Decyzja leminga

– Nie mam się w co ubrać! – powiedziała Lemingowa nieco rozkapryszonym tonem, przeglądając się swojej sylwetce w lustrze. Z wiekiem nieco przytyła, wprawdzie nie tam, gdzie chciałaby najbardziej, ale i tak jej mąż, leming, nawet na nią nie patrzył. Kontemplował właśnie swój mięsień piwny, wylewający się spod przepoconej podkoszulki. Tłuste, owłosione łapsko wyciągał właśnie po piwo. Ręka mu jednak się zatrzymała w pół drogi. Wyjątkowo tego dnia postanowił żonie nieco podokuczać.

Tekst opublikowałem 15.05.2015 r. na blog-n-roll.pl

– Ty, stara, nie pier…ol. Ubrania to ty masz w nadmiarze. Głosować ci się nie chce, k…, nie masz kogo wybrać, a nie się ubrać, co?

– A właśnie, że nie! – odparła Lemingowa – będę głosowała na Niedźwiadka. On gwarantuje zgodę i bezpieczeństwo.

Leming zatrząsł się tylko ze śmiechu, a wraz z nim obfity i długo ćwiczony mięsień piwny.

– Oj, stara, cusik ty chyba niedobzykana. Ale wiesz ty co? Dzisiaj niedziela, pójdziem do lumpeksu, co go to już trzeci raz otwierają, to może i ceny spuścili…

– Jak to: trzeci raz? – zdumiała się Lemingowa, a że mowa była o bzykaniu i spuszczaniu, więc zaświtała w jej głowie iskierka nadziei. Mąż, gdy do niej mówił, od dawna na nią nie patrzył, ale może jak sobie kupi nową kieckę, to chociaż raz rzuci okiem, jak sobie dobrze podpije? Ten jeden raz…

– No nie pamiętasz? Za pierwszym razem lumpeks otwierał premier Matoł, jak były wybory do Sejmu. Za drugim razem otwierał Niedźwiadek, jak były wybory na prezia, po Smoleńsku. A teraz otwierała go ta lekarka… jak jej tam…

– Koparka?…

– A tak, Koparka – przytaknął niechętnie – ta co to była w SD czy ZSL, jakoś tak. Jedna szajka, wszystko żydo-banderowskie ścierwo na usługach bankierów z Nowego Jorku…

W tym momencie z sąsiedniego pokoju dobiegło ich skrzypnięcie i odezwało się radio. To synek Leminga szukał czegoś, żeby zagłuszyć dialogi rodziców. Trafiło na mszę na Skałce w Krakowie.

Ojczyzna jest chora, bo chore są elity! – mówiło radio – Polska jeśli ma przetrwać, musi się nawrócić. Jako naród dziś wymieramy. Ojczyzna jest chora, bo chore są elity i chory jest naród…

– Franek, wyłącz k…, tą ciotę! – wrzasnął Leming, który codziennie delektował się gazetą Urbana (miał ponad sto numerów archiwalnych, którymi zaczytywał się podczas posiedzenia w toalecie). Lecz musiał wysłuchać jeszcze kilku linijek kazania, bo mięsień piwny ciągnął go ku ziemi, a umysł leniwy nie miał siły podnieść tłustego cielska.

Może jednak miałby i dziś marszałek Józef Piłsudski i Prezydent Lech Kaczyński spoczywający na Wawelu wiele do powiedzenia Polsce i Polakom o bezkarności nadużyć, o interesie jednostek i partii, o naszym znikczemnieniu skoro w czasie wszystkich wyborów, jakie się dokonują w Polsce od 25 lat idzie tylko ok. 50 % Polaków, reszta zostawia innym decyzje o kształcie Ojczyzny. Co oznacza ten pasywizm? Czy my naprawdę dobrze rozumiemy, co dziś oznacza społeczna odpowiedzialność? Przede wszystkim odpowiedzialność za prawdę o nas samych, odpowiedzialność za prawdę historyczną, która formuje myślenie na dziś i jutro, a zatem mamy prawo do prawdy o Katyniu i Smoleńsku, tak samo jak mamy prawo do prawdy o Jedwabnem, Auschwitz i Dachau.

– K…a! – ryknął znowu Leming – słyszysz ty ch… niemyty, co do Ciebie mówię?! Masz natychmiast wyłączyć to radio! Wyłącz, k…, tę ciotę!

