Moim kandydatem na prezydenta jest…

Na próżno będziemy trzymać najlepsze wino na sam koniec, gdy pijani goście nawet nie poczują już jego smaku.

(blog-n-roll.pl, 14.02.2014)

Do czerwcowych wyborów 2015 roku czasu jest zapewne sporo, a profesor Piotr Gliński jest bez wątpienia postacią sympatyczną i jakoś wstępnie rozpoznaną, co w zasadzie skłania do rozważenia jego kandydatury na prezydenta. Atutem są w moich oczach nieprawicowe, lecz patriotyczne poglądy Profesora. Kolejnym – niewątpliwa erudycja, kultura osobista, takt i opanowanie oraz przynależność do środowisk akademickich, które w szczególny sposób są zawalidrogą dla przemian mentalnych obecnej elity w Polsce. Profesor Gliński pomógłby zapewne w częściowej choćby neutralizacji tego środowiska, które tak chętnie widzi drzazgi w oku PiS, a belki we własnym konsekwentnie nie dostrzega.

 

A jednak profesor Gliński nie może wygrać tych wyborów.

 

Miałby on przeciw sobie półprzytomnego wprawdzie myśliwego, ale jednak myśliwego z psami i nagonką. Osobnik ten swoją misiowatą głupkowatością i stabilnością emocjonalną na poziomie przepitego sybaryty zjednuje sobie znaczną część grillującego elektoratu. Co więcej, profesor Gliński słabo wypada w występach medialnych, sprawia wrażenie nieco zagubionego. Niektórzy pewnie nie widzą w tym wady. Przypomnijcie jednak sobie Tadeusza Mazowieckiego – też sprawiał wrażenie zagubionego i przegrał wybory w starciu ze Stanisławem Tymińskim, który był tylko trochę mniej zagubiony, niż on sam. Rzecz jasna Gliński może się jeszcze wyrobi, zwłaszcza jeśli będzie często ćwiczył na poligonie doświadczalnym w TV Republika. Ale decydująca jest inna jego wada, a mianowicie wycofanie. Profesor sprawia wrażenie, jakby w gruncie rzeczy żył we własnym świecie. Nie ma w tym nic złego, ale prezydent nie może być introwertykiem – musi bowiem jak lew walczyć o interesy swojego kraju!

 

A co więcej. Prezydent musi być z charakteru optymistą. Może mieć skłonności do alkoholu i sto tysięcy kochanek (jak Kennedy), ale nie może ciągle kwękać, bo ludzie go znienawidzą. Przypomnijcie sobie czasy szkolne: których nauczycieli lubiliście bardziej? Czy aby nie tych, którzy potrafili Was zarazić swoim entuzjazmem? Wybaczaliście im drobne słabości, mając w oczach ich charyzmę.

 

Niestety profesor Gliński nas do czynu nie porwie, podobnie jak nie porwał nas kiedyś do czynu obdarzony neologizmem „miękkiej charyzmy” profesor Jerzy Buzek.

 

Wróćmy więc do tytułowego mojego kandydata.

 

Ma on niezliczone wady. Rozwiązał WSI – jak mi smutno. Podobnie jak smutno było Kliczce i Jaceniukowi, gdy radykalnie nastawieni demonstranci obalili w Kijowie pomnik nieśmiertelnej pamięci Lenina. Wykonał uchwałę lustracyjną w 1992 roku – katastrofa. Nie mogę mu tego do dziś zapomnieć i dlatego chętnie bym się przeniósł do okręgu wyborczego w którym on zwykle kandyduje, żeby nie Niego zagłosować. No i ta straszliwa wada: on najczęściej mówi dokładnie to, co ma na myśli. To nie znaczy, że w dobrej sprawie nie potrafi kłamać – acz jeśli o mnie chodzi nigdy go na kłamstwie nie złapałem. Ale umiejętność kłamania jest politykowi zawsze potrzebna i to nie po to, aby kłamać bez przerwy, ale by użyć jej wtedy, gdy ważą się losy państwa. Macierewicz nie próbuje jednak grać kogoś innego, niż jest, a więc spece od marketingu narracyjnego (z całym szacunkiem dla tej metody) na nim nie zarobią. Zarobiliby – i owszem – na profesorze Glińskim. Szkoda tylko, że z marnym skutkiem…

 

