Różne sorty Polaków

Zdarzyło mi się raz kiedyś pomylić Krzysztofa „Pioruna” Radziwiłła z Krzysztofem II Radziwiłłem. Obaj byli hetmanami i to dobrymi, i obaj byli hetmanami litewskimi. Pomyłka głupia i łatwa do naprawienia, gdyby w redakcji „Glaukopisu” czuwała korekta, znająca dobrze wiek XVII. Niestety błąd przeszedł niezauważony i straszy po dziś dzień w jednym z numerów tegoż czasopisma.

(blog-n-roll.pl, 2.01.2016)

Podobnego błędu nie ustrzegł się Tomasz Łysiak w artykule Różne sorty Polaków z okresu potopu („W sieci” nr 52/2015 28.12-3.01), gdzie hetmana i kanclerza Jana Zamoyskiego pomylił z Janem „Sobiepanem” Zamoyskim. I znowu – zabrakło czujnej korekty, która znałaby wiek XVII i umiała wychwycić błąd tak prosty, że aż kłujący w oczy.

Artykuł Tomasza Łysiaka ma charakter polonistyczno-moralizatorski. Porównuje on mianowicie zwolenników KOD-u do zdrajców z epoki Potopu i targowiczan z wieku XVIII. Pokazuje pozytywne przykłady wierności, okazywanej królowi Janowi Kazimierzowi. Rzecz w tym, że wartość takiego artykułu nie zależy od obiektywnych kryteriów naukowych, lecz od talentu autora i minimum rzetelności dziennikarskiej. Nie odmawiam ani sobie, ani nikomu prawa do powoływania się na Sienkiewicza, który miał duże wyczucie sensu epoki i jej ducha. Nie można jednak poprzestać li tylko na Sienkiewiczu. Naprawdę nie jestem pewien, czy autor przeczytał choćby biografię Hieronima Radziejowskiego pióra Adama Kerstena lub Olgierda Górki opracowanie o oblężeniu Jasnej Góry. Ja na przykład tej drugiej pozycji nie czytałem, ale jako historyk XVII wieku mam świadomość, że takie dzieło istnieje i że mogę do niego sięgnąć w każdej chwili. Co więcej, mogę też na to dzieło spojrzeć krytycznym okiem, sięgnąć do cytowanych tam źródeł i subiektywnie ocenić, czy Olgierd Górka miał rację, czy też może coś tam źle zinterpretował. Niestety dziennikarz na ogół nie ma warsztatu historyka i wobec tego po napisaniu wstępnego szkicu artykułu powinien swoje pierwsze kroki skierować do Instytutu Historycznego lokalnej uczelni wyższej i poprosić o pomoc któregoś ze znawców epoki.

To naprawdę świetnie, że Tomasz Łysiak przeczytał Księgę Pamiętniczą Jakuba Michałowskiego. To kapitalne wydawnictwo źródłowe. Jako dobry dziennikarz Tomasz Łysiak genialnie wyłowił smakowite kąski w postaci opisu bankietu zdrajców u szwedzkiego wodza Wittenberga. Przeskoczył jednak nad faktem, że hetmani, którzy zawiązali patriotyczną Konfederację Tyszowiecką, wcześniej skapitulowali przed królem szwedzkim i wraz z armią koronną przysięgli wierność królowi szwedzkiemu. Ten fakt być może nie pasuje do wizji Polaków „różnego sortu”, bo też sama wizja do wieku siedemnastego ma się nijak.

Gdyby Tomasz Łysiak poprosił o pomoc znawcę epoki, to pewnie dowiedziałby się o wielu zawiłych problemach z ówczesną definicją narodowości i obywatelstwa, w powiązaniu z religijnością i lokalnością. W największym skrócie:

1. wiek XVII jest umiejscowiony jakby pomiędzy średniowieczem i renesansem a epoką nowoczesną. Słowa i pojęcia ówczesnej polszczyzny brzmią nierzadko podobnie i podobne mają znaczenie do używanych dzisiaj, lecz ich sens pozostaje bliżej pierwotnemu rozumieniu słów, zwłaszcza w przypadku słów wziętych z Łaciny. Sztandarowym tego przykładem jest słowo „Rzeczpospolita” oraz słowo „Sejm”, które są bliskoznaczne, ale nie tożsame z tymi samymi słowami, używanymi przez nas dzisiaj.

