Operacja specjalna: Dymitr Samozwaniec. Odsłona druga: wyprawa na Tenochtitlan

operacja samozwaniec 003Pierwsza dymitriada była testem słabości państwa moskiewskiego.

Dla zapracowanych: prezentacja multimedialna 😉

Tezy tekstu:

Knujący przeciw carowi Borysowi Godunowowi Romanowowie przeszkolili Juszkę (Hriszkę) Otriepiewa do roli fałszywego cara. Otriepiew przedostał się na teren Rzeczypospolitej, gdzie szukał możnych protektorów. Uzyskawszy dyskretne i ostrożne poparcie króla Zygmunta III, Hriszka przeszedł przeszkolenie wojskowe w rocie kozackiej Erazma Ewangelika. Starannie przygotowano jego nową tożsamość, aby w razie niepowodzenia przedsięwzięcia posiadać dobrze przemyślane alibi. Stworzono pozory, jakoby protektorzy „Dymitra” uwierzyli w jego carskie pochodzenie. Operacyjną „opiekę” nad Samozwańcem sprawował wojewoda sandomierski Jerzy Mniszech, który oddał mu swoją córkę Marynę za żonę.

Wiele wskazuje na to, że Romanowowie współpracowali z Zygmuntem III podczas przygotowań do dymitriady. Hriszka Otriepiew był przez króla Zygmunta III niemal oficjalnie traktowany jako dziedzic tronu moskiewskiego. Brak zdecydowanej reakcji ze strony Kremla, utwierdził króla w przekonaniu, że wyprawa Dymitra Samozwańca na Moskwę ma szanse powodzenia. Prywatne oddziały, które wraz z Samozwańcem wyruszyły na wyprawę były nieliczne, lecz bitne. Po przekroczeniu granicy Rzeczypospolitej odniosły szereg sukcesów, a gdy nie otrzymały zapłaty – znaczna ich część, razem z wojewodą Mniszchem, powróciła do kraju.

Wojna Dymitra z wojskami cara Borysa toczyła się ze zmiennym szczęściem. Gdy jednak car umarł a na stronę Dymitra przeszły carskie oddziały pod Kromami, droga na Moskwę stanęła otworem. Dymitr został przez Moskwiczy uznany carem i przywrócił do łask rodzinę Romanowów. Rządy nowego cara charakteryzowało zerwanie z całą dotychczasową tradycją sprawowania władzy przez carów moskiewskich, stąd też Samozwaniec nie spełniał cech charakterologicznych wymaganych od cara. Poparcie króla Zygmunta III było chwiejne. Dymitr spodziewał się buntu; nie spodziewał się jednak, że nastapi on tak szybko. Przybycie do Moskwy Jerzego Mniszcha z córką Maryną na spodziewany ślub z carem i koronację na carową uśpiło czujność Dymitra. Bracia Szujscy uknuli bowiem i przeprowadzili bunt przeciw carowi, który zginął zamordowany podczas zamieszek. Zarówno posłowie króla, jak i towarzysze Jerzego Mniszcha zostali uwięzieni, a wielu Polaków i Litwinów wymordowano. Carem został Wasyl Szujski.

Mimo pozornego niepowodzenia, pierwsza dymitriada wykazała, że państwo moskiewskie jest poważnie osłabione. Wypowiedzenie otwartej wojny było więc kwestią czasu; tymczasem zaś należało wytrwale podsycać panujące tam zamieszanie.

======================================================================

Całość tekstu:

Wiał orzeźwiający wiatr historii. Szarzało. Nadchodził dzień 27 maja 1606 roku. Starosta wieliski Aleksander Gosiewski nie spał, lecz błądził oczyma po mrocznej przestrzeni, zadając sobie pytanie, jak długo to jeszcze potrwa. W sierpniu zeszłego roku w imieniu Zygmunta III ostrzegał Dymitra Samozwańca, Łże-Dymitra, że car Borys Godunow nie umarł, lecz uszedł z Moskwy i przebywa w Anglii. Łże-Dymitr przyjął to z całkowitą obojętnością. Jego rządy i tak trwały dłużej, niż można się było spodziewać. Stało się to jasne już w grudniu zeszłego roku, gdy poseł cara Bezobrazow w ścisłej przed tymże carem tajemnicy uskarżał się Gosiewskiemu, że Zygmunt III „wsadził na nich człeka tak podłego”, który „z żadnej miary nie był tego godzien” aby być carem. Oświadczył, że bojarowie postanowili go usunąć, „chcąc rzeczy do tego wieść, żeby na tem państwie królewicz Władysław panował”. Władysław – czyli syn Zygmunta III Wazy.

Gosiewski zdawał sobie więc sprawę, że jego nowa misja w Moskwie jest być może misją samobójczą.

Wstało słońce. Kilku Polaków udało się na miasto po zakupy. Gosiewski wraz z towarzystwem właśnie się posilał, gdy nagle jego uszu dobiegło odległe bicie dzwonu. Pożar? Wszyscy wstali od stołu i przypadli do okien. Z oddali dobiegał krzyk setek ludzi. Starosta wieliski wyjrzał przez okno, wystawiając ucha. Tak, słyszał wyraźnie, jak ktoś ryczy w niebogłosy: „Litwa bojar bije! Na ratunek bojarom!”. A więc zdrada. „Litwa” – tym mianem Moskale obdarzali wszystkich przybyszy z Rzeczypospolitej. Podburzono Moskwiczy przeciw Polakom i Litwinom, zarówno tym, którzy przybyli tu w zeszłym roku z Łże-Dymitrem, jak i tym, którzy niedawno wraz z Gosiewskim i kasztelanem małogoskim Mikołajem Oleśnickim przybyli na ślub i koronację nowej carycy Maryny z domu Mniszech. Wszyscy spojrzeli po sobie.

– „Jesteście gotowi na śmierć za honor króla i Rzeczypospolitej?” – zapytał Gosiewski.

– „Jesteśmy!” – zawołali wszyscy, dobywając szabel.

Nieprzebrany tłum Moskwiczy otoczył kwatery poselskie. W tym samym czasie buntownicy wdarli się na Kreml bramą frołowską i otoczyli dwór carski. Piotr Basmanow, który „dla lepszej ostrożności” od pięciu tygodni czuwał przed pokojem carskim wyszedł na ganek pałacowy, gdzie zgromadzili się zbuntowani bojarzy i jął ich usilnie prosić, aby odstąpili od złych zamiarów wobec cara. Odpowiedziano mu ordynarnymi wyzwiskami, a Michał Tatiszczew (który zawdzięczał Basmanowowi ocalenie od kaźni) wyciągnął długi nóż i ugodził go prosto w serce. Tłum wtargnął do carskiej siedziby. Dymitr zabarykadował się w komnatach z piętnastoma wiernymi mu halabardnikami. Gdy usłyszał odgłos wyłamywanych drzwi, rzucił się do ucieczki. Biegł przez ganek, wołając do Maryny: „moje serce! Zdrada!” Następnie wbiegł do łaźni, a stamtąd tajemnym przejściem przedostał się do sal kamiennych na brzegu wzgórza kremlowskiego nad rzeką Moskwą. Choć znajdowały się one dość wysoko nad ziemią, Dymitr wyskoczył przez okno, mając nadzieję, że ukryje się w tłumie, który zebrał się na tylnym ganku pałacowym. Lud bowiem nie był wtajemniczony w spisek, lecz sądził, iż to Polacy i Litwini nastają na życie cara i że trzeba go ratować. Jednak Samozwaniec skoczył tak niefortunnie, że upadł całym ciężarem na ziemię, zwichnął sobie nogę i zemdlał. Tu odnaleźli go wierni mu strzelcy. Obiecali go bronić, a gdy spiskowcy nadbiegli w pobliże, otworzyli do nich ogień i kilku z nich ranili. Wówczas ktoś z tłumu krzyknął, że w odwecie za obronę Samozwańca, strzelcom zostaną zamordowane żony i dzieci. Wówczas strwożeni strzelcy „opuścili na dół rusznice”…

Niczym Chrystus staje Dymitr we własnych komnatach, osaczony przez spiskowców, lżony i poniżany. Zdrajcy szarpią, szczypią, szydzą. „Patrzcie, jaki to car Wszechrusi! Takiego cara mam u siebie w stajni”, „Ej, ty sukinsynu, ktoś ty taki? Kto jest twoim ojcem? Skąd jesteś rodem?”. Dymitr zachowuje się godnie: „Wszystkim wam wiadomo, że jestem waszym koronowanym, carem, synem Iwana Wasylewicza. Zapytajcie w klasztorze moja matkę albo wyprowadźcie mnie na Łobne Miejsce i dajcie mi mówić”. Matkę Dymitra zapytano… Zwłoki zamęczonego cara zawleczono do Marii Nagoj i zapytano: „Czyliby to był twój prawdziwy syn?”, na co odpowiedziała: „pytać mnie o to było, póki on był żyw, lecz teraz gdyście go zabili, już nie mój”.

Ciało Łże-Dymitra spoczywa na stoliku na rynku. Na piersi fałszywego cara kładą maszkarę, wmawiając ludowi, że to on sobie w pokoju zamiast obrazów świętych chował i za Boga miał, a obrazy jakoby pod łóżkiem trzymał. Jak pisze polski pamiętnikarz, „Dutkę też prostą, nie wiem na jaką pamiątkę w usta mu wetknęli i tak one ciała przez sobotę, niedzielę i poniedziałek aż do wtorku leżały na onym rynku, gdzie ustawnie moc wielka Moskwy przechodząc, żaden bez uragania stamtąd nie odszedł, ale każdy albo usztychował ono ciało, albo go urznał sztukę lub też oczy kłół i włóczył z miejsca po ziemi”. Najwyraźniej Moskale chcieli, aby rządził nimi prawdziwy syn boży, Władca Much, a nie jakiś słabeusz…

Wróćmy jednak do owego poranka, gdy w Moskwie wybuchła rewolta. Buntownicy zdobyli dwór carowej Maryny, zabili jej ochmistrzynię, a carową i dwórki zostawili w samych tylko koszulach. Dwór ojca carowej Jerzego Mniszcha otoczono strażą. Polaków, którzy tego dnia rankiem wybrali się na zakupy, Moskale pozabijali i obdarli ze wszystkiego. Na domiar złego Polacy i Litwini byli rozproszeni po różnych gospodach, gdzie ich dopadano i mordowano, bo lud sądził, że nastają na życie cara.

Na przeciw dworu, w którym zaryglował się Gosiewski ze świtą, stał starosta sanocki Stadnicki; schronili się tam również inni. Zatarasowawszy się tam, porozumiewali się z Gosiewskim cedułkami, uwiązanymi do wystrzeliwanych strzał. Nagle zjawiła się nieoczekiwana pomoc. To pristawowie carscy, ścigając Moskwiczy po ulicach hamowali, powiadając, że „to w tych dworach są poselscy ludzie, aby im dano pokój, gdyż (…) poselskich bojarowie nie kazali ruszać”. Gosiewskiemu udało się uratować jeszcze Kazanowskiego i Domaradzkiego, ale ich czeladź we dworku Moskale wysiekli. Nacierano też na dwór Konstantego Wiśniowieckiego, ale się im bronił potężnie.

Nagle przed dwór poselstwa podjechało dwóch bojarów, z których rozpoznano jednego – Borysa Naszczokina. Na chwilę zapanował spokój. Gosiewski kazał otworzyć wrota i mimo grożącej mu śmierci stanął w drzwiach na rozmowy. Boajrzy ukłonili mu się grzecznie i rzekli, że car „oszukał was i nas”, że nie jest carem, ale heretykiem – czarnoksiężnikiem, zwanym Hryćko Bogdanowiczem, czerńcem – diakonem. Łotr już nieżywy, ale wy się nie lekajcie, boście posłami. Bylebyście tylko sie nie mieszali z ludźmi starosty sanockiego, bo oni przyjechali tu z wojewodą sandomierskim, chcąc rządzić Moskwą i „wielkie złości ludziom ruskim wyrządzali”. Gosiewski odpowiedział im po rusku, dziękując za ochronę. Dodał jednak, że ci Polacy i Litwini, którzy do Moskwy przyjechali z Dymitrem „o tem, żeby to nieprawdziwy Dymitr być miał, najmniejszej wiadomości nie mieli, zbytków żadnych tu nie czynili, a jeśli który z mniejszych krzywdę jaką czynił, od tego sprawiedliwość [czyli przewód sądowy – przyp. mój JB]. Za winnym nikt nie stoi, dla jednego wszyscy nie powinniśmy cierpieć. Za tę chęć bojarom dumnym, którą nam przez was opowiadają podziekowawszy, żądajcie imieniem naszym, aby pilno tego przestrzegali, jakoby tu krew ludzi JKMci pana naszego niewinnych i pokojem ubezpieczonych rozlewana nie była i, chowaj Boże, też ich tu prawie przed oczyma naszymi mordować miano, tedy zaraz swych wstrzymać. Samibyśmy na rozlanie krwi braci naszych patrzeć nie mogli i zarówno byśmy wszyscy umrzeć musieli, a z tego, czegoby się wprzód spodziewać mieli, łatwie bojarowie dumni rozsądzić mogą”.