Radio ucichło, ale nie dlatego, że głos ojca poskutkował. Franek również nie mógł słuchać arcybiskupa, który w jednym kazaniu wzywał do nawrócenia, a w drugim jednał się z rosyjską cerkwią prawosławną spod znaku KGB. Pobiegł do internetu pogadać na skype z kolegami, których właśnie wypuszczono z pudła po zamieszkach na stadionie. Wielu było pobitych. Jutro seria rozpraw sądowych, na które, z massmediów, nie pofatyguje się nawet pies z kulawą nogą.

– Nie ciotę – odparła Lemingowa oburzona – uszanuj uczucia nas, katolików!

– Oj tam, oj tam – mruknął Leming – pedofile i stella maris. Chodźmy lepiej do lumpeksu! Jak nie masz na kogo głosować, to lepiej nie głosuj wcale. Albo dobrze, albo wcale – stwierdził z satysfakcją. Sam nie wiedział, że cytuje łacińskie aut nihil, aut bene. Z łaciny znał bowiem tylko łacinę kuchenną.

– Przecież ci mówię, że chcę głosować na Niedźwiadka! – obruszyła się Lemingowa, zastanawiając się, czy mąż pozwoli jej kupić jedną sukienkę, czy trzy.

Leming spojrzał na zegarek.

– Słuchaj, stara, lumpex zamykają za pół godziny. Lokale wyborcze zamykają za trzy godziny. A zresztą jak nie zagłosujesz, to świat się od tego nie zawali. Idziemy do lumpeksu?

– Idziemy! – odparła Lemingowa rozpromieniona. Najważniejsze to podjąć decyzję. A jak kobieta nie może się zdecydować, to chłop jest od tego.

Tymczasem Franek, korzystając z nieobecności rodziców, chyłkiem wymknął się głosować w lokalu wyborczym. Drżącymi łapkami chwycił kartę i dokładnie sprawdził, czy jest na niej pieczątka komisji. Potem pośpiesznie postawił „X” – zgodnie z kodeksem wyborczym – koniecznie w obrębie kratki. Przy nazwisku… Księdza Proboszcza. Ksiądz proboszcz już się zbliża… Wrzucił kartkę do urny i wrócił do domu. Zdążył, zanim rodzice wrócili z lumpeksu.

Tym sposobem Maliniak przeszedł do drugiej tury. Co będzie dalej? O tym dowiemy się wkrótce…

Jakub Brodacki

Sposób na gender (1)

Otrzymałem ostatnio alarmującego mejla z polecanym artykułem Gender – sposób na likwidację rodziny. Autor alarmuje w nim, że genderowcy stosują wypróbowane wcześniej we Francji metody. Zaczyna się od ataku na „pedofili w sutannach”, dzięki czemu wierni stają się nieufni wobec duchownych i przestają ich słuchać. Potem drzwi zostają szeroko otwarte i ideologia genderowa wkracza we wszystkie dziedziny życia, a przede wszystkim do szkół. Nie pomagają milionowe protesty i w końcu pozostaje już tylko modlitwa.

Opulikowane na blog-n-roll.pl, 17.01.2014

Przyznam, że przy takich tekstach mam zawsze mieszane uczucia. Pytanie zawsze brzmi: do kogo tekst jest skierowany? Jeśli do ogółu katolików w Polsce, to z pewnością skutku żadnego nie odniesie, bo Lemingrad jest bierny i pogodzony z losem. Zakładam, że jest to tekst, który ma zmobilizować opinię konserwatywną, katolicką. Ale tu z kolei pojawiają się problemy innego rodzaju.

 

Pole bitwy

Gender uderzył bowiem w najczulszy punkt i największą słabość konserwatywnego myślenia, jaką jest „oczywistość” posyłania dzieci do szkoły.

Jako dzieciak miałem naturalną skłonność do wszelkiego typu herezji i zachowałem ją do dzisiaj. Jeszcze na początku lat 90. jako nie-konserwatysta toczyłem ostre spory z kolegami-konserwatystami o naturze szkoły. Byłem przekonany, że polska szkoła to relikt komunizmu, pas transmisyjny tak zwanego „ukrytego programu” i potencjalne narzędzie totalitarnej indoktrynacji. Nawiasem mówiąc nie miałem też pełnego zaufania do „liberalnych pedagogów”, z którymi się w pewnym okresie zaprzyjaźniłem, bo szybko zrozumiałem, że chcą oni szkołę wykorzystać na swój sposób… Koledzy-konserwatyści niestety nie dostrzegali w szkole żadnego zagrożenia i dosłownie odnajdowali wspólny język z twardogłowymi nauczycielami-wychowankami komunizmu. Dyscyplina i musztra!