2. Pojęcie narodu szlacheckiego stale przeplatało się z pojęciem „poddanych Jego Królewskiej Miłości”.

3. Pojęcie obywatelstwa i równości bez przerwy walczyło o pierwszeństwo z tradycyjną hierarchią społeczną, szczególnie zaś z tytułami książęcymi i w ogóle z tytułomanią, głęboko zakorzenioną w umysłach panów braci.

4. Lokalne społeczności (oraz możni) stale walczyły z „tyranią” rządu centralnego (w tym Sejmu) i notorycznie próbowały uchylać się od podatków. Dwór królewski z reguły postrzegał państwo jako pewną całość, podczas gdy społeczności lokalne z trudem godziły się na wyrzeczenia na rzecz województw zagrożonych obcym najazdem.

Te i wiele innych spraw to właściwy kontekst wieku XVII. I coś jeszcze, o czym warto wspomnieć, gdy mowa o „Komitecie Obrony Dekoracji”. Otóż Komitet ten tradycyjnie próbuje połączyć grupy i mniejszości wzajemnie sobie wrogie i ze sobą w istocie wojujące. Bo jakże tu pogodzić alimenciarzy z feministkami, pedałów z lesbijkami, personalistycznych liberałów z kolektywistami i tak dalej? A jednak wszyscy oni poszli w jednej manifestacji, z obawy przed zaprowadzeniem pewnej hierarchii wartości, bo hierarchizowanie wartości kojarzy się im z faszyzmem. Do tej pory żyli oni w złudnym przeświadczeniu, że prawa mniejszości są tak samo równe i że homoseksualiści i „heterycy” to po prostu dwie równe sobie mniejszości. W tej chwili może się okazać, że „heterycy”, czyli większość, są jednak w jakiś sposób uprzywilejowani. Że sierocińce i rodziny to nie są dwie równe sobie mniejszości, lecz Rodzina stoi w hierarchii wartości wyżej, niż sierociniec czy nawet „rodzina” zastępcza (np. związek dwóch lesbijek) dla dzieci odebranych siłą z rodzin ludzi ubogich. Tak przykładowo. I tego strasznie się boją. Bo do tej pory mieli jednak nadzieję, że któraś z mniejszości jednak wygra. Że zdominuje większość i narzuci jej swój punkt widzenia i swoje prawa. A tu klops.

Dzisiaj jeden po drugim padają fundamenty totalnego postrzegania zasady równości. Czy czegoś nam to nie przypomina? Bo mnie, jako historykowi wieku XVII przypomina to kwestię liberum veto. W latach czterdziestych XVII wieku magnaci usilnie forsowali tezę, że głos każdego posła jest tak samo ważny, jak głos pozostałych i zdanie większości. Postrzegali oni państwo jako zbiorowisko wielu mniejszości, a w istocie udzielnych księstewek, z których każde ma rację. Nie wiadomo do czego w istocie zmierzali, ale efekty ich długoletniej pracy były zatrważające. Doprowadzili Sejm do paraliżu. Większość nie mogła narzucić mniejszości swojej hierarchii wartości, natomiast mniejszość z powodzeniem narzucała swoje przywileje większości. Parlament utracił zdolność do formułowania programu dla państwa. Dzisiejszy trybunał konstytucyjny to jakby nowoczesna forma liberum veto.

Tego jednak Tomasz Łysiak nie umie wychwycić i nie mam do Niego o to żalu. Każdy ma swoje kompetencje i powinien liczyć się z kompetencjami innych. Dziennikarz powinien mieć lekkie pióro i otwarty umysł. Historyk może go nakierować na właściwy tok myślenia i interpretowania historii. O ile tylko ów historyk jest patriotą i państwowcem.

Jakub Brodacki

„Oddamy PiS władzę na lata”

Naczelny Mózg Gazety Prawnej wypowiedział się: PiS będzie rządził cztery lata. Redaktor Naczelny Andrzej Andrysiak w Gazecie Prawnej z 8-10.01.2016 apeluje do klasy średniej, by stworzyła ruch polityczny na wzór klubów „Gazety Polskiej” oraz Rodziny Radia Maryja. Aby odrobiła lekcję z egoizmu, porzuciła go na rzecz postawy obywatelskiej, bo w przeciwnym razie „oddamy PiS władzę na lata” (cytuję tekst wydany drukiem, zanim wrzucę ją do pieca).