Innymi słowy Gosiewski ostrzegł, że w razie kontynuowania rzezi, posłowie króla włączą się do walki, a ich ewentualna śmierć zmusiłaby Zygmunta III do wypowiedzenia wojny (faktycznie wojnę Zygmunt III wypowie dopiero trzy lata później). Godne postawienie sprawy przez człowieka, któremu groziła śmierć nie tylko od przypadkowej strzały, lecz także „likwidacja” jako niewygodnego świadka (o czym za chwilę) uratowała życie wszystkim, którzy ocaleli z porannej rzezi. Część z nich wprawdzie umrze w więzieniu, ale część gołych dołączy później do poselstwa.

Całą sobotę żal, frasunek i trwoga trapiły jednak wszystkich członków poselstwa. Dwór poselski jeszcze cieszył się wewnętrzną swobodą, lecz otoczony był szczelnym kordonem straży. Nie spano więc w nocy, ciągle obawiając się najgorszego. Lecz Gosiewskiego z pewnością trapiło co innego. Wiedział po prostu zbyt wiele. Jako zręczny dyplomata zdawał sobie sprawę, że nie może kłamać, ale nie może też mówić wszystkiego. Linię obrony na wypadek katastrofy miał zapewne ułożoną już wcześniej. Domyslał się kto włoży na swój rubaszny czerep tę śmieszną czapeczkę Monomacha. Przed tym nowym „władcą much” trzeba będzie godnie reprezentować króla i zapewnić mu logiczne alibi wobec oskarżeń, że to Zygmunt III wsadził na tron fałszywego cara-czarnoksiężnika.

Zacznijmy więc od początku. Według oficjalnej wersji, ogłoszonej 14 stycznia 1605 roku przez patriarchę Jowa, Dymitr to w rzeczywistości Juszka Otriepiew syn Bogdana. Otriepiewowie wywodzili się z Litwy, ale porzucili ją i przenieśli się na służbę państwa moskiewskiego. Juszka został przez ojca osierocony, a jego wychowaniem zajmowała się matka Barbara. Mieszkał – jak podawał „świątobliwy” patriarcha – na dworze u Romanowów. Gdy Borys Godunow wykrył w tej rodzinie spisek, Juszko, aby uniknąć prześladowań został mnichem, przybierając imię Grzegorza (Hriszki). Przebywał w wielu klasztorach. Jak czytamy w latopisie piskariewskim, m. in. był także w klasztorze nad Wyksą, w którym przebywała carowa Maria Nagoj (wdowa po Iwanie Groźnym). Udało mu się uzyskać u niej audiencję w celi. Tam Hriszka „omotał catową i wyjawił jej swoje łotrostwo”. Ona zaś „dała mu krzyż złoty z relikwiami i drogimi kamieniami syna swego prawowiernego carewicza Dymitra”. Później tym krzyżem Samozwaniec będzie się posługiwał jak dowodem tożsamości. Opis spotkania z „matką” jest zresztą psychologicznie bardzo prawdopodobny. Najwyraźniej carowa podchwyciła pierwszą, choćby najbardziej ślepą i szaleńczą okazję do ogólnej, zbiorowej zemsty na znienawidzonym reżimie, który zabił jej syna, Dymitra (czy miała świadomość, że zabójstwa dokonano z zamysłu Romanowów tego się już pewnie nie dowiemy).

Hriszkę najwyraźniej ktoś szkolił do roli, jaką mu przeznaczono. Postarano się, aby przebywał w dużej bliskości osoby carskiej. Był bowiem diakonem w klasztorze czudowskim na Kremlu. Sam patriarcha Jow brał go na swój dwór, by tam przepisywał księgi. Z pewnością miał więc okazję obserwować nie tylko dworskie ceremonie, lecz także poznać od środka działanie dworu moskiewskiego i rządzące nim mechanizmy.

Potem Hriszka z jakichś powodów zbiegł z Moskwy razem z dwoma innymi mnichami – Warłaamem Jackim i Michałem Powadinem. Niepostrzeżenie przedostał się przez litewską granicę, w czym pomógł mu mnich Pimen. Według dziejopisa Gerarda Grewenbrucha ex-mnich przebywał w majątku Mikołaja i Jana Wołowiczów, później zaś w Łujewie u Stanisława Prokulickiego. Inny zbieg, mnich Benedykt, zeznał, że po ucieczce ze Smoleńska poznał Hriszkę w Kijowie i razem z nim przebywał w tamtejszych klasztorach. Z listu Janusza Ostrogskiego do króla z 2 marca 1604 roku wynika również, że Hriszka przewinął się przez otoczenie księcia Konstantego Ostrogskiego, który jednak oficjalnie był wyprawie na Moskwę niechętny. Później – jak stwierdzał patriarcha Jow – Hriszka popadł w herezję i zajął się praktykami czarnoksięskimi. Wydaje się, że w rzeczywistości przez pewien czas Otriepiew przebywał w miasteczku Hoszcza, gdzie pobierał nauki u arian polskich. Ci jednak nie mieli większego wpływu na politykę Rzeczpospolitej, więc „carewicz” opuścił to miasteczko. Jak wynika ze wspomnianego dzieła Grewenbrucha, Samozwaniec najwyraźniej został w tym czasie przeszkolony militarnie. W kozackiej rocie Erazma Ewangelika uczono go taktyki wojennej. Potem zaś wstąpił na służbę u księcia Adama Wiśniowieckiego. Od tego momentu etap przygotowawczy się kończy, a zaczyna się historia Dymitra Samozwańca Pierwszego. Bo Samozwańców będzie potem jeszcze wielu. Można powiedzieć, że jeśli Francja jest ojczyzną serów, Włochy – wina, a Polska – bigosu, to Rosja jest ojczyzną samozwańców.

Rozumie się, że nie znajdziemy w źródłach jawnego potwierdzenia, iż władze Rzeczypospolitej – a w tym także Konstanty Ostrogski – udzielały mu pomocy, gdyż na tym etapie wszystko mogło się odbywać jedynie z zachowaniem ścisłej dyskrecji. Pamiętajmy też o tym, że specyfiką ustrojową państwa polsko-litewskiego było daleko idące rozproszenie władzy wykonawczej. Niech nas jednak nie zwiedzie rzekoma „samowola” magnatów kresowych; nic co się tu działo nie mogło się dziać bez wiedzy króla i kanclerza Jana Zamoyskiego. U schyłku 1603 roku Zygmunt III zaczął sondować w tej sprawie stanowisko samego papieża Klemensa VIII. W rozmowie z nuncjuszem Klaudiuszem Rangonim 1 listopada władca ujawnił, że rzekomy syn Iwana Groźnego przebywa u Adama Wiśniowieckiego i pragnie podjąć starania o przywrócenie należnego mu tronu przy pomocy Kozaków i Tatarów. Wprawdzie król uznał to przedsięwzięcie za niebezpieczne, ale jednocześnie zapowiedział, że chce bliżej poznać domniemanego carowicza. Do tematu tego wrócił także w rozmowie z nuncjuszem podkanclerzy Piotr Tylicki. Klemens jednak na razie nie połknął haczyka. W liście do króla odciął się od sprawy także kanclerz Jan Zamoyski, który umiał w odpowiednim momencie umywać ręce od odpowiedzialności za ryzykowne przedsięwzięcia.

Wróćmy na chwilę do Gosiewskiego i jego niebezpiecznej misji dyplomatycznej. Zgodnie z regułami dyplomacji, wyrażonymi w ponadczasowym dziełku Françoisa de Callieresa Sztuka dyplomacji z 1716 roku, poseł powinien był przede wszystkim mówić prawdę. Ale przecież nie o wszystkim musiał wiedzieć. „Nie trzeba sądzić, że prawdomówność obowiązuje ambasadorów do odsłonięcia tajemnicy swych władców” – poucza bowiem Callieres – „bynajmniej. Winien on ujawnić tyle tylko, ile mu na piśmie pozwolił jego władca. Ale nie przystoi mu kłamać – kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw, choćby się było nie wiedzieć jak przezornym”. Gosiewski nie miał od Zygmunta III pisemnej instrukcji na wypadek buntu przeciw Samozwańcowi. Musiał się zatem opierać na standardowej formułce, że poseł „co będzie należało do dostojeństwa JKM do dobrego wszystkiej Rzptej, nie zaniecha tego uczynić”. Należało tak formułować wypowiedzi, by mówić prawdę i chronić honor królewski. Jak jednak można to było uczynić, skoro wszystkie fakty przemawiały za tym, że Samozwaniec uzyskał pomoc od elity Rzeczypospolitej i od samego króla? Można było krętaczyć i twierdzić, że to była prywatna inicjatywa panów kresowych, ale przecież nikt by w to nie uwierzył. Lepiej było więc nie taić, że władze Rzeczypospolitej pośrednio lub bezpośrednio popierały Samozwańca. Dlaczego udzielono mu pomocy? Odpowiedź była prosta.Uwierzono, że tajemniczy przybysz jest prawdziwym synem Iwana Groźnego. Najpierw „uwierzył” książę Adam Wiśniowiecki. Dowodem tożsamości okazał się ów krzyż otrzymany od Marii Nagoj. Król także „uwierzył” w tożsamość Dymitra; „uwierzyli” i niektórzy senatorowie. A zwłaszcza Jerzy Mniszech, który zapewnił w Samborze „opiekę” jak najdalej idącą, może nawet dobrze wygrzane łoże, podsuwając mu swoją córkę Marynę jako narzeczoną. Można się było co prawda domyślać, że Maryna odegrała tu rolę zwykłej kurwy, a wojewoda zaszantażował Hriszkę, że jeśli nie pójdzie na współpracę, to marnie skończy, ale tego przecież Gosiewski nie musiał wiedzieć, a i my dzisiaj tylko się tego domyślamy. Faktem jest, że „zakochany” Hriszka 15 maja 1604 roku przyrzekł uroczyście natychmiast po objęciu tronu poślubić córkę wojewody. Zobowiązywał się również wypłacić Mniszchowi milion złotych na spłatę długów i pokrycie kosztów podróży do Moskwy swej przyszłej małżonki. Maryna miała otrzymać „co przedniejsze klejnoty” i srebra stołowe z carskiego skarbca oraz Nowogród Wielki i Psków, „w których wolno będzie jej rządzić, prawa stanowić, majętności dawać sobie zasłużonym, przedawać wedle upodobania swego, jako w swoich własnych udzielnych państwach, kościoły, klasztory religii rzymskiej katolickiej budować, szkołami łacińskimi opatrować”. Tak, tak, królowie do swych wielkich zamysłów wykorzystują czasem takich, jak Mniszech, szubrawców…

W pierwszych dniach marca 1604 roku Jerzy Mniszech wydał w Krakowie bankiet, na który zaproszeni zostali senatorowie i inni dostojnicy, a także nuncjusz Rangoni. Obecny był też Dymitr – „incognito” – ale to on był przecież przedmiotem głównego zainteresowania. Nuncjusz uważnie zlustrował przybysza. Carewicz miał dobrą aparycję, cerę smagłą, na nosie pod prawym okiem wielką brodawkę. Jego dłonie były długie i białe, a ich kształt wskazywał na szlachetne pochodzenie. „W mowie śmiały, zaś w jego sposobie chodzenia i bycia jest doprawdy jakaś wielkość” – stwierdził w raporcie przesłanym do Rzymu 13 marca. Z wyglądu Samozwaniec miał 24 lata, nie nosił brody, był elokwentny, bardzo skromny i skryty, o niezwykle żywym umyśle i powściągliwym zachowaniu (nie przepadał za alkoholem). Idealny agent wpływu – chciałoby się powiedzieć. Uwiarygodniała go też obecność kilkunastu synów bojarskich z Moskwy, którzy znaki na jego ciele oglądając, jeden przez drugiego rozpoznawali w nim prawdziwego Dymitra. Pojawili się i wysłannicy kozaków dońskich – Andrzej Koreła i Michał Mieżakow.