W moich oczach kolejną wadą Macierewicza są te jego cholerne „narodowo-katolickie” przekonania. Tak jak wszyscy tutaj przyglądam się od dwudziestu lat tym naszym „narodowo-katolickim” politykom i czasem nawet na nich głosuję. Z tego powodu zapewne Jackowi Kurskiemu się wydaje, że „narodowy katolicyzm” ma jakąś tam przyszłość. Nie ma żadnej. Bo ludzie głosują na Was, panowie, nie z powodu waszych zjednoczono-narodowo-chrześcijańskich ezoterycznych kreacji, ale z powodu Waszych czynów, które świadczą o Was po prostu dobrze (albo źle, pośle Kurski). I moglibyście jutro ogłosić, że jesteście od zawsze socjalistami i piłsudczykami, a ludzie i tak będą głosować nie na Wasze poglądy, ale na Wasze czyny. Bo Was dobrze znają i wiedzą jak się zachowacie. Nie w kościele i nie na nabożeństwie, ale tam, gdzie podejmuje się decyzje – w rządzie, w Sejmie i gdziekolwiek indziej, ale nie na zakrystii (no chyba, żeby do zakrystii przyjechał powiedzmy Obama). Bo tak naprawdę nie ma w narodzie żadnych tam „narodowo-katolickich” poglądów i innych dziwactw, jest natomiast intuicyjny patriotyzm, tęsknota za Polską. I Wy tę tęsknotę uosabiacie lub nie. A w każdym razie Antoni Macierewicz ją uosabia.

 

Przez wady Antoniego Macierewicza przezierają więc jego zalety. To on nie dopuścił do tego, aby po 10.04 zepchnięto nas w otchłań moralnej nędzy i beznadziei. To on przełamał medialny monopol kłamstwa. Tego mu nigdy nie zapomnę. To on ma ten gorący entuzjazm, którego brakuje profesorowi Glińskiemu (choć nie odmawiam entuzjazmu jego zwolennikom!) i który nas właśnie – nie wyborców Platformy – porwać może do czynu!

 

Ma on też szereg predyspozycji fizycznych. Słuszny wzrost i dobra wymowa. W przeciwieństwie do okrągłych, dukanych z trudem hasełek Bula, Antoni Macierewicz może mówić bardzo długo a vista. Niektórzy mają mu to za złe, ale faktem jest, że on nigdy nie mówi lada czego i o byle czym. A co więcej (wybacz Panie bluźnierstwo) mówi lepiej, niż Jarosław Kaczyński. Poza tym jest politykiem starego typu, podobnie jak Kaczyński. To znaczy, że z gliny jest ulepiony, a nie ze szkła medialnego.

 

Rozważając jednak między Glińskim a Macierewiczem, wybrałbym Macierewicza. Zdaję sobie sprawę, że może on te prezydenckie wybory przegrać i nie znam żadnego pewnego konia, na którego moglibyśmy postawić jak na loterii. No ale państwo to nie hazard. Rzecz w tym, że Gliński w I turze nie mógłby zmobilizować poparcia większego, niż dwadzieścia kilka procent. Poparcie dla Macierewicza natomiast zaczynałoby się już na poziomie dwudziestu kilku procent. Takie jest moje mniemanie, a nie dowód, więc dufam, że kierownictwo PiS zamówiło już stosowne badania sondażowe.

 

Jako kandydat na premiera Antoni Macierewicz ustąpiłby pierwszeństwa Glińskiemu. Wynika to z odmienności kompetencji. Ale jako kandydat na prezydenta byłby po prostu lepszy. Już nawet nie śmiem sobie wyobrazić np. prawyborów w PiS i starcia między Glińskim a Macierewiczem. Mówię o takich prawyborach, w których wyborcy PiS mogliby bez skrępowania głosować. A już choćby z wyobrażenia takiej hipotetycznej sytuacji widzimy, kto ma większe szanse.

 

Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że zadaniem Glińskiego nie jest mobilizować stałych wyborców PiS, ale pozyskiwać wyborców Platformy, Gowina, Kowala czy kogo tam jeszcze. Otóż odpowiadam na to, że nie sądzę, aby Gliński zjednał sobie głosy wyborców Platformy, skoro w starciu z Macierewiczem nie zjednałby sobie głosów PiS. I nie chodzi tu o to, aby ich sobie przeciwstawiać. Chodzi o to, że samo poparcie Prezesa dla kandydatury Glińskiego po prostu nie wystarczy. A byłoby raczej nieracjonalne wymagać od Macierewicza, żeby się schował do kąta, gdy Gliński będzie rozpoczynał swoją kampanię wyborczą, którą zapewne przegra już na starcie, i wyciągać nagle Macierewicza, żeby ratował sytuację. Jak powiedział pewien znany starosta weselny – Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”. Na próżno będziemy trzymać najlepsze wino na sam koniec, gdy pijani goście nawet nie poczują już jego smaku.

 

Jakub Brodacki

ps. nie mam pojęcia jakim obrazkiem to zilustrować i musze się oderwać od komputera. TYlko błagam, nie dodawajcie tu zdjęcia samego Macierewicza, bo to spali efekt całego tekstu 😉