(blog-n-roll.pl, 20.01.2016)

Postulat Andrysiaka jest z punktu widzenia obecnych strategii biznesowych z pewnością bardzo mądry. W dzisiejszych czasach podstawowym warunkiem udanego biznesu jest zorganizowana społeczność, która dba o to, by produkty firmy nie zostały zapomniane i by zostały ulepszone. Do niedawna istnienie takich społeczności nie było partiom politycznym potrzebne. Szczególnie zaś nie potrzebowały ich takie „partie całego narodu” jak Unia Wolności, czy Platforma Obywatelska. Chociaż, wróć! Nie mam racji. Unia Wolności jednak dysponowała zorganizowaną wprawdzie nie przez nią, ale jednak strukturą ośrodków akademickich. To miała być partia klasowa inteligencji, partia ludzi mądrych, „prawdziwych obywateli”, których emocje miały być nakierowane na podtrzymywanie kilkunastu wybranych produktów, takich jak powiedzmy Geremek, Michnik, Wujec, Lityński, Mazowiecki i tak dalej. Na czele listy produktów znajdował się, oczywiście, Balcerowicz, ale hegemonem to on przecież nie był. Czasy tej małej społeczności minęły jednak z chwilą wchłonięcia jej przez sprawniejszą i mającą lepszą zdolność koalicyjną Platformę Obywatelską. Platforma przybrała z początku postać łudząco podobną do PiS – partii konserwatywnej, z liberalnym odchyłem, dzięki czemu środowisko prawicy zostało zdezorganizowane w skali masowej, podzielone. Potem na czoło wybiła się postać „Słońca Peru”, więc ideologię zepchnięto na boczny tor. Wobec serii sukcesów PO nikt nie przypuszczał, że małe społeczności typu Rodzina Radia Maryja, Kluby Gazety Polskiej czy także w pewnym stopniu kluby kibiców, mogą podtrzymać masową partię przez pięć długich lat. I teraz red. Andrysiak zrozumiał, że to jednak możliwe, bo ktoś wytyczył w politycznym biznesie nowe drogi. Prawo i Sprawiedliwość.

Daleka jest jednak droga od prawidłowej diagnozy do prawidłowej recepty. Na szczęście. Redaktor Andrysiak definiuje problem prawidłowo, ale nie akceptuje wszystkich wniosków, które wypływają z diagnozy. „Panie Pacjencie, ma pan raka. Musi pan rzucić palenie, a my będziemy pana leczyli”, „Panie doktorze, to wy mnie leczcie, a ja może rzucę palenie” – tak można by streścić tezy red. Andrysiaka.

Po pierwsze red. Andrysiak błędnie postrzega cele i charakter PiS. Zakładam, że pisze szczerze i że są to jego własne poglądy, nie zaś tezy skrojone pod inteligencję odbiorcy. Wizerunek PiS, który Naczelny Mózg Gazety Prawnej prezentuje na łamach czasopisma, jest przesądny i nieprawdziwy. Pisze na przykład, że pomysłem PiS na zmianę jest „zaorać i posiać nowe… Bez kompromisów, bo ze zdrajcami się ich nie zawiera, zresztą kompromis to narzędzie słabeuszy”. Andrysiak myli w ten sposób poglądy wyborców PiS z poglądami kierownictwa partii, a wiemy doskonale, że te poglądy często się rozmijają. Jako wyborca PiS, istotnie, chciałbym, by PiS „zaorał i posiał nowe”, ale poglądy liderów są w tej sprawie odmienne, gdyż są to ludzie niezwykle pragmatyczni, którzy nauczyli się funkcjonowania w skrajnie nieprzyjaznym im środowisku. Również nieprawdą jest stwierdzenie, że wyborcy PiS „wierzą, że zestrzelono ich Prezydenta”. Albo to złośliwe uproszczenie, albo niewiedza. Przypuszczenie, że samolot prezydencki został zestrzelony rakietą ziemia-powietrze pojawiało się jako jedno z wielu przypuszczeń i wcale nie było najbardziej popularne wśród wszystkich teorii zamachowych. Ale złośliwość nie jest wskazana tam, gdzie chodzi o czyjąś – jak pisze Andrysiak – wiarę. Bo wiara – jak sam zauważa – jest tym czymś, co sprawiło, że „oni mają kluby >Gazety Polskiej<, Rodzinę Radia Maryja… oni co miesiąc przez pięć lat (pięć, jesteś sobie w stanie to wyobrazić?!) spotykają się pod Pałacem Prezydenckim na miesięcznicach”. Jeśli Andrysiak sądzi, że „oni” spotykają się tam tylko dlatego, że „zestrzelono ich Prezydenta”, to jest w błędzie.