Skoro niektórzy Moskale najwyraźniej współdziałali z dworem polskim, to na tym etapie nasuwa się oczywiste pytanie: czy Romanowowie w dalszym ciągu „pilotowali” swojego pupila na terytorium Rzeczypospolitej? Myślę, że tak. Choć nie było to łatwe – byli przez cara Borysa poddani stałej inwigilacji. Co chcieli osiągnąć? Rękami Rzeczypospolitej chcieli obalić panującego cara a w sprzyjającym momencie objąć władzę – zakulisową lub jawną. Mistyfikacja była więc przygotowana jak należy i podtrzymywana przez samych Moskali. Kolejne pytanie brzmi: czy dwór polski zdawał sobie sprawę, że jest wykorzystywany? Oczywiście tak. Późniejszy przebieg wydarzeń wskazuje na to, że otoczenie królewskie planowało wielowariantowo. Po pierwsze sprawdzić, jakie poparcie mają Romanowowie i ich sprzymierzeńcy. Sprawdzić, jaką siłą dysponuje jeszcze państwo moskiewskie (zanim dojdzie do otwartej wojny), dokonać „rozpoznania walką”. W razie powodzenia Samozwańca, trzymać go na smyczy szantażu („my wiemy kim jesteś, więc nie podskakuj”). Gdyby agent się uniezależnił – wesprzeć opozycję i obalić Samozwańca. I tak dalej…

Zygmunt III zdecydował się przyjąć młodzieńca na Wawelu w obecności marszałka Myszkowskiego, podkanclerzego Tylickiego, sekretarza wielkiego Szymona Rudnickiego oraz pisarza wielkiego litewskiego Macieja Woyny. Tu Samozwaniec odegrał swoją rolę znakomicie i spotkał się z życzliwym przyjęciem, lecz z podjęciem ostatecznej decyzji król czekał na stanowisko Rangoniego. Jeżeli by Stolica Apostolska uznała, że w osobie Dymitra pojawia się szansa złączenia Moskwy z kościołem rzymskim, wówczas cała akcja zyskałaby w papieżu protektora. Samozwaniec złożył więc wizytę nuncjuszowi, podczas której z wielkim uszanowaniem mówił o „Wielkim Ojcu” – jak nazywał papieża – prosił o wyjednanie jego pomocy i pomocy króla polskiego (choć tę już zapewne miał, chodziło jednak o to, by w sprawę zaangażować nuncjusza) i zadeklarował, że gdyby mu się udało odzyskać „dziedziczne” swe królestwo, to mógłby się okazać pomocny dla całego chrześcijaństwa przez połączenie się z innymi władcami chrześcijańskimi do walki przeciw wrogom Krzyża Świętego. Nuncjusz przyjął to wdzięcznie. Wkrótce też Dymitr demonstracyjnie przeszedł wszystkie etapy nawrócenia: od wątpliwości, czy wolno mu porzucić wiarę prawosławną, przez dysputy z usłużnymi jezuitami, aż do wyrzeknięcia się schizmy i połączenia z kościołem katolickim. O przejściu na wiarę katolicką doniósł w liście papieżowi, prosząc jednak o zatajenie tego faktu. Uzyskał wreszcie nieoficjalne poparcie króla. 24 kwietnia też w towarzystwie Jerzego Mniszcha i swego spowiednika jezuity o. Kaspra Sawickiego przyjął z rąk nuncjusza komunię świętą i sakrament bierzmowania.

Dymitr – bo tak będziemy teraz „w dobrej wierze” nazywać Hriszkę – zobowiązał się „dla zgody i pokoju między narodem polskim i moskiewskim” przekazać Zygmuntowi III połowę ziemi smoleńskiej z sześcioma miastami w księstwie siewierskim. Nie dotrzymał obietnicy? Tym lepiej – jeszcze jeden więcej dowód na to, że był prawdziwym carewiczem. Jakże by się bowiem chciał pozbywać własnej ojcowizny? A więc sprawa była czysta: król zupełnie bezinteresowanie pozwolił mu na zaciąganie wojska. Co więcej Kreml… Kreml milczał.

Nie wysłano do Rzeczypospolitej żadnych demaskujących Samozwańca wyjaśnień i żadnego oficjalnego protestu. Jedynie kilku wojewodów rosyjskich korespondowało w tej sprawie z pogranicznymi urzędnikami Rzeczypospolitej, ale listy te zawierały tak wiele niedokładności i sprzeczności, że z pewnością bardziej Samozwańcowi pomogły, niż zaszkodziły. Czym kierował się car Borys nie zajmując wyraźnego stanowiska? Czy bał się, że samo omawianie tej sprawy ośmieszy państwo moskiewskie? A może na Kremlu sabotowano carskie zarządzenia, chcąc maksymalnie ułatwić Samozwańcowi jego zadanie w Rzeczypospolitej? Ten fakt należało wykorzystać dla obrony honoru króla.

Były i inne dowody prawdziwości Dymitra. Oto bowiem przybywali do niego zbiegowie z państwa moskiewskiego, przynosząc mu tajemne listy, w których tytułowano go księciem Dymitrem z Uhlicza, prawdziwym „przyrodzonym” władcą. Znajdowały się w nich ponadto informacje o wszystkich zamysłach i poczynaniach cara Borysa, jak też wezwania i prośby, aby natychmiast szedł ku granicom moskiewskim, gdyż bez przeszkód posiądzie tam tron moskiewski.

Była, co prawda inna okoliczność, która mogłaby zagrozić honorowi króla jego miłości, a mianowicie wizyta w sierpniu 1604 roku Smirnoja Otriepiewa, stryja Hriszki, na dworze polskim. Lecz Smirnoj jechał do Rzeczypospolitej nie w imieniu cara Borysa, lecz bojarów, formalnie w celu omówienia zatargów granicznych i bolesnej podwyżki ceł. Na dodatek w listach które przywiózł nie wymieniano go – jako gońca – z imienia i nazwiska, co urągało ówczesnym obyczajom. Najwyraźniej więc przyjechał na przeszpiegi pod „przykrywką” spraw drugorzędnych. Właściwym celem było ustalenie czy Dymitr Samozwaniec to Hriszka Otriepiew. Jeśli nawet Smirnoj zażądał konfrontacji z carewiczem, to Dymitr był już przecież pod Lwowem, szykując do wyprawy swoje oddziały.

Niemal do ostatniej chwili car Borys próbował sprawę załatwić bez nawiązania formalnego dialogu z dworem polskim, jakby się obawiał, że w zamian za odstąpienie od poparcia dla Samozwańca, strona polsko-litewska znów wróci do projektów unii Rzeczypospolitej z Moskwą lub zażąda jakichś koncesji. Patriarcha Jow wysłał wprawdzie do biskupa wileńskiego gońca z listem do senatorów duchownych w tej sprawie, lecz zanim biskup zdążył powiadomić wszystkich adresatów, car Borys odszedł z tego świata. A goniec? Goniec… uznał Dymitra za swego władcę i odpowiedzi na przywieziony przez siebie list wziąć nie chciał. Do wojewody kijowskiego księcia Konstantego Ostrogskiego przybył też inny wysłannik patriarchy Jowa, Afanasij Palczykow. W przesłanym liście Jow wyjaśniał kim naprawdę jest Dymitr, prosił o pojmanie owego „łotra i heretyka” i odesłanie do Moskwy. Rozumie się, że Ostrogski – jako czołowy protektor prawosławia w Rzeczypospolitej – znalazł się w sytuacji niezręcznej. Łatwo mógł paść ofiarą oskarżenia o zdradę. Zatrzymał więc przy sobie Palczykowa, a na list nie odpowiedział. Natomiast jawnie demonstrował niechęć wobec wyprawy Samozwańca. Dla zachowania twarzy namówił swego syna Janusza, kasztelana krakowskiego do demonstracji zbrojnej przeciwko idącej na Moskwę drużynie Dymitra. Sam król zresztą oficjalnie rozkazał, aby stronnicy Dymitra zbierający się pod Lwowem „niemieszkanie rozjechali się i gwałtów, mordów i krzywd tych czynić zaniechali”, a w razie oporu będzie ich traktować jako buntowników, najezdników i gwałtowników pokoju powszechnego. Wszelkie pozory zostały więc zachowane.

Tymczasem 30 sierpnia 1604 roku pod Glinianami koło Lwowa zebrało się wojsko dymitrowe w liczbie 580 husarzy, 500 piechurów oraz 1420 lekkiej jazdy „kozackiej” i petyhorskiej. Przybyli też rdzenni Moskale – zbiegowie z państwa moskiewskiego. Rozpoczynało się coś na kształt IV wyprawy krzyżowej… Zuchwałość tych 2-3 tysięcy śmiałków, którzy poważyli się zaatakować mocarstwo dysponujące ciągle jeszcze – w najgorszym razie – armią dwudziestokrotnie większą, może być też porównana z zuchwałością Hernanda Korteza, który z garstką śmiałków opanował ogromne i ludne miasto Tenochtitlan, położył łapę na jego skarbach i uwięził „cesarza” Azteków, Montezumę II. Porównanie to jest o tyle na miejscu, że z uporem godnym lepszej sprawy Moskale wytrwale wznosili w swoim kraju atrapę państwa starożytnego i ze śmieszną powagą żądali, aby to kłamstwo uznać za prawdę. Największym zaś zagrożeniem dla kłamstwa jest jego wyolbrzymienie do rozmiarów karykaturalnych. Chcecie się bawić w Bizancjum? Pobawmy się razem! Pojawienie się Samozwańca i stwarzanie pozorów jego majestatu w istocie rzeczy ośmieszało bizantyjski projekt realizowany w krainie sierpniowych przymrozków. Łże-Dymitrowi i Zygmuntowi III, a także (choć bez tej intencji) rodzinie Romanowów, Rosjanie zawdzięczają pierwszą w swojej historii okazję, aby zrozumieć, że budowa państwa opartego na pracy niewolniczej i niewolnicze kopiowanie wzorców starożytnych to jak zawracanie kijem rwącej rzeki. Zbyt wiele się zmieniło podczas średniowiecza i renesansu!

Samozwaniec mógł jednak liczyć na jeszcze innych sprzymierzeńców. „Tlaxcalanami” północy okazali się być zawsze skłonni do buntu kozacy – zarówno zaporoscy, jak i dońscy (tzw. „duńcy”). Przemarsz do Dniepru drużyna Dymitra odbyła w rozproszeniu i różnymi drogami, aby uniknąć „wieszającego się” nad nią wojska księcia Janusza Ostrogskiego. W obawie przed książęcym pościgiem zachowywano ciągłą czujność, „nie sypiając po całej nocy i konie gotowe mając”. Gdy 30 września drużyna zgromadziła się nad brzegiem rzeki, okazało się, że Ostrogski „wszystkie promy kazał pozaciągać precz”. Dopiero kilka dni później przeprawiono się pomyślnie przez rzekę, a do Dymitra dołączyły posiłki – kozacy i pewna liczba Moskali.

Po moskiewskiej stronie Dniepru coraz liczniejsza drużyna podążyła w stronę pierwszej moskiewskiej twierdzy – Morawska. Na skutek buntu jego mieszkańców, Morawsk się poddał. Wkrótce potem to samo uczynił Czernihów. Nowogród Siewierski pod komendą dzielnego Piotra Basmanowa się obronił, ale skapitulował Putywl. Wszędzie szerzyło się antygodunowowskie powstanie. Na stronę Samozwańca przeszedł Rylsk, Kursk, Siewsk i włość komarzycka. Poddały się też Kromy. Jak się później okaże była to twierdza kluczowa w tej kampanii.

Masowe poparcie, także ze strony kniaziów, wojewodów i szlachty było jeszcze jednym więcej argumentem za prawdziwą tożsamością Dymitra (bo vox populi, vox dei) i ten argument Gosiewski również wziął pod uwagę.

Podczas gdy Łże-Dymitr oblegał Nowogród Siewierski, car Borys zrozumiał wreszcie jakie niebezpieczeństwo mu zagraża. Natychmiast zarządził mobilizację, a na czele zebranej pod Brańskiem 40-tysięcznej armii postawił Fiodora Mścisławskiego, obiecując mu oddać za żonę carównę Ksenię jeśli zwycięży i zabije Samozwańca. Dzięki surowym zarządzeniom armia została liczebnie wzmocniona i w grudniu Mścisławski podszedł pod Nowogród.

11 grudnia armie stanęły twarzą w twarz. Łże-Dymitr wygłosił płomienne przemówienie: „Nie lękajcie się wielkiej liczby przeciwnika: pole bitwy zostaje nie przy tym kto silniejszy, a kto bardziej mężny i cnotliwy”. Ten dzień przyniósł Samozwańcowi pełne zwycięstwo. Mścisławski otrzymał kilka ran w głowę i został zrzucony z konia, a niewoli uniknął tylko dzięki strzelcom, którzy go unieśli z pola bitwy. Poległo 4 tysiące z jego armii, wielu odniosło rany i dostało się do niewoli. Zdobyto główną choragiew. Straty zwycięzców były nikłe.

Dopiero po nowym roku, na wieść o klęsce car zdecydował się podać do publicznej wiadomości dane dotyczące Hriszki Otriepiewa, ale za pośrednictwem patriarchy Jowa, który rozesłał w tej sprawie gramoty do eparchii i klasztorów z poleceniem odczytania miejscowej ludności. Winą za pojawienie się Samozwańca obarczał Zygmunta III, który chciał rzekomo wprowadzić do Moskwy „herezję łacińską” i luterańską (czytaj: tolerancję wyznaniową) a także zagarnąć ziemię siewierską (tylko ten ostatni zarzut był prawdziwy).

Tymczasem zwycięskie wojsko popadło w stan rozprzężenia. Polacy i Litwini domagali się wypłaty żołdu. Doszło do otwartego buntu. Ledwie 1,5 tysiąca najemników pozostało przy Samozwańcu, a wojewoda Mniszech (wymawiając się złym stanem zdrowia) odjechał na sejm. Fakt ten był istotnym argumentem chroniącym honor króla Zygmunta: „król jego mość […] srogie uniwersały swoje do pana wojewody sendomierskiego i do inszych ludzi, którzy pod Nowogródkiem byli, posłać raczył, aby z tym człekiem nie przestawając, zaraz z granic moskiewskich wyjechali. Jakoż pan wojewoda i ludzie z nim polscy zaraz stamtąd wyjechali. On jeno z kozakami waszymi duńskimi, częścią zaporoskich i z inszymi ludźmi narodu waszego moskiewskiego, którzy go sobie za pana przyznali, tam został” – powie później w mowie do bojarów drugi obok Gosiewskiego poseł królewski kasztelan małogoski Mikołaj Oleśnicki.