Obecnie sytuacja zmieniła się radykalnie. Wielu sprawach myliłem się, ale w tej akurat mam ponurą satysfakcję, że moja diagnoza się sprawdziła: polska szkoła to wręcz wymarzony pas transmisyjny dla wszelkiego typu perwersji, do której cywilizacja zachodnia historycznie rzecz biorąc jest nadzwyczaj skłonna. Dzieje się tak przez piekielne dziedzictwo gnostycyzmu, które przenika nasz świat w bardzo wielu dziedzinach, i które w wiekach przeszłych mogło być uważane za impuls do rozwoju nauki i techniki; dzisiaj jednak powraca jako forma świeckiej „religii” i to w swym najgorszym, bo bolszewickim, wydaniu. Ponieważ zdaniem gnostyków świat jest zły, a relacje międzyludzkie są na ogół chore i krzywdzące, należy wszystko wywrócić do góry nogami. Jeśli komuś jest za dobrze, powinien być za wszelką cenę wytrącony z dobrego samopoczucia. A wręcz idealnym miejscem do tego celu jest szkoła, która ze swej natury bywa dla dzieci opresyjna, gdyż jej podstawową metodą jest „urawniłowka” (dlatego nienawidziłem szkoły). Ci, którzy poddadzą się praniu mózgów będą „naszymi” klientami; ci którzy będą z „nami” walczyć – po prostu stracą mnóstwo czasu i nerwów. Jedni i drudzy będą po takim starciu zdeaktywowani i znużeni. A „my”? – no tak, „MY” będziemy rządzić. Nareszcie.

 

Kim jest przeciwnik?

Krótko i na temat: gender to pogrobowiec Związku Sowieckiego. Nie mam na to materialnych dowodów, ale wszystko na to wskazuje. Ustroje totalitarne, a zwłaszcza bolszewizm, mają gnostycyzm wpisany w swą naturę. Wszystko ma być inaczej, wszystko ma być na odwrót, wszystko trzeba poprzestawiać tak, by ludziom zamieszać w głowach. To ułatwia podbicie własnego narodu i sprawdza się też, gdy podbija się narody obce. Niestety zanim ideologia gender zebrała swe żniwo, Związek Sowiecki się rozpadł. Co za pech. Pozostała jednak Rosja.

Wyraźną poszlaką wskazującą na Rosję jako beneficjenta genderyzmu jest budowana w Rosji atrapa konserwatywnego porządku. Putin prezentuje Rosję jako kraj chrześcijański, tradycjonalistyczny i przeciwstawia ją „zgniłemu” Zachodowi. Na ten lep dali się zwabić nawet polscy biskupi (spuszczam zasłonę miłosierdzia, ale nie zapominam!). Propaganda ta silnie oddziałuje na konserwatywną publiczność w Polsce, która staje przed fałszywą alternatywą: Rosja czy Zachód?

Sama nazwa gender wskazuje wyraźnie na to, że genderyści uderzają po prostu w najczulszy punkt ludzkiego ciała. To nie szkodzi, że uderzenie to zaczyna się od intelektu (płeć jako pojęcie społeczne). W końcu seks zaczyna się w mózgu – jak mówimy dzisiaj. Eros rozumu. Krótko mówiąc, jakby nie patrzeć, od tego tematu nie ma ucieczki. Jesteśmy istotami seksualnymi.

Kolejna słabość polega na tym, że kultura orgiastyczna jest w cywilizacji zachodniej swego rodzaju „odwieczną nowością”. Pojawiała się co kilka pokoleń (renesans, oświecenie), była zwalczana, tłamszona, a potem znów się odradzała i za każdym razem wywoływała zdziwienie i oburzenie, że w ogóle coś takiego może mieć miejsce. Za każdym razem konserwatywna publiczność była w dużej mierze bezbronna i zbierała się do kontrakcji dopiero po pewnym czasie. Powód tego stanu rzeczy tkwi w ograniczaniu dostępu do informacji. Dzieci były na ogół wychowywane wstydliwie i na wiele sposobów ograniczano im dostęp do wiedzy i praktyki. Gdy więc pojawia się jakiś ruch, który głosi powszechne „wyzwolenie” energii seksualnej, to w naturalny sposób budzi on powszechne zainteresowanie i zyskuje sobie adeptów. Zwłaszcza, gdy wolność słowa (druk, massmedia) i egalitaryzm umożliwiają dostęp do wszystkiego. W demokracji masowej to takie proste!