Bo przecież prawidłowo kreśli stan umysłu lemingów. Ciężko pracuję na Produkt Krajowy Brutto, dlatego żądam, by władza zapewniła mi ciepłą wodę w kranie. Nie interesuje mnie religia (właśnie: wiara, nawet i w koci ogon). Boję się Rosji i Państwa Islamskiego, ale jeszcze bardziej boję się PiS. Dobro wspólne to coś dla frajerów. Jestem „wolnym elektronem”, który nie będzie się z nikim łączył dla czegoś tak frajerskiego, jak „Dobro Wspólne”. Daję Owsiakowi i to musi wystarczyć. Ufunduję klub sportowy, ale uczelnię wyższą to już niekoniecznie, bo i po co. Ciężko pracuję, więc czego wy ode mnie chcecie? Wolny czas od harówki spędzam na nartach lub nad morzem, a nie siedzę „w małej kanciapie”, by tam „gadać nie wiadomo z kim, nie wiadomo o czym i nie wiadomo po co”.

Szczególnie to ostatnie zdanie „w małej kanciapie i gadać nie wiadomo z kim, nie wiadomo o czym i nie wiadomo po co” świadczy o tym, że redaktor Andrysiak nie wie, o czym kluby Gazety Polskiej czy Rodzina Radia Maryja rozmawiają we własnym gronie. Rozmowy o Bogu? Wolne żarty. O Polsce i Honorze? Bu-cha-cha-cha. O samochodach i dziewczynach? Ooo – to jest dobry temat do rozmowy. Może więc nowa partia, którą chce powołać Andrysiak powinna się oprzeć na jakichś klubach piwnych? Albo klubach grillowych?

Naczelny Gazety Prawnej doskonale opisuje mentalność lemingów (nazywając ich „klasą średnią”): „Wydawało się, że kryzys 2008 r. coś nam w głowach poprzestawia. Padaliśmy ofiarą restrukturyzacji i oszczędności, ścinano nam pensje, a frank szwajcarski sprawiał, że nie mogliśmy spać po nocach”. Ale „Nawet o kredytach frankowych umiemy tylko gadać, bo na manifestacje organizowane w tej sprawie przychodzą garstki. Jesteśmy elastyczni, przystosowaliśmy się. Cóż, taka rzeczywistość, takie realia. Ktoś musi spłacać te kredyty”. A w dodatku: „Jeśli mamy pod sobą pracowników, traktujemy ich jak pańszczyźnianych chłopów, jeśli jesteśmy na dole – w szefie widzimy tylko krwiopijcę”.

Teraz ma być zmiana. Klasa średnia ma się zorganizować przeciw PiS w ruch społeczny na wzór klubów „Gazety Polskiej” i Rodziny Radia Maryja. Praca u podstaw. Ciągle jednak Andrysiak nie podaje idei przewodniej. Wszystko wskazuje na to, że jedyną ideą przewodnią ma być „anty-PiS”. Coś czuję, że nic z tego nie wyjdzie. I jakoś wcale mnie to nie martwi.

Jakub Brodacki

ps. redaktor Andrysiak jest dobrym obserwatorem, zapewne czytuje prawicową prasę i blogosferę, dlatego artykuł warto przeczytać w całości. Nie wiem tylko, czy Andrysiak w pełni rozumie to, o czym piszemy i to, co czujemy.

Z innej beczki: mój kot :-)

Mój kot jest zwierzęciem zamiłowanym w luksusie, choć z konieczności nie pogardzi nawet brudnym kocykiem. Najważniejsze, by legowisko było miękkie, położone możliwie blisko ludzi (czytaj: lodówki), a w każdym razie w takim miejscu, z którego można dosłyszeć odgłosy ludzkich bezsensownych czynności. Ten szum (jak również szum radia lub telewizora) sprawia, że kot zaczyna mruczeć i zasypia.