Istotnie. Po odjeździe większości najemników, główną siłą Dymitra stanowili teraz kozacy w liczbie 12 tysięcy z 14 armatami. Odstąpiono od oblężenia Nowogrodu i wkrótce za namową kozaków wydano bitwę pod Dobryniczami – haniebnie przegraną, bo kozacy uszli bez walki z pola walki. Sam Dymitr ledwie uszedł z życiem. Ale zwycięski kniaź Mścisławski nie kwapił się z pościgiem…

Załamany Dymitr chciał uciec do Rzeczypospolitej, lecz otaczający go Moskale zagrozili, że w takim wypadku wydadzą go Borysowi. Przekonywali, że istnieje jeszcze wiele możliwości działania. Przede wszystkim należało poprosić Zygmunta III o pomoc. Ale król rzecz jasna nawet nie dopuścił do siebie posła od „carewicza”. Zmienił zdanie dopiero wówczas, gdy sami Moskale uznali Dymitra za swego władcę… Co więcej, w styczniu 1605 roku podczas obrad sejmu rada senatu oficjalnie odcięła się od dymitriady. A przybyłemu w lutym posłowi Borysa Postnikowi Ogariewowi kanclerz litewski Lew Sapieha oznajmił, że król zamierzał powiadomić cara o pojawieniu się Samozwańca; ten jednak działał tak szybko, że zanim cokolwiek król zdążył zrobić, Samozwaniec był już w głębi państwa moskiewskiego… A więc i tutaj dbano o zachowanie wszelkich pozorów.

Sytuacja Dymitra byłaby więc tragiczna, gdyby nie to, że wojsko carskie działało opieszale i nieudolnie, a co więcej, gdy doszła doń fałszywa pogłoska o nadciągających zza Dniepru Polakach pod wodzą hetmana Żółkiewskiego, wpadło w popłoch i zwinęło oblężenie wiernego Samozwańcowi Rylska, udając się do włości komarzyckiej. Tam dokonało krwawego odwetu za pomoc okazywaną Samozwańcowi. Tysiące ludzi wymordowano w najwymyślniejszy sposób, a to przyczyniło popularności Dymitrowi. Rychło poddały mu się Oskoł, Wałujki, Biełgorod, Woroneż, Jelec, Liwny i Cariow-Borysow; z miast tych nadciągnęły też posiłki. Ponaglani przez cara Borysa wodzowie armii carskiej – Fiodor Mścisławski i Wasyl Szujski ruszyli pod Kromy, aby uniemożliwić Samozwańcowi bezpośrednie wyjście na Moskwę. Lecz Kromy wytrzymały oblężenie, a carskie wojsko – wyniszczone chorobami i mrozem – zaczęło dezerterować. Aby rozproszyć wątpliwości odnośnie swej tożsamości, Dymitr sprowadził do Putywla osobnika, który publicznie podał się za Hriszkę Otriepiewa, sławnego „w całej Moskowii” czarownika. W tym czasie kolejne oddziały tłumnie zasilały obóz Dymitra. Car Borys coraz bardziej podupadał na duchu i zdrowiu. Załamany niepowodzeniami 3 kwietnia zmarł, podobno otruty przez bojarów.

Mieszkańcy Moskwy złożyli przysięgę na wierność synowi Borysa, Fiodorowi. Do rozprzężonej armii wysłano jako faktycznego wodza naczelnego Piotra Basmanowa, wsławionego wcześniej energiczną obroną Nowogrodu. A jednak Basmanow zdradził i 27 kwietnia wraz z większością wojska uznał Samozwańca prawowitym następcą. Niewielka część żołnierzy wraz z formalnym wodzem naczelnym Michałem Katyriewem-Rostowskim uciekła z obozu, kierując się ku Moskwie.

W moskiewskiej stolicy panowała cisza. W napięciu oczekiwano na dalszy rozwój wypadków. 20 maja rozeszła się pogłoska, że nadciągają oddziały Dymitra. W jednej chwili w mieście „zawrzało jak w ulu”. Jedno biegli po broń, inni wykupywali sól i chleb, aby powitać nowe wojsko. Carowa Maria, car Fiodor i bojarzy „zdrętwiali ze strachu”, nie orientowali się co się dzieje za murami Kremla. Tym razem jeszcze nastroje udało się opanować i zaczęto przygotowania – rzekomo dla obrony – a w rzeczywistości w celu poskromienia ludu, który miał ogromną ochotę ograbić kupców i panów. Wśród elity panowała najwyraźniej większa obawa przed miejską biedotą niż wojskami Dymitra.

20 maja na Plac Czerwony przybyli wysłannicy Samozwańca – Naum Pleszczejew i Gawriła Puszkin. Wobec nieprzebranych rzeszy ludu, który na dźwięk dzwonów zbiegł się ze wszystkich stron, odczytali list nowego władcy, w którym – zwracając się do Fiodora Mścisławskiego, braci Szujskich oraz pozostałych Moskwiczy – powiadamiał o swych prawach do tronu, okazywał łaskę bojarom i oświadczał, że z wielkim wojskiem idzie ku stolicy. Żonę Borysa Marię i jej syna Fiodora określił mianem zdrajców i obarczył winą za okropieństwa wojny domowej. Wezwał do posłuszeństwa i wyprawienia doń delegacji z prośbą o łaskę.

Daremnie patriarcha Jow i bojarzy próbowali uspokoić lud. Rozległy się okrzyki „niech żyje gosudar nasz Dymitr Iwanowicz Wszechrusi!”, „precz z Godunowami!”. Wystapił też Bogdan Bielski, który za czasów Borysa znalazł się w niełasce, a teraz na skutek amnestii cara Fiodora powrócił do Moskwy. Oświadczył, że to on z wdzięczności za łaski okazywane mu przez cara Iwana uratował carewicza Dymitra i dlatego cierpiał prześladowania od Borysa.

Słysząc to lud wtargnął na Kreml. Przerażony Fiodor uciekł do Granowitej pałaty, gdzie zasiadł na tronie, a po jego bokach stanęły matka Maria i siostra Ksenia ze świętymi obrazami w rękach. Lecz cara ściągnięto z tronu i całą trójkę uwięziono w dawnym dworze Borysa. Pałac carski zdewastowano i ograbiono. Znieważono patriarchę Jowa. Zemstę wywarto na wszystkich stronnikach Godunowa. Jak komentował kronikarz Bussow, „spośród wielu tysięcy ludzi ani jeden nie wspomniał o tym, że mimo wszystko Borys uczynił bardzo dużo dobrego dla państwa… To wszystko i to, iż utrzymywał tych nikczemników w czasie drożyzny, zostało całkowicie zapomniane, jakby absolutnie niczego zasługującego na pochwałę nie dokonał”.

Dalej wszystko odbyło się według utartego zwyczaju. Moskwicze poprosili Dymitra o przebaczenie i przybycie do stolica dla objęcia tronu, zapewniając, że są jego wiernymi poddanymi. Ciało Borysa wywleczono z grobu, zbeszczeszczono, carową Marię uduszono szybko, młodego zaś Fiodora zamordowano dopiero po długiej walce w sposób niebywale bestialski. Całą rodzinę pochowano na przedmieściu. Patriarchę Jowa zesłano do klasztoru w Staricy, a jego miejsce zajął riazański biskup Ignacy. Krągłą córkę Borysa Ksenię wziął sobie w charakterze łupu wojennego Samozwaniec jako nałożnicę. Stronnicy Godunowa poszli na zesłanie lub do więzień; wymieniono prawie wszystkich wojewodów, awansowano przeciwników Godunowa, a wygnańcom pozwolono wrócić do stolicy. W ten sposób powrócili Iwan i Filaret Romanowowie. Iwan wszedł wkrótce do dumy bojarskiej, a Filaret został metropolitą rostowskim. Rodzinie tej Samozwaniec okazywał wielkie względy, a w grudniu urządził ich trzem braciom okazałe pogrzeby. Ogromnymi względami nowego cara cieszyła się też jego „matka”, Maria Nagoj.

Ledwie Moskwa przysięgła wierność nowemu władcy, już Szujscy uknuli nowy spisek. Na fali popularności Dymitr miał sporo szczęścia, gdyż Wasyl Szujski zdradził się z tym przed pewnym rzekomo zaufanym kupcem, który doniósł o tym Samozwańcowi. Była to pierwsza próba sił, a jednocześnie okazja do ukazania zmiany stylu sprawowania rządów. Po pierwsze Dymitr oddał osądzenie sprawy dumie bojarskiej (a nie sobie). Gdy duma skazała Szujskiego na śmierć, Dymitr w ostatniej chwili go ułaskawił. Można się co prawda domyślać, że nie uczynił tego z pobudek humanitarnych. Po prostu wolał zatrzymać przy życiu podstępnego wroga, bo spodziewał się, że ten nie ustanie w spiskowaniu, a to pozwoli na pełniejsze rozpracowanie kto jeszcze spiskuje. Następną zmianą było utworzenie senatu, do którego powołano nie tylko bojarów, ale i najwyższych dostojników duchownych. Było to stworzenie sobie dobrego audytorium. Codziennie odbywały się jego posiedzenia i zawsze uczestniczył w nich Samozwaniec, budząc podziw niepospolitym darem wymowy i bystrością umysłu. W przeciwieństwie do poprzednich carów – niedostępnych dla ludu – dwa razy w tygodniu dopuszczał do siebie na audiencji wszelakich interesantów. Poprzedni carowie często zabraniali najprzedniejszym bojarom ożenku, aby ich dzieci nie stanowiły dla nich zagrożenia; Dymitr odwrotnie, zachęcał do małżeństw i bywał na ich weselach. Zwalczał zwyczajową korupcję urzędników (powiększył im wynagrodzenie). Ułatwił handel, dzięki czemu ustała wreszcie drożyzna. Czynił też różne gesty wobec chłopów. Co więcej, zmianie uległy obyczaje dworskie. Pojawiły się nowe urzędy, wzorowane na polskich. Przy jedzeniu car nie żegnał się co chwilę i nie kazał się bez przerwy kropić wodą święconą (jak poprzedni carowie), natomiast lubił gawędzić wesoło i chętnie słuchał muzyki. W przeciwieństwie do poprzedników Dymitr chętnie wychodził poza mury Kremla sam lub w nielicznym towarzystwie. Uwielbiał jazdę konną, walki ze zwierzętami oraz polowania. Był hojny aż do przesady, przez co skarb znacznie zubożał. Wielu zdawało sobie sprawę z jego niskiego urodzenia, ale nie to było istotne; wszak w niejednej rodzinie są synowie adoptowani i niejeden syn z trzeciej czy czwartej żony może odziedziczyć ojcowiznę. Problem polegał raczej na braku „duchowego pokrewieństwa” z poprzednimi carami. Godunow nieudolnie, ale naśladował Iwana Groźnego; Samozwaniec nawet nie próbował tego czynić, a w dodatku wybaczał zdradę (casus Szujskiego). Jeśli w jakikolwiek sposób przypominał diabła, to raczej w taki, jak późniejszy o stulecie car Piotr (zwany „wielkim”). Ale Moskale nie byli jeszcze gotowi na przyjęcie nowej atrapy…

Na domiar złego Samozwaniec otaczał się arianami i ludźmi „różnych sekt”. Był tolerancyjny dla innych religii, natomiast klasztory prawosławne obłożył wysokimi podatkami na planowaną wojnę z Tatarami i Turcją. Zresztą co do wojny, to wolno podejrzewać, że w rzeczywistości planował wojnę z Rzecząpospolitą. W państwie polsko-litewskim właśnie narastało napięcie związane z rokoszem Zebrzydowskiego. Chodziły plotki, że niechętni królowi chcą Dymitra osadzić na tronie polskim. Dymitr jednak słusznie obawiał się polskiej kawalerii. Kazał więc zbudować ruchomą wieżę, coś w rodzaju „czołgu”, najeżonego armatami i strzelbami i miotającego płomienie. Mając w Moskwie oddział wiernych sobie najemników z Rzeczypospolitej kazał tej kawalerii na próbę zaatakować ów „czołg”. Próba wypadła podobno pomyślnie dla machiny, a niepomyślnie dla kawalerii.

W spiski te był również wplątany sam Mniszech, co później mu wypominano. Z pewnością wiedział o nich także król. Zresztą coraz bardziej irytujące stawały się spory o tytuły carskie. Należały one co prawda do stałego repertuaru relacji Rzeczypospolitej z Moskwą; z reguły odmawiano carowi tytułu carskiego, a przyznawano jedynie tytuł wielkoksiążęcy. Teraz jednak poprzeczka została podbita: Dymitr ogłosił się cesarzem, imperatorem i domagał się, aby tego tytułu respektowano. Gdy więc przysłany przezeń poseł Iwan Bezobrazow (a w istocie wysłannik znowu spiskujących braci Szujskich) nieoficjalnie w rozmowie z Gosiewskim uczynił nadzieję na panowanie królewicza Władysława na tronie moskiewskim, król poufnie wyraził ubolewanie z powodu postępków Dymitra i zapewnił, że wcale nie myśli Moskalom „drogi zagradzać, żeby nie mieli o sobie radzić”.