To niestety nie koniec długiej listy słabości. Każdy, kto czytał Timajosa Platona ten dostrzeże w nim pierwociny nie tylko pogardy dla seksualności, ale i pogardy dla kobiety. Napisany lekkim językiem Timajos sprawia wrażenie intelektualnego żartu i tak też traktowali to dzieło starożytni chrześcijanie. Twierdzi się tam bowiem, że jeśli mężczyzna źle się sprawuje w życiu, to reinkarnuje się w ciele kobiety. Jeśli zaś i w ciele kobiety sprawuje się kiepsko, to w następnym życiu ląduje jako zwierz. Po prostu boki zrywać – bu cha cha cha – i tak zapewne reagowali kolesie Platona, zastanawiając się być może kto wcielił się w ciała ich żon: dziadek-pijak czy może inny stryjcio.

Jeśli mamy się trzymać żartobliwej konwencji, to z pewnych względów nie miałbym nic przeciwko temu, by odrodzić się w ciele kobiety, „poczuć jak to jest”. Niestety czytelnicy Platona nie poznali się na tym świetnym dowcipie i pokolenia mędrków zupełnie poważnie na tej podstawie wierzyły w reinkarnację. Nie mówię, że wiara w reinkarnację w ogóle nie ma sensu, ale dlaczego całą konstrukcję opierać na nieopatrznych żarcikach Platona?

W każdym razie pozycja kobiety nigdy nie była szczególnie mocna i wbrew temu co się sądzi nie wzmocniła jej wysoka pozycja Matki Boskiej w katolicyźmie. Nie chodzi mi tu o pozycję społeczną, bo ta była rozmaita – zależnie od hierarchii społecznej. Nie chodzi mi też o dostęp do edukacji, bo i tu sytuacja była bardzo zróżnicowana. Chodzi mi o podejście do seksualnej natury kobiety. Jeżeli zdaniem Platona rozwiązłość mężczyzny jest powodem, dla którego odradza się on w ciele kobiety, to kobieta staje się symbolem grzechu, istotą o naturze niższej, bo seksualnej. W dawnych czasach samotna kobieta była zjawiskiem podejrzanym lub śmiesznym; aby podwyższyć swój status mogła co najwyżej wstąpić do klasztoru. Przypomina mi się casus Zofii z domu Opalińskiej, którą bracia Opalińscy (Krzysztof i Łukasz) tak długo trzymali w domu i tak przegłodzili w oczekiwaniu na dobrą partię, że wygłodniała doznań zmysłowych panienka wykończyła w łóżku najpierw chorego na nerki hetmana Stanisława Koniecpolskiego, a potem ostatniego z rodu księcia Samuela Krzysztofa Koreckiego, któremu tuż przed ślubem otwarła się stara blizna i kilka tygodni później doprowadziła go do śmierci. Zofia nie umiała też wytrzymać dyscypliny klasztornej, bo i tej drogi próbowała z tym skutkiem, że mniszki miały jej serdecznie dosyć. Najwyraźniej w ówczesnej obyczajowości nie było dla niej miejsca.

Podaję ten przykład nie po to, aby utwierdzić żartobliwy pogląd Platona, ale by pokazać kliniczną sytuację, w której mężczyźni nie rozumieją, nie chcą zrozumieć i nie potrafią sobie poradzić z seksualną naturą kobiety; traktują ją instrumentalnie lub też próbują stłamsić. Jest to kolejna słabość tej naszej cywilizacji, skwapliwie wykorzystywana przez dzisiejszy feminizm. Oczywista rzecz, poza Polską panował o wiele większy patriarchalizm, a kobiety były bezwzględnie podporządkowane mężczyznom. A jednak trwałość patriarchatu choćby w Chinach i innych krajach wschodu wskazuje na to, że chyba lepiej rozumiano seksualną naturę kobiety i (że tak powiem) umiano znaleźć dla niej odpowiednie zastosowanie. My natomiast mamy z tym odwieczne kłopoty.