(blog-n-roll.pl, 31.01.2016)
Kot dobrze obudzony, to kot, który wstaje mniej więcej o godzinie 17 i z gracją udaje się na dyplomatyczne śniadanie. Następnie głośnym miaukiem domaga się wypuszczenia na dwór (a może na pole?) i równie głośnym miaukiem domaga się wpuszczenia spowrotem – zazwyczaj rano. Ostatnio kotek wraca szczególnie wyczerpany i wygłodniały – najwyraźniej zaczęła się pora łajdaczenia kotów.
Czasami jednak kotek nie odpoczywa, tylko siedzi na podłodze w kuchni i macha ogonem. Jego uwagę przyciąga chrobotanie za koszem na śmieci. Czasami wyciąga swoją niesamowicie rozciągliwą łapę i łaps! Nagle w kociej paszczy pojawia sie nieszczęsna mysz. Gdy zaś człowiek, kierując się fałszywie rozumianym humanizmem i litością, próbuje mu tę mysz wyrwać, kot groźnie fuka: nie zabierzesz mi mojej zdobyczy! Nie dam!
Po spożyciu myszy kot domaga się wyprowadzenie do przedsionka, gdzie zasiada na swoim brudnym kocyku, mruży oczy z wyraźną satysfakcją i zasypia.

Słodki drań.

Jakub Brodacki

Za progiem czai się Moczar

Żeby było jasne: nie kupuję, nie czytam, nie popieram – czy jakoś tak. Robię jednak wyjątek dla gazet, które chłonny mocnych wrażeń przyjaciel przywozi od czasu do czasu, gdy bywa u nas z wizytą. Przed wrzuceniem do pieca uważnie przeglądam „Gazetę Wyborczą” z 22 stycznia 2016 roku i z pewnym rozbawieniem dostrzegam, że w zasadzie nic się nie zmieniło.

(blog-n-roll.pl, 4.02.2016)

Te same obsesje, ładnie ubrane w doskonałą polszczyznę. Generalnie pierwszoplanowym problemem Polski jest PiS i to na każdym możliwym polu. Największą grozę budzi jednak polityka zagraniczna oraz polityka kulturalna. Wacław Radziwinowicz z niekłamaną satysfakcją cytuje (miejmy nadzieję, rzetelnie) teksty z rosyjskiej prasy, świadczące o tym, że Rosjanom nowy rząd w Warszawie w zasadzie się podoba, ze względu na bliskość ideologiczną i sianie zamętu w Europie. Złośliwi mogliby powiedzieć, że dziennikarza zżera zazdrość, iż rządowi PiS może się udać to, czego nie zdołał osiągnąć Donald T., to znaczy Rosjanie zwrócą wrak tupolewa i odtajnią wszystkie tomy śledztwa katyńskiego. W zamian – uwaga – Polska miałaby zintensyfikować współpracę z Obwodem Kaliningradzkim. Nie wiadomo, ile w tekście Radziwinowicza jest własnych konfabulacji, a ile rzeczywistego omówienia rosyjskiej prasy. Wygląda jednak na oko, że Rosjanie po staremu chcieliby oddać Polsce pół księżniczki, a w zamian dostać całe królestwo. Testują więc cierpliwość ministra Waszczykowskiego. To jednak dla Radziwinowicza nie jest istotne, bo najważniejsze jest szczucie na PiS. Redakcyjna linia, a raczej obsesja.