Wieści o nowych spiskach przeciw Dymitrowi naturalnie były znane również i Mniszchowi, toteż mimo, że ślub Maryny z Dymitrem został na odległość oficjalnie zawarty, nie śpieszył się wojewoda sandomierski z wyprawieniem córki do Moskwy. Śpieszył się natomiast Dymitr, zdając sobie sprawę, że niepowodzenie jego planów matrymonialnych podkopałoby natychmiast sytuację w Moskwie i wydało go na łup spiskowców. Samozwaniec z pewnością obawiał się, że wykorzystawszy go do wszczęcia zamieszek, dwór polski zechce się go teraz pozbyć. Wreszcie na skutek dymitrowych nalegań, w marcu 1606 roku orszak Mniszchów wyruszył do moskiewskiej stolicy. Wraz z Mniszchami podążył orszak posłów królewskich Mikołaja Oleśnickiego i Aleksandra Gosiewskiego. Być może obecność tego ostatniego miała być sygnałem dla spiskowców, że król nie sprzeciwia się obaleniu fałszywego cara.

Czy można zakładać, że król Zygmunt świadomie wydał na pastwę Moskwy swoich najbliższych i najzdolniejszych współpracowników? Czy spodziewał się, że po obaleniu fałszywego cara zostaną na długie miesiące uwięzieni? Czy wreszcie sami posłowie królewscy spodziewali się długotrwałej niedoli w łapach wroga? Być może podobnie jak Samozwaniec nie spodziewał się, że bunt nastąpi tak szybko. Faktem jest, że przyjazd Maryny uśpił czujność Samozwańca, który mimo ostrzeżeń od Polaków i Niemców zdawał się być o swój los zupełnie spokojny.

Wiele wskazuje na to, że Samozwaniec uważnie śledził przygotowania do buntu, nie chciał jednak uderzyć w spiskowców przedwcześnie. W rezultacie dał się zaskoczyć w chwili najmniej spodziewanej. Zdawał sobie sprawę, że król polski w rzeczywistości nie jest mu już przychylny. Posłowie polscy ponownie przedstawili projekt unii Rzeczypospolitej z Moskwą – bardzo podobny do tego, który Lew Sapieha przedstawił w 1600 roku. Według projektu w razie zgonu króla polskiego senatorowie Rzeczypospolitej mieliby powiadomić Moskwę o tym fakcie i porozumieć się co do wyboru nowego władcy, „nie zagradzając przystępu do panowania” synowi króla, jeżeli zostanie wybrany w wolnej elekcji, która miała być w pełni zachowana. Nowy król musiałby zaprzysiąc unię z Moskwą. Natomiast gdyby bezpotomnie umarł władca moskiewski, wówczas na tronie moskiewskim zasiadłby król polski. Ponownie dwór polski prowadził dialog nie z carem, lecz z jego możnymi poddanymi. Wyobraźmy sobie teraz jakie myśli kłębiły się w głowach Szujskich, Mścisławskiego, Romanowów i całej rzeszy moskiewskich dworaków! Król daje wyraźny sygnał, że traktuje Dymitra jako władcę tymczasowego. Chce zasiąść na jego miejscu lub też (po swojej śmierci) zapewnić tron moskiewski synowi. Co się stanie, jeśli ten szalony Dymitr przyjmie warunki króla? Marzenia o Bizancjum prysną jak bańka mydlana, Moskwa pozostanie już na wieki żałosnym „wielkim księstwem”, nigdy Carstwem! Trzeba natychmiast obalić Samozwańca, póki czas! Zdaje się, że również Dymitr doskonale rozumiał taktykę króla Zygmunta. W prywatnej rozmowie z ojcem Kasprem Sawickim Samozwaniec niespodziewanie zaczął się przechwalać, że ma wielką armię, że jeszcze nie zdecydował przeciw komu jej użyje i zaraz zaczął się z oburzeniem uskarżać na króla polskiego, że nie daje mu należnych tytułów cesarskich.

W wyniku buntu nowym carem został Wasyl Szujski – przebiegły starzec o chytrych oczkach. Rychło też bojarzy kazali Mniszchowi i posłom królewskim tłumaczyć się z dymitriady, próbując całą winę zwalić na Rzeczpospolitą. Największa złość skupiła się oczywiście na Mniszchu, który tłumaczył się, że wobec licznych dowodów uwierzył w tożsamość Dymitra, zwłaszcza gdy po przekroczeniu granicy tak wielu Moskali uznawało w nim ocalonego syna iwanowego. Pytany dlaczego teraz przyjechał z licznym pocztem żołnierzy, Mniszech odparł, że taki jest w Polsce obyczaj, że dla splendoru. Zarzucano mu, że chciał wprowadzić do Moskwy wiarę łacińską, a prawosławie połączyć unią z Rzymem. Podobnie przebiegały rozmowy z posłami, przy czym w ich imieniu występował Oleśnicki z długim wywodem, iż król co prawda miał zatargi z Borysem, a zatem i powody by udzielić poparcia Samozwańcowi, ale wolał sprawę powierzyć woli bożej ani nie udzielając poparcia, ani nie przeszkadzając wyprawie na Moskwę. Opisując dalej przebieg wypadków bronił honoru królewskiego i każdy zarzut przerzucał na stronę moskiewską, mniej więcej w ten sam sposób, w jaki czynię to powyżej. „Waszego rodu był” – dowodził Oleśnicki – „Moskwicin, i ci, co go wyświadczali, nie naszy, ale waszy, Moskwa przed granicą z chlebem i solą go potykali, Moskwa zamki i insze włości poddawali, Moskwa na stolicę prowadzili, poddaństwo jemu przysięgli i na stolicy jako Hospodara koronowali; Moskwa potem i zabili. Owo krótkiemi słowy mówiąc, Moskwa poczęła, Moskwa zakończyła”. Na koniec zażądał ukarania winnych napaści na gospody polskie i odesłania wszystkich gości, razem z Mniszchem i Maryną do Rzeczypospolitej. Odpowiedziano mu wyzwiskami, a wszystkich obecnych w Moskwie Polaków i Litwinów – włączając w to posłów królewskich – porozsyłano po odległych od Moskwy miastach. Ich cierpienia trwać będą do roku 1609. Aleksander Gosiewski nigdy nie zapomni tej długotrwałej niewoli.

Wyprawa na Tenochtitlan nie powiodła się. Państwo moskiewskie mimo wszelkich pozorów nie było państwem starożytnym. Dymitr nie był Montezumą ani tym bardziej cesarzem Romajów. Gdy wypełnił swoje zadanie, zarówno dwór polski, jak i spiskowcy moskiewscy pozbyli się go z niemałą ulgą. Moskwa mogła powrócić do swej lubej, a dla nas śmiesznej i nonsensownej maskarady. Mimo trudnej sytuacji uwięzionych, dwór polski miał powody do zadowolenia. Doświadczalnie wykazano słabość państwa moskiewskiego. Oficjalne wypowiedzenie wojny było więc tylko kwestią czasu. Tymczasem zarzewie buntu należało wytrwale podtrzymywać…

C.D.N. (za jakiś czas 😉 )

Tekst pierwotnie opublikowałem TUTAJ

Link do odsłony pierwszej

Jakub Brodacki

Niniejszy tekst oparłem między innymi na następujących pozycjach książkowych: Danuta Czerska, Dymitr Samozwaniec, Wrocław 2004; Aleksander Hirschberg, Dymitr Samozwaniec, Lwów 1898; Aleksander Hirschberg, Maryna Mniszchówna, Lwów 1906; Józef Budziłło, Historia Dmitra fałszywego, w: Moskwa w rękach Polaków. Pamiętniki dowódców i oficerów garnizonu polskiego w latach 1910-1612, Kraków 2005, s. 393-510 (tytuł tego wydawnictwa źródłowego jest nieścisły, bowiem relacja Budziłły obejmuje lata 1603-1613); Pamiętnik Stanisława Niemojewskiego (1606-1608), Lwów 1899; Polska a Moskwa w pierwszej połowie wieku XVII, zbiór materiałów do historii stosunków polsko rosyjskich za Zygmunta III, Lwów 1901; Poselstwo od Zygmunta III króla polskiego do Dymitra Iwanowicza, cara moskiewskiego (samozwańca) z okazji jego zaślubin z Maryną Mniszchówną, Wrocław 1837; Stanisław Borsza, Cara moskiewskiego wyprawa naonczas do moskwy z panem wojewodą sendomirskim i z inszym rycerstwem Anno Domini 1604, w: „Napis”, seria VII R. 2001, (wydał DiG), s. 89-109; oraz na własnej analizie źródeł i przemyśleniach.

Operacja specjalna: Dymitr Samozwaniec. Odsłona Pierwsza: Uhlickie widmo

operacja samozwaniec 004Rodzina Romanowów miała motyw, aby doprowadzić do zamordowania Dymitra, syna Iwana Groźnego.

Dla zapracowanych: prezentacja multimedialna :-)))

Tezy tekstu:

W Państwie Moskiewskim car był postacią kluczową, gdyż ustrój swojego państwa Moskwicze wzorowali na Cesarstwie Bizantyjskim. W teologii politycznej Bizancjum, cesarz był zarazem kopią cnót boskich, pozostającą w stałej łączności z Bogiem, jak i głową chrześcijańskiej wspólnoty na ziemi. Oprócz tego styl sprawowania władzy w Moskwie pozostawał pod stałym wpływem stylu sprawowania władzy chanów mongolskich. Spodziewano się zatem, że car będzie nie tylko pobożny i zabobonny, lecz także okrutny, wojowniczy, chytry, zdradliwy, bezgranicznie surowy i budzący postrach.

Starszy brat Dymitra, panujący car Fiodor był słaby na umyśle i bezdzietny. Gra o władzę toczyła się pomiędzy różnymi rodami, lecz na czoło wysuwał się Borys Godunow i rodzina Romanowów. Po śmierci Fiodora Godunow został carem i spełniał wiele atrybutów „prawdziwego cara”. Ale wygaśnięcie dynastii Rurykowiczów było dla Państwa Moskiewskiego prawdziwym szokiem ustrojowym. „Prawdziwy car”, jeśli nie był Rurykowiczem, musiał udowodnić swoje prawa do tronu czynami. Musiał nie tylko nasladować cesarza bizantyjskiego i chana mongolskiego, lecz także przynosić widoczne sukcesy państwu, a po rządach Iwana Groźnego to wcale nie było łatwe. Państwo było słabe jak nigdy dotąd.

Brak sukcesów sprawił, że legitymację Godunowa do sprawowania władzy stale poddawano w wątpliwość. Po zamordowaniu Dymitra, w kręgu Romanowów stworzony został mit, jakoby zamordowany przez siepaczy Godunowa młody carewicz w rzeczywistości przeżył, ukrywa się i czeka na stosowną chwilę, aby ujawnić swą tożsamość. Mit ten co jakiś czas powracał, aż wreszcie w Rzeczypospolitej pojawił osobnik, podający się za cudem ocalałego carewicza Dymitra.

===========================================================

Całość tekstu:

Noc była spokojna, niebo wygwieżdżone. Strzelcy pełniący wartę przed carskim pałacem rozmyślali po cichu o wielkości księstwa moskiewskiego – jedynego na świecie prawosławnego państwa chrześcijańskiego – Bizancjum, odbudowanego na kresach cywilizacji. Jego przeszłość była trudna, upokarzająca i zawikłana, teraźniejszość wypełniona trudem udowadniania, że to naprawdę jest Bizancjum, ale przyszłość… przyszłość była świetlana. Wyobrażali sobie, że zbudują piękny, różnobarwnymi lukrami zdobiony domek baby Jagi, do którego zwabią synów Adama i córki Ewy – Jasia i Małgosię – owych pożytecznych idiotów z całego świata. I wtedy wreszcie synowie Adama i córki Ewy uwierzą, że car jest synem bożym i jego zastępcą, królem much, panem tego świata. Ponurym, sprawiedliwym władcą o wielkich poważnych oczach, z którego nie wolno się śmiać i który nie ma poczucia humoru.

Gdy tak w zadumie wyobrażali sobie mającą nastąpić chwałę i sławę, nagle coś na niebie rozbłysło. Struchleli ze strachu. Od strony księżycowego blasku z przerażającym trzaskiem niebo rozdarło się i w świetle błyskawicy przeleciała kolasa zaprzężona w szóstkę koni. Siedział w niej człowiek wąsaty, w żupanie, kontuszu i z karabelą przy boku, a mijając Kreml trzaskał biczem i krzyczał tak przeraźliwie, że wartownicy w popłochu uciekli na pokoje. Potem światło zgasło. Chmury przesłoniły niebo.

Zaczynała się operacja specjalna: Dymitr Samozwaniec.