 

Cel genderyzmu

Cel jest prosty i zawiera się on w starym perskim przekleństwie: „oby każde twoje życzenie natychmiast się spełniało”. Bez żartów: chcesz być kobietą? OK, załatwimy ci operację i kurację hormonalną. Nie musisz czekać do następnego wcielenia; technologia zapewni ci to dzisiaj! Chcesz zawrzeć „ślub” z osobnikiem płci tej samej? Załatwimy ci ślub, może nawet w kościele… Chcesz mieć dzieci wbrew naturze? Pan doktor ci pomoże. Nawet jeśli jesteś mężczyzną, przecież surogatka zawsze się znajdzie… Masz, kobieto, niedobór uczuć rodzinnych? Nie ma problemu: zawrzyj związek poliamoryczny, będziesz miała dzięki temu dużą „rodzinę”: czterech samców do sprzątania kuchni, pokoju, kibelka i wynoszenia śmieci. Dla każdego coś miłego. A konsekwencje? No cóż, jakieś tam będą. Ale teraz nie czas myśleć o konsekwencjach, postęp jest najważniejszy. Gdyby Kopernik myślał o konsekwencjach, to pewnie słońce dalej okrążałoby ziemię, prawda?

W pewnej mądrej książce antropologicznej czytałem o tym, że w dawnych społecznościach pierwotnych tylko szamani mieli prawo zmieniać postać „na życzenie”. Mogli przebierać się w stroje zwierząt lub nawet pozornie „zmieniać” płeć kulturową. W jednym z takich plemion małżeństwo szamanów wyglądało tak, że kobieta ubierała się jak mężczyzna, a mężczyzna ubierał się jak kobieta. Taka mała zmyłka, żeby złe duchy nie wiedziały kto jest kim…

Ale zadaniem szamana jest prowadzenie różnorakich trudnych obrzędów, których celem jest między innymi leczenie ludzi, zachowywanie solidarności we wspólnocie, rozwiązywanie problemów, z którymi nie można sobie poradzić zwykłymi metodami. Natomiast genderyzm oferuje: zostań swoim własnym szamanem! Szamanizm w pigułce! Technologia sprawi, że wczoraj byłeś biznesmenem Bęgowskim, dzisiaj jesteś marszałkiem Grodzkim, a pojutrze będziesz księżniczką zaklętą w ropusze. Wszystko to po to, aby zmylić „złe duchy” obskurantyzmu, kołtuństwa i zaściankowości…

A przecież wystarczy trochę studiów nad historią, aby zrozumieć, że rola szamana jest zarezerwowana dla jednostek o szczególnych predyspozycjach charakterologicznych i psychicznych, o szczególnych uzdolnieniach i wrażliwości, która dla mas jest niedostępna. Technologia nie zastąpi naturalnego wglądu w świat duchowy! Ten wgląd jest zarezerwowany dla niektórych. Nie każdy będzie Słowackim.

 

Jak pokonać gender?

Muszę niestety przywołać stary taoistyczny pogląd, że ze złem nie ma sensu walczyć, należy je przetworzyć w dobro. Nie pytajcie mnie jak, bo nie ma jednej recepty. Jeśli gender uderza w najczulszy punkt naszej osobowości – czyli w płeć, to sposobów przetworzenia zła w dobro jest co najmniej tyle, ilu jest ludzi na świecie.

Myślę jednak, że skoro gender chciałby przy użyciu technologii udostępnić masom „wtajemniczenie szamańskie”, może warto poszukać tych prawdziwych szamanów i zapytać ich co z tym fantem zrobić. Wielu katolików odpowie, że mają prawdziwego szamana co niedzielę na mszy świętej. Ale nie dla każdego ksiądz jest tym prawdziwym szamanem. Mówię to za siebie, jak by kto pytał….

Rozejrzyjmy się wokół. Czy widzimy wśród swoich bliskich (także dzieci), krewnych, przyjaciół, znajomych, wśród swojego otoczenia, osoby obdarzone szczególną wrażliwością? Ilu z nas czysto śpiewa, ładnie maluje, pięknie tańczy? Ilu z nas pisze wiersze? To jest sprawa zasadnicza. Nie wszyscy artyści mają zdolności „szamańskie” i nie wszyscy są godni zaufania, ale niektórzy mogą pomóc w przejściu przez to Morze Czerwone, jakim jest zalew genderyzmu. Czasem też taką osobą jest również ksiądz. Czasem, ale nie zawsze…

Wiem, że dla wielu czytelników blog-n-rolla to są po prostu jakieś herezje. Niech i tak będzie. Ćwiczmy umysł na wszystkie możliwe sposoby. Wiele osób narzeka na relatywizm i widzi w nim główne zagrożenie. Inni psioczą na postmodernistyczną dekonstrukcję. A mi uszy puchną od tego narzekania i uświadamiam sobie, że póki w Polsce byli Żydzi, mieliśmy dostęp do intelektualnych spekulacji na wysokim poziomie, które nam były zakazane, ale które otwierały Żydom szerokie horyzonty i zapewniały im intelektualną siłę, która przejawiała się w wysokiej liczbie żydowskich wynalazców, artystów i uczonych… Trzeba ćwiczyć umysł! Bloger to ktoś więcej, niż zwykły zjadacz chleba. Ponosimy większą odpowiedzialność za stan umysłów, niż niejeden dziennikarz. Trzeba wcielać się w różne postacie i tworzyć różne scenariusze, a nie tkwić w „konserwatywnym” maraźmie pod berłem sterydowego pedała z Kremla.

