego rozbrojenia. Żadne gwarancje międzynarodowe nie zapewnią Ukrainie bezpieczeństwa. Mobilizacja rezerwistów nie ruszyła z miejsca, bo nie ma decyzji sztabu generalnego. Nie ma decyzji sztabu, bo nie ma decyzji politycznej. Jakubiec wezwał władze do przedsięwzięcia poważnych przygotowań do obrony, bo w przeciwnym razie sytuacja Ukrainy stanie się tak bardzo zła, jak w Czeczenii.

Pułkownik wspominał o poprzednich próbach ogłoszenia „niepodległości” Krymu. Był wtedy dowódcą jednostki, którą próbowano zmusić do złożenia przysięgi na wierność „rządu”. Odcięto im wodę, prąd i inne media. Niemniej jednak stawił opór tym naciskom. Opisał dywersyjne „reformy”, które dotknęły wojsko pod rządami Janukowycza. Odczytał też list kijowskiego oddziału piechoty morskiej do oblężonej na Krymie brygady piechoty morskiej. Przekazał też wojskom desantowym swoje przesłanie i wezwał do maksymalnego wysiłku. Nie ukrywał przy tym wzruszenia. (hromadske tv)

Z kolei na majdanie Wiaczesław Kirilienko ujawnił, że rządy Janukowycza przyniosły rozbrojenie ukraińskiej armii. Pracowali nad tym wytrwale liczni agenci rosyjscy w strukturach administracyjnych Ukrainy. (espreso tv)

Mam wrażenie, że zbyt długo rząd Ukrainy zwleka ze zdecydowanymi działaniami. Rada NATO nie uratuje Ukrainy. Putinowska propaganda w zachodnich mediach nie zostanie pokonana pacyfizmem.

Jakub Brodacki

Jak można spieprzyć każdą rewolucję

No cóż, Okrągły Stół w Polsce już znamy. Agenci władzy z jednej strony i czynownicy władzy z drugiej strony dogadują się w „imieniu narodu” ponad głowami ludzi. Ten wariant został jednak na Ukrainie obalony – na tyle starczyło Ukraińcom rozsądku. Punkt dla nich i hańba dla nas, dla Polski.

Niestety Ukraińcy pozwolili na to, aby skompromitowane elity polityczne zaczęły decydować za nich o rozwoju dalszej sytuacji. Arsenij Jaceniuk, którego czupryna przypomina zeżarty przez mole dywanik w saloniku u Michnika jest z pewnością doskonałym politycznym menedżerem w spokojnych czasach, może nawet świetnym technokratą. Szkoda tylko, że Ukraina nie jest państwem technokratycznym, bo pan Jaceniuk niewątpliwie się w niej marnuje. Zrobiłby świetną karierę na stanowisku dyrektora ds. public relations jakiejś zagranicznej korporacji. Z kolei Oleksandr Turczynow jest niewątpliwie porządnym facetem i niestety także protestanckim pastorem. To trochę tak, jakby na czele państwa ukraińskiego postawić Dalaj-Lamę, podczas gdy na czele Rosji stoi Mao-tse-tung.

Jestem tylko cywilem i oceniam politykę i sprawy wojskowe jako cywil. Gdybym jednak się miał brać za politykę, musiałbym liznąć choć trochę wiedzy z zakresu psychologii wojny. A poza tym wydaje mi się, że albo ktoś podstawy tej wiedzy ma wbudowane w psychikę, albo ich nie ma – i nie pomogą tu nawet najlepsze kursy KGB. Pisałem wczoraj o opinii pułkownika Jakubca. Dzisiaj pierwszą informacją jaką otwieram w internecie jest:

22:10
Putin zaakceptował propozycję Merkel w sprawie powołania międzynarodowej grupy ds. Ukrainy – podał korespondent TVP w Niemczech Marcin Antosiewicz. Grupie ds. dialogu ma przewodniczyć OBWE.
21:43
Rosja chce zmienić władzę na Ukrainie. Premier Rosji Dmitrij Miedwiediew oświadczył, że jego kraj jest gotowy rozwijać stosunki z bratnią Ukrainą, lecz nie z tymi, którzy doprowadzili do rozlewu krew na Majdanie i przechwycili władzę.”

Tak się składa, że oglądałem również debatę w hromadske.tv z udziałem gwiazd ukraińskiej polityki, dziennikarstwa i przerażonymi drugorzędnymi przedstawicielami ukraińskiego rządu. Ileż tam się wylało słów o tym, aby się nie dać sprowokować Rosjanom, aby nie dopuścić do wojny między dwoma bratnimi narodami. Prowadzący program stwierdził, że to co różni Putina od Hitlera to fakt, że Putin ma na swoim koncie miliardy dolarów, a Hitler ich nie miał. No genialne porównanie. Godne mózgowiny dziennikarza. Rozsądnie mówił były szef ukraińskiego SBU Marczuk oraz jeden z deputowanych, którego nazwiska nie zapamiętałem. Skrytykowała go jednak dziennikarka z Krymu, oceniając, że jest patriotą, ale nie zna sytuacji na Krymie. Ta pani to kolejny „mózg” ukraińskiej polityki. Jak to ocenił pułkownik Jakubiec, ukraiński rząd uprawia politykę głównie w telewizji. Za chwilę to ludzie z Krymu pod lufami karabinów będą „decydować” o losach Ukrainy. Do tego właśnie prowadzi polityka ukraińskiego rządu.

Jak widzimy z cytowanych wiadomości, w imieniu Rosji wypowiada się nie Putin, lecz Miedwiediew. Dlaczego? „Trudno powiedzieć” – powiedzą dziennikarskie mózgi. Druga sprawa: Miedwiediew (ale nie Putin) nazywa Ukrainę „bratnią”. No jak to mile brzmi dla tysięcy ukraińskich cywilów, zalewanych telewizyjną polityką swojego rządu! Gdyby to powiedział Putin, pewnie nikt by mu nie uwierzył. Ale od czego w końcu ma w Rosji premiera!

Dwóch dyktatorów – cesarzowa Merkel i car Putin – zyskało na czasie kolejne miesiące. Przez te kolejne miesiące będą rozmiękczać głowy Ukraińcom i aplikować im do mózgów papkę, która z wolnych ludzi przerobi ich na powrót w niewolników. Chyba, że stanie się coś, czego ludzie podstępni przewidzieć nie mogą. Bo jak powiedział jeden z duchownych na majdanie, mając na myśli obalanie pomników Lenina: „rosyjska agresja to zemsta diabła za to, że Ukraina oczyściła się z diabelskich znaków”.

Jakub Brodacki

POST SCRIPTUM. może jednak trochę zmądrzeli… Ta kolumna wyglądała mi na kolumnę ukraińską (eskortowała ja policja ukraińska):