Rzecz jasna nie przypisywałbym władzy nad zjawiskami nadprzyrodzonymi głównym inicjatorom operacji. Rodzina Romanowów to nie adepci mistrza Twardowskiego, lecz wybitni uczniowie cara Iwana Groźnego. Zdolniejsi, niż car Borys Godunow. Ale nieraz się składa, że nieszczęśliwe wydarzenia w sferze polityki poprzedzane są nadzwyczajnymi zjawiskami i klęskami żywiołowymi. Trzy lata przed ukazaniem się wizji Polaka jadącego kolasą i trzaskającego biczem, w roku 1601 nawiedziła państwo moskiewskie („Moskwę” – jak upraszczając mówiono w Polsce i na Litwie) klęska głodu. Ulewne deszcze nie pozwoliły dojrzeć zbożu, przeto w porze żniw stało jeszcze na polach „zielone jak trawa”. Na domiar złego 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Bogarodzicy, zwarzył je „wielki mróz”. W niektórych okolicach zboża znalazły się pod śniegiem. Zniszczeniu uległy nie tylko zboża, ale wszelkie płody ziemi w sadach i dąbrowach. Póki było można żywiono się resztkami starych zapasów. Jesienią 1601 i na wiosnę 1602 roku obsiano rolę owym ziarnem przemarźniętym i niedojrzałym. Zboże nie wzeszło. Zaczął się wielki głód, zwłaszcza na północy i północnym zachodzie, gdzie tylko jeden człowiek na trzech miał szansę przeżycia. Jak czytamy w zwięzłej notatce sporządzonej w maju 1603 roku przez mieszkańca Poczepu „był głód w całej ziemi i w całym carstwie moskiewskim za prawowiernego Borysa Fiodorowicza wszechrusi i świątobliwego patriarchy Jowa i wymarła z głodu trzecia część carstwa moskiewskiego”. Jak „świątobliwy” był to patriarcha pokazuje zreszta jego postawa wobec głodujących. Nie chciał im bowiem odsprzedać zboża, w oczekiwaniu na jeszcze większy wzrost cen. Jak stwierdzali mu współcześni, tak postępował duchowny, który nie miał ani rodziny ani krewnych, a więc nikogo, komu mógłby zostawić swój majątek, do tego stary „stojący jedną nogą w grobie”. Jeżeli taka była postawa lidera państwowego kościoła, to nie trudno sobie wyobrazić jak postępowali wierni. Spekulacja cenami była chlebem powszednim, wielu ukrywało zboże z chciwości, gdy na drogach leżeli umarli, a ciała ich pożerały wilki, lisy, psy i inne zwierzęta. Miary klęski dopełniły dyletanckie zarządzenia cara Borysa, który zamiast dawać jeść, rozdawał ludziom djengi; w efekcie wartość pieniądza spadała codziennie, a ceny na żywność wzrastały w szalonym tempie. W karykaturalnej formie pojawił się efekt „hiszpańskiego złota”, gdyż spodziewając się zapomogi finansowej ludzie opuszczali swoje gospodarstwa i podążali do Moskwy, skutkiem czego nie było komu pracować na roli i gdy zawiedzeni zbyt małą pomocą wracali do domów zazwyczaj nie mieli co jeść. Zresztą pomoc finansową przechwytywali urzędnicy. Do urzędów, gdzie wysyłano jałmużnę, wysyłali swoich krewnych i przyjaciół przebranych w łachmany i im rozdawali jałmużnę. Prawdziwych nędzarzy tratowano w tłumie lub odpędzano pałkami i kijami. Biedni, kalecy i ociemniali, nie otrzymawszy wsparcia, umierali z głodu. A jeśli któremuś z nich udało się dostać pieniądze, to i tak cieszył się nimi niedługo, gdyż „pilnujący porządku” strażnicy kradli je im przy wyjściu.

Zaprawdę, było to jedyne na świecie państwo prawdziwie chrześcijańskie.

Wobec przedłużającej się klęski car Borys nakazał poszukiwania zboża na obszarze całego kraju. Okazało się, że w wielu miejscowościach spichrze pełne były stert, stogów i kóp. W niektórych wsiach odnajdowano sterty zboża niewymłócone od lat pięćdziesięciu… Jednak ich transport z odległych rejonów natrafiał na wielkie trudności, ponieważ brakowało podwód – głodujący woźnice rozbiegli się, a konie padły. Wreszcie otwarto i carskie spichelrze, z których sprzedawano tysiące kadzi ziarna po niskich cenach. Było już jednak za późno. W kolejnych latach, mimo normalnych zbiorów, ceny zboża utrzymywały się na wysokim poziomie. Wiele pól nadal leżało odłogiem, brakowało też paszy dla bydła.

Klęski żywiołowe zdarzały się wówczas i zdarzają się dzisiaj w każdym kraju. Jednak każdą klęskę można zwielokrotnić na skutek złego zarządzania. Oliwy do ognia stale dolewał car Borys. W listopadzie 1601 roku wydał ukaz, nadający chłopom prawo opuszczenia swoich panów z powodu „podatków i przemocy”. Lecz równocześnie ukazało się rozporządzenie o zebraniu podatków państwowych – „pośpiesznie”, bez odroczenia i w wymiarze obowiązującym przed klęską nieurodzaju. Tymczasem chłopi interperetując dosłownie słowa ukazu listopadowego, odmawiali płacenia podatków i opuszczali wieś bez rozliczenia się z dotychczasowymi panami. Wśród właścicieli ziemskich zapanowało więc wielkie niezadowolenie, gdyż nie tylko tracili ręce do pracy, lecz także musieli za chłopów zapłacić podatki. Częste były też przypadki porywania chłopów mniejszym właścicielom i wywożenia ich do dóbr większych. Chroniąc się przed ruiną wbrew prawu właściciele ziemscy często nie wypuszczali chłopów ze swoich dóbr bądź zagarniali dobytek tych, których nie udało się im zatrzymać. Tak więc polityka carska skutecznie skłóciła różne grupy ludności. Podobną politykę wybaczano Groźnemu, lecz nie Godunowowi. Nie można było długo rządzić w ten sposób krajem, któremu zagrażał wybuch wojny chłopskiej. Gmach kłamstwa musiał się zawalić, gdy pojawił się pretendent do tronu, podejmujący próbę nawiązania dialogu ze wszystkimi oszukanymi.

Ciężki los nie ominął też tzw. chołopów – odrębnej od chłopów grupy niewolników. Podczas klęski głodu ich właściciele masowo usuwali ich ze swych dworów, aby jednak zachować do nich swoje prawa, na wszelki wypadek nie wydawali im dokumentów zwolnienia. Wskutek braku takowych referencji, wypędzeni niewolnicy byli właściwie wyjęci z pod prawa, gdyż nie mogli wstąpić na służbę u innych panów. Skazani na śmierć głodową wstępowali do powstańczych oddziałów pod przywództwem niejakiego Chłopki. Bunt Chłopki udało się stłumić; referencji chołopom udzielił sam car, lecz te ustępstwa rychło cofnięto. Wielu niewolników uszło na kresy południowe, zasilając szeregi kozaków. Tam też, na siewierszczyźnie i tzw. „polskiej” (bo graniczącej z Rzecząpospolitą) ukrainie oraz na Dzikich polach, gromadziły się ciemne chmury.

Przed rozpoczęciem działań wojennych przez Samozwańca nocami na niebie podobno widać było groźne błyski, sprawiające wrażenie, że walczą ze sobą dwa wojska. Od błysków tych stawało się tak widno i jasno, jak od światła księżyca. Widywano również dwa księżyce lub trzy słońca świecące jednoczesnie. Częste były gwałtowne burze, podczas których spadały krzyże z kopuł cerkiewnych i przewracały się wieże na bramach miejskich. U ludzi i zwierząt domowych rodziły się potwory. Ginęły ryby w wodzie, ptactwo w powietrzu, dzika zwierzyna. W Moskwie pojawiły się lisy o różnym ubarwieniu, które w biały dzień biegały po miescie. Wyły wilki. Potrawy traciły swój smak, choć były dobrze przyprawione. Sypał się lukrowany tort udający starożytne Bizancjum, spływał różowy makijaż z twarzy wiedźmy Rassiji, car-trup obnażał w całym bezwstydzie bezsilność kłamstwa wobec nadciągającego huraganu prawdy.

Aby pojąć praźródło odgrywającego się w Rosji krwawego horroru, cofnijmy się ponad 20 lat wstecz, do wydarzeń w Aleksandrowskiej Słobodzie pod Moskwą dnia 31 października (9 listopada kalendarza juliańskiego) 1581 roku. Tego bowiem dnia car Iwan Groźny pokłócił się ze starszym synem Iwanem, a rozwścieczony uderzył go w skroń trzymanym w ręce posochem. Zalany krwią carewicz stracił przytomność i po kilku dniach umarł. Rozpacz po stracie syna i wyrzuty sumienia podkopały carskie zdrowie. 8 marca 1584 roku był dniem, w którym zgodnie z przepowiedniami wróżbitów car miał zakończyć żywot. Wbrew temu Iwan poczuł się lepiej. Wróciwszy do sypialni kazał swemu ulubionemu dworzaninowi Rodionowi Birkinowi przynieść szachy i rozpoczął przygotowania do gry. Nie mógł jednak w żaden sposób postawić na miejsce króla. W tym momencie straciwszy przytomność upadł w łoże. Próby ratunku okazały się bezskuteczne.

Oskarżano później Borysa Godunowa i Bogdana Bielskiego o podanie Groźnemu trucizny. Nie można tego wykluczyć. Ale choć Godunow odniósł ze śmierci Iwana bezpośrednie korzyści, to był jeszcze inny ośrodek władzy, którego korzyści okazały się znacznie bardziej długofalowe. Była nim rodzina Romanowów, która wytrwale, krok za krokiem, oplatając dwór zaufanymi sobie agentami wpływu, dążyła do przejęcia władzy, czekając na chwilę dogodną.

Po Groźnym zostało przy życiu dwóch synów: słaby na umyśle Fiodor i półroczny Dymitr, syn siódmej z kolei żony Groźnego, Marii Nagoj. Zgodnie z kanonami prawosławia, w związki małżeńskie można wstępować tylko raz, za zawarcie drugiego i trzeciego trzeba odbyć pokutę, natomiast czwarte małżeństwo jest zabronione i nieważne, a dzieci z niego zrodzone – nieprawe. Dlatego Dymitr z matką zamieszkali w Uhliczu (Ugliczu) z dala od moskiewskiej stolicy. Car Fiodor robił na przybyłych cudzoziemcach marne wrażenie. Lew Sapieha pisał na przykład Radziwiłłowi, że podczas audiencji Fiodor śmiał się ciągle, podziwiając berło i jabłko królewskie, które trzymał w rękach. Być może on jeden niczym błazen rozumiał bezsens bizantyjskiej maskarady odgrywanej w krainie mrozów. Inni przekazali, że Fiodor kochał muzykę dzwonów i nierzadko sam bił w dzwony na dzwonnicy oraz że był niezwykle pobożny. Jeśli dodamy do tego jego łagodność, słabość fizyczną i prostoduszność, to zrozumiemy, że nie był to godny naśladowca władcy much, lecz zwyczajny Forrest Gump. Państwem rządziła więc z konieczności rada regencyjna na czele z Borysem Godunowem (teściem Groźnego), Nikitą Romanowiczem-Jurjewem (teściem Godunowa i szwagrem Groźnego), Iwanem Szujskim (krewnym i powinowatym rodziny carskiej) oraz Bogdanem Bielskim (powinowatym Godunowa).

Nie miejsce tu, aby opisać intrygi i konflikty w łonie rady, dość powiedzieć, że po koronacji cara Fiodora 21 maja 1584 roku, na czoło państwa wysunęli się Borys Godunow – mianowany na najwyższy urząd koniuszego – oraz Nikita Romanowicz-Jurjew, dobry dowódca, człowiek przedsiębiorczy, bajecznie bogaty, posiadający aż sześciu synów i siedem córek, stojący na czele znacznej partii tzw. nowego bojarstwa, to jest ludzi, których wywyższenie oparte było na pokrewieństwie i powinowactwie z domem panującym, karierze w służbie cara i jego łasce. Gdy Nikita zmarł w 1586 roku, bojarzy rozdzielili się na grupę Godunowa i grupę Iwana Mścisławskiego wraz z Szujskimi, Worotyńskimi, Gołowinami i Kołyczewami. Wytrwałe knowania Szujskich przeciw Godunowowi obróciły się w końcu przeciw nim i ich poplecznikom. Godunow usunął metropolitę Dionizego i jako zwykłego mnicha zesłał do klasztoru w Nowogrodzie Wielkim. Miejsce Dionizego zajął najwierniejszy odtąd jego poplecznik, dotychczasowy arcybiskup rostowski Jow. Inni stronnicy Szujskiego zostali uwięzieni lub zesłani. Ścięto siedmiu tzw. „gości”, czyli uprzywilejowanych kupców, zamieszanych w spiski. Sami Sujscy zostali uwięzieni lub zesłani. Gdy na nowo rozpoczęli knowania (tym razem w porozumieniu z Nagojami), Iwana Szujskiego przymusowo postrzyżono na mnicha w klasztorze cyrylo-biełozierskim (gdzie wkrótce zmarł w sposób bynajmniej nienaturalny), Andrzeja uwięziono w Bujgorodzie i zgładzono w 1589 roku. Wasyl i Aleksander zostali wtrąceni do więzienia, a Dymitr i Iwan Szujscy zostali zesłani do swego rodowego majątku.

Z chwilą pozbycia się Szujskich, Borys Godunow bez większych przeszkód umocnił swe pierwsze miejsce u boku cara Fiodora i rychło został de facto współpanującym carem. Podczas audiencji stał bowiem bezpośrednio przy carskim tronie, nosił przed carem berło i jabłko, posiadał też własny dwór niczym nie ustępujący carskiemu. Wyobrażając sobie, że jest carem, Godunow kontynuował politykę budowania w państwie moskiewskim atrapy państwa bizantyjskiego.