W tekście Roberta Sankowskiego pod znaczącym tytułem „Bóg, honor, gitara, czyli ubogacanie kultury” autor omawia z kolei tzw. „rock patriotyczny”, wspierany jakoby przez ministra kultury Piotra Glińskiego. Tekst jest rozwlekły i po prostu nudny, ale może tylko dla mnie, bo mnie muzyka rockowa kompletnie nie podnieca. Zwraca uwagę tylko jedno: otóż cytowane przez Sankowskiego fragmenty tekstów piosenek „o czymś mówią”, wracają do jakiegoś „sensu”. Można się z nimi zgadzać, albo nie, ale jeśli porównamy je z masową prozą muzyczną z lat 90., to można powiedzieć, że z okresu intelektualnego przedszkola rock wszedł w fazę dorastania. W latach dziewięćdziesiątych te piosenki, których przymusowo musiałem słuchać („bo wszyscy ich słuchali”) były poświęcone głównie miłości, seksowi, problemom egzystencjalnym, a w wyjątkowo ambitnych przypadkach także poszukiwaniom nietypowej duchowości (hinduizm). To nie były złe piosenki, choć na ogół było ich bardzo mało. Poza listami przebojów zalewał nas w 90% totalny chłam. Kupiłem kiedyś raz czy drugi kasetę lub płytę artysty, który trafił na listę przebojów z powodu jednego jedynego sensownego utworu. Na całej płycie kompletna nicość, dno. Jeden utwór wybrany z kilkudziesięciu… Jeśli Sankowski nie dokonuje wyboru tendencyjnego, to można dojść do wniosku, że obecna twórczość rockowa uległa poprawie, a ponadto jest wyjątkowo konkretna, skupiona wokół zagubionego wcześniej poczucia wspólnoty, tworzenia wzorców heroizmu oraz przyzwoitości. Sankowski najwyraźniej obawia się, że ona dosłownie zdominuje, zaleje rynek, wyprze cokolwiek innego, a to wszystko będzie elementem „dobrej zmiany”.

W tytule napisałem, że za progiem czai się Moczar. Od dawna mam wrażenie, że dziennikarze GW najbardziej boją się wystąpień antysemickich i w zasadzie wszystko jest podporządkowane tej cichej obsesji. Ich zdaniem rządy PiS torują drogę rządom nacjonalistów i antysemitów oraz putinistów. Czy tak jest w istocie? Gdzie jest prawda, a gdzie zaczyna się „gazetowowybiórcza” konfabulacja?

Mogę tylko potwierdzić, że znaczna część dzisiejszej młodzieży nie postrzega Rosji jako największego zagrożenia. Dziesiątki tysięcy młodych ludzi – choć nie wszyscy – nie wierzą w złe intencje Rosji i chcą z nią „po prostu handlować”. Europę znają lepiej, niż Rosję – to jest zresztą wybitna zasługa właśnie środowiska GW i wszelkich euroentuzjastów, którzy aż do wyrzygania przez lata katowali publiczność przymiotnikiem „europejski” odmienianym na wszystkie sposoby (na ogół sprzeczne z polską tradycją i tożsamością). Ruch nacjonalistyczny – moim zdaniem – nie jest dzieckiem PiS, lecz właśnie dzieckiem „Gazety Wyborczej”, która z uporem, przez całe lata, testowała psychiczną wytrzymałość młodych ludzi i wreszcie doczekała się reakcji. Nareszcie mają wroga, wywołanego z polskiej podświadomości zbiorowej. Eksperyment się udał.

I jeszcze coś zastanawiającego. W tekście Radziwinowicza ani razu nie pojawia się słowo „Waszyngton” czy „Pekin”, w jakimkolwiek kontekście. Tak jakby istniały na świecie tylko dwie stolice: Moskwa i Bruksela. To też coś mówi o linii redakcyjnej Gazety Wyborczej.

A zatem: do pieca! Skwierczeć w piekle, manipulatorzy!

Jakub Brodacki

ps. wszystkim wielbicielom Rosji polecam film o pożarze na stacji „Mir”. Boki zrywałem za śmiechu, ale dla Rosjan to jest temat śmiertelnie poważny. To nas właśnie różni: oni robią sie poważni, gdy my dopiero zaczynamy się śmiać…

Cieszmy się z sukcesów naszych bliźnich :-)

Brzmi to jak prima aprilis. Jak podają ostatnio wszystkie mediodajnie, naukowcy z Katedry Chemii, Technologii i Biotechnologii Żywności Politechniki Gdańskiej znaleźli sposób na wyeliminowanie związków cyjanogennych w procesie tłoczenia oleju z mirabelek.
(blog-n-roll.pl, 22.03.2016)

Olej ma być podobno jadalny i konkurencyjny wobec olejów importowanych, nie wspominając już o olejach z roślin uprawnych, wymagających często trudnych zabiegów agrotechnicznych i wrażliwych na szkodniki, choroby i warunki pogodowe. Mirabelki owocują praktycznie co roku, plon jest obfity, są odporne na warunki pogodowe.

Czekamy na więcej informacji o nowej technologii. Ciekawe, czy nadaje się ona do użytku domowego (patrz: http://herbarz.alchymista.pl/mechanizacja-piteby-frontalny-sukces/), czy tylko do celów przemysłowych?

Jakub Brodacki