Jakub Brodacki

Herkules w stajni Augiasza

Biurokracja – dla jednych zbawienie (Max Weber), dla innych przekleństwo. Jak czytamy z licznych doniesień, Biuro Bezpieczeństwa Narodowego to stajnia Augiasza. Symbolem panującego tam bałaganu jest tajemnicze zniknięcie aneksu do raportu z likwidacji WSI. Dociekanie, co się też w tym aneksie znajduje, jest na tyle medialne, że pozwala rzucić pewne światło na relacje między władzą wykonawczą, a cichą piątą władzą – administracją państwową.

(blog-n-roll.pl, 26.08.2015)

W tekście Administracja III RP próbowałem wskazać na newralgiczne punkty systemu III RP, które zapewniają jej długie trwanie. Ten tekst może być więc rodzajem dokończenia tamtych rozważań na bazie tych wątłych informacji, które dobiegają nas z BBN.

Paweł Soloch oświadczył, że „Według informacji, które dostałem formalnie z archiwum – w kancelarii tajnej nie ma aneksu, o który panowie pytają. Nie ma go na terenie Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Poinformowałem o tym prezydenta i to wszystko, co w tej sprawie mogę na tę chwilę powiedzieć.”  Zazwyczaj komentatorzy poprzestają na snuciu rozmaitych teorii spiskowych, a tymczasem sprawa jest arcyboleśnie prosta.

1. Każdy dokument wytworzony przez pracowników urzędu ma swój numer. To nie są notatki pisane w kawiarni na serwetce!

2. każdy dokument podlega rejestracji w rejestrze (takim czy innym). Rejestracja aneksu powinna się odbyć w rejestrze w kancelarii tajnej.

3. musi istnieć rejestr wypożyczania dokumentów i ich zwrotu.

4. każde wypożyczenie dokumentu wiąże się z podaniem wypożyczającego i odpowiedzią tego, od kogo się wypożycza – wszystko na piśmie! A te pisma i obieg korespondencji też muszą być rejestrowane!

5. prawdopodobnie istnieje też rejestr dokumentów przekazywanych na przechowanie innym urzędom (w tym wypadku do MSZ?) lub kierowanych do archiwów;

6. każdy brudnopis dokumentu (ewentualnie kopia) w zasadzie powinien zostać zniszczony; prawdopodobnie też powinno być odnotowane, że taki brudnopis (kopia) istniał i że go już nie ma;

7. komisyjnemu zniszczeniu mogą ulec także twarde dyski, na których niektóre istotne dokumenty sporządzono.

Takich rzeczy nie załatwia się „na gębę”. Reguła jest taka, że każdy szef kancelarii tajnej siedzi jak kwoka na jajach i bardzo niechętnie cokolwiek oddaje. Po prostu jako urzędnik chce być „potrzebny”, a im więcej ma dokumentów, tym bardziej jest potrzebny…

Co robić wtedy, gdy biurokratyczna materia stawia opór? Podstawowa wiedza o biurwie dostarcza skutecznej odpowiedzi. Jednak to, czy z niej skorzystamy, zależy wyłącznie od szefa urzędu. Dlatego nie może być to ciapa, taka, jak ja, ale born killer, urodzony morderca…

Biurwa ma to do siebie, że nawzajem jedni przeciw drugim intrygują. Druga cecha biurwy jest taka, że biurwa śmiertelnie boi się utraty pracy. Trzecia cecha biurwy jest taka, że jeśli do biura wprowadzi się organ kontrolny, praca w urzędzie praktycznie ustaje – wszyscy trzęsą portkami i gorączkowo zastanawiają się, co takiego mogli przeskrobać, za co można ich wywalić z roboty.

W największym skrócie można to zrobić tak:

1. spośród pracowników merytorycznych (analityków) powołuje się kilkuosobową komisję, której zadaniem jest przeprowadzenie czterotygodniowej kontroli obiegu dokumentów w kancelarii tajnej.