Tu kilka słów o tym co właściwie naśladowano. Teologia polityczna Bizancjum opierała się na następujących przekonaniach:

– osoba monarchy stanowi kopię cnót boskich, a władza świecka pozostaje w unii z uniwersalną władzą boską (myśl hellenistyczna);

– Bizancjum jest nieprzerwaną kontynuacją Imperium Romanum;

– społeczeństwo chrześcijańskie (oikumene) jest administrowane przez cesarza i kierowane religijnie przez kościół.

Zdaniem Bizantyjczyków człowiek ze swej natury jest we wszystkich aspektach swej działalności istotą teocentryczną. Dualizm natury Chrystusa prowadzi do wniosku, że osoba Zbawiciela jest jedynym źródłem hierarchii zarówno świeckiej, jak i duchownej. Cesarstwo jest więc ziemską kopią królestwa niebieskiego, a jego władca obrazem Boga. Będąc namiestnikiem Stwórcy cesarz ma władzę o charakterze boskim, jest naturalnym opiekunem kościoła, strażnikiem ortodoksji i źródłem cnót.

Tę na wskroś pogańską „teologię” na wiele sposobów próbowali Bizantyjczycy rozpowszechniać wśród dalszych i bliższych sąsiadów. Kampania promocyjna dokonywała się poprzez skomplikowany ceremoniał dworski, formę odzieży i insygniów cesarskich, odpowiedni specyficzny styl graficzny listów produkowanych przez kancelarię, a wreszcie poprzez oficjalną sztukę i pieniądz, który przecież wędrował daleko poza granice cesarstwa. W czasach cesarza Herakliusza (610-641) nie rezygnując z kultywowania tradycji rzymskiej, cesarstwo szeroko otworzyło się na kulturę grecką. Ułatwiło to zarządzanie państwem. Język urzędowy zmieniono na grekę. Zmodyfikowano też tytulaturę monarchy z cesarza i augusta na basileusa. W dalszym jednak ciągu nazywano się Rzymianami, choć w języku greckim – Romaioi. Rozumie się, że podstawowym celem tej maskarady było podtrzymywanie bizantyjskich roszczeń do dominium mundi, czyli do władzy uniwersalnej.

Rzeczywistość jednak skrzeczała. Wokoło roiło się od pogańskich lub świeżo ochrzczonych ludów, państw i państewek – często ruchliwych i agresywnych. Dla własnego zatem bezpieczeństwa Bizantyjczycy starali się nakłonić dalszych i bliższych monarchów do zaakceptowania skomplikowanego systemu rang władców. Pojawili się więc „przyjaciele”, „synowie”, „bracia” bazileusa – te tytuły zarezerwowano dla władców w istocie suwerennych. Pomniejszym książętom nadawano honorowo różne tytuły dworskie – patrycjuszy, magistrów, protospatarów i kuropałatów. Było to w istocie rzeczy granie na snobiźmie nuworyszy. Aliantów nagradzano insygniami władzy monarszej, ale tytuł cesarski początkowo przyznawano wyłącznie własnemu władcy. Gdy słabość państwa nie pozwalała kwestionować lokalnych tytułów cesarskich (Karol Wielki) i carskich (car Bułgarów Symeon), przynajmniej strzeżono monopolu basileusa do „rzymskości”.

Rządzący Rusią kijowską Rurykowicze w żaden sposób nie rościli sobie praw do „rzymskości” lub „cesarskości”, a jedyną realną formą więzi z Bizancjum była zależność ich kościoła od hierarchii prawosławnej bizantyjskiej. Jednakże uniwersalne cesarstwo nie było wieczne. Po IV wyprawie krzyżowej i zniszczeniu „państwa rzymian” przez łacińskie rycerstwo kilka państw, a zwłaszcza państewko nikejskie, pretendowało do prawnej sukcesji po cesarstwie wschodnim. Była to ważna lekcja. Jeśli wschodnie państwo „rzymskie” upadnie, inne państwa „prawdziwie chrześcijańskie” będą mogły podjąć próbę jego odbudowy. Co więcej, gdy odnowieni, lecz znów osłabieni Bizantyjczycy zawarli z kościołem rzymskim unię florencką w 1439 roku, Moskwa ją odrzuciła, uznając za odstępstwo od prawdziwej wiary. Wśród Moskali zaczęło kiełkować przekonanie, że dziejową jej misją jest stanie na straży ortodoksji. Wiele wskazywało na to, że ugoda ze znienawidzonymi „łacinnikami” sprowadziła na Bizancjum gniew boży i ostateczny upadek państwa. Gdy upadło Bizancjum, Iwan III poślubił w 1472 r. Zoe Paleolog (rodzina ta rządziła Bizancjum przed jego upadkiem). Prowincjonalna Moskwa zaczęła sobie wyobrażać, że jest „Trzecim” i ostatnim „Rzymem” w historii. Państwa prawosławne jedno po drugim padały pod ciosami Osmanów, lecz Moskwa trwała.

Była też, co prawda, prawosławna w większości Litwa. Ale sukcesy odnoszone w wojnach z Litwinami rozzuchwaliły Moskali ponad miarę. Wreszcie Iwan Groźny ośmielił się mianować carem, a patriarchowie prawosławni uznali jego tytuł.

Jednakże Bizancjum nie było jedynym źródłem inspiracji dla Moskwy. Styl sprawowania władzy w Moskwie pozostawał pod stałym wpływem stylu sprawowania władzy przez chanów mongolskich. Długi okres niewoli mongolskiej wywarł na mentalności Moskwiczy niezatarte wrażenie; chanowie budzili nienawiść i postrach, ale też fascynację, zazdrość i chęć naśladowania. Spodziewano się zatem, że car będzie nie tylko pobożny i zabobonny, lecz także okrutny, wojowniczy, chytry, zdradliwy, w razie potrzeby bezgranicznie surowy i budzący postrach. Oprócz tego jednak taki styl rządów musiał przynosić państwu wyraźne sukcesy. Jeśli ich nie przynosił, poddawano w wątpliwość jego legitymację do sprawowania władzy. Iwanowi Groźnemu udało się podbić Chanat Kazański. Wiele wskazywało na to, że władza mongolska nad Moskwą już nigdy się nie odrodzi. Wiara w to, że atrapa nowego „Bizancjum” już za chwilę stanie się rzeczywistością doprowadziła jednak władcę moskiewskiego do obłędu, typowego dla osobowości prymitywnych o rozbudzonych ambicjach. Niepotrzebnie wplątał się w wojnę z Litwą o Inflanty. Niepotrzebnie styranizował własnych poddanych. A nade wszystko bardzo głupio zadarł z nowym polskim królem, Stefanem Batorym. Przez tę głupotę państwo moskiewskie uległo skrajnemu wycieńczeniu, a rojenia o cesarstwie miały się odsunąć w czasie o co najmniej 100 lat…

Tym bardziej więc podziwiać trzeba Borysa Godunowa, że pomimo widocznej gołym okiem słabości jego państwa po wojnach z Batorym, z dużą chytrością nakłonił przybyłego z wizytą patriarchę konstantynopolitańskiego Jeremiasza do ustanowienia w Moskwie odrębnego, piątego patriarchatu kościoła prawosławnego. Pierwszym patriarchą został 16 stycznia 1589 roku metropolita Jow. Wprawdzie nowemu patriarsze przysługiwało ledwie piąte (ostatnie) miejsce w hierarchii patriarchów prawosławnych (a nie trzecie – jak chciałaby Moskwa), lecz korzyści okazały się nie tylko prestiżowe i polityczne. W sferze wpływów nowego patriarchatu znaleźli się wszyscy wyznawcy prawosławia, także na ruskich ziemiach Rzeczypospolitej, co ułatwiło Moskwie penetrację na tych ziemiach a w przyszłości także ingerencję w wewnętrzne sprawy państwa polsko-litewskiego. Nie dziwi więc, że w odpowiedzi w 1596 roku Zygmunt III Waza podjął wkrótce zrazu nieudaną, lecz później przynoszacą coraz lepsze owoce próbę podporządkowania cerkwi prawosławnej Rzymowi.

Budowa atrapy Bizancjum wiązała się z określonymi kosztami. Władza absolutna i marzenie o władzy absolutnej są kuszące. W łonie obozu rządzącego ukształtowało się nowe, konkurencyjne centrum decyzyjne na czele którego stanęło pięciu synów Nikity Romanowicza-Jurjewa. Wśród nich wyróżniał się Fiodor, którego syn Michał będzie później carem. Romanowowie zaprzyjaźnieni z Borysem marzyli jednak o carskim tronie i byli przekonani, że po Fiodorze powinien on przypaść najstarszemu z nich, a nie Godunowowi; ród ich bowiem jest świetniejszy od rodu Godunowów. Aby tego dokonać musieli się pozbyć wszelkich konkurentów do tronu, na czele z wspomnianym Dymitrem, nieprawym synem Groźnego i Marii Nagoj. Zwłaszcza, że młodociany Dymitr nieopatrznie ujawniał swe krwawe zamiary względem niektórych liderów rządzącej elity. Powiadano, że przyjemność sprawia mu widok rzezi bydła i owiec, widok bicia pałką gęsi i kur. Obawiano się, że zaczyna przejawiać cechy swego ojca. Choć nie ma dowodów na udział Romanowów w spisku na życie carewicza, to niewątpliwie oni odnieśli z mordu korzyści długofalowe, podczas gdy korzyści Godunowa miały charakter tymczasowy. Romanowowie mieli motyw, aby dopuścić się ohydnego mordu – być może do spółki z Godunowem.

Według oficjalnej wersji feralnego dnia 5 maja 1591 roku carewicz Dymitr podczas zabawy z rówieśnikami uległ atakowi dręczącej go już od kilku dni padaczki i zranił się nożem. Natychmiast w Uhliczu rozeszła się wieść o morderstwie. Podczas samosądu, jakiego dokonali wzburzeni mieszkańcy Uhlicza, zamordowano domniemanych zabójców – diaka Michała Bitiagowskiego, jego syna Daniłę, ich krewnego Nikitę Kaczałowa, syna niańki carewicza Osipa Wołochowa i Daniłę Tretjakowa. W rezultacie zlikwidowano jedynych podejrzanych i zarazem świadków… Na miejsce przybyła wprawdzie carska komisja śledcza, ale jej szefem był Wasyl Szujski, który niedawno wrócił do łask carskich i nie miał najmniejszego interesu aby dochodzić prawdy (o sumieniu nie wspominam). Inny członek komisji Andrzej Klesznin był co prawda spowinowacony z Grzegorzem Nagojem, ale to nie Grzegorz miał wpływ na Klesznina, lecz Klesznin na Grzegorza; w rezultacie Grzegorz Nagoj jako jedyny z rodziny twierdził, iż carewicz zabił się sam. Gdy zaś przesłuchiwani uczestnicy samosądu zgodnie twierdzili, że carewicz został zamordowany, Klesznin „zaczął ryczeć na nich jako lew” i zarzucił im, że mówią nieprawdę a carewicz zabił sie sam wskutek niedbalstwa opiekunów.

Kłamstwo zatriumfowało. Matka Dymitra carowa Maria Nagoj została postrzyżona na mniszkę pod imieniem Marfy w klasztorze nikolskim nad Wyksą. Nagojów rozesłano do różnych miast i osadzono w ciemnicach. Uhlicz od tamtego czasu wyludnił się i podupadł, gdyż ponad 200 tamtejszych obywateli za udział w rozruchach stracono lub uwięziono. Niektórym obcięto języki – o, jakże proste środki stosowała w tamtych czasach cenzura! 60 rodzin zesłano na Sybir do Pełymu. Dolę mieszkańców podzielił nawet dzwon cerkiewny, którego dźwiek zwołał ich na pałacowy dziedziniec po śmierci carewicza. Utrącono mu ucho, a następnie „zesłano” do Tobolska. Zwłoki Michała Bitiagowskiego i pozostałych ofiar samosądu wydobyto z fosy i po odprawieniu modłów żałobnych pogrzebano z należytymi (choć nienależnymi) honorami. W późniejszym jednak czasie, gdy Borys był już carem, Nagojowie powrócili do łask, a nawet jednemu z nich, Michałowi, wojewodzie z Ufy, zlecono nadzór nad niektórymi członkami rodziny Romanowów, która w 1600 roku popadnie w niełaskę. Tak to wczorajsi uczestnicy niewoli mogli się symbolicznie odegrać na niedawnych prześladowcach.

Jak już wiemy, na śmierci Dymitra najbardziej skorzystali Romanowowie. Nasuwa się pytanie, dlaczego z takim uporem historycy rosyjscy oskarżali o mord Borysa Godunowa. Otóż wiekszość z nich pisała swe prace wówczas, gdy w Rosji panowali Romanowowie (pseudo-Romanowowie). Jeden z historyków, udowadniając, że Dymitr zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku, najwidoczniej dotknął jakiejś czułej struny, skoro – jak podaje Danuta Czerska – na skutek zabiegów jednego z przedstawicieli rosyjskiego pół-światka akademickiego „odpowiednia kartka z wydrukowanej już heretyckiej historii została wyrwana ze wszystkich egzemplarzy i spalona”.

Gdy w Uhliczu trwało jeszcze dochodzenie, 24 maja w godzinach południowych w stolicy wybuchł pożar na skutek podpalenia. W ciągu kilku godzin spłonęła ogromna część miasta i zginęło mnóstwo ludzi. Choć car Borys dołożył wszelkich starań, aby dopomóc pogorzelcom i odbudować miasto, natychmiast zaczęto mówić, że to właśnie on kazał podpalić miasto, aby uwagę Moskwiczy odwrócić od sprawy Dymitra. Klęska pożarów dotknęła i inne miasta. O podpalenia oskarżono Nagojów. Trudno jednak podejrzewać, aby w tak krótkim czasie mogli uknuć taką intrygę. Podobne wydarzenia w 1547 roku obaliły rządy koniuszego Michała Glińskiego. Obecnie urząd koniuszego pełnił Borys Godunow. Jego obalenie było na rękę znowu nie komu innemu, jak Romanowom, którzy za jednym zamachem mogliby w ten sposób pozbyć się obu konkurentów do tronu.

Rządy Godunowa trwały jednak nadal, a w lipcu 1591 r. wielkorządca odznaczył się (a przynajmniej tak głosiła oficjalna propaganda) w odparciu najazdu wojsk chana krymskiego Gazi-Gereja. Ale jakiś życzliwy chłop z Aleksina na ukrainie rozpuścił pogłoski, jakoby najazd chana na Moskwę sprowadził Godunow, aby znów odwrócić uwagę od sprawy Dymitra. Oszczercę przywieziono do Moskwy i poddano torturom. Na mękach oskarżył on wiele osób, podobno „fałszywie”, jak stwierdza autor Nowego latopisu, pisanego pod nadzorem patriarchy Filareta (Fiodora Romanowa). Na ukrainie dokonano wielu aresztowań. Wielu pojmanych zmarło w czasie przesłuchań, innych stracono bądź ucięto im języki. Innych wreszcie wtrącono do więzień, gdzie niebawem zmarli. Kłamstwo triumfowało w dalszym ciągu.

Mijały lata. 7 stycznia 1598 roku car Fiodor umarł, a wraz z nim wygasła dynastia Rurykowiczów przez wieki rządząca państwem moskiewskim. Umierając Fiodor zlecił Fiodorowi Romanowowi, patriarsze Jowowi i Borysowi Godunowowi wypełnienie ostatniej woli. Natychmiast po zgonie władcy duma bojarska złożyła przysięgę wierności jego żonie Irinie, która cieszyła się opinią carowej łaskawej, mądrej i miłosiernej. Gdy odmówiła i udała się do klasztoru, by pod imieniem Aleksandry zostać mniszką, patriarcha, wyższe duchowieństwo, duma bojarska i Moskwicze poprosili o objęcie rządów Borysa Godunowa. Ten jednak odmówił, nie tylko dla odegrania komedii. Bojarzy bowiem uzależniali wybór od wypełnienia zobowiązań, od zaprzysiężenia dokumentu ograniczającego jego władzę. Sprzeciwiali się wyborowi Romanowowe, gdyż kandydatem do tronu był również Fiodor Romanow. Co więcej, litewski wywiad ustalił, że gdy Godunow w obecności tegoż Fiodora Romanowa prosił umierającego cara aby go naznaczył następcą, car odparł: „ty nie możesz być kniaziem wielkim, chybaby się na cię zgodnie zezwolili i obrali o czem wątpię, żeby cię obrali z tej przyczyny, żeś jest z podłego narodu” (nisko urodzony). Car wyraził przypuszczenie, że carem zostanie Fiodor Romanow i zalecał mu jednocześnie zgodną współpracę z Borysem.

Ta informacja z pewnością została poddana na dworze polskim krytycznej analizie, gdyż pochodziła po prostu z szeptanej propagandy rozsiewanej po moskiewskiej stolicy. Najwyraźniej stronnicy Romanowów usilnie zabiegali o stworzenie legendy, jakoby car wyznaczył następcą Romanowa. Co więcej jednak, już wówczas ze wzruszającą, naiwną, wręcz dziecięcą szczerością zdradzili się ze swymi dalszymi zamiarami. Z rozsiewanych przez nich plotek wynikało, że po śmierci cara Fiodora u boku Godunowa pojawił się ponoć jego przyjaciel bardzo podobny do nieżyjącego carewicza Dymitra. Powtórzono znów legendę jakoby mordercą był Borys. Teraz zaś Godunow rzekomo planował osadzić na tronie swego przyjaciela. Według tej plotki, Fiodor Romanow miał oskarżyć Godunowa o zdradę, zabójstwo Dymitra i otrucie cara Fiodora, a następnie rzucić się na Borysa z nożem, lecz w dokonaniu mordu mieli mu przeszkodzić inni.

Tym razem jeszcze wielkorządca zwyciężył. Sobór ziemski w lutym 1598 roku wybrał go carem, a Borys wybór przyjął. Lecz nie koronował się długo. Wygaśnięcie dynastii Rurykowiczów było dla Państwa Moskiewskiego prawdziwym szokiem ustrojowym. „Prawdziwy car”, jeśli nie był Rurykowiczem, musiał udowodnić swoje prawa do tronu czynami. Musiał nie tylko nasladować cesarza bizantyjskiego i chana mongolskiego, lecz także przynosić widoczne sukcesy państwu, a po rządach Iwana Groźnego to wcale nie było łatwe. Państwo było słabe jak nigdy dotąd.

Wczorajsi sojusznicy Romanowowie nieustannie kopali dołki pod Godunowem. W kwietniu tegoż roku wysunęli na tron kandydaturę Symeona (Sain-Bułata), syna Bekbułata, w prostej linii potomka chanów Złotej Ordy. Był to kandydat zupełnienie niepoważny, którego wystawienie wręcz ośmieszało Godunowa. W 1575 roku Iwan Groźny obdarzył Symeona tytułem „wielkiego księcia Wszechrusi”, sam nazwawszy się skromnie „Iwanem moskiewskim” i formalnie przekazał mu włądzę w pańswie. Po upływie niespełna roku usunął go z tronu, obdarzając pewnymi majętnościami. Około 1586 roku – a więc już za panowania cara Fiodora – „wielki książę Wszechrusi” znalazł się w niełasce cara i został zesłany do sioła Kuszalino koło Tweru, gdzie żył z uszczuploną czeladzią. I znów ktoś życzliwy rozgłaszał, że Symeon oślepł wkrótce po wypiciu wina, które mu przysłał Godunow w dniu swych urodzin. Takiego to tatarskiego, ociemniałego „wielkiego księcia” chcieli mieć na carskim tronie Romanowowie.

Długo odkładana koronacja odbyła się wreszcie z początkiem 1598 roku. Jednakże panowanie Borysa było pasmem niepowodzeń. Nie udało mu się wydać za mąż swej córki Kseni – ponoć krągłej dzieweczki o cerze mlecznej białości z rumieńcami na policzkach. Odmawiały mu kolejno domy panujące w najbliższym sąsiedztwie z owdowiałym Zygmuntem III na czele, umarł też (w niejasnych okolicznościach) książę duński Jan, typowany na zięcia (w efekcie Ksenia zostanie później kochanką Dymitra Samozwańca). Nie udało się znaleźć narzeczonej dla ukochanego syna Fiodora Borysowicza. Próby zawarcia mariaży z władcami europejskimi świadczyły wyraźnie o tym, że Borys próbuje polepszyć swój status wobec własnych poddanych. Nie odnosił także Godunów sukcesów na arenie międzynarodowej. Nie udało mu się zawrzeć sojuszu z królem-uzurpatorem Szwecji Karolem Sudermańskim, a plany utworzenia z Inflant lennego państewka pozostawały w sferze marzeń. Niepokojący był również wyrażony przez Lwa Sapiehę projekt dworu polskiego unii Rzeczypospolitej z Moskwą. Co prawda podobne projekty wysuwała również i Moskwa, ale wedle jej wyobrażeń unia miałaby polegać przede wszystkim na koronacji cara na króla Polski. Natomiast unia równoprawna z Rzecząpospolitą byłaby ciosem dla marzeń o nowym Bizancjum. Poza tym projekt świadczył o „niezdrowym” zainteresowaniu Rzeczypospolitej sprawami Moskwy; innymi słowy Rzeczpospolita dawała Moskwie do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z jej słabości. „Jeśli nie zgodzicie się być dla nas przyjaciółmi, zostaniecie wrogami” – zdawał się mówić przekaz dworu polskiego. Projekt został oczywiście odrzucony, ale było jasne, że państwo polsko-litewskie wyczekuje koniunktury, aby dokonać „wrogiego przejęcia”. Nie udały się carowi plany zawarcia sojuszu z Habsburgami, gdyż Zygmunt III wytrwale dążył do pojednania z rakuskim sąsiadem. Moskwa znalazła się więc w izolacji, a jej bizantyjskie marzenia zostały śmiertelnie zagrożone z zachodu. Na domiar złego w 1600 roku pojawiła się plotka, że carewicz Dymitr żyje.

Godunow za wszelką cenę chciał dotrzeć do źródła owych pogłosek. Nie mógł uderzyć w Romanowów bez oczywistych dowodów winy, zresztą nie da się wykluczyć, że w morderstwo Dymitra był sam również zamieszany i w ten oto sposób Romanowowie trzymali go w szachu. Uciekł się więc do wypróbowanej metody. Promował donosicielstwo, choćby fałszywe i wynosił donosicieli do góry w hierarchii społecznej. Niewolni chołopi zaczęli donosić na swych panów, zazwyczaj oskarżając ich o praktyki czarnoksięskie przeciw panującemu. Zdarzało się, że panowie – chcąc dowieść swej niewinności – powoływali na świadków chołopów sobie wiernych. Tych jednak brano wówczas na męki i jeśli plątali się w zeznaniach, ucinano im języki, wtrącano do więzień lub wieszano. Taka praktyka była dla społeczeństwa wyraźnym sygnałem, że władza kogoś szuka i że pomaganie władzy w tym polowaniu będzie premiowane. W warunkach terroru Romanowowie prędzej czy później musieli popełnić jakieś potknięcie, a któryś kolejny donos musiał być wreszcie prawdziwy. Przeprowadzając bowiem tak szeroko zakrojone śledztwa Borys kierował się statystycznie uzasadniona nadzieją, że w wielkiej sieci pełnej małych rybek trafi się wreszcie jakaś gruba ryba, która ujawni mu pochodzenie plotki o Dymitrze (później podobną „strategię” śledczą będzie stosować sowieckie NKWD). Strategia okazała się słuszna. W listopadzie 1600 roku w domu Aleksandra Romanowa znaleziono (podobno podrzucone przez carskiego agenta) woreczki z trującym zielem, co było uważane za równoznaczne z zamysłem działania przeciw zdrowiu monarchy. Był to zapewne tylko jeden z wielu licznych dowodów spisku, ale innych nie znamy, bo akta sprawy śledczej Romanowów do czasów dzisiejszych nie zachowały się, zaś jedynym zachowanym do niej źródłem jest wspomniany Nowy latopis – jak już wiemy pisany pod nadzorem Fiodora Romanowa. Faktem jest, że Fiodora Romanowa postrzyżono na mnicha pod imieniem Filareta i osadzono w klasztorze antonijewo-sijskim. Jego żonę Marfę również postrzyżono na mniszkę. Ich dzieci – pięcioletni Michał i córka Tatiana znalazły się wraz z wujem Borysem Czerkaskim na zesłaniu. Bracia Aleksander, Wasyl i Michał zmarli na zesłaniu. Dalszych członków rodziny rozesłano do różnych odległych od Moskwy miejscowości.

Jednakże z jakichś powodów car nie zdecydował się upublicznić powodów, dla których skazano Romanowów. Może bał się ujawnienia swego współudziału w zamachu na życie Dymitra? A może nie chciał ujawniać nikłego stanu swojej wiedzy na temat spisku? Co więcej, już we wrześniu 1602 roku zezwolił Iwanowi Romanowowi na powrót; podobną decyzję zastosowano wobec innych. Tylko Fiodora ciągle trzymano w klasztorze, ale strzeżony był niezbyt pilnie i utrzymywał ze światem zewnętrznym tajne kontakty. Zapewne poddawany był wielostronnej inwigilacji w celu ustalenia z kim utrzymuje kontakty i kto ze spiskowców jeszcze pozostaje na wolności. Bo spisek działał nadal i zataczał coraz szersze kręgi. W dodatku wmieszała się doń Rzeczpospolita, udzielając poparcia Dymitrowi Samozwańcowi. Proklamacje pisemne Dymitra przemycane były do państwa moskiewskiego w workach ze zbożem, sprowadzanym wówczas z Litwy w dużych ilościach ze względu na klęskę nieurodzaju. Jacyś „życzliwi” ludzie przepisywali je, a następnie rozrzucali na drogach, w miastach i na terenie posadów.

A drużyna Dymitra Samozwańca gromadziła się w Glinianach pod Lwowem. Operacja „Samozwaniec” wchodziła w fazę realizacji.

Ciąg Dalszy Nastąpi

Jakub Brodacki

Niniejszy artykuł w znacznej mierze oparłem na opracowaniu Danuty Czerskiej pt. Borys Godunow, Wrocław 1988, artykule Hieronima Grali pt. Uniwersalizm wschodni (idea Cesarstwa Powszechnego w kręgu cywilizacji bizantyńskiej), w: Pamiętnik XV Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich, Toruń 1995, t. 1 cz. 1, s. 139-165 oraz na własnych przemyśleniach i interpretacjach.

Odcinek drugi – TUTAJ

Tekst pierwotnie opublikowałem – TUTAJ