2. inna komisja pracuje w kancelarii jawnej.

3. kolejna komisja sprawdza zasoby sieci komputerowej.

4. w tym czasie jeszcze inna komisja bada, co pracownicy mają na twardych dyskach.

5. szef urzędu z dobranymi doradcami bada stan księgowości.

Tym sposobem cały urząd zostaje postawiony na baczność i nie zajmuje się niczym innym, tylko trzęsie portkami ze strachu. Komisje nie muszą rozpoczynać pracy jednocześnie, ale tydzień po tygodniu. W ten sposób można wprowadzić dodatkowy niepokój: „kto następny?”.

Swego czasu, gdy ś. p. Lech Kaczyński był prezesem NIK, chodziły plotki, że opornych urzędników pozbywał się on w bardzo prosty sposób. Dawał im on mianowicie propozycję nie do odrzucenia typu praca w oddziale zamiejscowym, poza Warszawą. Jednocześnie nie przyznawał im mieszkania służbowego. Pytanie, czy BBN posiada oddziały zamiejscowe…

O ile to możliwe pod względem prawnym, w trakcie prac komisji kontrolnych można dokonywać drobnych reorganizacji i przesunięć. W ten sposób stawiamy cały urząd w stan kryzysu i podtrzymujemy ten stan aż do wyborów i uchwalenia przez Sejm nowego budżetu. Oczywiście wszystko zgodnie z prawem i bez żadnego tam mobbingu i innych niedozwolonych praktyk. Życzę powodzenia!

Jakub Brodacki

Duda-Komorowski 2:0

Frekwencja: ponad 90%.

Komorowski po raz kolejny strzelił samobója. Ale to mało powiedziane. Odbył sie właśnie podwójny plebiscyt przedwyborczy, coś w rodzaju „wyborów przed wyborami”. Po pierwsze określono mniej więcej poziom poparcia dla postulatów ruchu Kukiza – poniżej 10%. Przy okazji stworzono imienne listy zwolenników Kukiza, bo z wstępnych sondaży wynika, że 90% biorących udział w referendum głosowało zgodnie z jego sugestiami… Po raz kolejny Platforma Obywatelska ośmieszyła ideę referendum jako plebiscytu tajnego. Po drugie, określono poziom realnego poparcia dla Platformy Obywatelskiej. Prawdopodobnie jest to coś między 15 a 20%. Oby tylko Kukiz nie zrezygnował z udziału w wyborach!

To referendum to także pewnego rodzaju lekcja wychowawcza dla lemingów. Do tej pory nie odczuwały one skutków własnej głupoty. W tej chwili mówi sie o stu milionach wydanych z naszych kieszeni. Ale głównie jednak z kieszeni lemingów, bo wkrótce rząd się zmieni, a budżet – miejmy nadzieję – zostanie przed końcem roku uchwalony już przez nowy skład Sejmu. Będzie to inny budżet i inna koncepcja rozdziału pieniędzy. Skończy się model „polaryzacyjno-dyfuzyjny” Ministra Boniego, który prowadził nas stopniowo do modelu państwa latyno-amerykańskiego. Janosik i janosikowe wreszcie zwycięży. Prowincja być może uzyska szansę na odbicie się od dna. Ludzie nie będą musieli codziennie dojeżdżać 100 kilometrów do pracy w dalekim mieście, kiblując czterdzieści minut w korku na przedmieściach, bo z czasem na prowincji pojawią się lokalne miejsca pracy. Jedyna „dyfuzja” bogactwa, jaka może nastąpić, to dyfuzja środków budżetowych, skierowanie inwestycji na prowincję.

Widać też światełko w tunelu dla projektu Międzymorza – obszaru między Adriatykiem, Morzem Czarnym i Bałtykiem. Węzłem Międzymorza jest Smoleńsk. Musimy kijem i marchewką wbijać ludziom do głowy, że ziemia smoleńska – zarówno symbolicznie, jak i geopolitycznie – jest kluczem do naszego bezpieczeństwa. Mamy podobny problem, jak Moskwa, tyle, że dla nas nie jest on wynikiem paranoi, ale jest to problem realny. Moskwa zawsze się bała, że wrogowie są zbyt blisko jej stolicy. I to fakt, że dla naszego bezpieczeństwa rzeczywiście musimy być blisko. Musimy Moskwę trzymać za gardło tak długo, aż straci oddech i osunie się bez siły. Dlatego o historii ziemi smoleńskiej trzeba trąbić na każdym kroku, a na słoniach armii Hannibala napisać „Smoleńsk”. Słoń, a sprawa smoleńska! Wiosną nie wiosnę, lecz Smoleńsk zobaczę!

Mam również nadzieję, że wobec zagrożenia naszej obecnej granicy wschodniej, rząd – w ramach reformy armii – powoła elitarny Korpus Ochrony Pogranicza. Powinna to być formacja wyspecjalizowana nie tylko w obronie granicy, ale zdolna do szybkiej mobilizacji na wypadek wojny, także ofensywnej, bo nie należy się zanadto przyzwyczajać do „świętego spokoju”. Powinna też dysponować ona oddziałami specjalnymi, zwłaszcza, że tych ostatnio namnożyło się w Polsce i jest z czego wybierać. W KOP powinni być zatrudniani oficerowie i żołnierze o sprawdzonym, antyrosyjskim nastawieniu i wysokim morale, doskonale znający realia wschodnich krajów Międzymorza i biegle posługujący się używanymi tam językami. Byłoby idealnie, gdyby w gestii KOP znajdowały się też rakiety średniego zasięgu, których Moskwa zawsze się obawiała najbardziej.

Popłynąłem sobie na szerokie wody marzeń, które dla zwykłego śmiertelnika często są niedostępne. Ale myślę, że każdy z nas może wytężyć siły i oczy swoje skierować na wschód, nie na zachód – jak było do tej pory. Musimy przełamać traumę białego niedźwiedzia!

Jakub Brodacki

Post-komunizm wojenny: gromadzenie turańskiej energii

Od pewnego czasu słyszymy o tym, że budżet Rosji lada chwila się załamie. Myślę, że to błędne rozumowanie. Rosja wchodzi bowiem w okres czegoś, co nazwałbym „post-komunizmem wojennym”, co oznacza, że normalne reguły ekonomiczne zostają zawieszone (o ile reguły gry w Rosji kiedykolwiek były normalne). Rosjanie przestawiają sobie mózgi z funkcjonowania w stanie pokoju (dla nich jest to stan nienormalny i dekandencja), w stan wojny (który jest dla nich stanem normalnym). Rosjanin zaakceptuje niezbędne straty ludzkie, likwidację niewygodnych wrogów Putina, gdyż w stanie wojny jest psychicznie wolny i czuje się lepiej, niż podczas pokoju. Zaakceptuje nędzę, gdyż ma perspektywę podróży turystycznych do innych krajów, rabunków, gwałtów i nieograniczonego zabijania.

(blog-n-roll.pl, 8.09.2015)

Naturalnie, przedstawiony przeze mnie poręczny stereotyp Rosjanina nie obejmuje całej populacji Rosjan, ale jej najbardziej aktywną, ruchliwą warstwę, czyli lumpen-proletariat. Warstwa ta jest jednak w Rosji wyjątkowo liczna i jeśli władza centralna zapali jej zielone światło, na co najmniej kilkanaście lat może ona zdominować i sterroryzować całą ludność Rosji.

Putin stara się utrzymać tę warstwę przy życiu i zwiększyć jej liczebność, otwierając coraz to nowe pola konfliktu (http://www.dailymail.co.uk/news/article-3226009/First-picture-proof-Russ…). Sądzę, że konflikty te nie powinny – w jego zamyśle – doprowadzić do wojny totalnej, a jedynie umożliwić Rosji gromadzenie sił na wypadek takiej wojny.

Przy okazji jeszcze raz polecam tekst Marka Chodakiewicza: http://www.blog-n-roll.pl/pl/moskiewska-ci%C4%85g%C5%82o%C5%9B%C4%87-zin… Zawarte w nim konkluzje są skierowane szczególnie do nas, blogerów. W jednym z postulatów Chodakiewicz zaleca, aby „tworzyć oddzielne platformy internetowe dla zwalczania każdej z rosyjskich narracji propagandowych”. Myślę, że powinniśmy znaleźć w tej kontrofensywie jakieś miejsce dla siebie i starać się niwelować skutki rosyjskiej propagandy w wybranej niszy tematycznej. Mnie osobiście najbliższa jest oczywiście najszerzej pojęta tematyka smoleńska i ukraińska, ale zdaję sobie sprawę, że ta ostatnia budzi wśród nas największe kontrowersje. Warto byśmy szukali takich tematów narracyjnych rosyjskiej propagandy, przeciw którym możemy zgodnie i skutecznie się przeciwstawić.

Jakub Brodacki